Oliwer Twist/Tom II/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Oliwer Twist
Pochodzenie Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wyd. 1845
Druk Breikopf i Hærtel
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Oliver Twist
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI.

Czas nadchodzi, w którym Nancy słowo swoje Rózi dane dotrzymać miała, lecz nie mogła. Fagin używa Noego Claypole do tajemnego posłannictwa.

Lubo Nancy w sztuce udawania nie była początkującą dopiero, i w przebiegłości snadnie mistrzynią nazwać się mogła, niepodobna jéj było jednak żadną miarą tego wzburzenia, téj niespokojności całkiem ukryć, którą zamiar i przyrzeczenie Rózi dane w sercu i umyśle jéj wznieciło. Pamiętała ona bardzo dobre o tém, iż tak Fagin pomimo całą chytrość i przebiegłość swoję, jak i rubaszny, srogi Sikes, swe najskrytsze zmowy i tajemnice jéj powierzyli, które jak najtroskliwiéj przed wszystkiemi innemi członkami ukrywali, a to jedynie w tém zaufaniu, iż wierność jéj jest nieposzlakowana, i żadnéj wątpliwości, żadnemu podejrzeniu dotąd nie podpadała.
Lubo zaś owe zmowy były haniebne, nikczemne, a twórcy i sprawcy najobrzydliwsi zbrodniarze, lubo gorycz i oburzenie przeciwko Żydowi serce jéj zatruwało, który ją powoli, krok za krokiem, coraz to głębiéj w tę przepaść i błędnik nędzy i zbrodni zaplątał, z któréj teraz nigdzie wybawienia, ucieczki nie widziała, bywały jednak chwile, w których pewna litość ją nad nim ogarniała, a ona się wzdrygała krok taki uczynić, któryby się stać mógł powodem, iżby go kara, tak długo unikana, lubo wcale nie zasłużona, w końcu jednak z jéj przyczyny dosięgnąć miała.
Były to jednak myśli przemijające umysłu, uczucia chwilowe serca, które się tak łatwo od dawnych związków, dawnych znajomości, dawnych zwyczajów oderwać nie zdoła, lubo postanowienie jéj raz powzięte było niezmienne, niewzruszone, a żadne względy, żadne widoki od raz powziętego zamiaru jéj odwieść nie zdołały.
Obawa jéj o Billa byłaby może jeszcze powodem najsilniejszym była, skłonić ją do cofnięcia się od dawnego przyrzeczenia, dopokąd jeszcze czas był na to;.... lecz ona sobie zawarowała, ażeby tajemnicy jéj ściśle dochowano,..... a klucza żadnego im nie wyjawiła, za pomocą którego by tę tajemnicę wyśledzić, wykryć i wyjawić zdołali,.... i z miłości dla niego, ze względu na jego bezpieczeństwo, odrzuciła wszelką pomoc, wyrzekła się schronienia przed temi występkami i nędzą ją otaczającą, a cóż więcéj dla niego uczynić mogła?.... Jéj postanowienie stanęło zatém stałe, niezłomne!
Lubo te wszystkie walki wewnętrzne tym wypadkiem ostatecznym zwykle się kończyły, pomimo to jednak bardzo często się ponawiały, i głębokie ślady po sobie zostawiały.
W kilka dni bowiem nadzwyczajnie schudła, wynędzniała i pobladła.
Czasem wpadła w zadumanie tak głębokie, że przytomność prawie traciła, na nic nie zważała, co się koło niéj dzieje, a rozmów, w których niegdyś udział najżywszy brała, teraz nawet nie słuchała. Inną razą się znów uśmiechała bez najmniejszego śladu wesołości, wrzeszczała i hałasiła, bez najmniejszego powodu do tego. —
Kiedyindziéj przeciwnie, — i bardzo często w kilka chwil potém, — siedziała głęboko zamyślona, dumająca, ponura, z głową na rękach wspartą, a natężenie widocznie, z jakiém się zrywała, aby się opamiętać, dowodem najjaśniejszym było, iż jakaś niespokojność dręcząca nią miota, a umysł jéj wcale innemi przedmiotami i myślami się zajmuje, i to bardzo różnemi od tych, które resztę towarzystwa zatrudniają, i treść ich rozmów stanowią.
