Przejdź do zawartości

O języku pomocniczym międzynarodowym/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Niecisław Baudouin de Courtenay
Tytuł O języku pomocniczym międzynarodowym
Data wyd. 1908
Druk drukarnia Literacka
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
IV. Stosunek społeczeństwa i uczonych specyalistów do tej kwestyi. — Roszczenia specyalistów-językoznawców. — Różnica twórczości teoretycznej a praktycznej. — Odkrycia i wynalazki. — Czczenie nieświadomości i żywiołowości. — Romantyzm w dziedzinie nauki i jej zastosowań.

O stosunku społeczeństw, jako całości zbiorowych, do kwestyi języka pomocniczego międzynarodowego nie może być właściwie mowy. Społeczeństwa dotychczas wcale się jeszcze o tę kwestyę nie troszczą. Interesuje ona tylko pojedyncze indywidua w łonie rozmaitych społeczeństw, biorących udział w życiu wszechświatowem i międzynarodowem.
Otóż w społeczeństwach, między publicznością myślącą i zastanawiającą się, spotykamy, w stosunku do idei jednego języka międzynarodowego i do tego lub owego urzeczywistnienia tej idei: albo zwolenników fanatycznych, albo zwolenników spokojnych, albo ludzi obojętnych, indyferentnych, albo też nareszcie ludzi wrogo, a co najmniej odpychająco i lekceważąco usposobionych. Ci ostatni zbywają całą sprawę traktowaniem pogardliwem, ironią i kpinami. Zapominają niestety, że wielkich idei niepodobna zagłuszyć ani kpinami, ani ignorowaniem uporczywem.
Uczeni wogóle są dotychczas dosyć obojętni dla sprawy języka międzynarodowego pomocniczego. Najwięcej zwolenników tej sprawy wogóle, a głównie języka Esperanto w szczególności, rekrutuje się w świecie uczonym z pomiędzy matematyków i przyrodników, z tego prawdopodobnie powodu, że przyrodnicy posiadają najwięcej zmysłu do stosowania nauki i do syntezy naukowej. Najmniej łaskawie traktują tę sprawę chyba ci uczeni-specyaliści, którychby ona najwięcej obchodzić powinna, mianowicie lingwiści, czyli językoznawcy. Uważają oni po części wszelkie tego rodzaju próby za wkraczanie niepowołanych do wydzierżawionej przez nich świątyni językoznawczej, po części zaś patrzą na wszelką próbę stworzenia syntezy językowej jako na absurd.
Wielu uczonym i nieuczonym przeszkadza tu wrodzony im konserwatyzm i obawa nowości. Nawet do uczonych stosuje się to, co tak doskonale sformułował poeta czeski Havliček:

„Počali se všichni báti
strašlivých následkův,
neb žádný nic takového
neslyšel od předkův”.

(Zaczęli się wszyscy bać strasznych następstw, bo żaden nic takiego nie słyszał od przodków).
Mojem zdaniem, wszelkie pretensye lingwistów do nie-lingwistów, wszelkie owo lekceważenie języków sztucznych z powodu, że języki te bywają wytworem księży, lekarzy, kupców, oficerów i t. p., są bezpodstawne i poprostu śmieszne. Zwłaszcza w dziedzinie odkryć i wynalazków dzielenie ludzi na fachowców czyli specyalistów i na dyletantów nie da się usprawiedliwić ani logicznie, ani historycznie. Częstokroć człowiek, pozornie wcale nieprzygotowany, może intuicyjnie powziąć myśl twórczą i pozostawić w tyle poza sobą wielu, którzy lata całe strawili na jak najsumienniejszym zgłębianiu danego przedmiotu.
Językoznawcy, czyli lingwiści, stoją dotychczas prawie wyłącznie na stanowisku uznawania jedynie bezpośredniej twórczości ludowej. Hołdują oni romantycznej gadce o nieomylności procesów pozaświadomych i żywiołowych. Lud jakoby nigdy się nie myli, a „vox populi — vox Dei”. Ten ostatni aforyzm brzmiałby trafniej: „vox populi — vox asini”; boć lud tak samo się nie myli, jak nie myli się osioł i wszelki inny czworonóg. Nam tu jednak nie o taką nieomylność chodzi. My nie przeczymy „nieomylności” „sił przyrody”, przyrody zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Ale jednocześnie nie możemy zaprzeczyć, że w świetle świadomości pewne wytwory procesów żywiołowych mogą nie odpowiadać celom, jakie sobie świadomie stawiamy.
To romantyczne rozczulanie się wobec nieomylności instynktu zbiorowego usunięto już w innych dziedzinach nauk duchowo-społecznych, czyli psychiczno-socyalnych. Usunięto je w dziedzinie prawa, zastępując prawo zwyczajowe i natchnienie zwierzchności prawem pisanem i konstytucyą. Usunięto je w dziedzinie wychowania, w dziedzinie pedagogii; usunięto je w dziedzinie sztuki, w dziedzinie poezyi i literatury. Usunięto je w sferze myślenia teoretycznego, zastępując legiendy i wiedzę stadową, powstałą dzięki twórczości „żywiołowej”, nauką indywidualną i indywidualno-zbiorową.
Obecnie przyszła kolej na język, najdłużej traktowany jako coś nietykalnego i wolnego od interwencyi świadomości. Jeżeli język nie jest ani bóstwem, ani niezależnym od człowieka „organizmem”, jeżeli jest on poprostu narzędziem psychiczno-socyalnem, jeżeli człowiek ma nietylko prawo, ale także obowiązek doskonalić wszelkie swoje narzędzia, toć oczywistą jest rzeczą, że temu udoskonaleniu powinno ulegać tak ważne i niezbędne narzędzie, jakiem jest właśnie język.
Ponieważ język jest nieodłączny od człowieka i ciągle mu towarzyszy, więc potrzeba opanować go i zrobić go podwładnym sobie jeszcze w większym stopniu, aniżeli inne sfery życia psychiczno-socyalnego, czyli duchowo-społecznego.
Jeżeli człowiek zużytkował energię przyrody, skierowawszy wytwory „sztuczne” ku polepszeniu swego bytu, to dlaczego nie ma on zużytkować w tym celu także elementów świata psychicznego?
O ile postęp na tem polu ma iść ręka w rękę z postępem etycznym, to tak tu, jak i tam, t. j. tak w sferze zużytkowania „sił” przyrody fizycznej, jakoteż w sferze zużytkowania sił „przyrody” psychicznej, należy dążyć do zastąpienia egoizmu stadowego indywidualizmem uspołecznionym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Niecisław Baudouin de Courtenay.