Opowiadania imć pana Wita Narwoja rotmistrza Konnej Gwardji Koronnej/Słowo wstępne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bronisław Gubrynowicz
Tytuł Słowo wstępne
Pochodzenie Opowiadania imć pana Wita Narwoja rotmistrza Konnej Gwardji Koronnej
Wydawca Księgarnia Gubrynowicz i Syn
Data wyd. 1927
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skan na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Do nielicznego zastępu powieściopisarzy polskich, których dzieła stanowić będą trwałe pomniki piśmiennictwa naszego, bezsprzecznie zaliczyć należy Władysława Łozińskiego. Obecnie nazwisko jego lśni blaskiem nieprzyćmionym przedewszystkiem w dziedzinie badań historycznych; zachwycamy się mistrzostwem, z jakiem wywiódł «z miejskiej nekropolji aktów i dokumentów» na nowe, pośmiertne życie szare masy cechowe i wystawny zastęp powag grodzkich, kreśląc w «Patrycjacie i mieszczaństwie lwowskiem» sylwety Szolców i Kampianów, Boimów i Alembeków; podziwiamy, podane na kartach «Prawem i lewem» niezwykle plastyczne i jędrne charakterystyki Jana Szczęsnego Herburta i Stanisława Djabła Stadnickiego, nie możemy się oderwać od nadzwyczaj interesującej opowieści o «Życiu polskiem w dawnych wiekach», odtworzonem z gorącem umiłowaniem i niepośledniem znawstwem przeszłości niepowrotnej, — jednakże o powieściopisarzu i noweliście, o autorze «Opowiadań JMCi Pana Wita Narwoja» i «Madonny Busowiskiej» zapomnieliśmy narazie. A przecież ta puścizna twórcza nietylko pozostaje w ścisłym związku z dorobkiem naukowym Łozińskiego, nietylko objaśnia sukcesy, jakie odnosił jako historyk, lecz również mieści w sobie wartości nieprzemijające, odkrywa bogatą indywidualność pisarza, niepośledniego znawcy serc i umysłów ludzkich, daje znakomite świadectwo o jego subtelnym smaku, wielkiej mierze i wysokim artyźmie.
Trafnie zauważono, iż pierwsze próby powieściowe Łozińskiego — a mianowicie «Czarne godziny», «Hazardy», «Historja siwego włosa» — miały swe źródło w bujnym instynkcie dziennikarskim, który mu wkładał pióro do ręki i pobudzał do wszechstronnej pracy w dziedzinach rozmaitych; teatr, sztuki piękne, literatura i wszystkie przejawy życia publicznego żywo interesowały młodzieńca, wypowiadającego śmiało swe poglądy w lwowskim «Dzienniku literackim» i w krakowskim «Czasie». Lecz już w tym okresie początkowym, któremu patronowali Dumas i Wiktor Hugo, budził się zmysł krytyczny pisarza, nakazujący mu głębiej zastanawiać się nad problemami literackiemi.
W roku 1867 na łamach «Dziennika literackiego» ukazała się rozprawka «O kolorycie historycznym», wywołana dwoma powieściami: Kraszewskiego («Tułacze») i Zacharjasiewicza («Marek Poraj»). Łoziński, stwierdzając w niej z radością zwrot ku historycznym tematom, który może nadać większej barwności polskiej powieściopisarskiej literaturze i skierować uwagę na bardzo mało dotąd wyzyskane źródła artystycznych motywów, podnosił jednocześnie, iż «w naszych powieściach t. zw. historycznych jest wszystko, czegoby skądinąd wymagać można, są osoby z historycznemi imionami, są akcesorja wypadków dziejowych, jest i nakreślona z chronologiczną dokładnością widownia pory — ale niema bardzo małej rzeczy — niema historycznego kolorytu». I dowodził dalej krytyk, że sam zewnętrzny aparat historyczny, same daty, imiona i archeologiczne dokładnostki nie stworzą tego kolorytu, lecz rozstrzyga tutaj «pewien zmysł sztuki i pewna intuicyjna zdolność w wynajdywaniu istotnych barw, której nie nadadzą studja, a odpowiednio zorganizowany talent jedynie». W celu ściślejszego zdefinjowania, na czem polega koloryt historyczny, Łoziński powołał się na jedną z krytyk J. Klaczki, w której rozróżnione są dwa niejako rodzaje prawdy w odtwarzaniu jakiegoś wieku i narodu — materjalna i moralna; pierwsza, mechaniczna, lokalnym pospolicie nazywana kolorytem, jest małej wagi, druga, duchowa, żywotna, stanowi rzeczywistą i jedyną wielkość i wierność kreacji. Łoziński zgadzał się z Klaczką, iż główną rzeczą jest owa moralna atmosfera, ale mimo to nie radził przejmować się pogardą tej pomocy, jaką dają studja, bo nie każdy posiada genjusz Szekspira, któryby poetyczną potęgą i intuicją zastąpić mógł braki dokładniejszej znajomości historji, przed utonięciem zaś «w jałowym zamęcie erudycyjnych drobnostek i fraszek archeologicznych ustrzec powinien zmysł artystyczny — a bez takiego zmysłu trudno sobie wyobrazić powieściopisarza».
