Ocean (Sieroszewski, 1935)/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Ocean
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVIII.

Szum, tupot, krzyki zrodziły się gdzieś daleko na przodzie okrętu, przetoczyły ku oficerskim kajutom, odbiły się od nich, wróciły na dawne miejsce i już stamtąd, spotężniałe, zmieszane z groźnym szczękiem oręża, płynęły, zbliżały się wrzaskliwą falą ku łożu Beniowskiego.
Chory przezwyciężył osłabienie i uniósł się na posłaniu. W tej chwili wpadł we drzwi Chruszczow.
— Nie śpisz?... Jak to dobrze!... Straszna rzecz!... O mało nie rozszarpali Kuzniecowa... Ktoś podpatrzył, że Agafja nalewa sobie wody z małej beczułki, schowanej pod pryczą!... Oskarżono ją i oficerów o kradzież wody z ogólnego zapasu... Żądają rewizji całego okrętu i podziału pozostałych napitków między wszystkich... aby każdy miał swoją część u siebie... Co będzie... niewiadomo... Porżną się... Ale chciałem cię uprzedzić... Idą już!...
Odstąpił w głąb kajuty i schował się za odrzwia. Beniowski usiadł na posłaniu i czekał. Rychło tłum obległ wejście do kajuty, wykrzykując bezładnie:
— Złodzieje!... Zbrodniarze!... Wywiedliście nas tutaj... Dokąd wywiedliście nas, szatańskie dzieci!... Ogniem piekielnym wygubić nas chcecie!... Oczy i myśli nam tumanicie!... „Niema, niema!... Wola Boża...“ A sami pocichutku jecie i pijecie dowoli... Podczas gdy my własne pożeramy wnętrzności... wy co?... Gdy ogień pragnienia wysuszył już na wiór ciało nasze, gdy w żyłach mamy nie krew a smołę... Naczelniki, pany, psubraty!... Chcecie zagarnąć zrabowane bogactwa dla siebie tylko, wygubiwszy nas po drodze, jak ślepe szczenięta... Ale nie... Nie uda wam się... Raczej sami zginiecie!...
Krzyczeli, wygrażając pięściami i wyskakiwali przed drzwiami, wejść jednak nie śmieli. Wreszcie jeden odważniejszy wsunął kudłatą głowę do kajuty i, spotkawszy się wzrokiem z płonącemi oczyma Beniowskiego, rzekł zupełnie spokojnie:
— Jakże się czujesz, Auguście Samuelowiczu?... Chcielibyśmy z wami pogadać!...
— Wybierzcie więc deputację!...
— Co, co? Co powiedział?...
— Czy żyje?...
— Żyje!... Nawet siedzi!... Kazał wybrać deputację...
— Jaka tam deputacja?... Znowu nam będzie głowę zawracał... Radę zwoływał... a w radzie kto?... Ci sami złodzieje!...
— Kuzniecow!... Dawać tu Kuźniecowa!...
Znowu wszczął się tumult i wzburzenie. Wreszcie Czułosznikow przebił się przez tłum i wystąpił na czoło.
— Musimy przecież mu powiedzieć, o co chodzi, a nie możemy tego robić wszyscy razem!... — zaczął rozsądnie.
— Kto on?... On taki sam, jak i tamci!... Gorszy, bo to on nas jedwabnemi słówkami, obietnicami, perskiemi bajkami tu na męki i zgubę wyprowadził... A teraz chory... leży sobie... wyleguje się... ha! Przeklęta niech będzie godzina, w którą spotkaliśmy go i uwierzyli jego pokusom!... Czy to źle nam było?... Co?... Bodaj piorun poraził was, „szajtanów“, uwodzicieli, bodajeście zmarli wy i potomstwo wasze bez błogosławieństwa Bożego i rozgrzeszenia, jak my umierać musimy, bodajeście!...
— Nie klnijcie!... Nie pomnażajcie grzechu, który i bez tego okręt ten wasz obciąża... — wstrzymywał ich sekciarz.
— A tyś co za ukaziciel?... Dawnoś to nam groził muszkietami wraz z twym złodziejskim przywódcą Kuźniecowem!...
— Precz z nim... z kuźniecowskim parobkiem!
— Nie kuźniecowskim jestem parobkiem a boskim! — odrzekł twardo marynarz. — Nikomu nie pofolguję, skoro zasłużył!... A wy co? Ciemni i słabego ducha, błądzicie, jako ślepcy, dokoła otwartej czeluści! A przecz czyż nie powiedziano jest, że „dan jej będzie klucz studnie przepaści i otworzy studnie przepaści i wystąpi dym ze studni, jako pieca wielkiego, i zaćmi się słońce i powietrze od dymu studniej...“
Tu wskazał groźnie ręką na piętrzące się na widnokręgu suche tumany.
