O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XLII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze
Redaktor Marcin Czermiński
Wydawca Redakcya »Missyj Katolickich«
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LIST XLII.

Fianarantsoa, 23 czerwca 1903 r.

Wreszcie udało mi się dać porobić fotografie, które Ojciec żądał, spieszę więc przesłać je Ojcu, oraz podziękować Mu za ostatni list do mnie pisany. Z fotografii może Ojciec sądzić, jaki kawał góry trzeba było ściąć z jednej strony i zrobić odpowiedni nasyp z drugiej strony, żeby mieć kawałek równego miejsca pod budynki. Będzie to wszystko mocno stać, bo setki czarnych drapichrustów ciągle ubijają ziemię, którą inni dosypują w nieznacznej ilości na raz, oprócz tego z przodu nasypu jest mur kamienny, niedozwalający ziemi usuwać się, a przed murem jeszcze nasypy z ziemi, które będą zasadzone drzewami, służące do zabezpieczenia muru. Tenże sam mur służy i za fundament ścian, z tej strony przypadających. Niech Ojciec nie myśli, żeby w tem wszystkiem była przesada, że może zanadto robi się to wszystko, bynajmniej, niema w tem przesady żadnej i nie można nigdy tutaj zanadto się ubezpieczyć, chcąc mieć coś trwałego i bezpiecznego. Tutaj ogromne kawały gór często się odłamują i niszczą wszystko, co tylko na drodze napotykają.
Przed kilku miesiącami, na drodze wiodącej do Manandzari (Mananjary) spadł taki odłam góry, drogę znacznie uszkodził i nie jeden z przechodniów zgnieciony został na miazgę. A nie można przecież zapominać o porze deszczowej; trzeba niezłej siły, żeby się oprzeć wodzie lecącej z kilkunastometrowych gór i to przez kilka miesięcy z rzędu codziennie. O nie, przesady wcale się nie boję, wole przesadzić w ostrożności i być bezpieczniejszym, choć to połączone z większym kosztem, niż zrobić taniej, ale byle jak, a potem jednego pięknego poranku z całem schroniskiem zjechać na dół. Staramy się, żeby wszystko było jak najlepiej zrobione o tyle, o ile się tylko da, zabezpieczenie zaś od trzęsienia ziemi, które tu wcale nie rzadkie, albo od innego temu podobnego wypadku, to już rzecz Matki Najświętszej, w Jej najśw. ręce wszystko złożyłem i od Jej woli wszystko zależy.
Założyliśmy tutaj z Braciszkiem, dozorującym robotników, szkółkę pomarańcz i brzozy, za której nasiona bardzo dziękuję drogiemu Ojcu (odebrałem je w tym miesiącu), jeżeli się uda, to będę się starał zalesić brzozą i pomarańczami wokoło schronisko i cmentarz. W miarę tego, jak co uda się zrobić, będę Ojcu nadsyłał fotografie, z których wszyscy łaskawi ofiarodawcy będą mogli się przekonywać, że ich jałmużny niezmarnowane. Dopiero tutaj przy ścięciu góry pod budowę, przekonałem się naocznie, jaką siłę ma roślinność; ziemia tutejsza — glina twarda jak kamień, zwłaszcza w porze suchej, woda z trudnością ją przenika i to wcale nie głęboko, a mimo to, korzenie przecinają się przez tę ziemię. Że eukaliptus albo inne jakie silne drzewo zakorzeni się głęboko, to jeszcze nie tak zadziwia, ale nawet słaba paproć, ta najzwyczajniejsza leśna paproć, której wszędzie pełno po europejskich lasach, rozrasta się tutaj doskonale i zakorzenia się wcale nieźle. Bardzo mnie zadziwia, że tutaj takie mnóstwo paproci różnych gatunków, wszak ona lubi cień i wilgoć, a tu na suchem zupełnie miejscu, w ziemi twardej jak kamień, w porze suchej, nie mając wcale deszczu, rośnie doskonale i znosi skwar słoneczny, jak gdyby nigdy nic jej to nie szkodziło; prawda, że w cieniu i gdzie jest nieco wilgoci, np. w jakim jarze lub szczelinie skały jest ona rozkoszniejsza, ale i na pełnem słońcu wcale nie źle rośnie. Tłumaczę to sobie tylko tem, że u Pana Boga niema nic niepodobnego. Jeżeli mi się uda, to ślicznie może wyglądać całość, jak budowa będzie ukończoną, bo wiele upiększeń może być zrobionych z roślinności. Jest tu oprócz tego kilka rodzai drobnych ptaszków, nieco mniejszych od wróbli, które nie śpiewają wprawdzie jak słowik, ale szczebiocząc po swojemu, nieco rozweselają.


