Ostatnia z Xiążąt Słuckich/Tom II/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostatnia z Xiążąt Słuckich
Podtytuł Kronika z czasów Zygmunta trzeciego
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IX.
Starosta Żmudzki w Wilnie.

Dnia czwartego Lutego, przyjechał nowy goniec do Wilna, oznajmujący Kasztellanowi, o zbliżaniu się wojsk pod wodzą Jana Karola; które już w mili tylko od miasta spoczywały i tegoż dnia wejść miały jeszcze. Rozeszła się o tém wieść prędko i poruszone nią tłumy ciekawych posunęły się na trakt Miednicki, którym Jan Karol miał przybyć. Radziwiłłowscy także posłali tam swoich, którzy wmięszawszy się w ciżbę ludu, mieli uważać liczbę i postawę żołniérza, ilość armat i smigownic, aby o nich donieść szczegółowie Xięciu Wojewodzie. Od południa już widać było niezwykły ruch w mieście; ciekawsi wdrapywali się na dachy kamienic, na mury i wieże, aby prędzéj dójrzéć i oznajmić o przybywającém wojsku. Wieża Ratuszowa pełna była widzów na wszystkich galerjach, dzwonnice kościelne na każdém piętrze, najeżone głowami, zwróconemi na Miednicki gościniec. Ostre przedmieście zasiał lud liczny, w oczekiwaniu od rana krzątający się. Dzień był piękny zimowy, lekki przymrozek błyszczał na śniégach, słońce świeciło na czystém niebie i cisza była w powietrzu.
Z południa zaczerniał gościniec. Dojrzano ruszających się na nim wojsk, czarniejących na śniégu. Poruszyli się wszyscy; jedni śpieszyli wprzód, aby prędzéj przychodzących zobaczyć, drudzy pięli się wyżéj, inni jeszcze biegli oznajmywać. Wszyscy powtarzali:
— Idą już! idą już!
Hufce tym czasem zbliżały się ku miastu, a nad niémi powiéwały chorągwie rozwinięte, buczały bębny i pieskliwie odzywały się piszczałki. Coraz bliżéj, coraz bliżéj, nareście ulicą wsunął się piérwszy szyk w miasto i na widok jego lud ucichł, cały w oczach, cały w przyglądaniu się. Spokojnie, powolnie szła naprzód jazda. Na jéj czele z kilką starszych jechał sam Jan Karol Starosta Żmudzki, na karym koniu po turecku osiodłanym i przybranym, w szubie axamitnéj karmazynowéj podbitéj sobolami, ze złocistemi pętlicami; na głowie jego kołpak soboli z czaplém piórem i spinką bogatą. Z pod szuby wysuwał się koniec w jaszczur i srébro oprawnéj, wygiętéj szabli. Na twarzy Jana Karola śladu poruszenia nie było, tylko mars potężny na czole, tylko warga wierzchnia wzdęta i wąs najeżony. Jedną ręką od niechcenia wiódł dziarskiego konia, drugą się w bok podparł. Za nim jechało kilku Rotmistrzów, daléj już szła jazda, człek w człeka doborny, na koniach silnych, średniego wzrostu. Nad głowami powiéwały proporczyki i świéciły wierzchołki kopij. Jechali wolno w rzędach po pięciu, spokojnie, w milczeniu. Zaraz za piérwszym ufcem jazdy, ukazały się działa i śmigownice, w znacznéj liczbie. Ciekawi naliczyli ich dwadzieścia i cztéry. Za działami znowu jechała jazda, różnie opatrzona i zbrojna, lecz wszystka doborna.
— Nie widziałeś tu, jak w Radziwiłłowskiém wojsku, karła podle olbrzyma, ociężałego Niemca, przy smukłym pacholiku Litwinie, wszyscy zdali się jednéj krwie, rodu, siły i lat, tak zręcznie ich podzielono na ufce.
Ani podobna było najciekawszym dójść liczby wojsk wchodzących, tak długo ciągnęły się one i ciągnęły; a jeszcze widać było na gościńcu daleko nieprzerwany łańcuch wijący się po górach. Już się miało ku zmierzchowi, gdy jazda wszystka weszła w miasto, a piechota sunąć się zaczęła. — I znowu do ciemnéj nocy szła piechota nieustannie.
