Ocean (Sieroszewski, 1935)/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Ocean
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIII.

Zebrali się starzy spiskowcy, obsiedli zydle i ławy, jak w Bolszej, mdły kaganek oświetlał ich twarze surowe, ogorzałe, poorane brózdami przeżytych wzruszeń.
Zabrał głos Beniowski i w krótkości opisał stan rzeczy:
— Jasno dla mnie, że u większości naszych ludzi rozproszyło się i znikło już dawno wszelkie dążenie do wolności, wszelkie szlachetne pragnienie podniesienia się z poniżającego niewolnictwa... Nasza wyprawa dąży naprzód jedynie dlatego, że wtył wrócić nie może; pozbawiona celu w sercach uczestników, płynie gnana wypadkami w kierunku najmniejszego narazie cierpienia i wysiłku... O ile to jest nierozsądnem, nie potrzebuję dowodzić wam, gdyż jest to podobne do położenia się do snu znużonego człowieka w czas szalejącej burzy... A przecież mały już potrzebny wysiłek i zbawienie byłoby bliskie... Już jesteśmy u kresu błąkań się po bezludnych morzach i wyspach... Przed nami Japonja z jej bogactwem, gęstą ludnością i wysoką, chociaż barbarzyńską kulturą!...
— Tam grożą nam inne niebezpieczeństwa, tam mogą nas poprostu wziąć do niewoli, zabrać okręt, ograbić ze wszystkiego, co mamy... — zauważył Baturin.
— Albo potraktować na żądanie rządu rosyjskiego jako piratów i wydać sądom moskiewskim!... — dorzucił Winblath.
— Właśnie dlatego uważam pozostawanie tutaj na tej wyspie przez czas dłuższy za rzecz niezmiernie dla nas niebezpieczną... W obecnej chwili wieść o naszej ucieczce, o zdobyciu Bolszerecka i konfiskacie składów skarbowych jeszcze nie mogła dojść do Petersburga... A nawet jeżeli doszła, to rozkazy stamtąd w tej sprawie do władz miejscowych sybirskich, oraz powiadomienie mocarstw sąsiednich drogą dyplomatyczną z prośbą o zatrzymanie nas, nie mogły się przedostać do Japonji poprostu z braku czasu... Będziemy więc w spotykanych portach mogli przedstawiać się, jak nam się żywnie spodoba, jako wolni wychodźce, kupcy, czy też polityczni zbiegowie, stosownie do okoliczności dla nas dogodnych... Co innego, jeżeli tu zostaniemy czas dłuższy... Wtedy wszystko możliwe!... Rząd rosyjski nie zaniedba na pewno poczynić najusilniejszych zabiegów, aby nas schwytać i zadość swej zemście uczynić!... Jako piraci, wyjęci z pod prawa, będziemy zupełnie zależni od dobrej woli spotkanych w portach urzędników japońskich, chińskich czy europejskich, lub wszelakich okrętów szukających zdobyczy na morzu... Wiadoma, że te nieraz pod pretekstem ukrócenia piractwa napadają dla rabunku na cudzoziemskie kupieckie, mało znane lub bezbronne okręty. Kto tam wie, kim był ten, kogo morze pochłonęło?... Wprawdzie mamy broń, pewne doświadczenie i dość odwagi, aby stawić czoło napastnikom i nawet portowym władzom... Chodzi jednak nie o szukanie niebezpieczeństw, lecz o unikanie ich... Czy nie tak?...
— Słusznie!... — rzekł Panow. — Lecz to nie przekona załogi. Ci ludzie są tak ciemni, iż skoro zbierze się ich czterdziestu, myślą, że moc mają nadzwyczajną, że świat cały mogą zarzucić czapkami, a tak są dufni i pełni przechwałek, że mniemają szczerze, że niema ponad nich dzielniejszych, umiejętniejszych i waleczniejszych ludzi na ziemi!...
— A szczególniej, gdy ich w tem rozumieniu jeszcze ktoś uczeńszy od nich utwierdza!... — dorzucił złośliwie Kuźniecow.
— Najzupełniejsza prawda!... Dlatego byłem przeciwny zawsze darowaniu win memu siostrzeńcowi i dlatego nastaję teraz znowu, aby Stiepanowa, Sudejkina wraz z całą ich partją wziąć pod straż przedewszystkiem!
