Oliwer Twist/Tom II/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Oliwer Twist
Pochodzenie Biblioteka Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data wyd. 1845
Druk Breikopf i Hartel
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Oliver Twist
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.

Zawiera nowe odkrycia, i pokazuje że tak szczęście jak i nieszczęście nie po ziemi, ale po ludziach chodzi.

Położenie Rózi było rzeczywiście nadzwyczajne i niemało rozmaitych trudności przedstawiało; gdyż z jednéj strony ożywiało ją jak najgorętsze pragnienie wyświecenia téj całéj głębokiéj tajemnicy, którą wypadki życia Oliwera okryte były,.... z drugiéj zaś wzdrygała się zdradzić tę ufność, którą owa nieszczęśliwa dziewczyna podczas swéj rozmowy, w niéj jako młodéj, niewinnéj, tkliwéj dziewczynie położyła, zawierzając jéj ten cały wypadek.
Mowa i układ Nancy ujął serce Rózi dla siebie, a dla przywiązania jéj do téj małéj sieroty, która pod opieką Rózi zostawała, niezmniejszającéj z pewnością ufności téjże w gorliwość i szczerość biednéj Nancy, połączyło się w duszy Rózi najgorętsze życzenie ją poprawić, żalem i skruchą serce jéj natchnąć, i na drogę do cnoty ją sprowadzić.
Pani Maylie zamierzała trzy dni jedynie w Londynie zabawić, a potém na kilka tygodni w miejsce odległe nad brzegi morza się udać. Była to właśnie północ pomiędzy dniem pierwszym i drugim. Jakiż zamiar działania mogła sobie przez te czterdzieści ośm godzin ułożyć, jaką drogę obrać? jakimże sposobem mogła tę podróż na czas dalszy odwlec, niechcąc wzbudzić podejrzenia, że coś szczególnego, nadzwyczajnego zaszło?
Prawda że Losberne im towarzyszył, i przez to parę dni się u nich miał zatrzymać; lecz Rózia znała dokładnie zbytnią popędliwość tego zacnego i ze wszech miar godnego człowieka, i przewidywała bardzo jasno ten gniew i wściekłość, z jaką przy pierwszym zaraz wybuchu swego oburzenia na to narzędzie nieszczęśliwe spoglądać będzie, które się do schwytania Oliwera i zaprowadzenia go do jamy Żyda przyczyniło; niepodobieństwem przeto było, aby mu swą tajemnicę wykryć była mogła, jeżeli nikogo za sobą niemiała, coby jéj mógł być podporą w obronie owéj dziewczyny, i pomocy swojéj przy wstawieniu się za nią udzielić.
Te same powody musiały także jéj postanowieniem kierować, aby tylko z największą ostrożnością i oględnością owe wydarzenie saméj pani Maylie powierzyć, któraby w pierwszym popędzie swojém z pewnością rady lekarza godnego była zasięgnąć chciała i z wszystkiém się mu zwierzyła. Z tychże samych przyczyn ani myśleć o tém niemogła, aby się z tą całą rzeczą do prawnika jakiego udać, choćby nawet była dobrze wiedziała, jak sobie w téj mierze postąpić.
Raz jéj nawet na myśl wypadło Henryka Maylie o radę i pomoc wezwać; ale ta myśl wzbudziła w niéj wspomnienie jego ostatniego odjazdu, a to się jéj niezdawało rzeczą przyzwoitą i godną do siebie go przywoływać, gdyż — a na tę myśl łzy się jéj z oczu potoczyły, — przez ten czas mógł już o niéj zapomnieć i w sposób inny być szczęśliwym.
Dręczona temi rozmaitemi, przeciwnemi myślami, skłaniając się to do tego, to do owego zamiaru, to znów jeden i drugi odrzucając, w miarę jak jéj dalsza rozwaga te zamysły w tém lub owém świetle ukazywała, Rózia przepędziła noc niespokojną, bezsenną, a rozebrawszy nazajutrz rano raz jeszcze wszystko dokładnie, w rozpaczy swojéj do tego ostatecznego postanowienia sie skłoniła, aby Henryka Maylie wciągnąć w tajemnicę.
