Ocean (Sieroszewski, 1935)/XLV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Ocean
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLV.

O dziesiątej przybył Mikołaj Tonkińczyk z celniejszymi wyspiarzami dla omówienia artykułów umowy handlowej. Jednocześnie Beniowski kazał robić przygotowania do spuszczenia okrętu na morze i ładowania go.
Gdy ludzie krzątali się koło tego, zjawiła się delegacja z pięciu marynarzy, prosząc, aby pozwolono im zostać na wyspie.
— Dlaczego to chcecie zostać?... Czy nie lepiej wrócić tu z nami, spieniężywszy futra w Chinach i zakupiwszy potrzebne rzeczy w europejskich faktorjach?...
— I tak będzie nam dobrze!... Mamy już dość tego!... — odrzekł ogromny i powolny Łaptiew.
— Czegóż to dość macie?...
— A... włóczęgi! Człowiek nie kaczka, żeby wiecznie pływał po wodzie.
— Tak, tak!... Mamy dość włóczęgi!... — powtórzyli inni.
Tłum majtków, który zbiegł się z obozu, aby posłuchać, co powiedzą ich towarzyszom, mruknął przytakująco:
— Juściż dość!...
— Tak!... Niechże będzie... Zostawię was... Ale pamiętajcie, że każdy, co zostaje, zrzeka się raz na zawsze swej części futer, pieniędzy i towarów, jakieby mu się dostały w końcu wyprawy przy podziale, że otrzyma jedynie trochę pożywienia i odzieży niezbędnych na początek i nic poza tem... Że następnie zostaniecie na łasce i niełasce tubylców, gdyż nie uzyskaliśmy jeszcze opieki żadnego potężnego mocarstwa... Może więc was każdy traktować, jak zwykłych włóczęgów i awanturników...!
Tu Beniowski spojrzał znacząco na japońskie dżonki, gdzie załoga gęsto wyległa na oba piętra pomostów, oblepiła reje i liny, gapiąc się na to, co działo się na lądzie. Stropiło to trochę zwolenników pozostania, ale Łaptiew i jego czterej towarzysze nie dali się przekonać.
— Dobrze! Zwołam generalne zgromadzenie, niech wam odpowie, gdyż tak ważnego postanowienia samodzielnie zdeklarować nie mogę!... Tymczasem wracajcie do roboty i gotujcie wszystko tak, jakbyście zaraz mieli wyruszyć...
Odwołał na stronę Winblatha i polecił mu przedewszystkiem zdjąć z reduty i przewieźć na okręt armaty. Nie podobało się to niektórym, i Stienapow nawet głośno począł przeciwko temu protestować, oraz innych podburzać, ale Panow rzucił się na niego z dobytą szpadą.
— Wobec wroga bunty będziesz urządzać!... Zabiję cię natychmiast bez sądu, jak psa!... — wołał wściekły.
Ledwie że ich rozdzielono. Postanowienie Beniowskiego o rozdziale okrętowego mienia podtrzymywali zgodnie sekciarze Chołodiłowa, którzy twierdzili, że lepiej założyć nową kolonję w pustem miejscu, choćby wrócić na Wyspę Wody, niż żyć tu razem z poganami, co udają chrześcijan, a mają po trzy żony. Wzięli się więc zaraz do ładowania okrętu, a do nich przyłączyli się i inni.
Po południu wyspiarze przypędzili dziesięć wołów, czterdzieści świń, przynieśli moc niezmierną ryżu, prosa oraz innej żywności.
Przybyła również Tiuto-Volangta, która była już do swej wioski wróciła.
Zaczęły się znowu tłumaczenia, prośby, narady, perswazje, że Beniowski zabrać jej nie może. Krajowcy traktowali całą sprawę z wielką nieufnością:
— Dlaczego nie chcesz jej wziąć?... Dlaczego hańbisz dziewczynę i nas wszystkich?... Czy nie ładna?... Czy nie młoda?... Sam ją wybrałeś!... Może chcesz na nas napaść z Japończykami i dlatego uciekasz od związku krwi!?
Daremnie im przekładał naprzemian Beniowski z Mikołajem różne dowody. I nawet gdy obdarowana matka Światła Miesiąca odeszła, uprowadzając córkę, jeszcze staruszkowie mruczeli i skarżyli się, dopóki każdy nie dostał jakiego prezentu. Mikołaj bardzo prosił o sprzedanie mu futer. Chociaż zapas cennych skór, jedzonych przez pleśń, malał z dniem każdym, nie odmówił mu Beniowski i podarował bardzo pięknych sztuk kilkanaście. Rozumiał, że przychylność Tonkińczyka przyda mu się jeszcze nieraz w przyszłości. Skłonił go następnie, żeby zabrał swoich krajowców z obozu, gdyż przeszkadzają marynarzom pracować.
