On i Psyche/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł On i Psyche
Pochodzenie Wywczasy Młynowskie
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



V.
Romans doświadczalny.

Zrobiłem swoje, napisałem książkę! Czy dobra? Nie wiem, ale wszystko z życia wzięte — romans doświadczalny. Każde uczucie żyło, przeszło wprzód przez serce, nim się dostało do książki. Napisałem książkę, a kto wie, czy nie zabiłem kobiety? Ha, trzeba umieć i zabijać, jeśli się odtwarza życie, dzieje duszy! Jakże inaczej pisać, kazać umierać swoim bohaterom?
Ostatnie doświadczenie posunąłem może za daleko. Żal mi jej — piękne dziewczę, dobra i tkliwa, a ja poszarpałem jej serce! Ale pierwszy lepszy model nie ujawniłby uczuć tak szczerych... Dla dobra sztuki, literatury okłamuje się kobietę, a dla kobiety — sztukę i literaturę. I to trzeba wiedzieć, kiedy się pisze — o obłudo!...
Jakaż ona była piękna, gdy się oburzyła! Widzę jeszcze zapłonione te prześliczne lica, te łzy, których gorycz oczy jej wypaliła; jeszcze słyszę głos drżący, tak naiwnie gniewny, chociaż się z duszy jęk boleści wyrywał. Kroczy oto złamana, wlecze się raczej niż idzie, opuściła ręce, zwiesiła głowę, cierpienie ją przybiło, zgarbiło. Co się tam musiało dziać w tej duszy?
W moim romansie jest to najpiękniejszy rozdział. Wiwisekcja!... Drogo ją kosztuje! Psyche, przebacz mi łzy swoje! Musiałem cię widzieć płaczącą, chociaż każda łza twoja padała mi na serce, jak roztopiony ołów. Zawsze jesteś piękna, ale płacząc, byłaś jeszcze daleko piękniejsza.
Niejedno mi pozostało w pamięci... Ach, ten ranek szczęśliwy, jaki był wspaniały, kiedyśmy oboje, upojeni rozkoszą, opuszczali swoją ustroń miłości! Słowiki już umilkły, hymny skowrończe rozlegały się pod niebem, brylanty rosy pokrywały ziemię, a przecudny różowy brzask dnia, rozlany po obłokach, stanowił jakby ostatnią pieśń w poemacie, któryśmy wspólnie utworzyli.
Ja ją nauczyłem kochać, gdy, napawając oczy jej wdziękami, otrzymałem pierwszy pocałunek z ust dziewiczych, podobnych do kwiatu róży, która dopiero co z obsłonek pączka na świat wyjrzała. Odczuwałem wtedy rozkosze marzenia, napełniające jej czystą duszę. Mamże to wszystko w książce tylko złożyć i zapomnieć? Nie, ja ją kocham! Ta Psyche rzeczywista i ta druga z romansu stanowią jednę. Przecież wszystkie ideały pochodzą z rzeczywistości... Szał rozkoszy mię napełniał, kiedym w książce odtwarzał chwilę pierwszego pocałunku. Bo mam ten pocałunek w sercu. Słyszę jeszcze w tej chwili szelest lekkich jej kroków, gdy przybywała na umówioną schadzkę. Również i to zapisało się w sercu, które teraz do niej tęskni...
A swoją drogą ona mię już ogromnie zaczynała nudzić: jakieś płacze, wybuchy zazdrości... Gdyby nie to, na nic zguśniałbym był przy niej, nie zdołałbym się był otrząsnąć i mój romans pozostawałby dotąd w tece.
Pominąłem jednakże w książce swojej niektóre z odebranych podczas tej miłości wrażeń. Są tajemnice, na które ja sam bardzo chętnie zapuszczam zasłoną. Są także uczucia, których w żaden sposób oddać nie umiem. Czuję tylko, iż do pewnych chwil będę tęsknił w życiu. Przecież i ja w tej miłości coś znaczę! Alboż wszystkie owe uczucia, wrażenia nie przeszły przez moją własną duszę i nie wstrząsały nią potężnie?... Napisawszy atoli romans, uwolniłem się od ideji, która mię była opętała. Gdybym się teraz ożenił, uwolniłbym się i od miłości. O nie, ja chcę jeszcze kochać!...
