Obrona niedorzeczności, pokory, romansu brukowego i innych rzeczy wzgardzonych/Obrona pożytecznej informacji
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obrona pożytecznej informacji |
Pochodzenie | Obrona niedorzeczności, pokory, romansu brukowego i innych rzeczy wzgardzonych |
Wydawca | Towarzystwo wyd. „RÓJ“ |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Literacka w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Baczyński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
W zasadzie posiada ona na swe usprawiedliwienie jedną okoliczność. Konsumentom tej dziwacznej wiedzy należy przyznać, że, w przeciwieństwie do ogółu są tak bezinteresowni, jak prorok-wizjoner lub dziecko zaczytane w baśniach. Odsłania się tutaj odpowiedź na pytanie: jakiemu zdaniu należy zaufać w ocenie tej literatury; najmniej wszakże wypadałoby ufać tłomaczeniom i sądom ludzi o wykształceniu niższem.
Pospolite uzasadnienie popularnej potrzeby informacji, podane przez osobę cokolwiek kulturalną brzmiałoby, że ludzie zwyczajni interesują się przedewszystkiem ze swego otoczenia faktami zbytecznymi. Całkiem powierzchowne badanie wykazałoby, iż cokolwiek byłoby przyczyną wziętości tych zwarjowanych encyklopedyj, nie mają one nic z użytecznością wspólnego. Wersja o życiu, zawarta w groszowej noweletce, może być lunatyczna i niewiarygodna, lecz z całem prawdopodobieństwem będzie zawierała więcej faktów, związanych z codziennym bytem, jak obliczenie: ile ogonów krowich potrzeba położyć, by dotrzeć do bieguna północnego. O wiele więcej jest ludzi zakochanych, niż mających ochotę zbierać i liczyć ogony krowie.
Zdaje mi się, że źródeł tej szeroko rozpowszechnionej żądzy informacyj dla samej informacji, szukać należy w innych, głębszych pokładach natury ludzkiej, nie zaś w codziennych potrzebach, które leżą tak blisko powierzchni życia, iż nawet filozofowie socjalni odkryli je w tym potężnym, wiecznym instynkcie do uduchowienia i wtrącania nosa do spraw cudzych, cechującym wielkie ruchy ludowe, bodaj n. p. Krzyżowe wyprawy i uliczne bunty.
Miałem raz przyjemność spotkać człowieka, który w życiu prywatnem postępował zupełnie jak owe gazety. Rozmowa jego składała się z fragmentarycznych informacyj o wysokości, ciężarze, głębokości, czasie i zaludnieniu. Była to zmora głupoty. Podczas najkrótszej pauzy w rozmowie mógł on zapytać n. p. czy rozmówcy nie wiedzą przypadkowo, ile beczek rdzy zeskrobuje się co rok z mostu Menai, lub też ile sklepów konkurencyjnych wykupił pan Whiteley, od chwili otwarcia własnego interesu. Stosunek znajomych do tego niewyczerpanego gadacza wahał się, zależnie od jego obecności, między strachem, a obojętnością. Okropną była myśl, iż mózg jednego człowieka nabity jest tak niesłychanem bogactwem bez pożytku. Równało się to zwiedzaniu imponującego muzeum, galeryj, serwantek z próbkami błota ulicznego, zwyczajnem wapnem, połamanemi laskami i lichym tytoniem. Po latach dopiero dowiedziałem się, że ten nieznośnie prozaiczny, nudny człowiek był w rzeczywistości poetą. Przekonałem się, że każda próba jego wszechstronnych informacyj była absolutnie i bezwstydnie kłamliwa, że obmyślał ją sobie za każdym razem, idąc z wizytą, dowiedziałem się, że nie zeskrobuje się żadnej rdzy z mostu Menai, zaś pan Whiteley i konkurenci byli tworami poetyckiego mózgu. Natychmiast potem odczułem żarliwy respekt przed człowiekiem, który był tak przygodnym, zupełnie bezinteresownym i jednostronnym łgarzem. Był to zapewne wypadek l’art pour l’art.
Żart, uprawiany z taką powagą przez dłuższy przeciąg czasu, należał do kategoryj żartów, graniczących z wszechwiedzą. Podczas rozmyślania nad tem przekonałem się, że bajeczne te trywjalności, które zazwyczaj robią wrażenie ordynarnych i trzeźwych, stały się rzeczą świetną i malowniczą, gdy dojrzałem w nich twórczość ludzkiego mózgu. I tutaj, przypuszczalnie, dotknąłem zasadniczego rysu warstw kulturalnych, który nie pozwala, a może nigdy nie pozwoli im widzieć z właściwą ludowi potęgą wyobraźni. Ludzi tylko wykształconych, trudno byłoby przekonać, że ziemia nasza jest miejscem interesującem. Patrząc na dobre lub złe dzieło sztuki są niem zainteresowani, ale, spotkawszy na ulicy anons lub kilku ludzi, mijają ich z uprzedzeniem. Tymczasem dla ludzi zwyczajnych świat ten jest arcydziełem, jakkolwiek jak wiele arcydzieł, bezimiennem. Oczekują oni od życia takiego samego wzruszenia, jakie daje im komedja, za którą płacą bilet wejścia. Dla zblazowanych oczu współczesnych wszechświat przedstawia rzeczywiście obraz przekreślony i zamalowany, bazgrotę dziecięcą na tablicy nocy; gwiazdy są tu zwykłym wzrokiem, mającym uchodzić za tapetę; kwiaty i owoce mają tak pospolity szych, jak niedzielny kapelusz kwiaciarki.
