O kole chorągwianem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jędrzej Kitowicz
Tytuł O kole chorągwianem
Pochodzenie Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III
Wydawca Edward Raczyński
Data wyd. 1840
Druk Drukarnia Walentego Stefańskiego
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
§.3.

O kole chorągwianem.

Co rok każda chorągiew pancerna i husarska odprawiała koło, to jest: obradę w interessach chorągiewnych i partykularnych; na takie koło zjeżdzali się towarzystwo, którzy chcieli, a którzy niechcieli, przez innych swoje interessa zasyłali.
Towarzysz ciągnący na koło, sadził się według możności jak najparadniéj tam przybyć. Najuboższy towarzysz jechał na koło karabonem, to jest: wozem w skurę czarną obitym, w cztery konie zaprzężonym, z woźnicą w barwę ubranym.
Na wozie siedział towarzysz, mający na sobie szarawary, ładownicę i niemal każdy krucyfix za pazuchą, lub obraz Matki Boskiéj na taśmie jedwabnéj, lub wstążce na szyi zawieszony, z dwiema obdłużnemi końcami na plecy spuszczonemi. Szabla wedle niego była z jednéj strony, z drugiéj strony sztuciec lub rusznica; do wozu była przywiązana dzida, grotem w tył obrócona, za koła zadnie na dwa łokcie stercząca, z kitajką czyli chorągiewką, wedle drzewa obwiniętą, aby się nie szargała. Za wozem luzak, to jest: służalec towarzysza ubrany w barwę, jednego koloru z woźnicą, siedząc na jednym koniu w ładownicy, i szarawarach, i mając tak jak i pan krucyfix lub obraz na sobie, powodował drugiego konia pańskiego, na którym była kulbaka z rzędzikiem, lub rzędem, z pistoletami w olstrach, i to wszystko było przykryte dekiem Tureckim, czerwonym, zielonym albo pomerańczowym wełnianym, w kutner tkanym; głowę także konia i kark przykrywał katan, to jest kapa z białego sukna prostego, na którym były poprzyszywane, innego sukna rozmaitego koloru płatki wystrzygane w ptaki i różne figury; w tym kutanie były cztery dziury, otaśmowane czerwoną lub zieloną tasiemką, albo sznurkiem, przez które wyglądały uszy końskie i oczy. Za wozem szedł uwiązany, albo wolno puszczony chart, albo wyżeł. Majętniejsi towarzystwo z większą ciągnęli liczbą koni i ludzi. Służyli za towarzyszów tak majętni obywatele, osobliwie młodzi paniczowie, że mogli paradować, na koło karetą szóściu końmi, wóz jeden i drugi za karetą sześciokonny; ludzi służących dwornych, kilku i kilkunastu, z kucharzami, hajdukami, pajukami, prowadząc w wozach wina beczkę jednę i drugą, gorzałki Gdańskiéj kilka puzder, i różnych porządków stołowych i żywności, karabony zgórą były wypakowane, ponieważ tak się popisać u chorągwi suto, było zaszczytem szczególniejszym rycerstwa Polskiego, do innych dzieł w kwitnącym pokoju pola nie mającego.
Zajechawszy do miejsca chorągwi towarzysz, stanął przed stancyą namiestnika z całą swoją paradą, który wyszedłszy przeciwko niemu, przyjmował go jako gościa; tam po pierwszych komplementach towarzysz upraszał namiestnika o kwaterę, który mu ją jakoby z urzędu swego naznaczał, choć już ta pierwéj przez ludzi towarzysza przodem wysłanych, była najęta i obstalowana. Gdy dzień kołu naznaczony nastąpił, zeszli się wszyscy przytomni do porucznika, albo chorążego, jeśli który był z nich przytomny, albo do namiestnika, jeśli żadnego officera nie było. Tam zasiadłszy do koła stołu porządkiem starszeństwa, prezydujący miał mowę do rycerstwa powitalną, w któréj ofiara życia i fortuny, dla całości ojczyzny była najprzód wspomniana, potem dzięki najjaśniejszemu panu, za ojcowskie jego o dobro publiczne staranie, daléj płynęły z ust krasomówcy marsowego pochwały J. O. hetmana, wodza i szafarza krwi żołnierskiéj, nieustraszonego i niezwyciężonego wojownika, walecznych bohatyrów Polskich, Zołkiewskich, Koreckich, Chodkiewiczów, Czarnieckich, Sobieskich, wykapanego sukcessora, dostało się na koniec po trosze pochwał J. W. rotmistrzowi, porucznikowi, chorążemu, namiestnikowi i całemu godnych kollegów zgromadzeniu przytomnym i nieprzytomnym. Po skończonéj mowie, jeżeli nowy jaki towarzysz chciał podjeżdżać pod znak, kupiwszy sobie miejsce, bo inaczéj bardzo było trudno, dostać się do tych znaków, chyba za jaką wielką promocyą, lub wysługą