Ocean (Sieroszewski, 1935)/XLVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Ocean
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVII.

W cichości robiono na okręcie przygotowania, a don Hieronimo posłał tajemnie do znajomych krajowców, prosząc o sukurs. Obiecali przybyć w liczbie dwustu ludzi. Aby ich można było w czasie bitwy odróżnić od plemion wrogich, mieli nakazane przewiązać lewe ramię białą przepaską.
Z nastaniem zmierzchu załoga przecholowała statek ostrożnie łodziami do ujścia tej rzeczki, gdzie dokonano napadu na oddział Panowa. Tam „Piotr i Paweł“ stanął na kotwicy, czekając w głębokiem milczeniu jutrzenki.
O świcie wysiadło na ląd czterdziestu sześciu marynarzy pod wodzą Chruszczowa, Baturina, Kuzniecowa, Winblatha i Stiepanowa. O czwartej nadciągnął don Hieronimo z posiłkami. Beniowski został na okręcie.
Około szóstej dały się słyszeć salwy muszkietowe w głębi lądu, a następnie na okręcie dostrzeżono zgraję krajowców, cofających się w popłochu na nadbrzeżną wysoką górę. Natychmiast wyrychtowano na nich działa okrętowe i rażeni kartaczami ginęli w wielkiem zamieszaniu, a widząc, iż są osaczeni dookoła, rzucili broń i, padłszy na kolana, prosili o łaskę. Rozjuszeni jednak walką majtkowie głusi byli na wszystko i już bezbronnych w pień wycinać zaczęli, gdy Beniowski dał rozkaz zaprzestania rzezi natychmiast, grożąc nieposłusznym też kartaczami z okrętu.
Ta pogróżka, którą wiedzieli że wykona, gdyż sam trzymał lont w ręku, wstrzymała zapędy zwycięzców.
Sześciuset czterdziestu krajowców wzięto do niewoli, reszta rozbiegła się. Wśród jeńców, rannych i poległych dużo było niewiast, które walczyły narówni z mężczyznami. Znaczną też ilość brańców przypędzili krajowcy don Hieronima z pobliskiej wsi, którą zrównano z ziemią.
Beniowski kazał zaprzestać spustoszenia i odmówił przyjęcia ofiarowanych mu niewolników. Wtedy podzielono ich między krajowców i sam don Hieronimo dostał ich zgórą pięćdziesięciu. A ponieważ niewolnicy, używani tutaj do uprawy roli, stanowili główne bogactwo mieszkańców, spędzili zwycięzcy noc całą na wesołych pląsach i ucztowaniu.
Nazajutrz założył Beniowski przy czynnej pomocy sprzymierzonych krajowców obóz warowny na brzegu, do którego zamierzał przenieść się wraz z chorymi, z kobietami i całą załogą. Tegoż dnia pozostałe przyjacielskie plemiona wyspiarzy przysłały oddział z czterdziestu wojowników dla rzekomego strzeżenia „białych braci“ od niebezpieczeństwa.
Rad był Beniowski w głębi duszy z tego honorowego dozoru, ale marynarze załogi, skrępowani w swych ruchach po okolicy, mniej byli zadowoleni.
Don Hieronimo nie opuszczał obozu, oddając tysiące usług, jako tłumacz i człek poufały z tutejszemi władzami. W krótkim czasie odwiedził Beniowskiego cały szereg miejscowych naczelników; była również z wizytą żona Hiszpana z dziećmi. Wreszcie don Hieronimo uroczyście oznajmił, iż Huapo, najwyższy rządca tej krainy, puścił się już w drogę dla osobistego poznania Beniowskiego i podziękowania mu za zwalczenie nieprzyjaznych mu a szkodliwych sąsiadów. Dowiedział się przy tej okazji Beniowski po raz wtóry, tym razem od krajowców, iż wyspa zaludniona jest przemyślnem i „polerowanem“ obywatelstwem, zatrudnionem rolnictwem oraz rękodziełami, że tylko niektóre wschodnie „powiaty“ zamieszkują dzikie plemiona, że w zachodniej części są też okolice zajęte przez Chińczyków, którzy wielkie pobierają z wyspy daniny i korzystny prowadzą z nią handel; że Huapo często jest we własnej stolicy przez Chińczyków napastowany i dlatego chętnieby się zgodził na założenie przez Beniowskiego przyjaznej mu a potężnej osady w tym jego kraju, obfitującym w wiele cennych rzeczy w złoto, kryształ, lakę, ryż, cynamon, cukier trzcinowy, jedwab oraz drzewa kosztowne.