Było to w Niedzielę wieczór,.. a zegar na poblizkiéj wieży zaczął bić godzinę. Fagin i Sikes, którzy rozmową żywą i zajmującą pomiędzy sobą zajęci byli, umilkli, i słuchali. Dziewczyna, siedząca na nizkim stołeczku, podniosła głowę i słuchała także z uwagą i natężeniem.
Jedenasta!
— Za godzinę będzie północ! — ozwał się Sikes, otworzywszy na chwilę okno, aby na ulicę spojrzeć, poczém na dawniejsze miejsce powrócił. — Mglisto i ciemno naokoło jak w garnku,.... noc bardzo pomyślna dla naszego rzemiosła.
— A! — odpowiedział Żyd. — Jaka szkoda Billu! jaka wielka szkoda, mój drogi, że na dzisiaj właśnie niema nic do czynienia.
— Prawda, bardzo wielka prawda! — potwierdził Sikes mrucząc ponuro. — Tém większa szkoda, żem dzisiaj właśnie wielką miał do czego chętkę!
Żyd westchnął i ze smutkiem głowę pochylił.
— Musimy kiedyś ten czas stracony wynagrodzić, jeżeli znowu coś dobrego i korzystnego wymyślimy; inaczéj źle by z nami wypadło, — dodał Sikes.
— Otóż to mi się podoba, bardzo podoba, mój drogi! — odpowiedział Żyd, poklepawszy go ręką po ramieniu. — Cieszy mię to niesłychanie, że cię tak mówiącego słyszę.
— Cieszy cię to niesłychanie?..... doprawdy?..... — zawołał Sikes; — niechże i tak będzie.
— Ha! ha! ha! — śmiał się Żyd na całe gardło, jakby to małoznaczące pozwolenie nawet jego sercu wielce ulżyło, i nadzwyczajną uciechę mu sprawiło. — Tyś dzisiaj wieczór znowu Billem prawdziwym,.... ty samym co dawniéj mój drogi, tym samym co dawniéj.
— Mnie się przecież zdaje, że nie jestem tym samym co dawniéj, nie jestem do siebie podobnym, skoro tylko twoję wyschłą łapę na barkach moich poczuję,.... weźże ją weź ze mnie natychmiast, mówię ci! — odparł Sikes, odtrącając od siebie rękę Żyda.
— Rozumiem, rozumiem, że ci się zaraz niedobrze robi;.... to ci natychmiast schwytanie przypomina, nieprawdaż, co, mój drogi? —
Rzekł Żyd, postanowiwszy sobie mocno, o nic się nie obrażać.
— To prawda, że mi schwytanie przypomina,..... — odparł Sikes, — ale schwytanie przez djabła, a nie przez posiepaka. — Niech mię djabli wezmą, jeżeli już kiedy od początku świata żył człowiek jaki, któryby do ciebie był podobnym, chyba twój ojciec, a ten rudowłosy starzec z pewnością się już od dawna w piekle smarzy, jeżeli przypadkiem sam Lucyper nie jest twoim ojcem, coby mię nawet wcale nie dziwiło.
Fagin ani słówka nieodpowiedział na tę grzeczność nadzwyczajnie pochlebną, lecz Billa za rękaw pociągnął, i palcem na Nancy wskazał, która z téj rozmowy ich korzystając po cichutku kapelusz na głowę wdziała, w chustkę się otuliła, i do wyjścia się właśnie zabierała.
— Holla! — wrzasnął Sikes. — Nancy! czy słyszysz? gdzież to panna o téj późnéj godzinie w nocy się wybiera?
— Niedaleko, — odpowiedziała Nancy obojętnie.
— A to jaka znowu odpowiedź? — odparł Sikes. — Dokąd chcesz iść? mów!
— Już ci raz powiedziałam, iż niedaleko, — odpowiedziała Nancy spokojnie.
— A ja się raz jeszcze pytam, dokąd? czyś słyszała? — powtórzył Sikes głośniéj jeszcze.
— Ja sama niewiem, dokąd! — odparła dziewczyna głosem cokolwiek drżącym.
— To ja wiem! — zawołał Sikes, nie tak dla tego, iżby miał jaką przyczynę ważną do sprzeciwiania się zamiarowi Nancy, jak raczéj przez czystą chęć oparcia się jéj woli. — Nigdzie. Zostaniesz w domu! siadaj.
— Słabo się mi zrobiło. Jużem ci poprzód o tém mówiła, — rzekła dziewczyna. — Trzeba mi koniecznie świeżego powietrza!.... muszę się przewietrzyć!