— Będzie to dla niego bardzo przykro, niemiło raz jeszcze do mnie się zbliżyć, — pomyślała sobie, — czyż to jednak dla mnie jeszcze przykrzéj i boleśniéj nie będzie? A może też i on nieprzyjdzie; może on mi tylko odpisze;.... albo też może sam przyjdzie, lecz umyślnie mię unikać będzie, aby ze mną niemówić,.... jak to podczas swego odjazdu uczynił; nawet mi ani przez myśl nieprzeszło, że on to uczyni. Było to jednak daleko lepiéj dla nas obojga,.... daleko lepiéj!
Rózia przytém pióro na bok odłożyła i cokolwiek się obróciła, aby ten papier nawet, na którym do niego pisała, łzy w oczach jéj drżącéj niewidział.
Już po raz dwudziesty pióro do ręki wzięła, tylekroć razy na powrót ono odkładając i pierwszy zaraz wiersz swego listu, ciągle na nowo układając, za każdą razą na nowo rozważała, odrzucała, nienapisawszy jeszcze ani jednéj głoski nawet, gdy Oliwer, który się ze starym Giles na miasto był wybrał, i przez kilka godzin po ulicach błąkał, wpadł do jéj w pokoju zadyszany, wylękły, wzburzony, z taką niespokojnością na twarzy, jakby się jakiego nieszczęścia obawiać należało.
— Cóż ci się to stało, że taki strwożony, wylękniony wyglądasz? — zapytała Rózia, wychodząc naprzeciwko niego. — Powiedzże mi Oliwerze, co ci jest?
— Ach panno, do słowa przyjść nie mogę,.. tak mi coś jest, jakby mię za gardło ściskało, dusiło, — odpowiedział chłopiec. — Ach droga panno! jeźli sobie pomyślę, żem go raz przecie zobaczył, a państwo wszyscy się przekonać będą mogli, że ja wam zawsze prawdę mówiłem!
— Jam nigdy inaczéj nie sądziła,.... byłam zawsze pewna, żeś przed nami prawdy nigdy niezataił, — odparła Rózia, pieszcząc go. — Cóż się jednak stało?.... o kimże to mówisz?
— Widziałem dzisiaj owego jegomości, — odpowiedział Oliwer, bełkotając z radości, — owego staruszka, który tak dobrym był niegdyś dla mnie,.... pana Brownlow, o którymeśmy tyle razy mówili?
— Gdzie? — zapytała Rózia.
— Wysiadającego z powozu, — odpowiedział Oliwer, roniąc łzy radości, — i wchodzącego do pewnego domu. Nie rzekłem do niego ani słowa,.... niemógłem nic mówić do niego, gdyż on mnie nie widział, a ja tak mocno drżałem na całém ciele, żem na żaden sposób z miejsca się nie mógł ruszyć i do niego udać. Ale Giles się dowiedział u sługi, gdzie ten pan teraz mieszka? na co mu odpowiedziano, że w tym domu mieszka od niejakiego czasu. Proszę popatrzyć, — dodał, dobywając z kieszeni małéj karteczki, — oto jest jego mieszkanie,.... w tym domu mieszka,..... natychmiast się myślę udać do niego. O, droga, droga panno! nie będę się mógł z radości opamiętać, jeżeli do niego przybędę i po tak długim rozstanku głos jego usłyszę!
Śród podobnych wybuchów nadzwyczajnéj radości i uciechy biednego chłopczyny Rózia zaledwie czasu na tyle uzyskała, aby na kartce napisane mieszkanie pana Brownlow przeczytać. Leżało ono przy ulicy Cravenstreet, nad brzegiem Tamizy, a ona się długo nie namyślała, lecz w okamgnieniu to postanowienie powzięła z tego przypadku szczęśliwego korzystać.
— Żywo!.... żywo! — rzekła; — każ zaprzęgać do kabryjoletu i bądź gotów natychmiast mi towarzyszyć. Ja cię bez najmniejszéj utraty czasu wprost do niego zawiozę. Ja tylko cioci mojéj chcę oznajmić, że na godzinkę z domu wyjedziemy, i zbierę się prędzéj jeszcze jak ty.