Wtem dano znać o przybyciu jenerała formoskiego Baminiego.
— Widzi pan!... Zaczyna się, zaczyna!... — zawołał radośnie Hiszpan i wybiegł na spotkanie dostojnika.
Beniowski uszykował swych marynarzy i kazał im dać na powitanie wojskowego urzędnika potrójną salwę z muszkietów. W tym czasie dostrzegł u wejścia do swej warowni gromadę krajowców, rozbijających namiot. Zaraz potem przybył Hiszpan i zaprosił go, aby odwiedził Baminiego.
Pod namiotem, na ślicznej żółtej macie z kolorowym szlakiem siedział jenerał w czerwonej sukni, odrzuciwszy na plecy żółtą opończę. Z pod słomianego stożkowatego kapelusza z czerwoną kitą włosienną patrzały bystro na Beniowskiego czarne, skośne oczki, podczas gdy ciemna, mięsista twarz uśmiechała się doń uprzejmie.
Gestem zaprosił go dygnitarz, aby zajął miejsce tuż obok niego; Hiszpan, stojąc za nimi, służył za tłumacza.
Wypytywał przedewszystkiem jenerał długo i szczegółowo Beniowskiego: kto zacz on jest? skąd przybywa? dla jakich powodów zawinął do Formozy? W krótkości odpowiedział Beniowski na pierwsze pytania, na ostatnie zaś odrzekł w następujący sposób:
— Zabrakło mi wody; aby więc zaopatrzyć się w świeżą, zawinąłem do waszej wyspy, gdzie, przez mieszkańców jej zdradziecko napadnięty, musiałem szukać za tę zbrodnię i mord dokonany na mych towarzyszach sprawiedliwej pomsty. Obecnie, dokonawszy jej, w dalszą wybieram się podróż...
— Powiedz mu, powiedz mu — żywo zwrócił się do Hiszpana Bamini — że to nie my, że to nie nasi ludzie... że to są również nasi nieprzyjaciele...
— Już mu mówiłem!...
— Aha!... W takim razie powiedz, że sam Huapo osobiście śpieszy poznać tak walecznego rycerza i prosi go, aby swój odjazd do tej chwili wstrzymał... Ja zaś z mem wojskiem przybyłem na zlecenie mego pana, aby osłaniać jego gości od dalszych napaści dzikusów!...
— Rad będę niezmiernie poznać tak cywilizowanego i potężnego monarchę i chętnie odjazd mój w tym celu odłożę. Co się zaś tyczy wojska, to żałuję, iż przez krótką chwilę z jego opieki korzystać mogę, gdyż w ciągu długiej mej podróży a także na przyszłość zmuszony jestem liczyć wyłącznie na męstwo i zręczność własnych żołnierzy!... Bardziej więc cieszy mię w tej okazji możność poznania tak mężnego i roztropnego jenerała, jakim jest wasza dostojność, podziwiania szyku i ładu dowodzonych przez pana rycerzy oraz przyjemność miłej z nim rozmowy... A w dowód mego szacunku i uznania proszę przyjąć mały żołnierski upominek!...
Tu Beniowski kiwnął na Kuzniecowa i ten podał na jedwabnej poduszce jenerałowi piękną, wysadzaną drogiemi kamieniami szablę.
Ucieszył i zmieszał się Bamini, ręce jednak do góry uniósł, nie chcąc nawet dotykać się podarunku.
— Nie wolno nam brać żadnych darów od nikogo bez dozwolenia naszego pana miłościwego!... Odłóż więc swą grzeczność do rozmowy z nim... — prosił uprzejmie.
Podano herbatę, fajki oraz betel, który Beniowski, przezwyciężając głęboką odrazę, żuć musiał.
Nazajutrz reszta załogi przeniosła się do obozu, który otoczono wałem i uzbrojono dwoma działami na każdym rogu. Na okręcie zostało jedynie ośmiu ludzi na straży. W obliczu wojsk krajowych, wprawdzie nagich, uzbrojonych w dzidy i łuki, lecz licznych i dość sprawnych, trzeba było zachować wielką ostrożność i surowy porządek. Zezwolił wszakże Beniowski ludziom swym na handel zamienny z krajowcami oraz dopuścił do obozu krajowe dziewczęta i podwiki lekkich obyczajów.
