Odysseja/Pieśń szósta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Homer
Tytuł Odysseja
Wydawca nakładem tłómacza
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Siemieński
Tytuł orygin. Ὀδύσσεια
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ SZÓSTA.


Nauzykaa córka króla Feaków. — Atene jej każe w sennem widzeniu jechać nad morze do pralni. — Odyssejs zbudzony krzykiem dziewcząt Nauzyki, pokazuje się i błaga o pomoc. — Królewna każe go wykąpać i odziać — i towarzyszyć sobie do miasta.




"U"

Usypiał boski tułacz Odys; sen już spada

Twardy, na złamanego trudem. Wraz Pallada
Idzie w grodziec Feaków leżący precz dalej,
Przedtem oni w szerokiej Hiperyi mieszkali,
Gdzie wojenne Kiklopy mając za sąsiady
Wciąż nękanych od pewnej ratując zagłady

Wywiódł ich Nausitoos, on Bogom podobny,
I osadził na Scheryi kędy kraj zasobny,
A od ludzi daleki; miasto zamknął w tyny;
Zbudował domy, chramy, grunt rozdał na gminy —
Lecz kerą zwalon zstąpił w Aisa podziemie...
Dziś mądry król Alkinoj wziął w rządy to plemie.

Zatem Pallas-Atene w jego dworzec dąży,
A powrót Odysseja na myśli jej ciąży.
Szła prosto; do panieńskich komnat się przemyka,
Gdzie córka Alkinoja śpi piękna Nauzyka,
Boginiom równa wzrostem, a wdzięczna jak one.
Niepodlejszej urody dwie dziewy uśpione
Leżały tam przy odrzwiach łyszczących podwoi.
Pallas jak lekki powiew do łóżka dziewoi
Przemknie się, do głów schyli, coś do niej przygwarza
Wziąwszy na się kształt córki Dymasa żeglarza.
Druchny jej najmilejszej i jej równolatki —
I mówiła Boginia owiana w kształt gładki:

»Oj Nauzyko! toż z ciebie leniuszek nielada;
Drogie szatki, bielizna, precz brudem przypada,
A wesele za pasem. Miejże co pięknego
Dla drużek, coć powiodą do pana młodego,
A i dla się. Bo zwykle strój czysty u ludzi
Zyszcze imię, w rodzicach ucieszenie budzi.
Dalej zatem do prania! wyprzedź ranne zorze,
By raźniej poszła praca, każda ci pomoże:
Ja pierwsza. Raj panieński się kończy; wszak swaty
O ciebie już zachodzą od młodzi bogatej

I przedniejszej; bo przecież ród twój niepośledni!
Nuże! poproś rodzica pierw nim się rozedni
Aby ci kazał muły zaprządz w wóz drabiaty,
Nałożysz nań sukienki, przepaski, makaty;
Jechać będzie wygodniej, pieszo, zbolą nogi;
Przecież pralnie od miasta taki kawał drogi.«

To powiedziawszy Pallas sowiooka, wraca
Znowu na szczyt Olimpu do bogów pałaca,
Gdzie nigdy burza niegrzmi, deszcz ścian nieobija,
Śnieżna zamieć nie pruszy, tylko się przewija
Nieustanna pogoda, nito namiot lity;
Tam bogom raj wesela płynie niepożyty;
Tam wróciła Atena napomniawszy śpiącą.

Wstała jutrznia, kotarą swą złotem kapiącą
Budząc Nauzykę. Panna swoim snom się dziwi,
Prędko z komnat do komnat bieży, by co żywiej
Rodzicom opowiedzieć. Zastała rodzice:
Matka przy ogniu siedzi, wkoło służebnice —
I lekuchnem wrzecionem krasną wełnę skręca;
Z ojcem zbiegła się w progu; właśnie go książęca
Walna rada wzywała — i szedł zasiąść w radzie;
Zabiegła mu — i w uszy taką prośbę kładzie:

»Dobry tato, każ dla mnie zaprządz wóz, a długi
Z wartkiemi koły; pilno mi jechać do strugi
Prać bieliznę; bo tyle już jej się zebrało!
Wszak i tobie przystoi bieliznę mieć białą