— Przyjdźcie wieczorem! Przygotujemy wam pożegnalne przyjęcie, a jednocześnie podpiszemy umowę, którą każę na ten cel sporządzić!... — dowodził mu Beniowski przyjaźnie.
— Dobrze, przyjdziemy!... Ale ty do tej pory nie odjedziesz!?... co?
— Sam widzisz, że okręt jeszcze nie naładowany, i wiesz, że tego się tak prędko nie robi... Zresztą pocóżbym miał od was tajemniczo uciekać?... Przecież nie było mi tu źle i jesteśmy przyjaciółmi...
— Ale widzisz... u was też jest na pokładzie Japończyk!...
— Jest. On jedzie do Europy... Dlatego między innemi muszę śpieszyć, aby dopełnić i tego zobowiązania... Idź, zabieraj swoich starców czcigodnych i wracaj wieczorem!...
Zaledwie odeszli, zwołał Beniowski powszechne zgromadzenie i przedstawił tysiące powodów, dlaczego uważa wyjazd do Chin i faktoryj europejskich za konieczny. Stare powtarzał dowody, ale między innemi wykazał, jak na dłoni, że całe bogactwo futer, sięgające paruset tysięcy piastrów, tu na wyspie przepadnie.
— Kto je tu kupi i co nam za nie dać mogą?... Parę worów ryżu!... W Chinach dostaniemy srebro, które wszędzie ma walor... Wielu z was będzie mogło nakupić za pieniądze rozmaitych towarów, których wymiana tutaj, albo w Japonji, ogromne da wam zyski, uczyni bogatymi ludźmi... Trzeba starać się wyzyskać wszystko, cośmy poznali i odkryli w tych podróżach... Czy zapomnieliście o możliwości istnienia złotych pokładów i cennych kamieni na Wyspie Wody?... Wszak tamta wyspa wcale nie gorsza jest od wysp tutejszych, a, mając tak znaczne w swem rozporządzeniu skarby, wy nietylko kolorowe, lecz i białe kobiety możecie pojąć sobie za żony i przywieźć na ową wyspę rajską, gdzie istotnie warunki na osadę nie są wcale gorsze, niż tutaj... Zresztą przypuszczam, że wasz przykład i opowiadanie przyciągnie innych osadników, z czego i wy, jako ich nauczyciele, przewodnicy oraz pierwotni ziem odkrywcy, będziecie ciągnąć niemałe zaszczyty i korzyści.
Przemowa ta zachwiała w wielu chęć zostania na wyspach szczęśliwych i nawet znowu zapaliła w niektórych pragnienie podróży i dalszych przygód. Po długich i burzliwych dyskusjach uchwalono, że nikogo przymuszać do dalszej podróży nie można, że wszystkim wolno zostać, którzy mają chęć do tego z warunkiem, że zrzekną się swej części futer, sreber, klejnotów, towarów, jakie na statku są, oraz kwitują z przyszłych z ich sprzedaży zysków na korzyść tych, którzy dalej zamierzają wyruszyć. Na tych warunkach ośmiu oświadczyło, że pozostają.
Wkońcu Stiepanow też oświadczył, że pragnie osiąść w Usmay. Okrzyknęli go tamci zdrajcą, oświadczając, iż ponieważ umyślili zostać na wyspie, aby resztę żywota swego w pokoju spędzić, nie chcą podobnego kłótnika i podżegacza mieć w swojem gronie.
Wydzielił więc zaraz Chruszczów część zapasów i sprzętów, które bez uszczerbku powszechnego można było zostającym odstąpić; następnie odłożył osiemdziesiąt muszkietów, dwadzieścia barył prochu, dziesięć worków kul, sześćset szabel japońskich, sześćset włóczni i tysiąc dwieście narzędzi żelaznych rozmaitego gatunku na ostateczne podarunki dla powszechności wyspiarzy; resztę zaś kazał zaraz na okręt zwozić i ładować.
Wieczorem zaczęły płynąć ku obozowi setki łodzi krajowych. Każdy z tubylców coś przynosił: ten sztukę płótna, ten parasol, ów rzeźbę z kości słoniowej, tamten kawał jedwabiu, inni wreszcie naczynia z chińskiej porcelany, pudełka lakowe, wyroby złote. Nagromadziło się tego sporo.
Jednocześnie każdy krajowiec przyniósł zapas wódki ryżowej, owoców, gotowanej strawy i zaczęła się uczta, przeplatana oracjami i świadczeniami sobie wzajemnej przyjaźni, obietnicami pamięci i rychłego powrotu.