— Otwórz sobie okno, i wystaw głowę na ulicę, będziesz miała także powietrze świeże, — odpowiedział Sikes.
— To mi niewystarczy, — odparła dziewczyna. — Ja się muszę koniecznie przejść po ulicy.
— Czy tak?... ale ja na to niepozwalam, a ty nie pójdziesz!
Zawołał Sikes, poczém wstał, drzwi na klucz zamknął, klucz z zamku wyjął, i zerwawszy jéj kapelusz z głowy, na szafę starą go wyrzucił.
— Oto masz! — dodał ten zbójca; — a terazże siedź cicho na miejscu, inaczéj ja cię uspokoję!
— Ja i bez kapelusza sobie iść mogę, jeżeli mi się będzie podobało, — odparła dziewczyna, zbladłszy jak chusta. — Cóż ty sobie myślisz, Billu? Czy ty wiesz, co ty robisz?
— Czy wiem, co ro.... O! — zawołał Sikes, zwracając się do Fagina, — ona musiała już zmysły potracić, oszaleć! Sam się przekonać możesz, Faginie, inaczéjby w ten sposób do mnie mówić niemogła!
— Ty mię jeszcze do rozpaczy przyprowadzisz i do jakiego okropnego kroku zmusisz! — wyjąkała dziewczyna, kładąc obie ręce na piersi, jakby wybuch jakiś gwałtowny przemocą tłumiła. — Puszczaj mnie!.... czy słyszysz? puść mię téj chwili zaraz.... natychmiast!
— Nie! — zawył Sikes.
— Powiedzcie,.... poradźcie mu, Fagin, aby mię puścił.... Radzę ci, puść mię,.... to będzie daleko lepiéj dla ciebie.... Puśćże mię, czy słyszysz?
Zawołała Nancy, tupnąwszy nogą ze złości.
— Ciebie słuchać? — powtórzył Sikes, obróciwszy ją na krześle, aby jéj bystro w oczy zajrzeć. — Słyszę cię, słyszę, a jeżeli cię jeszcze chwil kilka dłużéj słyszeć będę, to cię pies tak silnie za twoje gardło chwyci, że ci ten głos wrzaskliwy natychmiast stłumi. Cóż to u djabła dzisiaj ci się stało, kobieto?
— Puść mnie! — rzekła dziewczyna błagając, i usiadłszy na ziemi koło drzwi, zawołała: — Billu, puszczaj mnie! Ty niewiesz co robisz, że mię puścić niechcesz,... miej litość nademną i puszczaj mnie! Tylko na godzinkę!.... zaklinam cię na miłość boga!
— Pierwéj się dam w kawałki porąbać, — wrzasnął Sikes, chwyciwszy ją rubasznie za rękę, — nim cię puszczę! Niech mię djabli wezmą, jeżeli ta dziewczyna zmysłów nie straciła; wstań!
— Ja dopotąd nie wstanę, dopokąd mię ztąd niepuścisz...... Bóg widzi, że nie wstanę! — wrzasnęła Nancy.
Sikes przez czas niejaki uważnie na nią spoglądał, dopokąd sobie chwili pomyślnéj nieupatrzył, i zręcznie za obie ręce jéj niepochwycił. Gdy mu się to udało, zawlókł ją przemocą, pomimo wszelki jéj opór, do przyległéj izdebki małéj, usiadł sam na ławeczce, a ją wcisnął na krzesło poręczowe, i przemocą na niém ją przytrzymał.
Ona się długo broniła, rzucała, płakała, błagała, wszelkich sił dobywała, aby się mu z rąk wyrwać, aż nareszcie godzina dwunasta uderzyła, a ona zmęczona, wysilona, bronić i rzucać się w końcu przestała.
Sikes, wyzionąwszy groźbę, różnemi przekleństwami popartą, aby się téj nocy z domu wyjść nieodważyła, opuścił ją zadyszaną, rozpaczającą i powrócił do Fagina.
— Tfu! — zawołał zbójca, ocierając pot z czoła i twarzy. — Jakaż to dziwna istota z téj dziewczyny!
— To prawda, Billu! to prawda! — odpowiedział Żyd zamyślony.
— Radbym wiedział, co jéj dzisiaj do głowy takiego wlazło, że się gwałtem z domu iść napierała? — zapytał Sikes. — Powinienbyś to łatwiéj jak ja odgadnąć, gdyż ty ją znasz lepiéj odemnie,.... cóż tedy myślisz?
