Obrona niedorzeczności, pokory, romansu brukowego i innych rzeczy wzgardzonych/Obrona heraldyki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Keith Chesterton
Tytuł Obrona heraldyki
Pochodzenie Obrona niedorzeczności, pokory, romansu brukowego i innych rzeczy wzgardzonych
Wydawca Towarzystwo wyd. „RÓJ“
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Literacka w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Baczyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OBRONA HERALDYKI
Nowoczesny stosunek do heraldyki charakteryzuje dość trafnie zdanie słynnego obrońcy, który po dłuższem, krzyżowem przesłuchiwaniu jednego z szanownych koryfeuszy Heralds College zamknął rezultat uwagą, „że głupi, stary dureń nie rozumie nawet własnego, głupiego, starego interesu“.

Heraldyka w ścisłem znaczeniu była, rzecz prosta, czemś odosobnionem i arystokratycznem; określenie takie wymaga jednak modyfikacji, która zazwyczaj nie zyskuje sobie sympatji. Była bowiem i heraldyka plebejuszowska, gdyż każdy sklep, podobnie jak każdy zamek, wyróżniano nie według nazwiska, lecz zapomocą godła. Cały ów system pochodzi z czasów, gdy pismo obrazkowe rządziło jeszcze naprawdę światem. Mało ludzi umiało wówczas czytać i pisać; rysowano więc podpisy zapomocą symbolu obrazowego: krzyża — krzyż zaś jest rzeczą o wiele lepszą, niż większość nazwisk ludzkich. Należy tu jednak cośkolwiek rzec o cudownym wpływie symbolów obrazowych na ducha ludzkiego. Wszystkie litery, jak się uczymy, były pierwotnie obrazowe i heraldyczne: n. p. litera A jest portretem wołu, lecz portret ten oddajemy dziś z tak impresjonistyczną manierą, że patrząc nań, możemy wyczuwać zaledwie coś nie coś z powiewu sielskiego. Dopóki jednak obrazowa i poetycka cecha tkwi w symbolu, używanie go musi wnosić do życia nieco wykształcenia estetycznego. Oberże są dziś prawie jedynymi zakładami, które używają dawnych godeł i tem można tłumaczyć ich tajemniczą siłę przyciągania, (optymistycznie). Bywają knajpy o tak rozmarzających i wyszukanych nazwach, że nawet Sir Wilfrid Lawson (Wielki Templarjusz) zatrzymałby się na chwilę przed niemi, aby przeżyć wewnętrzną walkę poety z moralistą. Podobnie rzecz się miała i z obrazami heraldycznemi. Trudno uwierzyć, aby czerwony lew Szkocji sprawiał jedynie zwykłą przyjemność tym, którzy nosili go na tarczy, niby litera lub cyfra; trudno uwierzyć, by królowie Szkocji mogli zmienić go z radością na świnię lub żabę. Istnieją, jak rzekłem, pewne faktyczne korzyści z obrazowych symbolów, jednym z nich jest fakt, że wszelka obrazowość suggeruje bez nazwy i określeń. Jest droga od oka do serca, omijająca intelekt. Ludzie nie umawiają się o znaczenie zachodów słońca; nie spierają się nigdy, czy głóg opowiada najdowcipniejsze i najlepsze historje o wiośnie.
W dawnych arystokratycznych czasach istniał ów powszechny symbolizm obrazowy arystokracji wszelkich barw i stopni. Prawie bezpośrednio po tem, gdy zagrzmiał wielki róg wolności, uczyniono jeden z największych błędów w historji ludzkiej. Wszystkie wzniosłe symbole i barwy płomienne, całą tę dumę i żywotność należało rozpowszechnić pośród ludzi.
Trafikant powinien posiadać herb, zaś handlarz serem swoje bojowe zawołanie. Kupiec, sprzedający margarynę zamiast masła, powinien był odczuwać, że tam na tarczy pana Borowego powstaje plama. Tymczasem demokraci popełnili straszny błąd — błąd u korzeni całego współczesnego, chorobliwego bytu, pomniejszyli świetność przeszłą człowieka miast ją spotęgować. Nie rzekli, jak powinni, do zwykłego obywatela: „jesteś czemś równie dobrem jak książę Radziwiłł“, lecz użyli taniej formuły demokratycznej: „Książę Radziwiłł nie jest lepszy od ciebie“.