Nazajutrz znowu zaproszono Beniowskiego na obiad do formoskiego jenerała; poczem na prośbę tego ostatniego ludzie Beniowskiego strzelali do celu z dział oraz muszkietów. Armaty rychtował sam Beniowski i rozbił pociskami na pięćset kroków starą łódź krajową, co wywołało powszechny zachwyt i zdziwienie. Przebite nawylot tarcice kulami z broni ręcznej oraz małą ilość chybionych strzałów zdumiała miejscowych wojowników. Nie mieli słów dla wyrażenia swego zachwytu i szacunku. Hiszpan promieniał, jakby sam co najmniej był wystrzelonem działem lub celną kulą armatnią.
Przed wieczorem przybiegł goniec z wiadomością, że Huapo się zbliża. Bamini udał się natychmiast, aby urządzić dlań obóz oraz odpowiednie przyjęcie, a Beniowski wydał rozkaz, aby ekwipaż cały gotował się nazajutrz do parady, na której mają wszyscy wystąpić w jednakowem ubraniu i w pełnym rynsztunku. Zajęła się więc natychmiast część załogi szyciem ubrań, inna czyszczeniem broni, jeszcze inna przyrządzaniem ogni sztucznych, młynków, rac oraz wężowników.
Nazajutrz o wschodzie słońca wszedł do mieszkania Beniowskiego don Hieronimo i oznajmił uroczyście, żu Heapo już nadjeżdża! Chciał sam Beniowski na spotkanie króla pośpieszyć, lecz wstrzymał go Hiszpan z chytrym uśmiechem.
— Zachowaj się dla rzeczy ważniejszych, panie!... Ci ludzie Wschodu tych tylko cenić umieją, którzy sami im swą wagę poczuć dają... Skromność wcale im nie jest znaną... Dość będzie na początek wysłać dwu oficerów z małą eskortą...
Beniowski usłuchał rady i wyznaczył na posłów honorowych Chruszczowa z Kuzniecowem i sześcioma szeregowcami. Hiszpan poszedł z nimi, aby służyć za tłumacza, gdyż, mówiąc dobrze po francusku, mógł porozumiewać się zadowalniająco z Chruszczowem.
Beniowski wyszedł na wzgórek, aby przyjrzeć się królewskiemu przybyciu.
Obóz królewski rozbity był w ten sposób, że żółty namiot samego króla znajdował się pośrodku, a dokoła stały niebieskie celty wojskowe. Wkrótce tumany kurzu zwiastowały, że pochód się zbliża, i z obłoków pyłu wynurzyły się żółte, czerwone, niebieskie i białe sztandary wzorzyste, a potem figury jeźdźców w szatach bogatych i świecących. Za sześciu przednimi heroldami szedł mocny oddział piechoty z dzidami w ręku. Nagie, ciemne ich ciała, ledwie u bioder przepasane zapaską, lśniły się, jak posągi bronzowe.
Za piechotą postępowało czterdzieści jazdy w barwnych płaszczach i kapeluszach słomianych z pióropuszami. Następnie szli łucznicy, dalej silny oddział, zbrojny w maczugi i siekiery. Za nimi dopiero ukazał się monarcha w żółtej sukni, otoczony licznym orszakiem oficerów i urzędników, lśniących od złota, sajetów, atłasów, szarf barwnych i pióropuszów; jechali wierzchem na koniach acz małych, ale pięknej tuszy. Za królem śpieszyła chmarą reszta wojska bez należytego porządku.
Była to armja dzika, goła, uzbrojona bardzo prosto, ale liczna, jak mrowie.
— Cóż, kiedy nawet straży nie wysyłają i wart nie stawiają!... — roześmiał się Stiepanow, który wraz ze starszyzną załogi i wieloma marynarzami, stojąc poza Beniowskim, przyglądał się paradzie.
— Dość jednego strzału armatniego, aby, uciekając, podeptali się wzajem, jak owce!... — dodał pogardliwie Winblath.
Beniowski szybko się do nich obrócił i rzekł głośno:
— Na razie może i tak!... Ale potem, ukrywszy się w lasach, mogliby łatwo wielkie szkody czynić swemi strzałami... Przypomnijcie sobie Panowa...
— To co?... Zanimby swoją strategję do broni ojczystej przystosowali, jużby cała wyspa mogła zostać przez ludzi odważnych podbita!... Czyż z większą mocą Pizarro albo Cortez napadli na państwa amerykańskie?... — spytał wyzywająco Stiepamow.
Beniowski głową potrząsnął.