Strąceni przez sztukę na poziom sztuki straciliśmy całkowicie ów prymitywny i typowy smak ludzki — smak nowości. Rozumiem przez to rozkosz doznawaną z wiadomości takich n. p. że, w Sant Wales umarł człowiek w wieku 110 lat lub, że podczas pogrzebu w San Francisko spłoszyły się konie. Bardzo wiele z religijnych i politycznych spraw pierwotnego świata, niezliczone cudy i historje bohaterskie wynikły z tej właśnie miłości do wydarzeń, z tego boskiego wynalazku — plotki. Gdy chrystjanizm uznano za naukę dobrą i nową, rozpowszechnił się on szybko nie dlatego, że był dobry, lecz dla swej nowości. Stąd robotnik z którym rozmawialiśmy w pociągu o gazetach codziennych, nie interesował się walkami w parlamencie i w stowarzyszeniach zawodowych, co byłoby dla niego pożyteczne i za takie uchodzi; zajmowały go natomiast wiadomości o niezwykle wielkim wielorybie, wyrzuconym przez fale na wybrzeża Orkney lub pogłoska o pewnym miljonerze, n. p. panu Harmsworth, tłukącym sto fajek w ciągu roku. Warstwy kulturalne, przesycone i zdemoralizowane zupełnem oddaniem się sztuce i nastrojom, niezdolne są do zrozumienia próżniaczej i wspaniałej bezinteresowności niedzielnego czytelnika. Posiada on jeszcze resztki tego uczucia, które winno stać się prawem rodowem człowieka, uczucia mówiącego, że nasza planeta jest nowym domem, dopiero co zajętym przez nas wraz z naszym bagażem. Każdy szczegół na niej ma wartość, to też z prawdziwym instynktem sportsmena nasyca się człowiek przeciętny rozkoszą wobec drobiazgów, niezwykle zawikłanych, bez znaczenia, przytem zbytecznych i trudnych do odkrycia. Owe stronice gazet, opisujące olbrzymie poziomki, lub deszcze z żabami, reprezentują w istocie popęd powszechny, który stworzył hydrę, żelaznego wilka i człowieka z psią głową. Lud średniowieczny interesował się smokiem, czy też zjawieniem djabła nie dlatego, że cenił w tem cudowną idyllę poetycką, lecz ponieważ wierzył w ich istnienie naprawdę. Nie stanowiło to, podobnie do wielu artystycznych utworów, ucieczki przed nędzą świata; było czemś rzeczywistem, ilustrującem wymownie płodną poezję świata.
Nie przeczę, iż wiele zarzutów da się postawić i postawiono już literaturze informacyjnej. Jest ona bezkształtna, trywjalna, może dawać błędne pozory wiedzy, podlega bezwątpienia wraz z resztą literatury popularnej oskarżeniu, iż rabuje możliwości pracy użyteczniejszej, napewno przez stratę czasu a może i przez psucie estetycznego smaku. Zarzuty te jednak słyszymy ustawicznie ze wszystkich stron tak dalece, że dziwić się wprost należy, skąd wspomniane gazety biorą miriady swoich czytelników. Naturalna konieczność i naturalna pomyślność, wywołująca tak niedojrzałe rzeczy stanowią o wiele rzadziej przedmiot obserwacji; a przecież zdrowe apetyty, ukryte poza nałogami demokracji, godne są napewno takiego samego studjum, jakie poświęcamy oddawna zdetronizowanym dogmatom lub intrygom republik, usuniętych od wieków z powierzchni ziemi. Założeniem i wnioskiem moim jest: zamiłowanie do łataniny, gałganów mądrości dziennikarskiej i historji nie jest być może, jak się to głosi stale, starczą i wulgarną ciekawością zgrzybiałego ludu, ale poprostu dziecinną ciekawością ludu jeszcze młodego, który po raz pierwszy staje wobec historji. Innemi słowy wyjaśniam: w czasopismach uprawia się ten sam rodzaj gawęd wymłóconych, przepowiedni i konwencjonalnych, osobliwości, które mogłyby być opowiadane w gospodzie. Wiedza sama przez się jest tylko specjalizacją i przerostem tego pożądania wiadomości niepożytecznych tak znamiennego w młodzieńczym okresie człowieka. Ale wiedza wyodrębniła się w dziwny sposób od plotek i zwykłych nowin, od kwiatów i ptaków; ludzie przestali uważać, że pterodaktylos był tak samo świeży i naturalny jak kwiat, kwiat zaś podobnie jest potworny jak pterodaktylos. Odbudowa mostu między wiedzą a ludzką naturą, stanowi jedną z największych konieczności świata. Wszyscy, zanim przejdziemy do jakichkolwiek wizyj i twórczości, musimy udowodnić, że potrafimy zadowolić się planetą pełną cudów.