— Upadła... upadła Babilonja ona wielka, która winem gniewu porubstwa swego napoiła wszystkie narody!... I stanęły cztery anioły na czterech węgłach ziemi, trzymając cztery wiatry, aby nie wiały na ziemię, ani na morza, ani na żadne drzewo... za wszeteczeństwa ich!... Wrzeszczycie: jeść! pić!... Cudzołożycie z niewiastami, jak niedawno na wyspie djabelskiej... I bydlęta nierozumne ryczą nie gorzej od was i kojarzą się w chuci swej... A co z tego?... Nie widzicie, nie dostrzegacie w miotaniu waszem sieci antychrystowych, rozstawionych dokoła i wpadacie w nie, jako muchy słabe... Szukacie blisko a jest daleko, szukacie w doczesnem, a jest w niebieskiem... Szukacie w powietrzu, a jest w morzu... I podobna jest rysiowi, a nogi jej jako niedźwiedzie, a gęba jej jako gęba lwa, a piersi ma niewieście i srom niewieści... I wwodzi męże w pokuszenie, jako że smok dał jej moc swoją i władzę wielką... I nie będą zbawieni, aż wykąpią, wybielą szaty swoje w krwie Baranka... — kazał głosem przejmującym.
Zmieszany tłum słuchał go w milczeniu; wtem stojący nieopodal urzędnik Sudejkin, skazany na kuchtowanie przez Beniowskiego wraz ze Stiepanowem, skorzystał z krótkiej przerwy w mowie i wrzasnął:
— Hej, brodaczu!... Znowu ludziom w głowie zawracasz! Na czasie zyskać chcesz, lisie podkurzany! Żebyście mogli wodę lepiej schować a potem schlać do spółki z kuźniecowską nierządnicą... I Beniowskiego w tej sprawie pokryć... Ho, ho!... Nic z tego!... My wiemy dobrze, że oficerowie mają dla siebie wodę... Beniowskiemu codzień rany pachnącą wodą różaną obmywają, a my zdychamy z pragnienia!... A jakże!... Spytajcie go!... Niech wyjdzie!... Niech się wyprze!... Zobaczymy!...
— Beniowski!... Beniowski!...
— Poco nam Beniowski?... Sami zrobimy porządek... Bierzcie ich... pierwszego z brzegu... Czurina, dawajcie Czurina!... Wleczcie i babę jego! Pod kolanka ją, będziem mieli choć przed śmiercią uciechę... Niech pokaże swoje zwierciadło!... — krzyczeli inni.
— Beniowski!... Beniowski!... — powtarzała reszta.
Wtem umilkli i ci i tamci, gdyż Beniowski ukazał się we drzwiach otulony w długą opończę.
— Czego chcecie? Mów, Sudejkin!... Kiedyż to widziałeś, że mi rany wodą słodką obmywano? Co? Mów śmiało!... Mówcie, tylko nie razem a kolejno!...
Sudejkin umilkł i znikł w tłumie, natomiast wysunął się Trofimow, towarzysz i przyjaciel Czułosznikowa.
— Wielmożny panie, rozpusta dzieje się bez ciebie! Niema żadnego porządku i posłuchu.
— Nie to, nie to!... — przerywali mu inni.
— Złapaliśmy złodziei, którzy kradną wodę!
— Są takie ścierwa wśród oficerów, wśród starszyzny, wśród panów... Wzorem powinni być, a oni co!...
— Tu Bóg wszystkich porównał... Tu rychło zginiemy... Już ludojady krążą dokoła statku, już czyhają na nasze trupy...
— Każdy jedną ma ino duszę do stracenia!... Nie chcemy dla was umierać!... każ okręt przetrząsnąć, wodę od fałszywców odebrać, i podziel ją równo między wszystkich, aby każdy był stróżem swej części, swego życia i losu.
— Dobrze, wybierzcie zaraz deputowanych, którzy rewizji towarzyszyć będą i zawołajcie tu do mnie Baturina... Czy zgadzacie się na Baturina, aby rewizji przewodził?...
— Zgadzamy się: on sprawiedliwy!...
— A więc idźcie spokojnie dokonać wyborów!... Najmniejszy kąt okrętu zostanie przejrzany, nie wyłączając mojej kajuty...