— Nam bo wcale o inną rzecz chodzi. Pozornie mniejszą, a w gruncie rzeczy stokroć większą, niż zawojowanie jakiej nawet znacznej krainy. Chodzi o założenie w wielu miejscach osad handlowych i związanie jednym łańcuchem pokojowych i kwitnących stacyj krajów Dalekiego Wschodu z krajem Zachodu. To dałoby tak wielkie bogactwa i wpływy w nasze ręce, że dorównalibyśmy rychło największej na kuli ziemskiej potędze... — dowodził Beniowski.
Słuchali go oficerowie z szacunkiem, ale, rzuciwszy wzrokiem na ich twarze, spostrzegł, iż więcej ich zajmuje to, co się w obozie formoskich sojuszników dzieje, niż przebieg wykładanych im przezeń myśli.
Odszedł więc rychło do siebie, aby przebrać się i przygotować do uroczystej wizyty u żółtego monarchy. Inni oficerowie też poszli za jego przykładem i na wzgórku pozostał jeno Stiepanow z Winblathem, gorąco deliberując nad jakowąś kwestją.
Wkrótce przybył od krajowców don Hieronimo z zaproszeniem królewskiem dla Beniowskiego, a masztelarze przyprowadzili kilka koni w rzędach bogatych dla niego i jego świty.
Odległość była mała, więc Beniowski rychło znalazł się pod wspaniałym namiotem królewskim z żółtego jedwabiu.
Pośrodku, na macie złotawej i pięknie wyszytych adamaszkowych poduszkach, siedział mężczyzna lat trzydziestu o śniadej przyjemnej twarzy, okolonej czarną brodą. Żywe, wesołe czarne oczy życzliwie spoczęły na tęgiej figurze Beniowskiego. Tuż obok króla siedział Chruszczow i Kuzniecow. Beniowskiemu wskazano miejsce naprzeciw.
Gdy zajął je po złożeniu ukłonu, Chruszczów ostrzegł go pocichu po rosyjsku, że zaproponują mu pewnie zaraz naczelną nad całym krajem komendę.
Zbliżenie Hiszpana tłumacza przerwało tę cichą rozmowę, która już widocznie zaniepokoiła króla.
— Ktokolwiek jesteś, cudzoziemcze, i skądkolwiek przybywasz, dzięki niech będą Najwyższemu Bogu, iż sprowadził cię w nasze strony... Już pobiłeś i napełniłeś przerażeniem dokuczliwych sąsiadów naszych, trudniących się mordem, rozbojem i łupiestwem... Czy nie jesteś czasem tym obiecanym przez proroków naszych rycerzem, który na czele walecznych towarzyszy całą wyspę wyswobodzić ma od nieznośnej tyranji Chińczyków, ukrócić swawolę ich poborców i gubernatorów, zniszczyć waśń, jaką ci niecą wśród plemion krajowych, aby nad niemi podzielonemi łatwiej panować!?... Jeżeli tak, jeżeli w tym celu przybyłeś, wtedy ja, wojsko me i cały mój naród pierwsi uznamy twą władzę i złożymy ci przysięgę na wierność i posłuszeństwo!...
Ze zdumieniem słuchał tej przemowy Beniowski i nie wiedział na razie, co na nią odpowiedzieć, tak daleko odbiegała ona od tego, na co się w przemówieniu przygotował, gdy Hiszpan, widząc jego zmieszanie, powiedział mu głosem zwykłym, jakgdyby dalej ciągnął tłumaczenie:
Nie trwóż się, panie, i nie gniewaj, gdyż to ja, dla zapewnienia ci lepszego przyjęcia, powiadomiłem Huapę, iż jesteś potężnym europejskim monarchą, w tym właśnie celu przybyłym na Formozę... Ofiarowaną ci koronę uważaj za zwykłą grzeczność Wschodu, a o naczelnem dowództwie wojsk tutejszych pomyśl, gdyż przez to okazałbyś tak wielką przysługę mieszkańcom tej wyspy, iż w nagrodę śmiało mógłbyś żądać od nich, co tylko zechcesz...
— Powiedz więc don Hieronimo panu twemu a wielkiemu królowi Formozy... — zaczął ze szczyptą zniecierpliwienia Beniowski, — że dziękuję mu niezmiernie za pochlebną o mnie opinję... Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł narówni z innymi służyć pod mądremi i światłemi jego rządami, a ponieważ przybyłem jedynie poto, aby z mieszkańcami tej wyspy, a nadewszystko z panem jej Wspaniałym Huapą zawrzeć przymierze, zbiega się więc obopólne życzenie nasze... Sprawa wymaga jednak szczegółowego i nużącego omówienia!... Proszę więc, aby została odłożona do chwili, gdy siły Jego Królewsskiej Mości, nadwerężone zapewne niewczasami podróży, pozwolą mu na udzielenie mi dłuższego czasu dla wyłuszczenia wszystkich warunków potrzebnych gwoli powodzeniu sprawy.