— Upór,.... nic więcéj jak tylko czysty upór kobiecy, mój drogi! — Odpowiedział Żyd wzruszywszy ramionami.
— I ja tak sądzę, — potwierdził Sikes. — Ja myślałem, żem jéj upór już przełamał i ją poskromił, ale jak widzę, to ona nie jest lepszą, jak i poprzód była.
— Nawet gorszą jeszcze, — rzekł Żyd zamyślony. — Jeszczem ją nigdy taką niewidział i to dla takiéj drobnostki!
— Ani ja! — potwierdził Sikes. — Mnie się zdaje, że ona się na gorączkę odemnie zaraziła, a ta się teraz objawiać zaczyna;.... jakże myślisz?
— Być może, Billu, być może! — odpowiedział Żyd.
— Ja jéj z pewnością trochę krwi sam upuszczę, niepotrzebując na to lekarza, jeżeli się jeszcze raz coś podobnego wydarzy, — rzekł Sikes.
Fagin potwierdził pochwalającém kiwnięciem głowy ten sposób leczenia gorączki.
— Ona całe dnie i nocy przy mnię ślęczała, kiedym się z łóżka ruszyć niemógł, a tyś się mi ani razu na oczu niepokazał, ty stary, wyschły wisielcze, — rzekł Sikes. — Niemieliśmy ani kawałeczka suchego chleba przez długi czas w domu, a mnie się zdaje, że to ją nakoniec wzburzyło i w taką niespokojność wprowadziło, iż tak długo w domu siedzieć musiała i nigdzie wyjść nie mogła!.... co?
— Zapewnie, że to będzie, zapewnie, — odpowiedział Żyd szepcąc po cichu. — Pst!
Téj chwili dziewczyna do izby weszła i usiadła na dawném miejscu. Oczy miała czerwone i nabrzmiałe; zaczęła się po krześle rzucać, to w tę to w ową stronę chwiać, i parsknęła nakoniec po niejakiéj chwili głośnym śmiechem.
— A to co znowu takiego? — zawołał Sikes, spojrzawszy z zadziwieniem niewypowiedzianém na Fagina.
Fagin dał mu znak skinieniem głowy, aby na nią wcale nie zważał, a dziewczyna wpadła też za kilka chwil w dawniejsze swoje zamyślenie i zadumanie.
Szepnąwszy Billowi do ucha, że się teraz już niczego obawiać niema, Fagin chwycił za kapelusz, wsadził go na głowę i powiedział mu dobranoc! U drzwi jednak stanął, obejrzał się na nich, i zapytał, czyli mu które z nich na schodach poświecić nie myśli?
— Poświeć mu na dół! — rzekł Sikes, nakładając sobie fajkę. — Byłaby jeszcze wielka szkoda, gdyby sobie sam kark miał skręcić, i lud tak przyjemnego widowiska pozbawić! Oto masz świecę;...... sprowadź go na dół!
Nancy wzięła świecę i poświeciła temu starcowi na schodach, a gdy oboje do sieni na dół zeszli, on palec na ustach położył, do dziewczyny się zbliżył i szepnął jéj do ucha:
— Cóż ci to jest, droga Nancy, cóż ci to jest?
— Co takiego? — odparła dziewczyna również po cichu.
— Co? No, dla czegoś koniecznie dzisiaj z domu wyjść chciała? — odpowiedział Fagin. — Jeżeli on, — i wskazał przytém palcem swoim chudym na górę, — jeżeli on się z tobą źle, srogo obchodzi,.. a to źwierze prawdziwe, Nancy, źwierze drapieżne, mówię ci,.... dla czegóż....
— No i cóż?
Zapytała dziewczyna, gdy Żyd na chwilę mowę uciął, trzymając usta blizko jéj ucha, a oczy w twarz jéj wlepione.
— Nie teraz, nie teraz! — rzekł Żyd, — my o tém jeszcze raz, ale kiedyindziéj pomówiemy. Ty masz zawsze we mnie przyjaciela, moja droga Nancy, wiernego, stałego przyjaciela. Mam ja wszystkie środki pod ręką,.... wszystko się spokojnie i cicho odbyć może. A gdybyś się kiedy może na nim zemścić chciała, za to, że się z tobą tak, jak ze swoim psem obchodzi,.... tak jak ze swoim psem!.... a nawet gorzéj jeszcze, jak ze swoim psem,.... gdyż on się z nim przynajmniéj czasami pieści,..... więc przychodź śmiało do mnie. Powiadam ci, przychodź do mnie! On jest przyjacielem twoim dopiero od niejakiego czasu, ale ty mnie już znasz od dawna, Nancy,.... od dawna, nieprawda?