Nie trzeba było Oliwerowi pośpiechu zalecać, gdyż jemu samemu wiele na tém zależało, aby się jak najprędzéj z dobroczyńcą swoim zobaczyć, a oni się oboje za pięć minut najdaléj już na drodze do Cravenstreet znajdowali. —
Gdy w miejsce naznaczone dojechali, Rózia sama wysiadła, i Oliwera w powozie zostawiła pod pozorem przygotowania staruszka na jego przyjęcie, i posłała najprzód przez służącego swoję kartę z tą prośbą, aby się z panem Brownlow w sprawie bardzo ważnéj jak najprędzéj widzieć mogła.
Sługa powrócił niebawem z tém poleceniem, aby się po schodach na górę udać raczyła, a panna Maylie, idąc za nim, weszła do pokoju małego i stanęła w obec staruszka, w zielonym surducie, któremu dobroć serca z oczu patrzyła, a z nim spostrzegła drugiego starca, w nankinowych spodniach, który w niejakiéj odległości siedział, nie bardzo dobrotliwie wyglądał, ręce złożone na gałce od swéj grubéj laski miał sparte, a bródkę na nich opartą.
— A!.... — zawołał ów jegomość w zielonym surducie, zrywając się z krzesła z grzeczną uprzejmością. — Proszę mi wybaczyć, łaskawa panno;.... sądziłem, że to jaka dziewczyna natrętna, pomocy żebrząca;.... spodziewam się, że mi pani tę pomyłkę wybaczy. Proszę usiąść, proszę....
— Pan Brownlow, jeżli się nie mylę?
Rzekła Rózia, rzucając okiem to na jednego, to na drugiego.
— Tak się nazywam, — odpowiedział staruszek; — a to jest mój przyjaciel, pan Grimwig. Grimwig, czy nie byłbyś tak dobrym na kilka chwil nas samych pozostawić?
— Mnie się zdaje, — odparła dziewczyna, — iż na teraz nie jest rzeczą wcale potrzebną, aby temu panu tyle trudu zadawać. Jeżli mi prawdę powiedziano, to i temu panu ta sprawa cała jest wiadoma, która mię tutaj przyprowadziła.
P. Brownlow pochylił głowę na znak uległości życzeniu panny Maylie, a Grimwig, który się zrazu bardzo sztywnie był ukłonił, podniósłszy się ze swego krzesła, teraz powtórnie i nie mniéj sztywnie się skłonił, i miejsce swoje napowrót zajął.
— Wiadomość, którą przynoszę, z pewnością pana mocno zadziwi, — ozwała się nakoniec Rózia z niejakim kłopotem; — lecz pan świadczyłeś przed niejakim czasem wiele dobroci jednemu bardzo drogiemu przyjacielowi mojemu, a ja jestem pewną, że pan się będziesz cieszył, jeżeli o nim teraz coś więcéj usłyszysz. —
— Być to może, — odpowiedział Brownlow. — Prosiłbym jednak o jego nazwisko?
— Ten chłopczyna zowie się Oliwer Twist! — odpowiedziała Rózia.
Zaledwie to słowo z jéj ust się wymknęło, Grimwig, który dotąd udawał, iż się w księdze wielkiéj na stoliku przed nim leżącéj, głęboko zaczytał, nagle z wielkim hałasem ją zatrzasnął, na krześle w tył się rzucił, a z jego oblicza znikł wszelki wyraz prócz jedynego niewysłowionego zadziwienia. Z oczyma szeroko rozwartemi, wytrzeszczonemi, siedział przez czas niejaki, lecz wkrótce się opamiętał, i wstydząc się niby, że tak wielkie, niezwykłe wzruszenie okazał, zajął napowrót swoję dawną postawę, i wlepiwszy oczy wprost przed siebie, świst głuchy, przeciągły wydał, który się wcale po powietrzu nie rozszedł, lecz w brzuchu jego ginąć się zdawał.
