Ociemniały Thamyris

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Asnyk
Tytuł Poezye
Podtytuł Tom II
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolffa.
Data wyd. 1898
Druk Gubrynowicz i Schmidt.
Miejsce wyd. Lwów
Indeks stron
OCIEMNIAŁY THAMYRIS.




Niewidomego starca prowadzi pacholę,
Wspierając drżące kroki. Z ramion jego spływa
Szmat spłowiałej purpury, a na jego czole
Lśni złocisty dyadem. Broda długa, siwa;
Twarz blada, co powagę i smutek wyraża;
Martwo się patrzą w błękit dawno zgasłe oczy;
Jakby widmo królewskie w łachmanach nędzarza,
Tak on, wsparty na chłopcu, z trudem naprzód kroczy[1]
Długą przebyli drogę: starzec, blizki zgonu,
Dźwigając ciężkie nieszczęść i lat swoich brzemię
Kazał się wieść na święte wzgórze Helikonu,
By tam pożegnać razem niebiosa i ziemię.

Po drodze często gawiedź przystaje ciekawa,
Otacza ich i głośno urąga starcowi,
Mówiąc: „Oto Thamyris, który bogów prawa
„Obwieszczał, przyrzekając, że wiek złoty wznowi;
„On-to jest, co w świat wróżby rzucając fałszywe,
„Mienił się muz kochankiem i bogów wysłańcem,
„Co był królem i wieszczem, aż niebiosa mściwe
„Zrobiły go żebrakiem i ślepym wygnańcem!”

Lecz w pielgrzymie już gniewu żadnego nie budzi
Ni natrętna ciekawość, ani gorzkie słowo:
Obojętny on teraz na szyderstwo ludzi. —
I w dalszą idzie drogę z pochyloną głową.

Tak zwolna zaludnione rzucili równiny,
Minęli niższe stoki i lesiste wzgórza,
I pnąc się przez wąwozy i skał rozpadliny,
Stanęli, gdzie wierzchołek w błękitach się nurza.
Tam, pod kamienną ścianą, wśród łomów zwaliska,
Co tworzy tajemniczą grotę lub świątynię,
Kryształowemi wody czysty zdrój wytryska
I z melodyjnym szmerem spływa po wyżynie.
Po nad bijące starzec przybliżył się źródło
I kazał pacholęciu wracać w strony swoje —
Poczem, sam pozostawszy, twarz swoją wychudłą,
Przyklęknąwszy, pochylił nad szumiące zdroje
I zaczął zwolna mówić:

„O, boskie dziewice!
„Życie moje ucieka, noc już moja blizko;
„Jako starzec przychodzę nad świętą krynicę,
„Do was, com dzieckiem widział nad moją kołyską.
„O, siostry nieśmiertelnej piękności i chwały!
„Bądźcie znów mi łaskawe, tak, jak za dni onych,
„Gdyście mię na dziewiczem łonie piastowały
„I mlekiem swoich pieśni karmiły natchnionych!
„Nie szczędźcie mi ostatniej pociechy na ziemi!
„Noc ciemną, która z oczu i z serca nie schodzi,
„Rozświećcie mi nad grobem blaskami swojemi!

„Niech spokojny odpłynę na umarłych łodzi;
„Niech mi nie przyjdzie zwątpić w rozpaczy i trwodze
„O tem, co mi na drogach żywota świeciło;
„Niech po przebytych burzach smutny nie odchodzę,
„Sądząc, że wszystko tylko próżną męką było!
„Jeżelim, uwiedziony ziemskiej pychy szałem,
„Zapominał, żem od was słowo brał natchnione;
„Jeśli w proroczej dumie wam dorównać chciałem,
„Zrywając tajemniczą przyszłości zasłonę:
„Tom dość był ukarany męką życia długą
„Za winy, które z serca wierzącego wyszły;
„Bo zresztą wiernym byłem waszych natchnień sługą,
„Wiodąc znękaną ludzkość do harmonii przyszłéj.
„Wyście mi lepszą świata odkryły połowę,
„Co nad zamętem walki lśni pogodą jasną,
„Pozwoliły podziwiać jutrzenki różowe,
„Co rozświecają przyszłość i nigdy nie gasną.
„Wiecznych waszych melodyi oddalone echo
„Przenosiłem na drżące struny swojej lutni;
„Upadające serca krzepiłem pociechą,
„Rzucając swoje pieśni tym, co byli smutni!
„Lecz próżnom zapowiadał jasnych bóstw przybycie
„I zwiastowałem nadejść mający wiek złoty,
„Co niebiańską pogodą opromieni życie
„I zakwitnie tryumfem miłości i cnoty;
„Próżnom lepsze pragnienia w pierś zaszczepiał gminu,
„I sam wraz z pieśnią swoją stawałem na czele,