— O ja was znam bardzo dobrze, Faginie! — odpowiedziała dziewczyna, niepokazując najmniejszego zadziwienia lub wzruszenia po sobie. — Dobra noc!
Przerażona w tył się cofnęła, gdy jéj Fagin rękę podał, jednak głosem stałem, niewzruszonym go pożegnała, rzekłszy mu: dobra noc, odpowiedziała skinieniem głowy na to spojrzenie porozumienia, które Żyd odchodząc na nią rzucił, i zamknęła drzwi za nim.
Fagin wracał krokiem powolnym do domu, oddając się cały myślom, które się po mózgu jego uwijały. Pewne podejrzenie, — nie będące wcale skutkiem wzwyż wspomnionego wydarzenia, lubo mu do utwierdzenia się w téj myśli, od dawniejszego już czasu, lecz zwolna i stopniowo powziętéj, wielce posłużyło, — snuło się mu po głowie, że Nancy, znudzona, zrażona ustawiczną rubasznością i srogością zbójcy serce swoje mu odebrała, i w jakim innym chłopcu się pokochała.
Jéj wzięcie zupełnie odmienne, jéj niespokojność, jéj częste wydalanie się z domu sama jedna, jéj wzrastająca obojętność na wszelkie sprawy, na korzyść lub szkodę ich towarzystwa, czém się poprzód tak gorliwie zajmowała, a do tego jeszcze, jéj żądanie uporczywe oddalenia się téj nocy z domu o godzinie pewnéj, oznaczonéj, to wszystko razem wzięte sprzyjało jego przypuszczeniu, a nawet i pewność niejaką onemu nadawało. —
Przedmiot miłości nowéj téj dziewczyny nie musiał wcale należeć do liczby uczniów, wychowanków i zwolenników jego.
Chłopiec ten, mający takiego sprzymierzeńca jak Nancy, mógłby wielką korzyścią być dla niego, a Fagin natychmiast postanowił, jak najprędzéj go dla siebie pozyskać.
Prócz tego chodziło tu jeszcze o coś innego,.... o zamysł jeszcze podstępniejszy.
Sikes za nadto wiele tajemnic jego wiedział, a Żyd uczuł dobrze całą obrazę mów żartobliwych, rubasznych i dotkliwych tego gbura, lubo tego po sobie poznać nie dawał.
Dziewczyna z pewnością dobrze o tém wiedzieć musiała, iż na przypadek, gdyby go porzuciła, nietylko ona sama przed jego gniewem i zapalczywością nigdzie pewną, nigdzie bezpieczną nie była, ale i jéj kochankowi nadzwyczajne niebezpieczeństwo groziło, tak że się co chwila wściekłości Billa mógł obawiać, który z pewnością ręce, nogi, by mu połamał,.... albo téż i na śmierć zabił.
— Jest to rzeczą bardzo podobną, — myślał sobie Fagin, — iż się ją w końcu namową do tego skłonić uda, aby go otruła. Kobiety już nieraz coś podobnego, a nawet i gorszego jeszcze uczyniły dla zachowania kochanka swego od zagłady. Jeżeliby to uczyniła, to ja będę raz wolnym od tego niebezpiecznego, i bardzo dla mnie niebezpiecznego łotra, którego z duszy nienawidzę;.... dostanę innego na jego miejsce, a z wiadomością o téj zbrodni i wpływ i potęga moja nieograniczona nad tą dziewczyną wzrośnie.
Te myśli przebiegły Faginowi po głowie podczas téj krótkiéj chwili, którą w izbie zbójcy sam jeden przesiedział, a pełen tego zamiaru korzystał z téj pomyślnéj okoliczności, która mu się przez odprowadzenie dziewczyny nastręczyła, aby jéj kilka słów do ucha przy pożegnaniu szepnąć, i zbadać ją, jak dalece jéj w téj mierze zaufać i na nią budować moze. A dziewczyna nie okazała najmniejszego zadziwienia, najmniejszego znaku, iż jego przymówki nierozumie, niepojmuje;.... ona go jasno i dokładnie zrozumieć musiała. Spojrzenie przy pożegnaniu jawnie to dowodziło.