Ludzie lubią mówić i pisać o wiecznej miłości, chociaż każdy bezwarunkowo stwierdza na sobie prawo zmienności. Jakże się nie mają zmieniać uczucia, jeżeli następuje zmiana fizjognomji, nałogów, obyczajów, poglądów i wszystkiego naokoło?... Miłość idealna jest piękna, gdy ozdabia serce ludzkie, nudna, gdy się o niej mówi, czyta. Zresztą, prawdę mówiąc, któżby uwielbiał aniołów, gdyby nie było szatanów?...
No, a moja książka? Puszczam ją między ludzi. Jeśli mnie nie zrozumieją, poprzestanę na tem, że sam siebie rozumiem. Skończoną już pracą autor przestaje żyć: należy ona do przeszłości, a tylko przyszłość daje obietnicę życia. Człowiek może mieć tylko jedną słuszną ambicję: być sobą. Bo przecież, gdy się rzuca na niepodobieństwa, wnet dobry jego gienjusz zawoła: „stój!“ Innym razem podnieca: „naprzód!“
W książce swojej przedstawiłem miłość nieszczęśliwą, co to lubi ciemności nocy, rozmowę z gwiazdami przy smutnym uśmiechu księżyca. Kochankowie kryją się nieraz wśród ćmy głębokiej, a jedno drugiemu mówi: „Ty jesteś dla mnie światłem dziennem!“ To ja i Psyche.
Luba moja, zdradziłem cię dla sztuki; ale teraz mogę sztukę zdradzić dla ciebie. Znowu ją teraz kocham. Płacz, zazdrość można wybaczyć dobrej i pięknej kobiecie.
I przez całe życie — zawsze tylko miłość, która raz wiedzie do nieba, drugi raz do piekła, to na Kapitol, to na Tarpejską skałę... Wszystko jedno, jaką Psychę kochasz, rzeczywistą, czy urojoną!
Gdy tworzysz, piszesz romans, wtedy robisz doświadczenie nad sobą samym i zawsze się przekonywasz, żeś jeszcze mało serc odczytał. Idź więc w świat szeroki, ucz się, kochaj, a nie małodusznie!
Na świecie nie żyje się bezkarnie, płaci się drogo za doświadczenia, za wszystko, co w książce ma wartość, co jest miłością. A cóż to jest miłość? Odpowiedź daje także doświadczenie.
Zlicz czasy swojego życia: te, które cierpienie niosły, i te, co szczęściem darzyły, chwile niedoli, zawodów, goryczy, chwile zachwytów, nadziei, uniesień. Sumy tak różnych czasów, że zdają się tworzyć dwa odrębne byty: to wszystko jest miłość, Psyche!
Nawet wtedy, gdy cię ogarnęło ostatnie zwątpienie, gdy sobie stawiasz pytanie: „Cóż pozostało z moich uczuć potężnych, namiętnych, co z cichych, spokojnych, dobrych? Z miłości i nienawiści, z pragnień, zachwytów i rozczarowań? Czy warto żyć, skoro wszystko przepada, przebrzmiewa? Czy niema różnicy między mną a temi marami, których długi poczet snuje się przed mojemi oczyma w posępną noc bezsenną?“ Wówczas z tajemnej, jak grób, skrytki twojej duszy wystąpi jeszcze widmo, które drzemało przytulone do samego serca, i tak ci odpowie: „Są jeszcze nieprześmiane uśmiechy i łzy nieprzepłakane! Jeszcze jedne i drugie można wydobyć z siebie, żyć i nie umrzeć jako dłużnik życia!“ Możesz to widmo nazwać egoizmem, czuciem siebie samego, siłą, która przynosi wsparcie, gdy już inne władze duszy uczuwają swoją słabość, która ci wskazuje jeszcze w życiu wyłom, godzien, aby na nim umrzeć. Jest to kwiat dla całego świata tajemniczy, mający woń i barwę tylko dla twojego ja i tylko do twojego ja przemawiający językiem zrozumiałym, a zawsze tak: „Ciągle jest miłość czegoś; tylko trupy nie kochają już, nie pragną! Żywy człowiek musi mieć swoją Psyche!...
I nagle uczucie ogarnia całą twą istotę, napełnia duszę, ukochałeś coś, przywiązałeś się do czegoś. Żyj teraz złotemi nadziejami, świetnemi złudzeniami! Skoro kochasz, cóż cię obchodzi, że to są tylko złudzenia? Utraciłeś zimną rozwagę, namiętność czyni cię nierozsądnym, obojętnym na wszystko, co nie jest tem twojem kochaniem, tą Psyche. Zrób na sobie doświadczenie, a przekonasz się, że twa miłość może cię zmienić w niesprawiedliwego i okrutnika, jeżeli kto sięgnie ręką po to, co ty uwielbiasz! Masz już w sobie świat własny, duży, piękny, i życie twe ma wartość.