Nie da się zaprzeczyć, że świat u progu dziewiętnastego wieku stracił w sposób godny pożałowania i bezpowrotnie jedną rzecz. Dawniej uważano masy ludowe za poziome i ordynarne, lecz tylko stosunkowo poziome i ordynarne; poniżono je i wyparto przez wysokie stanowiska i świetne zawody. W epoce wiktorjańskiej wyłoniła się jednak zasada, która oceniała ludzi nie według wzajemnego stosunku, ale faktycznie uważała ich za niskich i ordynarnych. Człowiek pewnego stanu uważany był za osobę z przyrodzenia brudną i trywjalną — osobę, rzec można, urodzoną w czarnym czepku. Zaczęto wierzyć, iż człowieka ośmiesza noszenie pięknego ubrania, zamiast widzieć śmieszność istotną w rozmyślnem noszeniu brzydkiego stroju. Uważano za afektację wygłaszanie słów śmiałych i bohaterskich, gdy rzecz prosta, mowa podniosła jest naturalna, potoczna natomiast afektowana. Cały stosunek piękna i brzydoty, godności i poniżenia odwrócono do góry nogami. Piękno stało się przesadą, jakgdyby cylinder i parasol nie stanowiły istotnej przesady obrazu z krainy gnomów. Godność przerodziła się w pewien rodzaj głupoty i bezwstydu, jakgdyby istotną cechą durnia nie był właśnie ów brak godności. Skutkiem tego trudno naprawdę okazać dzisiaj ludziom jakąś ozdobę lub jawną godność, by nie pobudzić ich do śmiechu. Śmieją się z idei, z noszenia tarczy i godeł zamiast śmiać cię ze swoich trzewików i kołnierzy. Nie koniecznie należy żądać, aby kupcy mieli swą własną poezję, jakkolwiek niemasz nic nad handel poetyczniejszego. Kupiec powinien jednak posiadać herb, godny swoich dziwnych towarów, pochodzących z dalekich i fantastycznych krain; listonosz winien mieć godło, któreby wyrażało specjalne stanowisko i odpowiedzialność człowieka, noszącego w swej torbie ludzkie dusze; aptekarz winien mieć herb uzmysławiający coś z tajemnic, źródła uzdrowienia, coś z otchłannej, cudownej, miłosiernej siły.
W rewolucji francuskiej była kategorja ludzi powszechnie wyśmiewanych, wobec których, z praktycznego punktu widzenia trudno było powstrzymać się od śmiechu. Usiłowali oni zapomocą olbrzymich drewnianych posągów i ceremonij zgoła niezwykłych ugruntować nowe, cudaczne religje. Czcili boginię rozumu, która, nawet gdy przyznamy jej twórcom wiele niezaprzeczonych zalet, było bóstwem najmniej szydzącem z nich. Lecz obłąkańcy ci, pogardzeni przez dawny i nowy świat byli ludźmi, którzy widzieli wielką prawdę, nieznaną tak nowemu jak dawnemu światu. Widzieli oni coś, co skryte pozostało przed całą nowoczesną cywilizacją demokratyczną aż do chwili obecnej. Pojęli, że demokracja musi mieć własną heraldykę, że potrzebuje dumnego i świetnego godła widzialnego, jeżeli chce zachować stale świadomość swego wysokiego posłannictwa. Nieszczęściem jednak dla tego ideału świat poszedł raczej śladem angielskiej niż francuskiej demokracji, a kto spojrzy na dziewiętnasty wiek, zobaczy w nim panowanie purytanów, epokę czarnych surdutów i czarnych dusz. Sądząc z dziwnego życia, które prowadzili ludzie tych czasów, mogliby oni równie dobrze brać udział w pogrzebie, jak w chrzcie wolności. Z chwilą, gdy naprawdę uwierzymy w demokrację, zacznie ona kwitnąć, podobnie jak kwitnęła arystokracja, w symbolicznych barwach i kształtach. Nigdy nie uczynimy z demokracji czegokolwiek, dopóki sami z siebie nie zrobimy głupców. Jeżeli bowiem człowiek nie zdoła istotnie uczynić sam z siebie głupca, może być pewien, że wysiłek byłby zbyteczny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Keith Chesterton i tłumacza: Stanisław Baczyński.