Lecz ona się wzdrygać będzie może targnąć się na życie Billa, a to było właśnie celem najgłówniejszym jego zabiegów i dążeń.
— Hm! — pomyślał sobie Żyd, pełznąc nocą do siebie, — jakimże sposobem będę mógł wpływ mój na nią powiększyć? jak nową władzę nad nią uzyskać?
Lecz głowy takie jak jego, są bardzo płodne w pomysły i wybiegi.
Gdyby téż naprzykład, niemogąc wyznania i ufności od niéj uzyskać, i zezwolenia na niéj wymódz, tajemnego szpiega na nią nasadził, któryby owę nieznajomą osobę, będącą przedmiotem jéj miłości, mógł wykryć, i potém jéj zagroził, iż wszystko Billowi wyjawi, — którego się nadzwyczajnie bała, — jeżeli tego nie uczyni, czego od niéj żąda, czyliżby wtedy jéj zezwolenia i pomocy nie mógł uzyskać?
— Niezawodnie, — rzekł głośno. — Wykrywszy raz jéj tajemnicę, nic mi wtedy odmówić nie może, jeżeli jéj życie miłe! Teraz cię trzymam w ręku, moja droga Nancy...... Środki już są gotowe, teraz o to jedynie chodzi, aby ich zręcznie użyć. Teraz się mi już nie wymkniesz!
I obróciwszy się ku stronie, w któréj mieszkanie owego haniebnego złoczyńcy leżało, pogroził ręką i rzucił spojrzenie, w którém całe piekło zdrady i nienawiści tlało; potém daléj się potoczył, ukrywszy swe wyschłe ręce we fałdach swego wytartego płaszcza, które w swéj zapalczywości miął i szarpał, jakby za każdém poszarpnięciem swych palców kościstych nieprzyjaciela zgniótł i zniszczył.
Nazajutrz zerwał się wcześnie rano ze swego łoża, i czekał z nadzwyczajną niecierpliwością przybycia swego nowego spólnika, który się po nieskończenie długiéj zwłoce nakoniec pojawił, i natychmiast z chciwością żarłoczną na śniadanie rzucił.
— Słuchajno, Bolter!
Rzekł Żyd, przysuwając sobie krzesło i siadając naprzeciw niego.
— Cóż takiego! Oto jestem! — odpowiedział Noa. — Cóż tam nowego? Proszę was zawczasu, abyście niczego odemnie nie żądali, dopóki śniadania nie zjem. Jest to bardzo wielką wadą w tym domu, że nigdy człowiekowi spokojnie i wygodnie zjeść nie pozwolą.
— Czy podczas jedzenia mówić nie umiesz, co?
Zawołał niecierpliwie Żyd, przeklinając w sercu szczerze zbytnią żarłoczność swego nowego przyjaciela. —
— O dla czego nie! mówić umię i mogę! to nawet chęć do jedzenia zaostrza! — odpowiedział Noa, ukroiwszy sobie ogromną kromkę chleba z masłem. — A gdzie jest Karolina?
— Na mieście! — rzekł Fagin; — wysłałem ją dzisiaj rano z drugiemi dziewczętami na miasto, gdyż chciałem z tobą sam-na-sam pomówić.
— Oho! — zawołał Noa. — Byłbym wolał, żebyście jéj byli kazali poprzód jeszcze parę kromeczek chleba z masłem przypiec. A teraz daléj! mówcie śmiało!.... Wy mi wcale nie przeszkadzacie!
I nie było rzeczywiście wielkiéj obawy, aby mu ktokolwiek mógł był przeszkodzić, gdyż sobie z tém stałém przedsięwzięciem zasiadł, walecznie rąbać i pałaszować, dopokąd nieprzyjaciela ze stołu nie zmiecie.
— Dobrześ się wczoraj sprawił mój drogi, — rzekł Żyd; — prawdziwie, przedziwnie! Sześć szylingów i dziewięć sixpensów pierwszego dnia zaraz, to dalibóg bardzo ładnie. Ta gałęź naszego przemysłu jeszcze bogacza z ciebie zrobi.
— A niezapominajcie przecież o trzech kubkach od piwa i garnuszku do mleka! — odparł Bolter.