Mieszczanie znużeni i nasyceni porozchodzili się po domach, ciekawszym cierpliwości nie stało, wreście noc nadchodząca nic już widzieć nie dozwalała. W powieściach ludu Chodkiewiczowskie siły, stały się nieprzeliczone, niezmierne, powiększono je, czyniąc sobie otuchę, w trójnasób przynajmniéj.
Gdy się to dzieje u wjazdu w miasto, Jan Karol wchodzi do swojéj kamienicy, przygotowanéj już na jego przyjęcie, ze wszystkiém swém wojskiem. Nie zsiadając z konia, wprowadza działa jedne wewnątrz, zewnątrz zostawia drugie. Kilka z nich zostaje przed kamienicą samą, w ulicy, ze strażą przyzwoitą; resztą natychmiast rozporządza P.Barbier, któren przy szpadzie, w kapeluszu, kiéruje wgłos rozstawianiem ich po murach. Większe i mniejsze armaty i śmigownice zajmują przeznaczone miejsca i czarne paszcze, wystawują na wszystkie strony. Tuż przy nich już leżą kupami ładunki, stosami kule żelazne.
Nie zsiadł z konia Jan Karol póki wszystkich swych żołniérzy nie porozstawiał, póki wszystkiemi nie rozporządził. Główny obóz wpośrodku dziedzińców, które zalało żołdactwo, tu rozstawione kotły, rozpalone ognie, tu rzędami stoją konie przy naprędce przygotowanych żłobach. Tentent, szczęk, gwar, hałas, krzyki po całéj kamienicy, rozlegały się bezustannie. Ci szli oglądać naznaczone im na murach miejsca, inni pomagali wciągać działa, które stać miały wyżéj, tamci zdéjmowali i rozwiészali zbroje. Wódz był wszędzie, tam spójrzał, tam coś wyrzekł, tam przejechał tylko w milczeniu, rozporządził wszystkiemi, poustawiał straże, a zdawszy dopiéro pilność na Pana Mikołaja Chamca Marszałka Dworu, zsiadł z konia i udał się do Kasztellana.
Oddawna już oczekiwano go tutaj. Wojewoda Mniszech, Starosta Borysowski, Kasztellan i kilka jeszcze osób stronnictwa Katolickiego, zgromadzonych było w komnacie, któréj okna wychodziły w dziedzińce. — Ogromny ogień palił się w kominie, a na stole zastawiona była wieczerza nietknięta.
Wszyscy się ruszyli witać Starostę Żmudzkiego.
— Witajcie nam, bohatérze, rzekł Mniszech, witajcie! jużeście swoje ukończyli przecie, i hetmaństwo zdali, możecie więc spocząć z nami.
— Nareście, po całym dniu znoju, odpowiedział Jan Karol zrzucając z siebie ciężką szubę. — Nareście chwila folgi. Ale bo też naszego prowadzić niekarnego i swawolnego żołnierza, nie łacna rzecz! No! daj Boże w dobry czas, wwiedliśmy i my swoich. Może już myśléli Panowie Radziwiłłowie, że się i na dziesiątek ludzi, przeciw ich tłumom, nie potrafimy zdobyć! Ale jakkolwiek naszych mało, wolę ja tę trochę, od ich tysiąców! Mój to żołniérz co go znam dobrze i nie zawiedzie mnie, kiedy trzeba będzie począć co.
To mówiąc Jan Karol witał się i podawał ręce.
— Wszystko więc z naszéj strony gotowo na przyjęcie? spytał Kasztellan.
— Wszystko — rzekł Starosta Żmudzki, Xiężna tuż, umowa na stole, wojsko i działa dokoła — termin blizki. Czekamy Ichmościów Panów.
— A wiécie o przybyciu PP. Medjatorów od Króla Jego Mości przysłanych, spytał Alexander Chodkiewicz.
— Wczorajsza Wasza ceduła oznajmiła mi o tém. Ale panie bracie, do Radziwiłłów to, nie do nas posłowie, my wojny nie poczniemy sami.
— Zapewne, odpowiedział Kasztellan, a kiedy nas zaczepią, bronić się będziemy musieli.
— Jaka jest liczba wojsk Radziwiłłowskich? spytał Jan Karol, wiele oni tam mają zbiéraniny? i co myślą poczynać?