— Tego nie trzeba!... Wierzymy wam, Auguście Samuelowiczu!...
— Nie wy się tu rozporządzacie, ale ja!... Jak każę, tak róbcie!... Zawołać Baturina!...
Odwrócił się i odszedł w głąb, utykając na obandażowaną nogę.
Tłum rozbił się na grupy i rozlał po pokładzie. Baturin przyszedł niezwłocznie. Beniowski kazał mu powołać pod broń strzelców Urbańskiego i wraz z deputowanymi załogi dokonać szczegółowej rewizji okrętu.
Ta dała nadspodziewane wyniki. Nietylko wykryto u oddzielnych osób małe ilości wody, które ci podawali za swe oszczędności z otrzymywanych dziennych porcyj, ale za przepierzeniem, w izdebce kapitana Czurina, znaleziono cały nietknięty jeszcze antałek. Wzburzenie było powszechne.
— Więc wtedy nie oddałeś mi wszystkiego?... — wyrzucał mu Beniowski.
— Nic nie wiedziałem o tem!... Baby, wszystko baby!... — tłumaczył się, mieniąc na twarzy oficer.
— Ewa zgrzeszyła, Adama skusiła!... Wiadomo!... — uśmiechnął się Czułosznikow, który był wśród deputowanych z ramienia sekciarzy.
Beniowski musiał ustąpić i na powszechne żądanie wodę między wszystkich podzielił. Kazał już od siebie podzielić również i prowizję.
— Widzicie, jak wszystkiego mało, oszczędzajcie więc!... Gdyby zaś który z was chciał zadać gwałt towarzyszowi i próbował odjąć mu pożywienie, zostanie bez litości rzucony do morza!...
— Słusznie!... Słusznie!... Skoro się znajdzie, ale nie znajdzie się wśród nas taki potwór!... — dowodzili deputaci.
— Dobrze!... Idźcie już!... — odesłał ich Beniowski, czując, że goni resztkami sił.
Ledwie odeszli, wpadł w głębokie omdlenie, z którego Meder z trudem go ocucił.
— Pić, pić!... — szeptał cicho.
Medyk przyłożył mu do ust szklanicę, pełną mętnego, cuchnącego napoju. Chory wychylił ją do dna i upadł na poduszki.
— Prawie wszystko!... — uśmiechnął się. — Czy to nic mi już nie... dodadzą?...
— Ależ dużo jeszcze zostało, dużo!... — uspokajał go Bielski. — A tymczasem może się zmieni!...
— A co?... Jest co nowego?...
— Niewiele... ale zawsze... niby... chmurzy się więcej...
— A wiatr? — Tego nie czuć!... Cisza!... Duszno, bardzo duszno... Ludzie, zajęci podziałem i przechowaniem otrzymanych porcyj, rozpełzli się po kątach... Niektórzy odrazu wszystko zjedli i wypili... i posnęli... w cieniu na pokładzie... Tybyś też usnął, spróbuj... Pokrzepiłoby cię to...
— Dobrze, spróbuję!...
— A ja muszę iść!... — Mamy chorych, co się morskiej opili wody... Meder też osłabł i rady sobie z nimi nie daje... Tuczny on... Tłusty łatwiej w podobnych przygodach poddaje się słabości, niż taki, jak ja, suchar!... — gawędził stary.
Widząc, że Beniowski zamyka oczy, wymknął się cicho na korytarz i, po chwili wahania, zawrócił do kajuty Nastazji.
Tam ku swemu niezmiernemu zdumieniu zastał... Czułosznikowa. Stary żeglarz siedział na wywróconej pace koło łoża Nastazji i coś prawił dziewczynie.
Gdy Bielski wszedł, urwał i zmierzył go posępnemi oczyma.
— Co ty tu robisz?
— Mam swoje sprawy!...
— Jakie sprawy?... Chorych męczysz? Co?...
— Często nie ten słaby, co na łożu leży, lecz ten, co pychę swą na nogach obnosi... Ubogi Łazarz w raju na łonie Boga Ojca Sabatheja spoczął, potężniejszy od bogacza...
— Wynoś się stąd zaraz!... — oburzył się Bielski.
— Nie twoja w tem wola i nie moja, gdzie mam być, a wola jest nad wszystkiemi wolami!... — odrzekł tajemniczo, nie ruszając się z miejsca.
— Zostaw go!... — prosiła Nastazja. — Zostaw nas samych!
