Osobliwość Brzozówki/Resursa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Osobliwość Brzozówki
Podtytuł Obrazki wiejskie
Pochodzenie „Wędrowiec“, 1886, nr 45, 48, 50
Redaktor Artur Gruszecki
Wydawca Artur Gruszecki
Data wyd. 1886
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Resursa.

Naprzeciw kuźni, po drugiej stronie gościńca, rozsiadła się karczma murowana, imponująca ogromem i dachem czerwonym. Wielkie wrota, zawsze na rozcież otwarte, prowadzą do stajni obszernej, w której kilka ekwipaży mogłoby się wygodnie pomieścić.
Łatwo się domyśleć, że gmach owej brzozowieckiej resursy, wzniesiony został jeszcze w epoce złotych czasów propinacyi, przed wybudowaniem drogi żelaznej, kiedy trakt przez Brzozówkę przechodzący był ważną arteryą komunikacyjną. Dziś czasy zmieniły się, ruch jest mniejszy, handel podupadł, a kolej żelazna zabiła żydowskich furmanów, którzy zwykle w Brzozówce zatrzymywali się u arendarza na popas.
Ach ten czas! jakie on spustoszenia czyni, jakie wspaniałe instytucye podkopuje i wywraca! Karczma Brzozowiecka miała swoje świetne chwile: w niej to wychowało się i wyrosło nie jedno pokolenie arendarzy i jakich arendarzy! nie takich jak dzisiejsi... kapcany!
Tradycya wioskowa ma o nich dużo do powiedzenia — a dwór! Żeby jego ściany mówić umiały! — ale to już było, przeszło i nie wróci się...
W każdym razie, pomimo złych czasów i ogólnego upadku finansowego, karczma w Brzozówce liczy się do lepszych tego rodzaju instytucyi, a arendarz jej, uważany jest za „osobę...” Ma on wspaniałą brodę, porządny żupan, nosi aksamitną czapkę, pas wełniany i handluje rozmaitemi rzeczami. Któż go nie zna? Któż nie zna szanownego Mojsia Bas?
Rodzina tego obywatela mieszka w alkierzu przy izbie szynkownej — a jak mieszka! Wspaniale, co się zowie! Znać tam dostatek i bogactwo... Samego mosiądzu moc, bo to i świeczniki szabasowe i dwa lichtarze i samowar — jest nawet komoda i szafa jesionowa!
Istnieje dzikie prawo zabraniające żydkom piastować godność wiejskich arendarzy, ale też ściśle biorąc, Mojsie Bas arendarzem nie jest, nazywają go tak ludzie tylko przez grzeczność. Oficyalnie karczmę utrzymuje biedna jakaś baba, a Mojsie z rodziną mieszka tylko u niej, jako lokator, dla świeżego powietrza, dla zdrowia... Jeżeli zaś zdarzy mu się, że naleje komu kieliszek wódki, czyni tylko przez galanteryę dla baby, wyręcza ją... Jakie prawo zabrania porządnemu obywatelowi być uprzejmym dla dam?.. Zresztą gdybyśmy zanadto ściśle trzymali się litery prawa, to w coby się obrócił przemysł, handel, słowem coby się stało ze światem? Mojsie Bas, jako człowiek biegły w piśmie i uczony rozmyślał często nad tym przedmiotem i przyszedł do wniosków bardzo ciekawych... Świat o nich nie wie i prawdopodobnie wiedzieć nie będzie, gdyż ludziom się zdaje, że Mojsie Bas jest próżniak, że nic nie robi — a jednak to fałsz, bo gdy mąż ten stoi przy oknie, gładzi brodę i pośpiewuje sobie: „bim, bam, bum,” to wtedy w jego mózgu odbywa się wytężona praca... Gdyby kto mógł zajrzeć co się dzieje w jego głowie, przeraziłby się ogromem cyfr i kombinacyi przeróżnych... Psycholog to przytem co się zowie, wielki znawca serc ludzkich i skłonności, wszystkich chłopów w Brzozówce zna wybornie, a o stanie majątkowym jest poinformowany jak nikt.
