Obrona niedorzeczności, pokory, romansu brukowego i innych rzeczy wzgardzonych/Obrona planet
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Obrona planet |
Pochodzenie | Obrona niedorzeczności, pokory, romansu brukowego i innych rzeczy wzgardzonych |
Wydawca | Towarzystwo wyd. „RÓJ“ |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Literacka w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Baczyński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Jeden wiersz lub jedno opowiadanie przeniknięte ideą kopernikowską, stałoby się prawdziwą zmorą. Bo czyż można wyobrazić sobie krajobraz górski, w ciszy uroczystej, i proroka w zachwyceniu, porwanych równocześnie jak kółko z najwyższą szybkością w ruch wirowy? Czyż można wystawić sobie potężnego władcę, który podczas ogłaszania ważnych ustaw ma świadomość, że sterczy równocześnie w pustej przestrzeni głową na dół? Dałaby się tu stworzyć bajka niesamowita o człowieku przeklętym, obdarzonym okiem Kopernika, który widziałby ludzkość w takim ruchu, jak pędzone siłą magnesu żelazne opiłki. Cóżby to był za obraz nadzwyczajny: mowa o wspaniałości i boskości człowieka, wiszącego na podeszwach u powierzchni planety? Albowiem mimo wstrętu Pana Scotta do newtońskiej astronomji, do jej niezgodności z biblją, cały ów rozdźwięk daje doskonały przykład różnicy między duchem a literą. Litera Starego Testamentu stoi w sprzeczności coprawda z teorją systemu słonecznego, duchowo jednak jest jej bardzo bliska. Autorzy Genezis nie znali nauki o ciążeniu, co jest rzeczą tak prostą jak to, że nie mieli parasolów. Mimo to w teorji grawitacji skrywa się dziwnie biblijny pierwiastek — pierwiastek pewności, a równocześnie zależności: zmaganie się o jednię, wskutek czego wszystkie rzeczy wiszą na nitce. „Zbudowałeś świat na niczem“ rzekł autor księgi Hioba. W sentencji tej zawarta jest całkowicie straszliwa poezja nowoczesnej astronomji. Obraz kulistej ziemi w ruchu wirowym daje potężne wrażenie cennej kruchości wszechświata, uczucie, że w każdej chwili może on ulec zagładzie dla dobrodusznego ateisty. Płaska ziemia pana Scotta byłaby tu terenem o wiele odpowiedniejszym. Starożytnym Żydom jednak obojętne było zagadnienie, czy chodzimy prosto, czy też głową w dół, nie posiadali oni spaczonych pojęć o ludzkiej godności.
Ciekawem jest pytanie, czy świat mógłby kiedyś stworzyć kopernikowską poezję i przyjąć na codzień kopernikowski sposób wyrażania się; czy będziemy kiedyś mówili o „porannym biegu ziemi“ zamiast o „porannym wschodzie słońca“ lub o wspinaniu się do kwiatu złocienia i o schodzeniu do gwiazd? Gdyby przyjść miało do tego, posiadamy w perspektywie zaiste fantastyczne i monumentalne rzeczy, właściwie powołanie do życia nowej mitologji. I tak pan Scott np. z naiwną, jakkolwiek nieświadomą siłą wyobraźni wykazuje, że według astronomów „morze byłoby wielką górą, tyle a tyle mil wysoką“. Odkrycie takiej góry z ruchomego kryształu, w której ryby gnieździłyby się jak ptaki, równałoby się odkryciu nowej części ziemi, a co więcej odmłodzeniu starej ziemi. W tej nowej poezji, którą proponujemy, młodzi turyści próbowaliby wdzierać się dzielnie na szczyt morza. A gdybyśmy wyobrazili sobie cały glob nasz w ten sposób, znaleźlibyśmy się w krainie cudów i odkrylibyśmy nową planetę, odkrywając własną ziemię. Pośród rzeczy godnych pamięci, o których jednak zapomnieliśmy, najogólniejszym i najbardziej płodnym błędem był ten, który pozwolił nam zapomnieć, że zamieszkujemy gwiazdę.
Odkryciu prawdy przyrodniczej w dawniejszych czasach, towarzyszyło natychmiastowe jej spopularyzowanie, jako prawdy poetyckiej. Gdy człowiek zbudził się do prawdziwej świadomości i zaczął poznawać błękitność nieba i zieloność trawy, wiedza ta stała się dla niego wkrótce symbolem. Błękit nieba został symbolem niebiańskiej świętości; zieleń trawy wniknęła do języka, jako znamię graniczącej wprost z głupotą świeżości. Gdyby danem nam było żyć w świecie o trawie błękitnej a niebie zielonem, symbolika byłaby inna. Wskutek jakiejś tajemniczej przyczyny nałóg przenoszenia faktów naukowych w dziedzinę poezji zaniknął z postępem wiedzy, wszelkie zaś objawienia przemożne uderzały odtąd o uszy ogłuchłe. Stało się to, jakkolwiek nauka ukazywała oczom świat, wobec którego Apokalipsa ze swemi spadającemi gwiazdami była czystą idyllą. I chociaż badacze ustalili, że wirujemy z szumem w pustce, przyczepieni do kuli ziemskiej, poeci ignorują to, jak zwykłe postrzeżenie o pogodzie. Nauka mówi, że niewidzialna potęga utrzymuje nas w naszych fotelach, podczas gdy ziemia pędzi, jak bumerang w przestrzeń gwałtownemi skokami; a tu tymczasem ludzie, by dowieść miłosierdzia boskiego, grzebią w zapylonych aktach. Głoszą oni, że potworna wizja pana Scotta o spiętrzeniu wód, wznoszących się, jak szklana góra z bajki, jest prawdą, a mimoto wracamy jeszcze do baśni. Do jakichto doszlibyśmy poetyckich obrazów, gdyby przeżywano nadal wiedzę przyrodniczą w poezji; ludzka wyobraźnia igrałaby podobnie swobodnie planetami, jak dawna poezja kwiatem. Powstałby patrjotyzm planetarny, w którym zielony liść pełniłby rolę kokardy, zaś morze stałoby się wiecznie huczącym bębnem. Bylibyśmy dumni ze wszystkich faz, przebytych przez naszą planetę i dzierżylibyśmy z pietyzmem wysoko jej sztandar w ślepej wędrówce sfer. Możemy to wszystko jeszcze teraz uczynić, gdyż mimo całej, nagromadzonej przez nas wiedzy, nikt naprawdę nie wie jednej rzeczy: czy świat jest młody, czy stary?