Bielski spojrzał podejrzliwie na sekciarza, na zapłonioną twarz chorej i wyszedł, mrucząc:
— Znowu nabożeństwo!... Zapewne, że nadzieja jedynie w Bogu, ale bardzo mi się ta dewocja teraz nie podoba!... Może stary fanatyk chce brata swego, Kuzniecowa, ratować?... Kto ich wie!... Juściż brzydka stała się rzecz... Poprostu podłość... A wszystko przez baby... Mówiłem Beniowskiemu: nie brać ich na statek!... Na wojennym statku, niby jak nasz, nie miejsce dla białogłów... — mruczał.
Wstąpił do siebie, zabrał przyszykowane buteleczki z lekami i powlókł się do kajut podpokładowych, gdzie leżeli ciężej chorzy w ogólnych sypialniach.
Dużo ich tam spoczywało na ciasnych pryczach, rozłożonych piętrowo w trzy kondygnacje; niektórzy cicho jęczeli lub majaczyli w gorączce, inni zdawali się być już martwi, podobni do szczap drzewa, przyodzianych w łachmany a wyciosanych w kształt i podobiznę człowieka. Wszyscy, gdy ich niepokoił, wołali przedewszystkiem żałosnym głosem:
— Pić!... Pić!...
Zaduch i smród dusił Bielskiego, otworzył czem prędzej niewiadomo przez kogo zamknięte luminatory.
— Zaraz dostaniecie wody, która wam się z działu należy, ale, na Boga, nie wypijajcie wszystkiej...
— Gdzie, gdzie?... — zaszeptali, podnosząc się i wychylając ze zmroku wynędzniałe twarze.
— Meder pilnuje tam waszej części!... Przyniosą ją niebawem!...
Wiadomość o wodzie ożywiła nawet nawpół umarłych nieszczęśliwców... Już nie kładli się, lecz rozgorączkowanemi oczyma wpatrywali się w zejście schodowe, a gdy tam pojawiły się nareszcie postacie wysłańców, dziesiątki wychudłych, poczerniałych rąk wyciągnęły się ku nim.
— Pić, pić!... Na Boga!...
Nie pomogły upomnienia i rady medyków: chwytali swe porcje i wypijali je jednym tchem.
— Niech będzie, co chce!...
— Jak umrę, to zostanie!
— I poco się męczyć?... Wcześniej, czy później...
— Moglibyście doczekać się ratunku!... — wstrzymywał ich Bielski.
— Los nasz w ręce Boga!... Jak zechce, to nas uratuje, włos nam z głowy nie spadnie, a jak nie, to żadna potęga, żaden wybieg, żaden rozum nie pomoże... — szeptali, kładąc się znowu na łożu i całując wyjęte z pod koszul krzyżyki napierśne.
Bielski choć sam niezmiernie znużony, chciał po drodze zajrzeć do Nastazji, lecz drzwi jej kajuty znalazł od wnętrza mocno zaparte, dosłyszał jedynie monotonne tam glosy, jakby recytujące litanję.
— Jeszcze się modlą... Ha, bo i prawda!... Nie pozostało nic więcej, jak czekać cudu!... Zamknął się wokoło nas pierścień nieszczęścia i wątpliwe, żeby noga żywa stąd uszła... Nie zobaczę Polszczy, nie!... Nie przeznaczono! Jezu Chryste Panie i Ty, Matko Przenajświętsza, wstaw się za nami!... — zaszeptał, odchodząc.
Tymczasem w kajucie Nastazji Czułosznikow, siedząc prosto, jak posąg kamienny, u wezgłowia dziewczyny, gadał głosem głuchym, lecz mocnym, jak uderzenia młota:
— A słońce stało się, jako wór włosienny, i księżyc stał się jako krew... I zatrąbił wtóry anioł i zawołał głosem wielkim, jako lew ryczy... A gdy zawołał, wymówiły siedem grzmotów głosy swoje!... I jest on jako słup ogniowy, a nogi jego podobne mosiądzowi. Jest jakoby wielka góra ogniem pałająca, wrzucona w morze... I stała się krwią trzecia część morza... I po morzu tem, stąpając cicho, jako cień cieniów, przyszli ci, co mają moc zamykać niebo, aby deszcz nie szedł we dni proroctwa, i mają moc nad wodami obrócić je w truciznę, i zatracić ziemię wszelką plagą... I nie widzisz, że to przyszło i jest, że od wód nie pokrzepienie idzie k’nam a śmierć?... Że staje się ono w uściech naszych, jak smoła śmierdząca?... Nie widzisz?... Wytęż oczy twoje i pojrzyj!...