Gdy siadasz w zgromadzeniu dostojnych Feaków;
Wszak i doma jest pięciu dorodnych junaków,
Dwóch żonatych, trzech jeszcze chłopiąt już niemałych
Twych synów, ci chcą zawsze chodzić w szatach białych
Na pląsy — a wszystkiemu radź tu moja główko!«

Tak mówiła, a wtrącić wstydno jej by słówko
O weselu. Lecz ojciec domyślił się tego,
I rzekł: »Niebronięć córko ni mułów, ni czego;
Natychmiast niech parobcy wóz zaprzęgą mułmi,
Wysoki, wyplatany i z wartkiemi kółmi.«

To rzekłszy, krzyknął: czeladź przyskoczyła żwawo;
Wóz koleśny wytoczon stoi przed wystawą;
Wiodą muły; zaprzężna idzie w dyszel para,
Nauzykaa z komory znosi co niemiara
Cienkich szat i bielizny; wóz naładowywa;
Matka zaś pełen koszyk smacznego pieczywa
I jarzynek tka w rękę; była i łagiewka
Skórzana z winem w drogę (na wóz siadła dziewka)
O dzbanuszku z oliwą matka też pamięta,
By wyszedłszy z kąpieli ona i dziewczęta
Miały czem się namaścić. Ot już wzięła wodze,
Biczem klasła w powietrzu. Z turkotem po drodze
Pokłusowały muły ciągnąc ciężar z panią,
Wzdy nie samą, i dziewki siedziały tuż za nią.

Owoż gdy przyjechały nad brzeg ślicznej rzéki,
Gdzie w cembrzyny kamienne sączą się poniki

Wód nieprzebranych — miejsce dla praczek wygodne;
Prędko muły wyprzęgą i puszczą swobodne
Na paszę, w słodką trawę, co z taką roskoszą
Wyściela brzegi rzeki. Potem z woza znoszą
Bieliznę, i po sztuce w ocembrzone wody
Kładą, depcąc nogami piorą na wyprzody.
Wypłókawszy do plamki wszystko jak należy,
Rozpościerają rzędem wzdłuż ciepłych wybrzeży
Nad morzem, kędy fale gładki żwirek ścielą;
Skończywszy, wraz się chłodzą zdroistą kąpielą;
Oliwą maszczą członki, potem na trawniku
Siądą do smacznej strawy — a szatki w wietrzyku
Niech schną tymczasem. Gdy tak spożyli łakotki,
Staną do piłki, z głowy odrzucą namiotki;
Pustującym piosenkę zaśpiewa królewna,
Rzekłbyś, że z Artemidą łowczynią pokrewna,
Co przez bór Erymantu, lub Tajget ugania
Rada, gdy z rąk jej padnie odyniec lub łania;
A nimfy, pól mieszkanki, pod pani swej bokiem
Pustują w koło; Leto cieszy się widokiem
Że nad wszystkie celuje wzrostem i obliczem,
I snadno poznać, czem jest w orszaku dziewiczem.
Owo tak rej śród swoich królewna prowadzi.

Lecz kiedy o powrocie do dom już coś radzi,
Zaprzęga muły, suche już składa odzieże,
Wtedy Pallas Atene na sposób się bierze,
By Odyssejs się zbudził, zobaczył dziewicę
I przez nią był wprowadzon w Feaków stolicę.

Więc ku dziewkom rzucona piłka z rąk Nauzyki
Leci, cel swój omija i wpada w głąb rzéki.
A one w śmiech i wrzaski. Odys ze snu rwie się —
Usiadł — strwożone serce te myśli mu niesie:

»Biada mi! do jakichże dostałem się krajów,
Między dzicz nieochajną, czy kupę hultajów?
Bodaj między gościnny lud do cnót nałożon!
A toż co za niewieści wrzask? niby dziwożon
Co rade zamieszkują skał wierzchy wyniosłe
I źródła rzek i łęgi trawami zarosłe —
Blisko gdzieś tu żyć muszą mówiące istoty?
Dalej! zobaczmyż tedy, zkąd one chichoty?«