— Różnie różni prawią — rzekł Alexander, ale najpewniéjsza, co z dworu Xięcia Wojewody nam wiadomo, że mają blizko sześciu tysięcy ludzi. Nie licząc drobnych pocztów slacheckich i pojedyńczych ludzi, nie licząc dworskiego żołniérza P. Wojewody, mają od trzech Ostrogskich po sześćset koni i siedémset hajduków, pięćdziesiąt koni Abramowicza, Naruszewicza sto i stu hajduków, Zamojskiego z Podola dwieście jazdy pod Piotrem Zboryńskim rotmistrzem, Xięcia Kurlandzkiego rajtarów dwieście, którzy dla postrachu w dziedzińcach Kardynalij stoją, Starosty Mozyrskiego; ludzi ze dwie sotnie. Ot i wszystko — Byłoby czém zawojować kawał kraju.
— Cóż oni z tém wszystkiém czynić będą? rzekł Jan Karol uśmiéchając się. Dość spójrzeć tu do koła, aby zmiarkować, że cisnąc ludzi jak śledzi trzeciéj części tego tłumu, nie pomieszczą tu pod kamienicą moją, gdyby ją dokoła obsaczyć chcieli i leść na armatnie strzały, które ich pozmiatają jak muchy! W pole nas nie wywabią, szturm niepodobny, chyba wprzód nim poczną, poburzą dokoła domostwa, czemu trudno dać wiary. — Na cóż więc i do czego to wszystko? Dla pokazania chyba co mogą Radziwiłłowie?
— Takżeś to WMość Panie Starosto, pewien swéj kamienicy? rzekł Mniszech? —
— Nie potrzeba tu nawet wielkiéj znajomości sztuki wojennéj i znacznych wysileń rozumu, odrzekł Jan Karol, aby umocnić, tak samém swojém położeniem osłonione domóstwo nasze. Przystęp do niego zewsząd zagrodzony drugiemi zabudowaniami, ulice dokoła ciasne — Najszérsza z przodu Zamkowa, w pół już zajęta stojącemi tam naszemi działami i strażą. Kędyż dostąpią? gdzie wojsko postawią i do kogo strzelać będą? Nasi ukryci za murami umyślnie wyprowadzonemi, razić ich mogą bez ustanku z góry, z ręcznéj broni, hakownic i szmigownic, gdy sami zasłonieni, spokojnie siedziéć będą. Jesteśmy tu jednem słowem, z prosta mówiąc, jak u P. Boga za piecem. — Oddane listy Królewskie? spytał po chwili.
— Jeszcze nie, rzekł Kasztellan — czekano zapewne na Was, aby je wszystkim razem wręczyć.
— Senatorowie najmocniejszy mają przykaz od Króla J. Mości, nie dopuścić wojny i zwarcia się.
— Wątpię, aby rozkazy na konfederatach skutkować miały — odpowiedział Jan Karol. Pożyjemy, zobaczemy. A Xiężna?
— Byłem u niéj wczora — rzekł Kasztellan, przestraszona, niespokojna, zwyczajnie kobiéta?
— Mogliście zbadać co myśli?
— Zawsze toż samo!
— Chciałażby, popędliwie ozwał Jan Karol — chciałażby się wyrzéc za niemi, to być nie może!
— Po ostatnich moich odwiedzinach inaczéj się spodziewam — zwolna odpowiedział Kasztellan. Byłem u niéj z wielebnym Ojcem Rutskim, który jéj dostatecznie wyłożył, jakim jest grzechem i bezprawiem podobne małżeństwo.
— Dałaż się przekonać?
— Nie wątpię — Skłonność jednak myślę zawsze taż pozostała, tylko ją teraz pobożność tamować będzie i uśmiérzać. To pewna, że gdyby się nawet wyrzekła za Xięciem Januszem, nie inaczéj chyba kładąc za warunek, dozwolenie i dyspensę z Rzymu.
Jan Karol umilkł nasrożywszy się; w tém dworzanin oznajmił — Xięcia Melchiora Gedrojcia, Marszałka Dorohostajskiego i Zawiszów.