I pan Brownlow tą wiadomością nie mało zdziwiony został, lubo to zadziwienie na taki sposób szczególny u niego się nie objawiło. Przysunął sobie tedy krzesło bliżéj do Rózi i rzekł:
— Bądź pani tak łaskawą, wypuścić z naszéj rozmowy wszelką dobrotliwość, o któréjś wspomniała, a o któréj nikt w świecie ani słówka nie wie; a jeżeli dowód najmniejszy posiadasz, którymbyś zbić mogła to złe mniemanie, które o nim powziąść zmuszony byłem, i przekonać mię, iż na moje przywiązanie, moję przychylność zasługuje, więc cię zaklinam na miłość Boga, abyś mi go jak najprędzéj udzieliła.
— Jest to chłopiec zły, zepsuty;.... ja połknę moję głowę, jeżeli to nie jest chłopiec zepsuty!
Mruknął Grimwig na sposób brzuchomówcy, bez poruszenia najmniejszego na twarzy.
— Jest to chłopiec serca szlachetnego i wzniosłego umysłu, — odparła Rózia, spłoniwszy się nieco; — a owa potęga, któréj się go tak srogo na jego młode lata doświadczyć podobało, obdarzyła pierś jego uczuciami tak pięknemi i szlachetnemi, żeby zaszczytem niejednego człowieka, który sześć razy starszym jest od niego, stać się mogły.
— Ja mam dopiero lat sześćdziesiąt, — rzekł pan Grimwig, z tąże samą niezmiennością i otrętwiałością twarzy; — a jeźli djabli się w to nie wmięszali, to Oliwer musi teraz mieć już przynajmniéj dwanaście; nie widzę zatém trafności w zastósowaniu téj uwagi.
— Proszę na mego poczciwego przyjaciela wcale nie zważać, droga panno; on tak źle nie myśli, jakby się z jego mowy wydawało, — wtrącił Brownlow.
— Nieprawda, on tak źle myśli, — odparł Grimwig.
— Nie, nie myśli!
Zawołał Brownlow, pomału w gniew burzliwy się wbijając.
— On głowę swoję połknie, jeżeli nie myśli, — mruknął Grimwig.
— Wart by tego był, aby ją utracić, tę twardą głowę, jeżeli myśli, — odparł Brownlow.
— A on by tego rad widział, coby się chciał odważyć, aby mu ją wziąść!
Odpowiedział Grimwig, stuknąwszy laską o ziemię.
Obaj staruszkowie, doszedłszy do tego stopnia w swéj sprzeczce, zażyli poważnie tabaki, a potém sobie ręce podali, według swego odwiecznego, niezmiennego zwyczaju.
— A teraz, chciéj do téj sprawy powrócić, droga panno Maylie, — rzekł Brownlow do niéj, — która serce twe ludzkie i litościwe tak gorąco zajmuje. Proszę mi łaskawie powiedzieć, jakie wiadomości pani masz o tym biednym chłopcu? proszę mi pozwolić przedewszystkiém jeszcze tę uwagę zrobić, iż wszelkie środki, w mocy mojéj będące wyczerpałem, aby najmniejszą wiadomość o nim zasięgnąć, i że od czasu mojéj podróży, którą w dalekie strony przedsięwziąłem, pierwsze moje przypuszczenie, iż z dawnymi swymi towarzyszami się zmówił, aby mię okraść, mocno się zachwiało.
Rózia, która dość czasu miała, aby myśli swoje pozbierać, i potrzebną spokojność odzyskać, opowiedziała mu krótko a dokładnie, wszelkie przygody Oliwera, które go od téj chwili spotkały, gdy go z domu pana Brownlow uwiedziono, zachowując sobie jednak poufne zwierzenia Nancy na chwilę pomyślniejszą, w któréjby z panem Brownlow na osobności rozmówić się mogła, kończąc całe swoje opowiadanie tém zapewnieniem, iż przez te kilka miesięcy to największą jego troską było, że się ze swoim dawnym dobroczyńcą i przyjacielem widzieć i za jego dobroć i łaskawość podziękować mu niemógł.
— Dzięki Bogu! — zawołał wtedy Brownlow; — jest to dla mnie wielką pociechą, bardzo wielką pociechą. Aleś mi jeszcze nie doniosła moja droga panno Maylie, gdzie on się obecnie znajduje. Proszę mi wybaczyć, że sobie wyrzut pani uczynić pozwalam,...... lecz dla czegóżeś go pani z sobą nie przywiozła?