„Podnosząc słabe serca, wzywając do czynu
„I ukazując wyższe, doskonalsze cele...
„Złoty wiek nie nadchodził, nic się nie zmieniło
„W powszechnej nędzy bytu: zawsze, tak jak wprzódy,
„Rozpacz szła za uciskiem, gwałt kroczył za siłą
„A nienawiść i zemsta rozdzielała ludy;
„Zawsze te same klęski, niedole i zbrodnie
„Snuły się jak ogniwa jednego łańcucha;
„Zawsze te same szału płonęły pochodnie;
„Zawsze ta sama w głębiach noc nieszczęścia głucha!
„Więc w tej ciężkiego życia ponurej kolei
„Tłum, co, żądając szczęścia, w bezczynności drzemie,
„Mnie oskarżył o zawód wzbudzonych nadziei,
„Na mnie zwalając wszystkich swoich nieszczęść brzemię.
„Ci, co marzyli dotąd o zbyt łatwym cudzie,
„Iskierką nietrwałego zagrzani zapału,
„Pogardą i szyderstwem okryli mnie, ludzie,
„Złorzecząc nieśmiertelnym blaskom ideału.
„Boleść ich oślepiła i w dzikim obłędzie
„Zwodniczem kłamstwem zwali natchnioną moc waszą
„I bluźnili jej, sądząc, że im lepiej będzie,
„Gdy wszystkie boskie światła w swych piersiach pogaszą.
„Tak więc z pieśnią, co echa żadnego nie budzi,
„Okryty zniewagami i potwarzą splamion,
„Zostałem opuszczony przez bogów i ludzi

„I królewska purpura opadła mi z ramion.
„W niepewności i trwodze przyszłość mi ściemniała
„I opuścił pierś moją duch widzeń proroczy;
„A w ślad za nocą duszy przyszła noc dla ciała:
„Nielitościwe bóstwa zamknęły mi oczy!
„Niebiosa potwierdziły wymiarem tej kary
„Wyrok, co nad zuchwałym ciężył świętokradcą:
„Poszedłem na wygnanie, żebrak ślepy, stary,
„Co byłem ludu mego i wieszczem i władcą!
„Dzisiaj przychodzę do was w śmierci mej godzinie,
„Byście mi rozwiązały zagadkę żywota:
„Czemu, gdy wszystko tutaj jak sen marny ginie,
„Do idealnych światów wiedzie nas tęsknota?
„Czemu nam odsłaniacie swoją piękność skrycie?
„Czemu, zbudzoną ze snu potrząsając duszą,
„Niezmierzone pragnienia w piersiach nam szczepicie,
„Jeśli nieugaszone wiecznie zostać muszą?
„Lub jeśli waszych natchnień opiekuńcza władza,
„Tak, jakem wierzył przedtem, nie jest czczym pozorem,
„Lecz z błędów i niedoli ludzkość wyswabadza
„I posuwa ją naprzód wyznaczonym torem:
„Powiedzcie, czemu same spotkałem zawody,
„Tracąc jedno za drugiem wszystkie światła moje?
„Czemu, zapowiedzianej dla duchów pogody
„Nie doczekawszy, smutny dziś nad grobem stoję?”

Umilkł starzec i w błękit ramiona błagalne
Wyciągnął, jakby niebios chciał dosięgnąć niemi