— Nie, nie, mój drogi, niezapominam, nie! — odpowiedział Żyd. — Kubki od piwa dowodzą w tobie wielkie zdolności, lecz garnuszek od śmietanki był dowodem mistrzowskiéj zręczności;...... wysokiego jeniuszu! —
— Jak na początkującego tom się w istocie nie źle sprawił, — zauważył pan Bolter z zadowolnieniem. — Kubki wziąłem z poręczy jakiegoś podziemia, a garnuszki stały na ulicy przed jakimś domem gospodnim. Pomyślałem sobie tedy, żeby łatwo od deszczu zardzewieć mogły, albo się téż może zaziębić, wy wiecie przecież, ha! ha! ha!
Żyd udał także iż się serdecznie śmieje, a pan Bolter, przyszedłszy z uniesienia swéj wesołości do siebie, zaczął na nowo chleb walecznie ćwiertować, tak, że wkrótce ani kawałeczka więcéj nie pozostało.
— Mam robotę dla ciebie Bolter, — rzekł Fagin, nachyliwszy się przez stół do niego.
— Dobrze, — odpowiedział Bolter; — tylko mię na wielkie niebezpieczeństwo nie wystawiajcie, lub téż znowu do jakiego urzędu policyjnego po raz drugi nie wysełajcie; gdyż wam raz na zawsze powiadam, że mi się to wcale nie podoba.
— W tém, czego ja od ciebie żądam, niema najmniejszego niebezpieczeństwa,..... najmniejszego niebezpieczeństwa, — odparł Żyd; — chodzi tu tylko o szpiegowanie kobiety.
— Staréj czy młodéj? — zapytał Bolter.
— Młodéj! — odpowiedział Fagin.
— Na tém to się bardzo dobrze rozumiem, — rzekł Bolter. — Jeszcze kiedym do szkoły chodził tom w tém celował. Cóż mam u niéj wyszpiegować! Może kogo....
— Nie, nie, nikogo! — przerwał mu Żyd. — Będziesz mi tylko zawsze donosił, gdzie bywa, co robi, z kim rozmawia, a szczególnie co mówi, jeżeli to być może;.... będziesz musiał spamiętać ulicę, jeżeli to jest ulica;..... dom, jeżeli to jest dom jaki, i donieść mi wszystko jak najdokładniéj, cokolwiek tylko słyszeć lub widzieć będziesz.
— A cóż mi dacie za to?
Zapytał Noa, stawiając na stole kubek z piwem i spoglądając z chciwością na Żyda.
— Jeżeli się tego podejmiesz i dobrze sprawisz, mój drogi, dostaniesz funt szterlingów!.... czy słyszysz, funt cały! — rzekł Fagin, chcąc jego gorliwość pobudzić, i do tego jak najprędzéj skłonić. — Jeszczem nigdy tyle niepłacił za żadną pracę, przy któréj niewiele zyskać można.
— Któż to jest? — zapytał Bolter.
— Jedna z naszych!
— Doprawdy! — zawołał Noa, kręcąc nosem. — Czy jéj nieufacie, co?
— Ona jakąś nową znajomość sobie znalazła, mój drogi, a mnie bardzo wiele na tém zależy dowiedzieć się, jaka to jest ta znajomość, — odpowiedział Żyd.
— Rozumiem, rozumiem, — zawołał Noa; — aby mieć tę przyjemność z nimi się zaznajomić, jeżeli to są ludzie zacni, nieprawda? ha! ha! ha!... No spuśćcie się na mnie!
— O ja o tém bardzo dobrze wiedziałem, że się z chęcią do tego weźmiesz!
Odpowiedział Fagin, uradowany mocno tym skutkiem pomyślném swego przedstawienia.
— Zapewnie, zapewnie! — odparł Noa. — A terazże mi powiedzcie, kto ona jest? Gdzie na nią mam czekać? i kiedy się mam za nią udać?
— O tém wszystkiém dowiesz się odemnie, mój drogi, gdy czas na to przyjdzie. Jak cię będę potrzebował, to ci ją pokażę, — rzekł Fagin. — Bądź tylko zawsze gotów, a o resztę się nie troskaj!
Tego dnia w nocy, i następnéj nocy, i przez kilka jeszcze nocy szpieg ten siedział w swych butach wysokich i ubiorze woźnicy od ciężarów ubrany i gotów do swojéj wycieczki na każde zawołanie Żyda.
Sześć wieczorów minęło,...... sześć długich, przykrych...... nieznośnych wieczorów,..... a Żyd codziennie w nocy do domu powracał z nadzieją zawiedzioną, niecierpliwością niewysłowioną dręczony, i za każdą razą krótko rzekł, iż niema jeszcze czasu.