A jednak zdaje się, że Mojsie Bas nic nie robi, tylko stoi sobie przy oknie i śpiewa „bim, bam, bum...“
Zdarza się często, że w szabas, lub w inny jaki dzień uroczysty, Mojsie Bas odświętnie ubrany, przy stole nakrytym czerwoną serwetą, siedzi zadumany nad księgą i czyta, a jednocześnie przez nawpół uchylone drzwi spogląda nieznacznie na babę, która wódkę chłopom sprzedaje — i wówczas dzieje się rzecz osobliwa; myśli jego biegną jednocześnie w dwóch zupełnie przeciwnych kierunkach — w górę i w dół. W górę, w świat idealny, nadziemski, tam gdzie unoszą się duchy wielkich proroków i mędrców, gdzie sam Stwórca szykuje dla swego ludu wspaniałą ucztę, gdzie chóry aniołów śpiewają, i na dół do mizernej karczmy, do ilości wypitych kieliszków... Jedno oko utkwione w księgę, prowadzi ducha szanownego męża w labirynt zawiłych zagadnień czysto abstrakcyjnej natury, drugie przez wpół uchylone drzwi śledzi i kontroluje czynność szynkarki... Mojsie Bas jednocześnie rozmyśla i liczy, nawet nie chciałbym ręczyć czy nie układa planów jakiego geszeftu...
Bo też to głowa, głowa jakich mało, i dzięki tej głowie, Mojsie dostał żonę arystokratkę, z bardzo wielkiej familii i z posagiem; bo trzeba i to wiedzieć, że pani Moszkowa wniosła swemu mężowi pięćset złotych w gotowiźnie, nie licząc pereł, pościeli i dwóch mosiężnych lichtarzy... Pochodziła ona z bardzo znacznej familii, gdyż ojciec jej trzymał karczmę w Majdanku, dziad całe życie przepędził nad księgami, a pradziad rabinem był.
Jak pamięć sięgnąć może, nie było w rodzinie tej ani jednego rzemieślnika, ani jednego woziwody, lub tragarza — i pani Moszkowa ma nadzieję, że dzieci jej ani wnuki również rzemiosłami trudnić się nie będą... Już dwóch synów ożeniła, dwie córki za mąż wydała, a dla tego pięciorga młodszych, co są jeszcze w domu, także sposób do życia znajdzie. Tymczasem daje im wielką edukacyę, trzyma do nich albowiem specyalnego mistrza — pięć złotych na tydzień mu płaci, prócz życia. Drogo to — ale gdzież jest granica rodzicielskich poświęceń?! Czego ojciec i matka nie zrobią dla dzieci, dla podtrzymania sławy i honoru rodu!..
Izba karczemna jest obszerna i ma się rozumieć brudna osobliwie; w jednym jej rogu znajduje się klatka drewniana, za którą mieszczą się beczki i butelki, w drugim ogromnych rozmiarów piec. Wielki stół i dwie długie ławy składają całe umeblowanie tego przybytku wesołości i uciechy. Podłoga ceglana, okna duże, lecz w połowie gontami zabite, ściany niebielone od świętej pamięci, ale obywatele Brzozówki nie mają upodobań wykwintnych i zgromadzają się chętnie w tej izbie. Maleńki obywatel, który zaledwie ujrzał światło dzienne, w dniu chrzcin swoich przybywa tu na rękach kumy, młoda para wprost z kościoła, w otoczeniu całego weselnego orszaku tu gody swe odprawia, tu nareszcie, ze cmentarza wracając, wstępują rodzina, krewni i przyjaciele, aby nieboszczyka opłakać, cnoty i zasługi jego pochwalić i upić się za spokój jego duszy... Do wszystkich tych okoliczności, Mojsie Bas wybornie umie się stosować, gdy są chrzciny uśmiecha się radośnie; podczas stypy wzdycha i ma twarz posępną, a gdy wesele z muzyką we drzwi karczemne zawita, to jest taki ruchliwy, uśmiechnięty, wesoły, że wszystkim ochoty dodaje... Wówczas to tańczą mu pejsy na skroniach, cycełe przy kaftanie, czapka na głowie, każdy muskuł na twarzy... wówczas wesoły, dowcipny, ma pełno konceptów, któremi bezpłatnie na wszystkie strony szafuje...
I dziwić się, że taka „osoba“ ma powodzenie? A oprócz tego ileż jeszcze posiada zalet! On tu wytworzył kredyt, ożywił handel; on potrafi doradzić w potrzebie... on... na wołowej skórze nie spisze tego co Mojsie Bas umie i co może, a jednak zdaje się z pozoru, że on nic nie robi, że stoi tylko przy oknie i przyśpiewuje sobie: bim, bam, bum.
Taką jest resursa w Brzozówce i takim jej prezes i gospodarz... Przy sposobności powrócimy tu jeszcze, aby poznać komitet tej instytucyi i członków jej, wraz z rodzinami.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.