I ubłagać dla siebie bóstwa niewidzialne,
Żeby dały ostatnią odpowiedź na ziemi.
Tak klęczał, zachodzącem słońcem oświecony,
Co mu na twarz rzucało ciepłą światła falę,
Siląc się przedrzeć ciemne źrenic swych zasłony,
By się raz jeszcze przyjrzeć dnia jasnego chwale.
Wytężył swoje ucho w uroczystej ciszy
I chwytał wszystkie światów najlżejsze oddechy...
Czekając z utęsknieniem czyli nie usłyszy
Śpiewnych dźwięków nadziei, łaski i pociechy.
A oto wśród cichego teraz pożądania
Zdaje mu się, że w boskich świateł majestacie
Czarna mgła ustępuje i oczom odsłania
Nieśmiertelnej piękności dziewicze postacie;
Zdaje mu się, że słyszy melodyjne głosy,
Co niebieskim spokojem przepełniają łono,
Jakoby ciche krople spadającej rosy
Na ziemię całodziennym skwarem rozpaloną...
I widzi zstępujący na złotym promieniu
Ten sam orszak świetlany, co niegdyś, przed laty,
Unosił go z tej ziemi pomroki i cieniu,
Ukazując jaśniejsze, doskonalsze światy.
Znowu go pieści światła i harmonii fala,
Znów dawna ufność w serce powraca nieznacznie,
Znowu go chór niebianek swym wieńcem okala
I tak na jego skargi odpowiadać zacznie:
„Niewdzięczny! ty śmiesz jeszcze słać nam skargi swoje

„Za łaski, cośmy hojnie zlewały na ciebie;
„Nam wyrzucać błądzącej duszy niepokoje,
„Co mimo boskich świateł w ciemnościach się grzebie!
„Czy tak cię przygniótł marzeń zbyt śmiały upadek?
„Czy tak cię chwila bólu przeraża i trwoży?
„Żeś się zbłąkał wśród życia pozornych zagadek
„I zatracił ślad jasny wiecznej myśli bożej!
„Wy, śmiertelni, bieg świata wyłącznie mierzycie
„Miarą krótkich dni swoich i w tej jednej chwili
„Chcielibyście to wszystko widzieć już w rozkwicie,
„Czego dopiero zasiew bogowie rzucili;
„I kiedy wam ich łaska tajną myśl odsłoni,
„Wskaże cel, ku któremu posuwać się trzeba,
„To wy go chcecie zaraz ująć w swojej dłoni
„I nie dosięgłszy, próżno oskarżacie Nieba.
„Nie możecie zrozumieć, że ten, tajemniczo
„Świecący wam nad głową, ideał daleki
„Wiecznie nie uchwyconą jest dla was zdobyczą,
„Ku której się przybliżać należy przez wieki.
„Nie doskonałość bowiem waszym jest udziałem,
„Nie tryumf, co już żadnej nie podlega zmianie;
„Lecz postęp, okupiony dążeniem wytrwałem —
„Dobra, prawdy i piękna wieczne pożądanie.
„To wasz skarb, który szczęście najwyższe stanowi
„I przepaściste drogi pochodu wyzłaca;
„Z nim możecie iść śmiało na przekór losowi,
„Pewni, że nie zmarnieje nigdy wasza praca.

„Jeśli więc, samolubstwem i dumą popchnięty,
„Chciałeś za życia ujrzeć dokończone dzieło,
„To musiałeś zawodu wypić gorzkie męty
„I zrozpaczyć, że z tobą wszystko zaginęło;
„Lecz, jeśli po doznanym upadku i wstydzie
„O przyszłe losy świata dręczy cię obawa,
„Jeżeli ci o prawdę twoich natchnień idzie
„A niezmienność nędz ludzkich bólem cię napawa:
„To pociesz się, śmiertelny! Cel, co wam jaśnieje
„W mgłach przyszłości, ten — nie jest złudzeniem zwodniczem;
„Nie napróżno niebiosa dały wam nadzieję
„I szlachetne pragnienia, niezgaszone niczem.
„W ciągu wieków, wśród ciągłych zmian i przeobrażeń.
„Coraz więcej świat boskich przyswaja promieni;
„I to, co należało do dziedziny marzeń,
„W niezłomną rzeczywistość później się przemieni.
„Przyjdzie czas, w którym wszystkie twe natchnienia wieszcze,
„Co dzisiaj jak sen marny w ciemność się rozwiały,
„Kiedyś po twojej śmierci zmartwychwstaną jeszcze
„I ozdobią cię blaskiem niespożytej chwały;
„Przyjdzie czas, gdy pieśń twoja, dziś martwa i głucha,
„Znów idealnem tchnieniem przejmie ludzkość młodą:
„I ten pośmiertny tryumf tęskniącego ducha
„Będzie za mękę życia sowitą nagrodą.”







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki na końcu wersu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Asnyk.