Siódmego dnia nakoniec wcześniéj z wieczora jak zwykle powrócił, z uniesieniem radości, którą zaledwie pohamować zdołał. Była to Niedziela.
— Dzisiaj wieczorem z domu wyjdzie, — rzekł Fagin, — a ja wiem z pewnością, że ona tam pójdzie, gdzie się czegoś będziemy dowiedziéć mogli, gdyż przez cały dzień sama jedna siedziała, a ten człowiek, którego się nadzwyczajnie boi, niepowróci tak rychło, może aż nad rankiem dopiero. Chodź teraz ze mną,.... tylko żywo!
Noa się natychmiast zebrał, niewyrzekłszy ani słowa, albowiem taki zapał nadzwyczajny i dziwny Żyda zagrzewał, że i on się nim od niego zaraził.
Natychmiast z pośpiechem największym dom opuścili, i rzuciwszy się w błędnik uliczek wązkich, zawiłych, dostali nakoniec do gospodniego domu, któren Noa na pierwszy rzut oka poznał; był to bowiem ten sam, w którym pierwszą noc zaraz po swojém przybyciu do Londyna przepędził.
Już godzina jedynasta minęła, a drzwi były zamknięte. Fagin świsnął z cicha, a one się po cichutku natychmiast otworzyły. Obaj weszli bez najmniejszego szmeru do gospody, a drzwi się za nimi natychmiast zawarły.
Fagin ani słówka tą razą nie rzekł, lecz na migi z tym chłopcem się rozmówił, który mu drzwi otworzył, owe tajne, malutkie, jednoszybowe okienko Noemu wskazał, na stołku mu stanąć kazał i przypatrzeć się dobrze téj osobie, która w pobocznéj izbie siedziała.
— Czy to jest ta kobieta? — zapytał po cichutku.
Żyd kiwnął głową na znak potwierdzenia.
— Nie mogę widzieć dobrze jéj twarzy, — szepnął Noa. — Patrzy na dół, a świeca w tyle za nią stoi.
— Stój tylko na miejscu!
Szepnął mu Fagin i skinął oraz na Barneya, który natychmiast znikł.
Za kilka chwil wszedł do izby pobocznéj, udał że świecę chce objaśnić i postawił ją przytém tak, że światło na jéj oblicze padało, gdy głowę do góry podniosła; Żydek bowiem kilka słów umyślnie do niéj przemówił, aby ją skłonić do obrócenia swéj twarzy.
— Teraz to ją widzę, — szepnął szpieg.
— A czy dobrze? — zapytał Fagin.
— Mógłbym ją teraz pomiędzy tysiącem poznać, — odpowiedział Noa.
W tém Nancy wstała i zabierała się do wyjścia.
Noa zeskoczył śpiesznie ze swego krzesła, a drzwi téj chwili się otworzyły i dziewczyna w nich się pojawiła.
Fagin się z nim w okamgnieniu po za małą zasłoną ukrył, która w głębi téj izby mały kącik odgraniczała, a obaj dech w sobie nawet zaparli, dopokąd dziewczyna ich nie wyminęła i temi samemi drzwiami na ulicę niewyszła, któremi i oni weszli.
— Pst! — zawołał po cichu Barney, który jéj drzwi otworzył, — teraz czas!
Noa z Faginem jedném spojrzeniem się porozumiał i śpiesznie z izby wypadł.
— Na lewo! — szepnął mu Barney do ucha, — weź się na lewo i przejdź na drugą stronę.
Noa tego polecenia usłuchał, i poznał przy świetle lampy postać dziewczyny, w niejakiéj odległości od niego żywo pośpieszającéj.
Noa pobiegł za nią czémprędzéj, i zbliżył się do niéj o tyle, o ile to z roztropnością się zgadzało, a potém na drugą stronę ulicy przeszedł, aby jéj ruchy tém lepiéj mieć na oku.
Kilka razy dziewczyna z trwogą naokoło się obejrzała, i raz nawet na miejscu zatrzymała, aby parę osób przepuścić, które tuż za nią szły.
Czém daléj szła, tém więcéj odwagi nabierać musiała, jak się zdawało, gdyż krok jéj stawał się śmielszy i pewniejszy.
Noa szedł ciągle za nią w przyzwoitém oddaleniu, i śledził okiem bystrém jéj ruchy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Dickens.