Co w tej drobnej rozprawce jako krytyk doradzał innym, to jako powieściopisarz zastosował przedewszystkiem do siebie; zmysł artystyczny posiadał i nad jego rozwinięciem i wysubtelnieniem stale pracował. Porzucając teraz pole powieści obyczajowej i przechodząc do historycznej, rozpoczął od poważnych i systematycznych studjów, jak to przystało krewnemu i pupilowi Szajnochy, od rozczytywania się w pamiętnikach, od wertowania starych aktów, dokumentów i rękopisów, jakie miał do dyspozycji w bogatych zbiorach Bibljoteki Ossolińskich, od zbierania drobnych szczegółów z życia codziennego w wieku XVIII, o których mógł dowiedzieć się z ust tak niezrównanych narratorów, jak W. Pol, Ks. Godebski, Kaj. Suffczyński i Ign. Komorowski, wreszcie od bezpośredniego zetknięcia się z zabytkami przeszłości. Nie dziw więc, iż wspomożona niepoślednim talentem pisarskim fantazja twórcza artysty stworzyła postacie tak żywe, tak wiernie narysowane, że — jak to Powidaj po ukazaniu się «Opowiadań JMCi Pana Narwoja» zauważył w «Przeglądzie polskim» (1874) — «gdyby nie nazwisko autora i rok wydania, możnaby je wziąć za płód ówczesny, a przynajmniej przypuszczać, iż autor robił studja na żywych egzemplarzach, na własne oczy widział jeszcze resztki tej cywilizacji, którą tak uplastycznić umiał...» Pochlebny sąd krytyka surowego nabiera tem większego znaczenia, jeżeli przypomniemy, iż literatura polska posiadała już w tym zakresie arcydzieło — Rzewuskiego «Pamiątki Soplicy», a obok tego cieszyły się wielkiem uznaniem i popularnością utwory powieściowe autora «Bitwy o chorążankę».
Tymczasem JMCi Pan Narwoj, skromny oficer mierowskich dragonów, przebojem zdobył sobie serca licznej rzeszy czytelników, sympatyzujących i współczujących z dzielnym żołnierzykiem, który uważając za swój najświętszy obowiązek słuchać zwierzchników, spełnić przysięgę daną królowi i bronić aż do ostatniej kropli krwi granic Rzeczypospolitej, wiele musiał przeboleć i przecierpieć. Autor, choć wyposażył swego bohatera bogato w cnoty, nie ulepił jednakże jakiegoś bezkrwistego ideału, przeciwnie — JMCi Pan Narwoj ulega nieraz porywczemu temperamentowi, zagrają w nim silniej zmysły i dopiero po walce poczucie moralne i obywatelskie odnosi u niego nakoniec zwycięstwo. Obok bohatera rozmieścił powieściopisarz w swych gawędach staropolskich szereg postaci epizodycznych, doskonale reprezentujących epokę Stanisława Augusta, jej zwyczaje i obyczaje, jej zalety i przywary; bystrej uwadze przyszłego historyka kultury polskiej nie uszedł żaden z rysów charakterystycznych XVIII stulecia, szczególniej zaś uwzględnił — jako wdzięczny materjał powieściopisarski — przesądy, boć ludzie wieku oświeconego wierzyli w absurda, a awanturnicy w rodzaju Cagliostra, Pinetti’ego i t. p. to jeszcze podsycali.
Cały zbiorek opowieści, który jako oddruk z «Przeglądu lwowskiego» ukazał się w roku 1873 w edycji książkowej p. t. «Opowiadania JMCi Pana Wita Narwoja, rotmistrza konnej gwardji koronnej A. D. 1760 — 1767», odznaczał się doskonałą, w najdrobniejszych szczegółach obmyślaną budową artystyczną; znikła w nim konwencja Dumasowska — a gdy w jednej z gawęd, mianowicie w «Zapatanie» pojawił się żywioł cudowności, to — jak zaznaczyła słusznie krytyka — «dotyczył on już nie intrygi, nie zewnętrznej powłoki, kaptującej przeciętny smak czytelnika, lecz wdrążył się w sam miąższ figur działających». Czy była to wewnętrzna wizyjność w rodzaju J. T. Hoffmana — nad tem możnaby dyskutować. Obok wykończonej budowy artystycznej ujawniło się w zbiorku pogłębienie psychologiczne; nie intryga, nie opis zewnętrzny cech i zalet, ale wejrzenie w dusze bohaterów, ich wewnętrzna psychika budzą zainteresowanie u czytelników.
Nazwisko autora «Opowiadań JMCi Pana Narwoja» zdobyło sobie rozgłos, «Dwunasty gość» stał się najpopularniejszą kreacją literacką owej doby — a Powidaj temi słowy kończył swoją recenzję: «Wracając do Pana Narwoja, bierzemy go za słowo, że jako szlachcic i żołnierz zechce wkrótce spełnić swoje przyrzeczenie i znowu nam coś z swego życia opowie, a my go upewnić możemy, że nam chęci do słuchania go nie braknie». Apel krytyka w części tylko był wysłuchany — oddany całą duszą studjom historycznym Łoziński, niewiele już chwil poświęcił pisaniu powieści, a na pytanie — jak o tem relacjonuje prof. L. Finkel — dlaczego urwał nagle tę nić twórczości poetyckiej, zakończonej «Madonną Busowiską» i «Okiem Proroka czyli Hanusz bystry i jego przygody», odpowiadał: «Gdy w gaju odezwie się słowik, szlachetniejsze ptaki milkną i przysłuchują się, a jedynie pospolitsze ptactwo usiłuje wrzaskiem przygłuszyć słowika». Odezwanie to, będące hołdem, złożonym twórcy «Ogniem i mieczem», doskonale charakteryzuje autora «Opowiadań JMCi Pana Narwoja»; podyktowała je szlachetna duma pisarza, który dobrze zdawał sobie sprawę z swoich własnych sił, piękno w sztuce ukochał nadewszystko, a twórczość artystyczną traktował poważnie, jako najszczytniejsze powołanie.

Bronisław Gubrynowicz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bronisław Gubrynowicz.