To powiedziawszy Odys, wypełznął na raku
Z gęstwi, silną prawicą z najgrubszego krzaku
Liściastą gałąź udarł, by nią okryć ciało.
I tak sunął, jako lew górski, gdy zuchwało
Kroczy w deszcz, zawieruchę; we łbie gorą ślepie,
Aż przydybie gdzie bydło, trzodę owiec w stepie,
Albo w boru jelenia; a gdy głód doskwiera,
Dusić drobną chudobę do obór się wdziera.
Otóż tak szedł Odyssejs ku pannom; nie żeby
Niezważał na swą nagość, ale szedł z potrzeby.
Straszny im zdał się, morskiem owalany błotem!
Widząc go, wszystkie w nogi, i na wzgórek potem;
Jedna Nauzyka stoi. Atene jej tchnęła
Męską odwagę w duszę, członkom strach odjęła,
Nierusza się i czeka. Odyssejs sam niewie
Czy ma paść do nóg wdzięcznie patrzącej nań dziewie,

Czyli, jak stał, zdaleka wznieść prośbę pochlebną
O pokazanie drogi i odzież potrzebną?
Ta myśl w ciężkim kłopocie przyszła mu wybornie;
Więc, jako był zdaleka, pochlebnie, pokornie
Błagał o przebaczenie, aż do nóg jej padnie;
I zaczął rzecz swą prawić mądrze i układnie:

»Błagam cię, czyś jest bóstwem, czy panną śmiertelną!
Jeśliś jedną z tych Bogiń w niebiesiech udzielną,
Tedy zdasz mi się córą wielkiego Kroniona
Z Artemidy kibicią, i wzrostem jak ona.
A jeśliś jest śmiertelną mieszkanką padołu,
Błogosławiony ojciec z twą matką pospołu,
Błogosławieni bracia! Jakżeż im gdzieś rośnie
Serce przy tobie, jak się rozpływa radośnie,
Gdy w skocznym korowodzie ujrzą twoją postać!
Lecz szczęściu oblubieńca cóż mogłoby sprostać,
Jeśli za hojne wiano zawiezie cię do dom!
Różnym ja się, przeróżnym napatrzył narodom,
A równej nie znam tobie. Cześć i podziw razem!
Niegdyś widziałem w Delos przed żertwiennym głazem
Feba, latorośl palmy, jak ty w górę strzela —
Bom się i tam zapędził także z ludu wiela,
W tej tułaczce, gdzie zbieram same łzy i znoje,
I stałem w podziwieniu przed nią, jak tu stoję;
Ziemia nigdzie też palmy niewydała takiej!
Owóż równe zdumienie i podziw jednaki
Ima mię, gdy ci objąć ze czcią chcę kolana,
Tak wielka moja nędza, iście niesłychana,

Wczoraj po dniach dwudziestu jam z morzem się rozstał,
Dni bowiem tyle rwał mię prąd, a wicher chłostał
Wciąż od wyspy Ogigii, aż z demoniej psoty
Wyrzuconym jest tutaj na nowe kłopoty.
Dużo jeszcze mam cierpieć, dużo, z Bogów woli!
A choć ty się ulituj! Po długiej niedoli
Ciebie pierwszą spotykam; wszak i duszy żywej
Nieznam, zamieszkującej ten gród i te niwy.
Wskaż mi drogę do miasta; okryj nagie ciało
Choćby płachtą z bielizny i toby się zdało.
A Bogi cię najmilszą opatrzą nagrodą:
Dadząć męża i domek, przenajświętszą zgodą
Pobłogosławią. Skarb to najcenniejszy w świecie,
Gdy małżonka z małżonką zgodna miłość splecie,
Duch jeden włada domem; wróg na to się krzywi,
Cieszą druhy — a oni nad wszystkich szczęśliwi!«

Białoramienna panna w te ozwie się słowa:
»Widno, żeś człek niepodły, ani miałka głowa.
Darmo! woli Zewsowej nikt się niewybiega,
I czy pan, czy chudzina, losowi podlega.
Od niego padł i tobie; znoś z pokorą brzemię,
A teraz, kiedyś nogą wstąpił w nasze ziemie,
Okryjem cię, na niczem niebędzie ci zbywać,
Co tylko obcy tułacz może potrzebywać.
Do miasta wskażę drogę, dam ludu nazwisko:
My Feaki, tę ziemię zamieszkujem wszystką:
Jam córka Alkinoja; wyższego tu niema;
On władzy i potęgi w ręku berło trzyma!«



PIEŚŃ VI.