— On u drzwi tego domu czeka w powozie, — odpowiedziała Rózia.
— U tych drzwi?....
Zawołał staruszek i wypadł z największym pośpiechem z izby, zbiegł po schodach na dół, przypadł do powozu, i wpadł do niego, nie wyrzekłszy ani słowa więcéj.
Gdy się drzwi za nim zawarły, Grimwig podniósł głowę, oparł się na krześle, wygiął na niém tak, że na jednéj nodze tylko stało, i zaczął w koło kręcić tak, iż za pomocą laski i stołu ciągle siedząc, trzy razy w koło na niém się obrócił.
Ukończywszy szczęśliwie ten obrót szczególny, zerwał się z krzesła, przebiegł kulejąc mało dwanaście razy przez pokój tam i nazad w największym pędzie, zatrzymał się potém nagle przed Rózią, i pocałował ją w twarz bez wszelkiego zachodu.
— Cicho! cicho! — zawołał, gdy się dziewczyna tym postępkiem dziwnym, niezwyczajnym, zmięszana zerwała, — niech się pani nie lęka; ja jestem w takim wieku, żebym śmiało dziadem twoim mógł być. Luba, poczciwa z ciebie dziewczyna, moja panno. Kocham cię za to. Otóż i oni.
Gdy Grimwig to wyrzekłszy, zręcznym ruchem na dawném swojém miejscu się usadowił, pan Brownlow wszedł rzeczywiście w towarzystwie Oliwera do pokoju, którego Grimwig wtedy bardzo grzecznie i uprzejmie powitał; a gdyby Rózia Maylie, za swoję trwogę, trudy i starania dla Oliwera poniesione, żadnéj innéj nagrody nie była otrzymała, już ta rozkosz sama, którą ta chwila serce jéj przejęła, byłaby ją hojnie za wszystko wynagrodziła.
— Jeszcze tu jest ktoś, o kim w téj radości naszéj zapomnieć nie możemy, niech się co chce stanie, — ozwał się Brownlow, pociągnąwszy za dzwonek. — Niechno pani Bedwin natychmiast przyjdzie.
Stara gospodyni usłuchała tego wezwania z największym pośpiechem, i zatrzymała się u drzwi, oczekując dalszych rozkazów swego pana.
— Cóż to,.... jak widzę to oczy twoje codziennie bardziéj się psują, moja kochana Bedwin, — rzekł Brownlow po chwili nieco markotny.
— Prawdać to panie, prawda, — odparła staruszka. — W moim wieku to się wzrok nie polepsza.
— I jabym się to samo był na tę uwagę mógł zdobyć, — odpowiedział Brownlow; — wdzijże na nos okulary i popatrz się, czyli tego sama nie zobaczysz, poco cię tutaj przywołano?
Staruszka zaczęła po kieszeniach swoich za okularami szukać, lecz Oliwer dłużéj wytrzymać nie mógł, było to nad jego siły; a ulegając swemu silnemu pociągowi serca, rzucił się w jéj objęcie.
— Boże zmiłuj się nademną! — zawołała staruszka, ściskając go serdecznie; — wszakże to mój niewinny chłopczyna!
— Moja droga opiekónko! — zawołał Oliwer.
— Cóż czy nie mówiłam, że on wróci? a ja dobrze o tém wiedziałam, że on powróci, — wołała staruszka, ściskając go ciągle. — A jak on dobrze wygląda! jak ładnie ubrany, gdyby panicz jaki. Gdzieżeś to bywał przez ten cały czas tak długi, bardzo długi?.... Ach, to same miluchne, lube oblicze, tylko nie tak blade jak niegdyś! to samo oczko łagodne, tylko nie tak posępne. Ach, ja o tobie nigdy nie zapomniałam; twój uśmiech wesoły, miły, widywałam codziennie wraz z uśmiechem moich własnych, drogich dzieci, które jeszcze wtedy pomarły, kiedy ja młodą, wesołą kobietą byłam.