Okrzyki „tho!...“, „Hisos Chrystos!...“ przeplatały się z okrzykami „urra!...“, „niech żyje!...“
Płonęły ognie, ruch i zbiegowisko w obozie trwały nieustannie. Dziewczęta co chwila uchodziły w ciemności z odjeżdżającymi za chwilę kochankami, aby się z nimi po raz ostatni pożegnać.
A wszystkiemu przyglądała się zdala wyległa znowu na swoje dwupiętrowe pomosty, bocieńce i reje załoga japońskich statków.
Triumfująco poglądał w ich stronę i nawet pięścią wygrażał Mikołaj, który po otrzymaniu prochu i broni stał się niezmiernie wojowniczy. Ale Beniowski namówił go, żeby właśnie teraz udał się z wizytą do japońskiego dowódcy.
— Co ci to szkodzi!? Zobaczysz, że cię dobrze przyjmie.
Zabrał więc Tonkińczyk małą świtę z sobą i popłynął na największą z dżonek japońskich.
Wrócił uszczęśliwiony; Japończycy nietylko przyjęli go niezmiernie uprzejmie, ale obdarowali perłami, herbatą i porcelaną.
— Ho, ho!... Teraz ja wiem, jak z nimi gadać!... Teraz oni poskaczą!... Tak trzeba zawsze robić z poganami!... których Bóg przeklął i oddał wyrokiem swym w moc wiernych. Oni są gorsi od Rzymian i Żydów!... Niedawno sto tysięcy chrześcijan u siebie na Satsumie utopili!!... Oho!... Wiem!... Przeklęci!...
Nikt nie spał noc całą.
O świcie Mikołaj odprawił uroczyste nabożeństwo, poczem została odczytana po łacinie umowa, którą Beniowski przełożył dla swoich ludzi po rosyjsku, a Mikołaj dla swoich po ljukejsku. Brzmiała ona tak:
„Traktat zawarty między naczelnikami i mieszkańcami wyspy Lequejo z jednej, i hrabią Maurycym Augustem Beniowskim, imieniem ekwipażu pod jego będącego rządem, z drugiej strony, podpisany dnia 19 sierpnia roku 1771 na wyspie Usmay-Ligon, jednej z wysp Luquejo.
„W obliczu Boga, który niebo i ziemię stworzył, my, naczelnicy i obywatele wyspy Usmay-Ligon i innych wysp Lequejo z jednej, a ja, Maurycy hrabia Beniowski, z drugiej strony ułożyliśmy:
„1) Że ja, Maurycy August Beniowski, obowiązuję się i przyrzekam na wiarę chrześcijańską, iż natychmiast, skoro tylko będzie w mej mocy, powrócę do tej wyspy w towarzystwie ludzi sprawiedliwych, poczciwych, skromnych, cnotliwych, z którymi, osiadłszy na niej, zachowam się podle zwyczajów, obyczajów i praw onych mieszkańców.
„2) My zaś, naczelnicy i obywatele, wziąwszy na świadectwo tego Boga, co niebo i ziemię stworzył, zaręczamy, iż w każdym czasie uprzejmie i życzliwem sercem przyjmiemy naszego przyjaciela Maurycego, podobnież jak i tych wszystkich, którzy w towarzystwie jego przybędą; niemniej przerzekamy, że podzielimy się z nimi naszymi gruntami, a pracą rąk naszych dopomagać im póty nie przestaniemy, póki ich osady naszym nie wyrównają. Co się zaś tyczy owych Europejczyków, którzy między nami zostają, oświadczamy, iż uważani od nas będą jako dzieci własnych naszych familij, i obchód nasz z nimi będzie jako z braćmi.

Maurycy
imieniem kompanji europejskiej.
Mikołaj
imieniem naczelników i mieszkańców
Usmay i wyspy Lequejo.“

Po podpisaniu tej umowy, nowych okrzykach i uściskach, kazał Beniowski resztę rzeczy na statek zabierać, załogę tam ściągać i niezwłocznie kotwice podnosić.
Rzucili się wyspiarze do łodzi i otoczyli okręt gęstym wiankiem. Na pokład ich wszakże już nie puszczano.
Po chwili rozpięto żagle, i „Piotr i Paweł“, błyskając figurami świętych, błogosławiących wodom z pod fokmasztu, ruszył z przystani. Długo machali czapkami, chustami, rękami odjeżdżającym dobrzy wyspiarze i wyspiarki oraz pozostający towarzysze na brzegu. Mijając pełne ludzi, ale milczące i spokojne statki Japończyków, kazał im Beniowski salutować banderą, na co te grzecznie odpowiedziały opuszczeniem sztandarów.
Zaczem „Piotr i Paweł“ wyszedł w otwarte morze, a wyspa zielona blednąc za nim zaczęła i niknąć w lazurze nieba, jak marzenie błękitne.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.