Od rzeczy
Rzekł mi raz Medard: — Słuchaj, Felicjanie,
Błaznujesz może zbyt srogo.
Ludzie za śmiech twój ciągły i bajanie
Wziąć za bajbardzo cię mogą.
Masz lat trzydzieści, czas już wreszcie na cię
Iść naprzód przodem, nie tyłem... —
— Mam lat trzydzieści? Mylisz się, mój bracie —
Nie mam ich, już je wyżyłem.
Żyć, nie jest użyć. Życie się wyżywa
Jakby lekarstwo niesmaczne,
A jam jest chory — czyliż są w tym dziwa?
Gdy umrę, zdrowym być zacznę.
Ten sam spać idę, co i wstaję rano —
W tym moja choroba cała;
Cztery mam klepki, piątej mi nie dano,
Czy się też gdzieś zapodziała.
Toż na to chory stęka i jest blady,
Aby był zysk lekarzowi,
A są i tacy, którym nie ma rady,
Aż chyba śmierć ich uzdrowi.
Wiem, że gdy ciepło w sercu mym przygaśnie,
Przyjdzie i rozum, i siła,
I rzekną o mnie: — Miał zmądrzeć, wtem właśnie
Z nagła go śmierć zaskoczyła. —
A jednak, umrzeć smutną jest koleją,
Gdy się być mądrym zaczyna...
...Dobranoc państwu — oczy mi się kleją —
Już blisko druga godzina. —