— Przenigdy!... Wywołałoby to powszechne niezadowolenie, a nawet może bunt, którego nie bylibyśmy w stanie uśmierzyć!... — sprzeciwił się żywo Baturin.
— I byłoby niesprawiedliwością, gdyż oni nie uczynili jeszcze nic takiego, coby na to zasługiwało!... — wstawił Chruszczow.
— Nie słuchają!... Wygadują na Beniowskiego, na mnie, na wszystkich... Wciąż to robią!... — burzył się Kuzniecow.
— Wszystko dobrze, ale jakie proponujecie wyjście?... Bo to, o czem mówicie, to nie wyjście! — spytał znowu Beniowski.
Długo milczeli zamyśleni, wreszcie Baturin podniósł swą wielką, piękną, siwą głowę i zaczął:
— Ha, cóż robić!... Przyznać musimy, że utraciliśmy wpływ na ludzi... Jak to się stało i dlaczego się stało, długo o tem gadać i nadaremno... Popełniliśmy każdy zosobna i wszyscy razem szereg błędów, które zabiły w załodze zaufanie do nas... Szereg nieszczęść i nieprzewidzianych wypadków, ciemnota i wady naszych podwładnych przyczyniły się również do tego... Dość, że nawet starzy i najpewniejsi wśród żeglarzów stronnicy nasi zachwiali się w swej wierności. A od nieszczęsnego zdarzenia z Czułosznikowem nawet ludzie Chołodiłowa przestali tak ślepo słuchać Kuzniecowa, jak dawniej... Któż więc pozostaje?... Pozostała mała garść nas oficerów, naszych żon i tej niewielkiej części majtków, która czy przez wrodzoną lękliwość, czy przez roztropność nie śmie jeszcze wyłamać się ostatecznie z posłuchu i dyscypliny... Czy siła przedstawia taką większość i moc, aby narzucić swą wolę reszcie zbuntowanych?... to należy przedewszystkiem rozważyć... Otóż, według mego zdania, bynajmniej siły takiej nie przedstawia! Wystąpienie nasze otwarte jeno ujawniłoby tę naszą słabość i jeszcze bardziej rozzuchwaliło krnąbrnych. Znajdują się teraz na ziemi, gdzie nie potrzebują ani naszych rad, ani wskazówek, gdzie nie grozi im żadne nieznane i bezpośrednie niebezpieczeństwo, gdzie wreszcie mają poddostatkiem wody i żywności, nie usłuchają więc żadnych perswazyj, nie ulękną się żadnych pogróżek... Przeciwnie, opór nasz może doprowadzić do ostateczności tłumy rozjuszone i sfanatyzowane ciemnotą, oraz pragnieniem spokoju za wszelką cenę... Jużeśmy widzieli, że nie cofają się nawet przed rozlewem krwi... Radzę więc ustąpić im pozornie, przyzwolić na ich projekty, a tymczasem czekać czy okazji, czyto niepowodzeń i rozczarowań wśród nich samych, które nieomieszkają niebawem z biegu wypadków wyniknąć; wtedy pozyskiwać odpowiedniem pouczeniem i namową wspólników i, uformowawszy sobie ponownie większość zwolenników, ster spraw obrócić według naszej myśli... Nic lepszego nad to nie widzę!...
Umilkł. Wśród zebranych uczynił się mały ruch, i oczy ich zwróciły na Beniowskiego; ten milczał chwilkę, poczem spytał z pewną w głosie niecierpliwością:
— Czy nikt więcej w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia?... Wszyscy panowie tego więc jesteście zdania?...
— Dodam — przerwał wtedy milczenie Chruszczow — iż brak pożywienia, który grozi nam, według słusznej uwagi Beniowkiego, z chwilą, gdy dzikie owoce i jadalne rośliny zostaną wyniszczone wpobliżu, przyśpieszy ową chwilę ukorzenia się krnąbrnych i nierozważnych, przepowiadaną przez Baturina...
— O ile do tej pory gorsi nie wyrżną lepszych!... — rzucił Beniowski.
— Cóż robić, ale innej drogi niema!... Dlaczego zresztą mają zaraz brać się za noże!?... Bywają przecież i inne załogi okrętowe, podobnie jak my wyrzucane na wyspę bezludną, i ocalały...