Budowa schroniska dla trędowatych w Fianarantsoa.

Bardzo często, kiedy układałem w myśli plany i projekta, co i jak urządzić, żeby moim biedakom osłodzić, ile się da, ten żywot doczesny i zarazem pociągać ich do Boga na każdem kroku przez rzeczy zewnętrzne (bo, jak Ojcu wiadomo, moi czarni asceci nie są wcale zdolni do kontemplacyi i co nie podpada pod zmysły, to już nie dla nich), mimowolnie całość staje mi przed oczyma, tak, jak gdyby wszystko było już ukończone i urządzone. Wtedy dwie rzeczy bardzo jasno mi się przedstawiają, t. j. ciężkość grzechu i miłosierdzie Boże. Ciężkość i szkarada grzechu przedstawia mi się w sprzeczności jaką spostrzegam, kiedy myślą patrzę na ukończone i zamieszkane schronisko, drzewa, kwiaty, ptaszki, owady i t. d. — wszystko to rzeźwe i wesołe po swojemu wychwala wszechmoc Stwórcy, jeden tylko człowiek pod brzemieniem grzechu, którego rany pokrywają całe jego ciało, albo co gorzej duszę, smutny i ponury pochyla się ciągle do tej ziemi, od której trudno mu serce oderwać. A tak, niestety, przedstawia się teraz świat cały. Miłosierdzie Boże widzę w tem wszystkiem równocześnie — Pan Jezus chłoszcze, pokrywa ranami, każe cierpieć, bośmy na to zasłużyli, a mimo to miłość jego ku nam nie ma granic, nie brzydzi się wcale wchodzić do tych plugawych, gnijących ust trędowatych swoich dzieci i do bez porównania plugawszego i szkaradniejszego serca ich niegodnego posługacza, wszystkich nas bez wyjątku chce mieć u siebie na wieki. Te dwie myśli często mi przychodzą i nie wiem, cobym dał, żebym tylko mógł sam z nich skorzystać jakby można i trzeba, i moim czarnym pisklętom wytłómaczyć to należycie i tym sposobem podnieść nieco ich dusze do Boga.
Wy teraz często żalicie się na upały, a my przeciwnie, kulimy się, bo lipiec takie ma tu znaczenie, jak w Europie grudzień. W dzień nie zimno, kiedy słońce grzeje i niema silnego wichru, ale w nocy daje się zimno czuć nie źle.
Od kilku lat żywię się przeważnie ryżem, a dopiero niedawno dowiedziałem się, że korzeń ryżu to silna trucizna, ugotować ten korzeń i napić się tej herbatki, do dobry paszport na tamten świat.


Fundamementa pod budujące się schronisko dla trędowatych w Fianarantsoa.

Moi chorzy zaglądają ukradkiem, t. j. kiedy robotników niema, do nowej budowy i kontenci, że robota postępuje i codziennie modlą się za łaskawych ofiarodawców, jak żywych, tak zmarłych. Mimo to jednak ja im od czasu do czasu przypominam ten obowiązek dla bezpieczeństwa, żeby nie zapomnieli czasem, sam zaś odprawiam co tydzień jedną Mszę św., t. j. 4 co miesiąc za naszych dobrodziejów, a oprócz tego codziennie robię za nich memento, tak, jak to już Ojcu kiedyś dawno pisałem.
Tyle tymczasem, żeby drogiego Ojca nie zanudzić moją gadaniną. Wszystkich Was razem i każdego z osobna polecam opiece Matki Najświętszej, a moją niegodność waszym modlitwom.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Marcin Czermiński, Jan Beyzym.