Jan Karol ruszył ich spotkać na wschodach, Kasztellan we drzwiach komnaty — Ukazał się naprzód Biskup z łagodném i uśmiéchającém się obliczem, potém reszta Posłów — Po zwykłych przywitaniach i kilku słowach obojętnych, podane listy Królewskie do każdego z PP. Chodkiewiczów zosobna, przy których wręczeniu, odezwał się Biskup Żmudzki, w imieniu Króla i Kraju prosząc i zaklinając, aby wojny nie poczynano.
— Piérwszy i najokropniéjszy byłby to przykład u nas, rzekł, a kto wié i wyrachuje jego skutki?
Ciężko swoje sumienie obarczy, kto piérwszy dla błahego sporu, broń na brata podniesie.
— W. X. Mość, przerwał prędko Jan Karol, nie do nas z tém odzywać się powinniście. My wojny nie rozpoczynamy, opłakujem smutną konieczność, lecz mamyż się dać powiązać i nie bronić?
— Waszmość piérwsi dajcie z siebie przykład posłuszeństwa rozkazom J. K. Mości, nakłońcie się do zgody!
— Do zgody! zakrzyknął Starosta Żmudzki. Byłoby ostatniém poniżeniem dla nas, piérwszym wyciągać rękę!
— Byłoby to prawdziwie bohatérskiéj Chrześcijańskiéj cnoty dowodem, dodał Jan Zawisza.
— No, no! lecz trudnoż znowu wymagać aniélskich cnót po ludziach z ciała i kości! rzekł Dorohostajski, nie wątpię że P. Starosta na słuszne warunki przystanie, ale —
— Możemy Wam przełożyć warunki nasze? spytał Gedrojć.
— Przyjmiemy je, rzekł Kasztellan, jeśli pochodzą od Króla, z uszanowaniem, jeśli od Was, z wdzięcznością, lecz dozwólicie wprzód się nad niemi zastanowić, czyli nas nie upokorzą. Mniéj na pozór silni, podalibyśmy się wpodejrzenie, żeśmy o sobie zwątpili, gdybyśmy zbytecznie do zgody spieszyli.
— Czegoż W. Mość Panie Kasztellanie i Wy Panie Starosto, wymagacie?
— Jasna rzecz, bo sprawiedliwa i długich tłumaczeń nie wyciąga, prędko głos zabrał Jan Karol. Co do umowy o wydanie Xiężnéj, niech ona sama rozwiąże, czy chce Xięcia Janusza lub nie. My jéj silić, poddawać nic nie będziemy. Ma lata i wolę własną.
Lecz w razie gdyby nawet zezwoliła na to małżeństwo, ono jest przeciw prawom i do skutku przyjść bez osobnych dyspens nie może. Co do nas, widzicie sami do czego nas PP. Radziwiłłowie przywiedli — Do zadłużenia i pozastawiania imion ojczystych, dla ściągnienia żołniérza, w liczbie znacznéj, do kosztów niesłychanych, na tę wojnę. Wszystkie Sądy i Trybunał sam w ręku Wojewody, wszędzie nas osądzono jak chciano, nie wedle sprawiedliwości, lecz wedle potrzeby — liczą na nas przezyski, summy ogromne, chcą nam odbiérać majątki, grożą bannicją — a potém jaka tu może być zgoda. Możemyż my ustąpić wszystkiego, dać się zniszczyć i słowa nie wyrzéc?
— Ani słowa, rzekł Zawisza, iż nie podobna po Was wymagać, zaparcia się samych siebie i swojego interessu, lecz nie macież warunków pośrednich któreby PP. Radziwiłowie przyjąć mogli, i któreby WWMościów razem uspokoiły?
— Niech wprzódy zobaczym, rzekł Kasztellan, czego po nas wymagają Xiąże Wojewoda z synem.
Dajcie przykład, przerwał Biskup, pokażcie im, iż piérwsza u nas myśl o dobro Kraju i jego spokojność, niż o własną — powiedzcie swoje warunki?.
— Lecz dorzucił Jan Karol, nasze warunki nie mogą być, tylko odpowiedzią na ich wymagania. Sami zawsze toż powtarzamy, cośmy już powiedzieli. — O Xiężnéj losie, ona sama rostrzygać będzie własną wolą. Z nami niech wszystkie sprawy zmażą i skasują, pretensje umorzą, processa zniszczą, szkody nagrodzą — a spór na wspólnych przyjaciół zdadzą.
