O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze
Redaktor Marcin Czermiński
Wydawca Redakcya »Missyj Katolickich«
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LIST XLIV.

Fianarantsoa, 26 września 1903 r.

.... W przeszłym liście posłałem Ojcu fotografie budowy, ale od tego czasu już jest znowu znaczna zmiana, bo dzięki Bogu robota dobrze idzie; za kilka miesięcy, t. j. najprawdopodobniej ku końcowi deszczowej pory, poszlę Ojcu znowu fotografie, jeśli się mi uda dostać takowe. Podczas deszczów będzie się niwelować reszta gruntu pod budynki, co pójdzie nieco łatwiej, niż w porze suchej, nie o wiele jednak łatwiej, bo ziemia nie bardzo głęboko tutaj przemokła.
Po wysłaniu poprzedniego listu do Ojca, miałem jeszcze egzemplarz fotografii i poszedłem pokazać ją robotnikom; powiedziałem im, że ich poznają Wazaha za morzem patrząc na tę fotografię, z czego byli bardzo zadowoleni. Dość długo cieszyli się, patrząc na fotografię; każdy siebie odszukał i poznał, chociaż ja za to ręczyć nie mogę, bo nawet tacy siebie odnaleźli, którzy przyszli do roboty na drugi lub trzeci dzień po zdjęciu fotografij, a podczas fotografowania nie było ich wcale. Jakby tam zresztą nie było, mniejsza już o to, dość na tem, że zadowoleni byli wszyscy, że są na »obrazie.« Kiedy się nacieszyli i wracałem do siebie, po drodze zatrzymuje mnie jeden z robotników i mówi: »Pokaż mi, Ojcze, jeszcze raz ten obraz, bo nie dość widziałem.« Pokazałem mu fotografię, patrzał kilka minut i potem z porządnie kwaśną miną pyta mnie: »Co to znaczy, Ojcze, że mnie tu niema, popatrz ty, może mnie odszukasz, tych, co tak daleko byli, maszyna (aparat fotograficzny) chwyciła wszystkich, a ja byłem tak blizko tej maszyny i mnie tu jakoś niema.« Gdzie stałeś, pokaż, kiedy robiono obraz, powiedziałem mu. »Ot tam w dole«, odpowiedział, pokazując dół, w którym pracował. Było to wprawdzie przy aparacie, ale na 5, czy 6 metrów głębokości w ziemi. Tłumaczyłem mu, jak umiałem, że maszyna może chwycić tylko to, co jest przed szkłem, ale nie to, co znacznie wyżej albo niżej od szkła. Nie trafiło mu to jednak widocznie do przekonania, bo odszedł w nienajlepszym humorze.
Zbliżamy się już do lata; 3 b. m. wieczorem, usłyszeliśmy pierwszy raz grzmot, jednak bardzo słaby jeszcze i skropił drobniutki deszczyk. Te drzewa, co spuszczają liście na zimę, już się zaczynają rozwijać i wszystko się ożywia, niby ze snu się budzi. Wkrótce zaczną codziennie walić pioruny i lać deszcze obfite. Obecnie ustawiczne mamy iluminacye wszędzie, bo Malgasze palą przeszłoroczną suchą trawę w pustyni, żeby podczas deszczów nowa lepiej rosła. Widok nie brzydki wieczorem, albo w nocy, kiedy się patrzeć na pnący się ogień w różnych kształtach, to pasami, to wężowato i t. p., ale żeby dym ładnie pachnął, tego nie powiem. W dzień zaś te zgliszcza obrzydliwie wyglądają. Wszystko tu idzie ku wiośnie, zaczyna się orzeźwiać i ożywiać, mimo to jednak i śmierć nie pozwala o sobie zapominać i od czasu do czasu daje znać, że i ona ma swoje prawa na tym świecie.


O. Beyzym rzeźbi nową ramę do obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.

Niedawno temu przyszedł młody człowiek, lat 21 albo 22 mieć mogący, odwiedzić krewną trędowatą. Od tygodnia skarżył się na ból w piersiach. Pogorszyło mu się raptownie i zaczął konać. Trędowata, którą odwiedził, zawołała mnie, żebym ochrzcił konającego (był to poganin). Poszedłem więc natychmiast i ochrzciłem go, a po chwili już nie żył. Jeden z robotników pracujących u mnie, przyszedłszy rano do roboty, żalił się przed drugimi, że go głowa boli, a w niespełna godzinę odnieśli go nieżywego do jego wioski. Ten nieszczęśliwy umarł bez chrztu, bo nie dano mi znać o nim; mówili mi ludzie, że nie mogli mnie uwiadomić dla braku czasu, gdyż była to śmierć prawie nagła. Można się jednak pocieszać nadzieją, że ten człowiek miał chrzest pragnienia, bo oddawna przed śmiercią nosił się ciągle z myślą, żeby się dać ochrzcić. Tyle wciąż wypadków śmierci na wszystkie strony, a mimo to, tak łatwo człowiek zapomina, choćby na krótki czas tylko, o śmierci; a ile to ludzi na świecie, co na nieszczęście wcale o niej nie chcą myśleć.
Kończę bazgraninę, oczekując niecierpliwie listu od Ojca i polecając się Jego łaskawej pamięci w modlitwach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Marcin Czermiński, Jan Beyzym.