Puszczając tedy wolne wodze temu tkliwemu uniesieniu swojemu, Oliwera to od siebie odsunęła, aby się mu lepiéj przypatrzyć, to znów do siebie przycisnęła i ręką przez jego włosy przesuwała, płacząc i śmiejąc się nad nim na przemian.
Brownlow zostawił oboje, aby się dowolnie swém uczuciom oddać mogli, sam zaś Rózię do pobocznego pokoju zaprowadził, i z natężoną uwagą całego i dokładnego sprawozdania jéj rozmowy z Nancy wysłuchał, co go w niemałe zadziwienie i niespokojność wprawiło. —
Rózia udzieliła mu także i tych powodów, które ją do tego skłoniły, aby pierwszéj zaraz chwili pana Losberne za powiernika nie brać, a staruszek oświadczył, iż bardzo rozsądnie i roztropnie sobie postąpiła, i przyobiecał, iż się sam z największą chęcią tego trudnego zadania podejmie, i godnego lekarza w rozmowie uroczystéj o wszystkiém uwiadomi.
Aby mu zaś jak najrychlejszą sposobność do uskutecznienia tego zamiaru nastręczyć, postanowiono, że pan Brownlow tego jeszcze wieczora o ósméj godzinie do mieszkania pani Maylie ma przyjechać, a Rózia pod ten czas ciotkę swoję z największą ostrożnością o tém wszystkiém, co się dotąd wydarzyło, uwiadomić.
Po uskutecznieniu tych układów wstępnych, Rózia i Oliwer do domu powrócili.
Rózia nie przesadziła wcale w ocenieniu wielkości gniewu i oburzenia poczciwego lekarza, gdyż zaledwie o tém wszystkiém usłyszał, co Nancy Rózi w zaufaniu powierzyła, tysiące gróźb i przekleństw miotać zaczął. Nancy pierwszą ofiarą połączonéj przebiegłości i bystrości umysłowéj panów Blathers i Duff uczynić postanowił, i na rozpoczęcie rzeczywiście kapelusz na głowę zasadził i natychmiast do wyjścia się zabierał, aby jak najprędzéj pomoc tych wielce szanownych mężów otrzymać.
Niema najmniejszéj wątpliwości, żeby w pierwszéj chwili swego uniesienia ten zamiar swój rzeczywiście był uskutecznił bez wszelkiego namysłu, nie pomnąc wcale na skutki z tego postępowania wyniknąć mogące, gdyby go pan Brownlow, w części równą i odpowiednią popędliwością swoją, w części zaś takiemi dowodami i przedstawieniami, jakie za najstósowniejsze ocenił do uśmierzenia i ułagodzenia jego gniewu, od tego szalonego i niedorzecznego zamiaru nie był odwiódł.
— Cóż u djabła począć? co zrobić? — zawołał ten lekarz popędliwy, gdy do pokoju obu kobiet wrócili. — Mamyż tym wszystkim męzkim i niewieścim włóczęgom i zbrodniarzom uroczyste dziękczynienie jeszcze składać i błagać ich, aby kilkaset funtów jako dowód mały naszego poważania i wdzięczności za dobre obejście się z Oliwerem przyjąć raczyli?
— To nie jest wcale naszym zamiarem, — odpowiedział Brownlow, śmiejąc się serdecznie, — musimy jednak w tém wszystkiém bardzo ostrożnie i oględnie sobie postępować.
— Ostrożnie i oględnie! — zawołał lekarz. — Jabym tych łotrów wszystkich odesłał do....
— Mniejsza o to dokąd i gdziebyś ich odesłał, — przerwał mu Brownlow. — Proszę jednak o tém pomyśleć i dobrze wziąść na uwagę, czyli, odsełając ich gdziekolwiekbądź, gdzie ci się tylko podoba, jest jakie podobieństwo, abyśmy do naszego celu doszli?
— Do jakiego celu? — zapytał lekarz.
— Do tego prostego celu wykrycia rodziców Oliwera, i uzyskania dla niego napowrót tego majątku i spadku, który mu takiém haniebném oszustwem wydarto, jeżeli to wszystko, cośmy słyszeli od owéj dziewczyny, jest rzeczywiście prawdą.