— Tak, ale je zawsze łączył jakiś cel wspólny, czyto ratunek, czy budowanie nowego okrętu lub reparacja rozbitego, czy oczekiwanie z zewnątrz ratunku!... — zaczął, powstając, Beniowski. — My zaś takiego celu nie mamy, bo kopanie rzekomej złotej rudy i diamentów nietylko nas nie zjednoczy, ale przeciwnie silniej rozbije jeszcze przez zawiść i rozbudzoną chciwość... Wysiłki daremne pochłoną resztę naszej własnej woli oraz całej załogi. Gdy zaś nareszcie spostrzegą ułudę swych poszukiwań, będą ostatecznie zdemoralizowani, będą szukali winnych, gdzie ich niema, i zapewne oskarżą nas, o ile żywi jeszcze wówczas będziemy... Gdyż nie łudźmy się, że jednym z naszych powodów do swar i zatargów będą białogłowy... Jest ich wśród nas tak niewiele i w dodatku każda ma męża... Silniejsze wszelako są namiętności i prawa natury nad kościelne przysięgi... Tej gromady ludzi młodych, silnych, wypoczętych, wypasionych a głównie próżnujących, wolnych od wszelkiego rygoru, odzwyczajonych od posłuszeństwa i porządku, nie wstrzymają żadne względy... W tych warunkach nieraz zdarzało się, że brat zabijał brata, cóż dopiero towarzysza... Ciepło, blask i jasność tutejszego słońca, potęgujące krwi szały, wzmoże na pewno powszechne szaleństwo, którego objawy już i na okręcie spostrzegać mieliście nieraz okazję... Czy nie tak?... Czy nie było krwawych zwad z tego powodu?... Ukrywano je przede mną, ale wiem, że były!...
Kuźniecow, Czurin i Łoginow poruszyli się niespokojnie.
— Otóż nie mogę zgodzić się na radę waszą, nie mogę pozwolić skruszyć resztek władzy, jaką posiadam, dla zawodnych doświadczeń, nie mogę dopuścić do zguby wyprawy, przez los mi powierzonej, nie mogę iść świadomie ku powszechnej lub częściowej rzezi, ku nieustającym nieporządkom i wrzeniu!... Uważam, że powinniśmy ubiec wypadki, nie dopuścić naszych przeciwników do wzięcia przewagi, zorganizować choć mniejszość z ludzi rozsądnych, z ludzi istotnie pragnących wolności, wreszcie z ludzi żonatych, a więc zagrożonych w swych najczulszych uczuciach... Ta mniejszość, dostatecznie zdeterminowana i uzbrojona, może narzucić swą wolę chwiejnej jeszcze obecnie, niesformowanej większości... Udawało się to nam przecie w Bolszej w o wiele trudniejszych warunkach. Dlatego już nie polecam, lecz rozkazuję wam pogadać na osobności z ludźmi, których tu zaraz wyliczymy. Uprzedzicie ich, aby byli gotowi na pierwsze wezwanie, i rozdacie im potajemnie broń... Kuzniecow, zaczynam od ciebie, na kogo liczyć możesz?...
Kuzniecow wstał i zaczął z pewnem zakłopotaniem wymieniać nazwiska marynarzy, a obecni wydawali o nich sądy i aprobowali lub odrzucali podaną kandydaturę.
Narady te przeciągnęły się do późnej nocy. Gdy wreszcie umówili się co do porządku oraz rodzaju najbliższego działania, wyznaczyli sobie spotkanie nazajutrz w lesie pod pretekstem polowania.
Beniowski kazał im rozejść się cicho parami, by nie zwrócili na siebie zbytniej uwagi już pogrążonego we śnie obozu. Ta tajemniczość i ostrożność znowu silniej zespoliła dawnych towarzyszy spiskowych. Rozeszli się pełni otuchy.
Sam Beniowski długo nie spał, obmyślając sposoby, zapomocą których mógłby zuchwałych skłonić do posłuszeństwa, w nierozważnych obudzić głos rozsądku, słabych umocnić, chwiejnych pociągnąć.
Gdy wreszcie zamknął znużone powieki, blady brzask już rozświetlał granatowe niebo nad czarnemi wierzchołkami lasu, widniejącego w otworze z pod odwiniętej połaci namiotu.
Niedługo jednak zażywał krzepiącego wczasu. Czujny słuch jego uchwycił niepowszedni szmer, a skoro oczy otworzył, ujrzał w tym samym otworze namiotu na purpurowo-złotem tle zorzy szeregi ludzi, gadających przyciszonym głosem:
— Idź, idź Longinow!...