To rzekła i na dziewki zawoła zdaleka:
»Stójcie już, stójcie! za cóż uciekać od człeka;
Czy myślicie, że do nas jako wróg przychodzi?
Zaprawdę, nieurodził się, ani urodzi
Taki, coby nieprzyjaźń wniósł do naszych progów,
I spokój zmięszał. Wszak my kochani od Bogów,
Siedzimy na odludziu, w krąg morzem oblani,
Prawie na krańcu świata nikomu nieznani.
Ugościć raczej trzeba przybysza, gdy biéda
Aż tu go zapędziła. Wszak dziećmi Kronida
Są tułacze. Dar mały często uszczęśliwi.
Sam tu dzieweczki! gość nasz niechaj się pożywi;
I wykąpać go trzeba w rzece, gdzie zaciszna.«

Na jej głos dziewki wrócą i idą niespyszna
Prowadzić Odyssejsa w cienisty brzeg rzéki,
Posłuszne rozkazaniu swej pani, Nauzyki.
Więc chiton przygotują i inne sukienki;
W złotej bańce oliwy podadzą też miękkiej,
I każą do kąpieli iść mu kryształowej.

Na to rzecze Odyssejs: »Miłe białogłowy!
Ustąpcie kęs na stronę; sam sobie poradzę.
Z barków sól spłóczę, ciało oliwą wygładzę;
O bo też dawno takiej wygódki pragnąłem!
Lecz się kąpać nie mogę przy was żadnem czołem,
Moja nagość mię wstydzi przed płcią pięknowłosą.«

To rzekł; one ustąpią i pani doniosą,

Boski tułacz obmywa sól morską w strumieniu,
Na grzbiecie, na obojem przysechłą ramieniu;
Ze skroni gęsty namuł zgarnia do ostatka;
A gdy po łaźni przyszła oliwa nań gładka,
Wdział szatki w podarunku od panny mu dane,
I wraz Pallas-Atene — cudo niesłychane!
Wzrost mu daje i młodość; bujny kędzior z głowy
Rozsypie mu na barki, by kwiat hyacyntowy.
A jako cienkiem złotem srebro się obléka,
W ręku ucznia Hefajsta, umnego złotnika,
Co z kruszcu tworzy dziwy — w takie same czary
Oblekła go Boginia — i piękny bezmiary
Poszedł na brzeg nadmorski i siadł w swojej krasie;
Ujrzawszy go królewna wielce zdziwiła się;
Więc po cichutku prawi do drużyny swojej:

»Słuchajcie-no dziewczęta! tak mi się coś roi,
Że nie wszystkich on bogów gniewem obarczony,
Kiedy w błogosławione nasze zabiegł strony.
Z początku zdawał mi się człowiek dość codzienny,
A teraz, jak Bóg który, niebianin promienny.
O gdyby mi się trafił mąż, coby mu sprostał
Z młodzi naszej; lub gdyby on sam moim został!...
Ależ jadło, napitek, co tchu mu zanieście!«

Na rozkaz Pani żwawo kopną się niewieście:
Niosą jadło i napój zastawiają przed nim;
A Odyssejs zajadał i pił z niepoślednim
Łakomstwem, bo nic w uściech nie miał już oddawna.


Teraz Nauzyka inną robotą zabawna,
Włożyła na wóz szatki poskładane zręcznie;
Ochocze muły w dyszel zaprzęgła, i wdzięcznie
Zachęca Odyssejsa i z wozu doń prawi:

»Cudzoziemcze, ku miastu zbieraj się a żwawiej!
Zawiodę cię do dworu, gdzie ojciec mój stary;
Tam poznasz i przedniejsze Feackie bojary.
Acz sam zdasz się roztropny, przyjm rady ostrożne:
Póki szlak idzie polem między łany zbożne,
Póty wraz z memi dziewki pośpiesznym pochodem
Będziecie szli za wozem; ja pojadę przodem.
Lecz kiedy wjedziem w gród nasz tynem ogrodzony,
Znajdziesz przystań wyborną z obojej tam strony
Wąskiej grobli; koraby na warsztatach swoich
Leżąc tam zawalają drogę z stron oboich.
Jest też przy Pozejdona chramie plac szeroki
Wymoszczony płytami ciosanej opoki,
Gdzie się przysposabiają we wszystko okręty,
W płótno żaglowe, w liny, wiosła, inne sprzęty.
U Feaków łuk, kołczan nie na wiele służy;
Zato maszty i wiosła, korab do podróży —
W to im graj, to ich duma mknąć po modrej fali;
Lecz przytem są złośliwi, pewnieby wyśmiali
Gdzie nas z boku; u gminu nie trudno o baśnie;
I widząc nas, zły język mógłby mówić właśnie:
Jakiż obok Nauzyki przybylec się kręci?
Zkąd go wzięła? Oj z tego coś się nam wyświęci!
Czy nie okręt zaniesion do brzegu tu jaki,
Nam go przyniósł? Wszak goście u nas rzadkie ptaki!

Pewniej to Bożek który zeszedł na wezwanie
Modłów jej, aż tam z nieba i przy niej zostanie.
Najpewniej, że gdzieś sama jeździła daleko
I znalazła małżonka; boć wiemy, jak lekko
Waży sobie zaloty feackich paniątek! —
Takby ludzie gadali; pozór daje wątek
Do obmów; i ja sama zganiłabym w innej
Gdyby się z uległości rodzicom powinnej
Wyłamawszy, przed ślubem z mężczyzną zadała.
Lecz słuchaj mojej rady, chcesz by się udała,
I ojciec mój w ojczyste odprawił cię progi —
Gdy więc, gaj topolowy ujrzysz podle drogi
Poświęcony Atenie; w gaju strumyk dzwoni;
Niżej futor i sady ojcowskie śród błoni;
A ztamtąd już do miasta niedalej nad staje. —
Tam więc usiądź, gdzie miły chłodek ronią gaje,
I czekaj póki w mieście i domu nie staniem;
Lecz skoro drogę naszą wymierzysz czekaniem,
Pośpieszaj w gród Feaków i pytaj — rzecz twoja —
O mieszkanie mojego ojca Alkinoja;
A nietrudno ci będzie; lada żak najmniejszy
Wskaże ci, bo z feackich dworów najpyszniejszy
Dwór mego ojca, nawet różni się w strukturze.
A gdy się tam dostaniesz i wnidziesz w podwórze,
Przebiegniesz wielką izbę, dalej masz na stronie
Komnatę mojej matki; przed nią ogień płonie,
Ona kręcąc wrzeciono z purpurową wełną
Siedzi o słup oparta; przy niej kobiet pełno.
Tam również i mój ojciec przed ciepłym kominem
Siedzi jak Bóg na tronie i krzepi się winem.

Tego pomiń; wprost tylko matce do nóg padnij,
Jeśli chcesz dnia powrotu doczekać się snadniej,
Choćbyś na końcu świata gdzie mieszkał najdalej;
Bo skoro ona nędzy twojej się użali
Bądź pewny z przyjacioły mieć prędką uciechę,
Witać pola rodzinne i ojczystą strzechę.«
Tak mówiła królewna; i nagli do biegu
Muły, błyszczącym biczem; więc od rzeki brzegu
Kopnęły zrazu kłusem, potem mniej się spieszą;
By zaś Odys z dziewkami mógł nadążyć pieszo
Toczy się wóz ni prędko, ni nadto powoli.
Słońce już gasło, kiedy do gaju topoli
Przybyli — więc Odyssejs usiadł w świętym gaju;
Nuż modlić się Atenie, jak to miał w zwyczaju:
»Choć raz usłysz mię córo Diosa wszechwładna!
Niewysłuchana jeszcze z gorących próśb żadna,
Odkąd na ląd mię cisnął groźny Burzywoda.
Spraw, spraw, niechaj feacki lud rękę mi poda!«
Tak się modlił; Atene słyszy skargi rzewne;
Lecz się mu nieobjawia; boi się zapewne
Brata swojego Ojca. Gniewu on niezłoży
Aż póki w dom niewróci Odyssejs nasz boży.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Homer i tłumacza: Lucjan Siemieński.