— Prawda! — zawołał Losberne, dla ochłodzenia się chustką powiewając; — zupełnie o tém zapomniałem. —
— Teraz sam wyznasz, — ciągnął Brownlow, — iż prowadząc rzecz całą tak, aby ta dziewczyna do niczego nie należała, przypuściwszy, żeby się nam tych łotrów pochwytać i przed sąd stawić udało, bez narażenia téj dziewczyny na niebezpieczeństwo, ile dobrego byśmy przez to osięgnąć mogli?
— Największe dobro by było, żeby kilku z nich powieszono, — wtrącił lekarz, — a resztę z kraju wywieziono.
— To prawda, — odpowiedział Brownlow z uśmiechem; — lecz niema żadnéj wątpliwości, że oni z czasem do tego doprowadzą;...... a gdybyśmy teraz bieg przyrodni podobnych wypadków przerwać lub zwichnąć chcieli, tobyśmy według mego zdania czynność popełnili, godną jedynie owego rycerza z Manszy, Don Quixota, i naszą własną korzyść, czyli raczéj Oliwera, co jest w końcu jedno i to samo, na zawsze zniszczyli.
— A to jak? — zapytał lekarz.
— Jak? Oto następnie: Jest to rzeczą bardzo jasną, że największe, a może i nieprzezwyciężone trudności będziemy mieli do wykrycia téj całéj tajemnicy, o którą nam chodzi, jeżeli do tego nie będziemy mogli doprowadzić, aby tego Monksa jakim sposobem do wyznania dobrowolnego zmusić. To jedynie przez podstęp i przebiegłość uskutecznić się nam uda, i schwytanie go wtenczas, kiedy żadnego z owych złoczyńców koło niego nie będzie. Gdyż przypuściwszy, żeby go gdziekolwiekbądź schwytano,.... jakiż dowód mamy przeciwko niemu. Wszak on,... o ile nam wiadomo, lub téż dotychczasowe wypadki nam wyświecić mogą,.... żadnego udziału widocznego w jakiémkolwiek złodziejstwie tych łotrów mniejszym lub większym dotąd nie miał. Gdyby go nawet na wolność nie puszczono, i w więzieniu osadzono, niema żadnego podobieństwa, aby go za co innego skarać miano, chyba jako włóczęgę na czas niejaki, a wtedy by gęba jego na wieki była zamknięta, a mybyśmy naszego zamiaru wcale nie dopięli, gorzéj jeszcze, jakby w istocie był niemym, głuchym, ślepym lub głuptasiem z urodzenia.
— Raz jednak jeszcze to pytanie zadać muszę, — zarzucił lekarz ze zwykłą popędliwością swoją, — czyli w istocie zdanie twoje jest niezmienne, iż to jest rzeczą rozsądną, aby przyrzeczenie owéj dziewczynie dane, ściśle dotrzymano; przyrzeczenie dane w celu najlepszym i najchwalebniejszym,.... ale....
— Proszę się o to wcale nie upominać droga pani, — odparł Brownlow, przerywając Rózi, gdy się do mówienia zabierała. — Przyrzeczenie raz dane, święcie dotrzymane zostanie. Nie sądzę, aby ono naszemu zamiarowi i krokom, które uczynić zamyślamy, bynajmniéj na przeszkodzie stało. Nim jednak zamiar stały, niezmienny postępowania naszego stanowczo ułożyć będziemy mogli, będziemy się musieli najprzód z ową dziewczyną koniecznie widzieć i zapewnić się, czyli na ten lub ów sposób do schwytania tego Monksa pomódz nam nie może, lub téż, jeżeli tego nie zechce, albo téż uczynić nie jest w jéj mocy, aby nam przynajmniéj wierny opis jego osoby i tych miejsc, w których się zwykle ukrywa, dać mogła, tak żebyśmy w razie potrzeby go znaleść i poznać mogli. Przed przyszłą niedzielą o północy widzieć jéj nie możemy, a dzisiaj jest wtorek. Przypominam to dla tego, abyśmy się aż do tego czasu cicho i spokojnie zachowywali, i o rzeczy całéj nawet przed Oliwerem samym zamilczeli. —
Lubo pan Losberne to polecenie zachowania się cicho i spokojnie przez całe pięć dni z miną bardzo kwaśną przyjął i z wielką trudnością na to się zgodził, w końcu jednak sam przyznać musiał, że nic lepszego w téj chwili uczynić nie można, a gdy przytém jeszcze pani Maylie i Rózia na stronę pana Brownlow się przechyliły, przedstawienie tego jegomości jednomyślnie przyjęte zostało.