— Chodź i ty, Trofimow!...
— Idźcie, zbudźcie go!... Już czas!...
— Niech wstanie!... Niewiadomo za co się brać!...
— Poczekajcie, zaraz wstanę! — huknął im z namiotu Beniowski. — Opuśćcie płótno, abym mógł się odziać!...
Niezwłocznie podskoczyło paru i spełniło rozkaz. Nie śpiesząc się bynajmniej, odziewał się i mył Beniowski, chwytając czujnym słuchem dolatujące z nadworza szmery i rozmyślając nad swą odpowiedzią zbuntowanym. Gdy wyszedł, gwar ucichł natychmiast.
— Czegóż chcecie?
— Wszak obiecałeś nam, że dziś powiesz swą rezolucję w sprawie min złotych i kopalni diamentów.
— Obiecałeś nas poprowadzić!...
— Już szary dzień i radzibyśmy dojść na miejsce przed gorącem!...
— Widzicie!... — zaczął wolno Beniowski. — Nietylko nie jestem przeciwny zdobyciu złota i drogich kamieni, lecz owszem radbym przyprowadził do Europy okręt pełny tego złota, zamiast już mocno nadpsutych naszych futer!... Ale ta wyspa, choć wydaje się tak mała, dosyć jest obszerna, aby dla zbadania jej nawet powierzchownie stracić nie miesiące, lecz lata całe... Tymczasem skąd weźmiemy pożywienia?... Dzikie owoce, jakie spożywamy teraz w tak wielkiej obfitości, raz zniszczone zjawią się po roku zaledwie... Zwierzyny również nie na długo starczy, tem bardziej, że wypłoszona przez nasze poszukiwanie rudy, rozsadzanie prochem skał i kopanie szacht, rozbiegnie się na pewno i schroni w niedostępnych kryjówkach... Radzę więc wam przedewszystkiem, dopóki zwierzyna, ryby i ptactwo nie są przepłoszone, uczynić wielkie łowy zbiorowe w celu ich schwytania i zasolenia z nich wielkich zapasów mięsa dla przyszłych robót... W tym celu dziś udam się na wywiady z wybranymi towarzyszami... Inni będą tymczasem zbijali beczki, gotowali naczynia i przesiewali potrzebną sól... Jeszcze inni, biegli w metalurgji, przeprowadzą skrupulatną próbę przyniesionej rudy, a skoro takowa okaże się istotnie złotą, nieomieszkamy niebawem udać się na miejsce, aby zbadać układ jej gniazd i złogów oraz ilość prawdopodobną, a potem przeprowadzić dalsze poszukiwanie... Przyznajcie jednak, że najprostszy rozsądek każe przedewszystkiem przekonać się, jaki jest charakter owej rudy, gdyż od tego zależy wartość naszych wysiłków... Czy nie tak?...
— Juściż że tak!... — odezwało się parę głosów z rezerwą.
— Czy wy nie macie wśród siebie złotników oraz górników zdolnych do prowadzenia podziemnych robót?...
— Mamy... Wychodźcie, Andrejew i Rybnikow... Wychodźcie!... Bierzcie się!...
Wezwani wystąpili z szeregu, poczem Beniowski wręczył im uroczyście chustkę z kawałkami kryształów i rudy.
— Co tylko będzie wam do próby potrzebne, kwatermistrz wyda wam niezwłocznie z okrętowych składów. Bóg niech wam pomaga!... Wy zaś reszta idźcie zaraz do robót wyznaczonych wczoraj, gdyż dzień zapowiada się pięknie i nie należy stracić go napróżno, abyśmy, w razie okazania się złota w rudzie, jutro zaraz mogli udać się do jej kopalni...
Rozeszli się, pomrukując, niezbyt zadowoleni z jego odpowiedzi, ani przekonani jego dowodzeniami.
Rozumiał to Beniowski i niespokojnym wzrokiem śledził, jak, stając na wyznaczonych posterunkach, brali się do roboty. W opustoszałym obozie, wśród namiotów i szałasów, dymiły się jeno ognie pod wielkiemi kotłami, w których niewiasty warzyły strawę. Woddali zieleniał, jak wczoraj, wyzłocony słońcem las i stada barwnych papug przelatywały w splątanych koronach pierzastych palm, fikusów, drzew kamforowych, oplecionych od góry do dołu girlandami kwitnących lian i bluszczów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.