Huapo z niezmierną uwagą wysłuchał odpowiedzi, poczem, błysnąwszy oczami, dał głową znak, iż się zgadza.
Nastąpiła biesiada, na którą zaproszony został Beniowski ze świtą a nawet Hiszpan, którego król, w dowód swej łaski, kazał ubrać w bogaty strój krajowy i dał mu szablę z kosztownym pendentem.
Po obiedzie wybrał się król na obejrzenie obozu Beniowskiego. Ten wysłał przodem Chruszczowa, aby przygotował przyjęcie. Zaledwie król z orszakiem pięćdziesięciu swych dygnitarzy i postępującem ztyłu całem wojskiem zbliżyli się do okopów, zahuczały armaty, co wywołało wśród gości niezmierne zamieszanie, gdyż postraszone ich wierzchowce zaczęły się wspinać i rzucać, wysadzając jeźdźców z siodeł. Sam król spadł na ziemię, co nie zmniejszyło zresztą jego ochoty i wesołości. Odtąd jednak wszyscy szli piechotą do obozu, zostawiwszy rumaki na pieczy giermków. Działa wciąż paliły w obozie, a dym, huk i ogień, choć zasłaniały widok i przeszkadzały rozmawiać, bardzo cieszyły króla, co widać było po niezmiernie przyjaznem obejściu się jego z Beniowskim.
Ujął nawet pod rękę swego białego gościa i tak weszli do szałasu tego ostatniego, dokąd ośmielił się wkroczyć za nimi jeno główny wódz Huapy z trzema przedniejszymi oficerami.
Tu, spocząwszy nieco na poduszkach i zydlach oraz obejrzawszy z ciekawością leżące na stole mapy, książki i instrumenty astronomiczne, wznowił Huaipa swoją rozmowę o Chińczykach oraz o nadziei wyrugowania ich z wysp przy pomocy Beniowskiego. Hiszpan bardzo ponętnie całą rzecz przedstawił, Beniowski jednak nie kwapił się z wypowiedzeniem.
— Muszę wracać do Europy, muszę tam załatwić przedtem moje majątkowe i rodzinne sprawy, zanim gdziekolwiek na stale osiędę; wojna zaś z Chińczykami jest rzeczą, która nie skończy się w miesiąc, ani dwa...
— Zapewne, zapewne... — bąkał Hiszpan. — Więc co mam powiedzieć?
— To właśnie powiedz!...
Długo tłumaczył don Hieronimo to krótkie zdanie, mimo to twarz króla spochmurniała. Aby go pocieszyć, zaproponował mu Beniowski zwiedzenie okrętu. Wysłał tam z nim Chruszczowa, którego król sobie bardzo upodobał. Sam Beniowski zajął się przygotowaniem dalszej uroczystości, a głównie urządzeniem fajerwerku, na którego wrażenie bardzo liczył.
Po krótkiej zorzy nagła noc podzwrotnikowa zapadła odrazu, jak czarna ciężka przyłbica. Król już zabierał się do powrotu, już prowadzono mu chrapiącego rumaka, gdy łysnęły czerwonemi ogniami i zahuczały, jak gromy, trzy największe działa na statku, poczem w ciemnościach z sykiem rozwinął się młyn ognisty, sypiąc fontanny iskier. Stało się widno, jak w dzień, wypłynęły z ciemności koralowo malowane sztucznem światłem szeregi żołnierzy nagich, w pióra ozdobionych, a nad nimi potężne pnie drzew gumowych, spowite lianami oraz drżące w leciuchnym wietrze, jakby ciekawie ku ogniom pochylone korony palm. A jeszcze dalej błyskało złotem odbiciem świateł lustro morza we wrębach skalistej zatoki. Ciemne złomy urwisk oraz ich cienie i czarna plama korpusu „Piotra i Pawła“ ze smukłemi masztami tworzyły fantastyczny splot.
Król dość chłodno przyglądał się kunsztownym ogniom i powiedział nawet, że Chińczycy robią wcale nie gorsze. Przed wyjazdem jednak odpiął od boku drogocenną szablę i podarował ją Beniowskiemu.
Z niskim ukłonem, z tysiącem podziękowań i grzeczności przyjął ją obdarowany, co wróciło na chwilę uśmiech na ściśnięte usta monarchy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.