— Widzę!... — szepnęła cicho chora.
— I powiedziano jest, iże skończą się tysiące lat, rozwiązań będzie szatan z ciemnice swoje, i wynijdzie, i będzie zwodził narody, które są na czterech węgłach ziemi, Gog i Magog, i zbierze je na walkę, których liczba jest jak przepaść... A będzie oblicza cudownego i urody nęcącej, jako najprzedniejszy z ludzi młodzieniec, i głos jego będzie jako głos fletu i uścisk jego będzie jako miód i ogień... A będzie rozum miał węża, dobroć gołębia a męstwo lwa!... Czy nie tak?... Poznajesz go?...
— Tak!... — odjęknęła z cichem łkaniem. — Poznaję!
— Iż dopuszczę niewieście Izabel, która się mieni prorokinią, uczyć i zwodzić sługi moje, żeby porubstwo płodzili i wszeteczeństwo czynili poprzez trupy ojców swych... Porzucę ją na łoże, a którzy z nią cudzołożą, w ucisku będą... Pobiję je śmiercią i poznają, żem ja jest, który badam się nerek i serc człowieczych, jeśliby nie pokutowali uczynków swoich...
— Cóż więc mam czynić!? — spytała, unosząc się z poduszek.
Oczy, pełne łez, utkwiła w natchnioną, straszną twarz sekciarza. Ten milczał, patrząc w nią przez chwilę wyszłemi z orbit oczyma, jak w puste miejsce.
— A gdy otworzył piątą pieczęć, obnażyły się dusze pomordowane dla słowa bożego i dla świadectwa, które miały... I wołały głosem wielkim, mówiąc: Dokądże, Panie, nie sądzisz i nie mścisz się krwie naszej nad mordercę nasze, które posiedli srom i chuć córek naszych, pomazawszy je krwią naszą?
— Ach, nie mów, nie mów! — jęknęła znowu, opadając na poduszki. Zgrzeszyłam, zgrzeszyłam... oddałam mu ciało i duszę moją... oddałam, ojcze... Lecz co czynić?... co czynić dla odkupienia... dla zbawienia wszystkich... przeze mnie Boże!... Boże!...
— Zapuść sierp twój w żni, gdyż przyszła godzina żęcia, ponieważ usycha żniwo ziemi... I dano im, aby nie zabijali ich, ale aby byli męczeni pięć miesięcy ogniem wewnętrznym, jako męczenie niedźwiadkowe jest, gdy człowieka ukąsi... I gorzeją bez kropli rosy na języku spękanym jako Łazarze... Aż przyjdzie dzień pokuty, a wtedy oblokę ich w szaty białe, żeby nie okazowali sromota nagości swojej, i namażę oczy twoje, abyś widziała. I ujrzysz morze szklane, związane z ogniem... a te, co zwyciężyli bestję i obraz jej, i liczbę jej, przejdą nad morzem szklanem, mając cyfry złote w rękach ku graniu chwały Tego, co był, co jest i co będzie!... Bo ci kupieni są z ludzie pierwiastkami Bogu i Barankowi...
— Czegóż więc chcesz ode mnie?...
— Nie ja chcę, a grzech chce, aby krew Barankowa została przelana... Chcę, abyś rzuciła się w paszcze tych, co trzymają okręt nasz na miejscu, a którzy są... odkupienie!
— Dobrze, rzucę się, skoro Bóg tego chce!... Byleście tylko wy... byleście tylko byli... Skoro Bóg chce, niech się spełni wola Jego Przenajświętsza!... I kiedyż to? — spytała spokojnie, nie unosząc głowy z poduszek.
— Jutro! — odrzekł krótko. — Przygotuję wszystko i przyjdę z bracią... Idę do nich zaraz, uprzedzę... Będziem się modlić i czuwać nad tobą, córko moja!... A milcz, bo, jak się dowiedzą, to przeszkodzą... Nikomu ni słowa! Silny jest wróg rodzaju ludzkiego!...
Skinęła mu głową i wyszedł, przywarłszy starannie drzwi za sobą.
Nastazja została sama.
Chwilę leżała nieruchoma na łożu, podłożywszy dłoń pod wychudły policzek, z oczyma utkwionemi w mętny krążek luminatora, aż niespodzianie dla niej samej płacz bolesny, gwałtowny wstrząsnął nią całą. Wtedy z trudem podniosła się, i, uklęknąwszy na pościeli, spróbowała go stłumić cichą, gorącą modlitwą.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.