rotmistrzowi, porucznikowi albo chorążemu; tedy wysyłano po niego dwóch młodszych z towarzystwa, którzy go imieniem całéj kompanii do koła zapraszali. Ten w wszelkiej już gotowości na to czekający, jechał na koniu w zupełnym moderunku, i za nim pocztowy jeden albo dwóch, jeżeli nie osobiście, lecz przez sowity poczet miał służyć. Szeregowi stanęli w paradzie, wyniesiono chorągiew, pod którą stanął nowy towarzysz, obrócił się na koniu, i machnął proporcem w jednę i w drugą stronę, po któréj ceremonii zsiadł z konia; którego odebrawszy masztalerz, poprowadził na kwaterę, wraz z szeregowemi. Towarzysz zaś obstąpiony od drugiego towarzystwa, przy powinszowaniach był wprowadzony do izby, gdzie oddawszy należyte ukłony oficerom, in quantum przytomnym i kollegom, rekommendował się perorą ułożoną do rzeczy, albo też tylko słowy, jakie mu na prędce przyszły, braterskiéj przyjaźni. Potym wyszedł do którego pobliższego domu, lub do izby drugiéj, jeżeli była, rozebrał się z zbroi, gdy ją miał; gdy zaś nie, to tylko z ładownicy, i szarawarów, powrócił do kompanii, i zasiadł miejsce swoje u stołu po ostatnim towarzyszu. Następowała potym rada wojskowa, czyli chorągiewna, na któréj deputat przeszłoroczny składał pieniądze wybrane na chorągiew, z podatków do niéj należących, podawał delatę wsiów i miast, które podatku nie zapłaciły, i czynił rachunek z ekspensy, jeżeli miał jaką na przeszłym kole zleconą; resztę gotowizny z podatków do niéj należących oddawał namiestnikowi, który każdemu towarzyszowi wypłacał jego należytość, wytrąciwszy pieniądze stołowe wyżéj wymienione, strawne dla szeregowego, i inny wydatek zdarzony, na naprawę rynsztunku lub konia upadłego; tym zaś towarzyszom, którzy na koło nie zjechali, odsyłał przez przyjaciół, jeżeli tak żądali.
Po uprzątnionych rachunkach, przystępowano do obrania nowego deputata, który lubo powinien był iść za regestrem z góry na dół; dla wielu jednak nieprzytomnych, albo niechcących się tem zatrudniać, dostawała się ta funkcya częstokroć najmłodszym, kiedy mieli za sobą mocne instancye, albo miłość u kollegów. Na ostatku obierali plenipotenta na kommissyą do Radomia, i dwóch rezydentów na assystencyą do rotmistrza, albo dawnych potwierdzali. Tym dziełom były trzy dni naznaczone, po których już obrady miejsca nie miały, ale zjazd trwał tydzień jeden i drugi, póki tego, co możni poprzywozili z sobą, nie wyczęstowali, a chudzi nie wyjedli, i nie wypili. Przez cały czas zjazdu, szeregowi zaciągali na wartę, formowali odwach, i gdy ich panowie wytrząsali kielichy za zdrowie króla, hetmanów i oficerów, oni dawali ognia, a za to odbierali od niektórych wspanialszych, na beczkę piwa jednę i drugą, na garniec gorzałki jeden i drugi; co zebrawszy, i odbywszy taką kampanią, gdy się koło rozjechało, sprawili sobie ucztę, albo też jeśli nie chcieli, to się pieniędzmi podzielili. Niemal każdy szeregowy miał żonę i dzieci w miejscu, w którém chorągiew stała, która nigdy leży swoich nie odmieniała; więc szeregowy pobywszy w takiem miejscu rok jeden i drugi, w prędce postarał się o żonę, i o gospodarstwo, pewny będąc, że się po świecie tłuc nie będzie, a choćby go potkała wyprawa na jakich rabusiów, że się skończy w prędce, i on do swojéj leży powróci; zaczem kiedy takich żeniatych szeregowych więcéj bywało, niżeli bezżennych, częściéj woleli podział pieniędzy do ręki, niż traktament.
Póki trwało koło, póty znać było, że tam stoi chorągiew; jak się koło rozjechało, szeregowi do kwater się i do gospodarstwa powrócili, mundury z siebie pozdejmowali, już więc niebyło znaku chorągwi. Przed p. namiestnikiem warta nie stała, na ordynansie nie było, tylko jeden szeregowy po kolei; trębaczów jednak, których po dwóch bywało, przy każdéj chorągwi obowiązkiem było, co pobudkę trąbić przed stancyą namiestnika, także wytrębować wiwat, kiedy namiestnik gości częstował; prócz tych więcéj nie było znaków chorągwi, przez cały rok. Każdy słodko spoczywał w swojéj kwaterze, a pan namiestnik przechadzał się tedy owedy po mieście, lub po wsi, z cybuchem w ręku, i lulką w gębie, dla utrzymania subordynacyi, i dojrzenia porządku.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jędrzej Kitowicz.