Nie mierz uczucia, nie podciągaj pod formułę: rozkosz i boleść, cnota i zbrodnia, wierność i zdrada, jasność słoneczna i ciemność grobowa. Ono przebywa między błogosławieństwem i przekleństwem, natchnieniem i zwątpieniem.
Wracam do ciebie, żywa Psyche!... Chociaż doświadczenie nie powiedziało mi jeszcze ostatniego słowa: — „Jak długo kobieta opłakuje kochanka?“ Bo nie wierzę temu, co mówią, że po mężu płacze tydzień, po kochanku — miesiąc. Och, gdyby tak było!... A tu romans już skończony i ona pada w nim ofiarą, on zaś zwraca się do życia.
Idę do niej! Co jej tu powiedzieć, jak się usprawiedliwiać? Przeszło pół roku minęło od naszego ostatniego spotkania... Trzeba ją pokorą skruszyć, słów mi przecie nie zbraknie.
Jednakże, szczerze mówiąc, ta kraina szczęścia, którą mamy oboje powtórnie przebywać, nie będzie zbyt urocza. Była piękna, gdyśmy ją po raz pierwszy zwiedzali. Kochać się, jak ja, po raz setny w życiu?... Prawda, że prawa natury są niezmienne; ale człowiek? Co warta miłość bez szałów, bez nadzwyczajnych porywów? I to prawda, że gdy kochać możesz, kochaj — serce się nie starzeje! Przykre jednak musi być dla miłości mieszkanie w starej ruderze. W moim wieku można za Wolterem powtarzać: — „Szczęściem jest być w raju z Ewą, a nie być Adamem.“ A mnie zagraża małżeństwo: jestem słaby w tej chwili. Zwłaszcza po napisaniu książki czuję się, jak Samson z ostrzyżonemi włosami. O sztuko moja, czy ty wiesz, co cię czeka? Straszne musi być życie artysty, gdy się w duszy jego zrodzi ideał, ideał ukochany, upieszczony, a obok niego zamieszka mężowska troska o chleb powszedni!... Należałoby jednak i tego doświadczyć. Ożenić się dla miłości sztuki doświadczalnej i pisać romanse rodzinne.
Ludzie przecież żyją, przywiązują się do siebie wzajemnie. Ta cicha, nałogowa, przez czas wytworzona miłość, miłość bez ponętnej woni i barwy kwiatów sprawia na mnie takie wrażenie: dwa serca stygną, ziębną, aż nareszcie jedno do drugiego przymarza.
Moja dobra, piękna i tkliwa Psyche, tyś odważniejsza, gdy chodzi o jarzmo małżeńskie!
Ech! i ja się nadaremnie bronię! Wszystkie wspomnienia przeszłości zagrały oto w tej chwili melodyjnem echem w mem sercu najpiękniejszy poemat. Ileż cudownie pięknych chwil spędziliśmy z sobą, chwil, których barwy nigdy nie zdołam wyrazić! Nasze noce były najwspanialsze, nasze dnie jaśniejsze. Te niezapomniane chwile przerobiłem w marzeniach swoich i teraz stoją mi przed oczyma może powabniejsze jeszcze, aniżeli były w rzeczywistości. Moja gwiazdo, djamentowa jutrzenko, ja cię kocham, pragnę!
Pójdę natychmiast, do nóg jej padnę i będę błagał: „Psyche, przebacz mi łzy swoje, przebacz cierpienia, których byłem sprawcą! Tworzyłem i od ciebie, kochanko luba, brałem barwy, aby w nie ubrać swoje ideały. Swoją boleść, podobnie, jak swe szczęście, tyś mi przekazała, abym je złożył w dziele...“
Będzie w tem nieco przesady, kłamstwa; ale że powszechnie uwielbiana prawda psuje nieraz wdzięki twórczego zmyślenia, więc tym razem ja prawdę przyozdobię zmyśleniem.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

„Stało się, Psyche wychodzi zamąż! Ha, nie mogła, jak ja, pisać romansu, więc go zawiązała.“



koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.