— Sądzę, odezwał się Dorohostajski, iż PP. Radziwiłłom, przy ugodzie o nic tyle, jak o upewnienie ręki Xiężnéj Zofji dla X. Janusza, chodzić nie będzie. O to więc naprzód porozumiećby się wypadało.
Jeśli Xiężna zechce sama, a Papiéż dozwoli, rzekł Kasztellan spoglądając na Jana Karola — wtedy. —
— Wtedy będzie mogła być wydaną, dodał Starosta Żmudzki.
— Xiąże Wojewoda chciałby natychmiast spełnić obrzęd ślubny, w terminie umową zakréślonym, odezwał się znowu Dorohostajski — Jego prawa kościelne nie obowiązują.
— A prawo krajowe?
— Król J. Mość, uczyni wyjątek dla PP. Radziwiłłów i specjalne da pozwolenie. —
— Jeszcze go niéma?
Dorohostajski nic nie odpowiedział.
— A jeśliby się czekając dyspensy z Rzymu ślub przeciągnął, powolnie wyrzekł Biskup — wszak dozwolicie WWMMość, aby Xiąże Janusz u Xiężnéj Zofji bywał?
— Było o to osobne poselstwo — rzekł Kasztellan — i teraz jak wówczas powiadamy, odłóżmy to do terminu i końca. Zobaczemy — Jeśli małżeństwo do skutku nie przyjdzie, do czego się to zdało? Szkodliwe raczéj niż pożyteczne.
— Wojewoda, gdyby nawet co bardzo wątpię, przerwał Dorohostajski, (acz nie taję, żem z nim mówił o tém nawiasem) gdyby nawet jakim szczególnym wypadkiem nakłonił się na odwleczenie ślubu, wymagać koniecznie będzie wolności odwiedzania Xiężnéj dla syna; jak wprzódy domagał się tego.
Chodkiewicze milczeli, spoglądając po sobie. Wojewoda Sandomirski przystąpił do Kasztellana i szeptał mu do ucha.
— Co szkodzi dozwolić tego, warując, że odwiedziny mają być albo w Waszéj, albo w któregokolwiek z Was przytomności? — Jeśli i tego nie chcecie nawet, bądźcie pewni, że innych warunków nie przyjmą, więc i ten upadnie. Dozwólcie — Z Waszéj strony będzie to miało pozór największéj powolności, gdy w rzeczy nic z tego nie będzie. A nuż ten warunek zachęci do zgody —
— Wojny się nie lękamy — odrzekł Kasztellan —
— Lecz żądacież jéj? spytał Mniszech — pewnie nie — Wszystko co osobista Wasza godność pozwoli, uczynić możecie, aby jéj uniknąć, tego Wam nikt za złe nie weźmie.
Gdy tak umawia Kasztellana, Wojewoda Sandomirski, podobnemi prawie słowy i argumentami, przekonać się stara Jana Karola, sędziwy Biskup z Janem Zawiszą.
Rozstępują się potém i naradzają między sobą Posłowie, szepczą Kasztellan z Janem Karolem. —
Po chwili przyjęty warunek.
— Zgoda więc — odrzekł Starosta Żmudzki zgoda więc na odwiedziny Xięcia Janusza, byleby w przytomności naszéj i z naszą wiedzą. Spodziéwam się że więcéj powolności, po nas wymagać nie będziecie. Oto są nasze warunki ostateczne:
Wojewoda powróci nam wszystkie zapisy i obligi, urzędowie je kassując i onych odstępując, processa umorzy, przezysków się zrzecze i dochodzić na nas nie będzie, sprawy o Kopyś popiérać przestanie, szkody i koszta których był przyczyną nagrodzi. Xięciu Januszowi wolny przystęp do Xiężnéj w obecności naszéj, a gdy dyspensę od Papiéża w powinowactwie otrzymamy, gdy Xiężna dobrowolnie się zgodzi na to — wtedy wydaną zostanie za Xięcia Janusza.
Gdy Jan Karol mówił, Zawisza pisał podane warunki. Nic już więcéj nie rzekli Posłowie i po chwili oddalili się. Był już późny wieczór, gdy się za niémi wrota Chodkiewiczowskiéj kamienicy zawarły.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.