— Jabym chętnie pomocy mego przyjaciela Grimwig do tego wezwał, — dodał Brownlow. — Jest to człowiek szczególny, dziwak, lecz wielką bystrość i przebiegłość posiada, i mógłby nam w téj sprawie nadzwyczajnie być użytecznym. Muszę tutaj na poparcie téj myśli przytoczyć, że on jest głównie prawnikiem, i że posady swojéj jako rzecznika jedynie przez odrazę się wyrzekł, albowiem w przeciągu dziesięciu lat jedną miał sprawę, a państwo sami niech teraz rozstrzygną, czyli to nie jest zaletą.
— Ja się temu wcale nie sprzeciwiam, abyś pan swego przyjaciela do porady wezwał, jeżeli tylko i mnie będzie wolno z moim to samo uczynić, — odpowiedział lekarz.
— Musimy go puścić na głosy, — zarzucił Brownlow, — któż to jest?
— Syn téj oto pani, a stary, szczery przyjaciel.... téj oto panny!
Odpowiedział lekarz, wskazując najprzód na panią Maylie, a kończąc wejrzeniem wiele znaczącém na jéj siostrzenicę.
Rózia się mocno zarumieniła, lecz żadnego zarzutu przeciwko temu wnioskowi uczynić nie mogła,.... albowiem może czuła, iżby z wielką mniejszością głosów była przepadła,...... a Henryk Maylie i Grimwig jednozgodnie jako członkowie tego komitetu wybrani zostali. —
— Pozostaniemy w mieście, — rzekła pani Maylie, — dopokąd najmniejsze podobieństwo będzie, że to śledztwo z pewną nadzieją pomyślnego skutku prowadzić będziemy mogli. Ja niczego szczędzić nie będę, ani trudu, ani pieniędzy, byle tylko w téj sprawie tak ważnéj dla nas wszystkich cokolwiek uczynić, i z chęcią tutaj pozostanę, choćby przez cały rok, dopokąd mię nie zapewnicie, iż niema żadnéj nadziei wyświecenia téj tajemnicy, która nas wszystkich tak mocno obchodzi.
— Dobrze, — odpowiedział Brownlow; — a że na wszystkich twarzach naokoło tę chęć widzę zapytania mię, jakim sposobem to się stało, że mię wtedy tutaj nie było, aby Oliwera zwierzenia i wyznania potwierdzić, i żem tak nagle kraj nasz opuścił, proszę mi pozwolić, abym to zastrzeżenie mógł uczynić, iż mi nikt najmniejszego pytania w téj mierze nie zada, dopokąd tego sam za rzecz potrzebną nie uznam, wszelkiem pytaniom tego przedmiotu się dotyczącem, dobrowolném skreśleniem przygód i biegu mego życia zapobiedz. Proszę mi zawierzyć, iż to żądanie z bardzo ważnych przyczyn czynię, mógłbym bowiem inaczéj nadzieje pobudzić, które nigdy urzeczywistnione być nie mogą, i stworzyć nowe trudności, nie jedno oczekiwanie, które i tak już są dość liczne... Moi państwo, wieczerza już od dawna na nas czeka, a nasz mały Oliwer, siedzący samotnie w przyległym pokoju, gotów w końcu pomyśleć, że nam się towarzystwo jego już sprzykrzyło, i że my tutaj jakie sprzysiężenie przeciwko niemu knujemy, aby go z tego świata zgładzić. —
To wyrzekłszy staruszek, rękę pani Maylie podał i poprowadził ją do jadalnego pokoju. Pan Losberne poszedł za nim, prowadząc Rózię, a obrada uroczysta na ten raz przerwana została.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Dickens.