O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XL

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze
Redaktor Marcin Czermiński
Wydawca Redakcya »Missyj Katolickich«
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LIST XL.

Fianarantsoa, 11 kwietnia 1903 r.

Miałem zamiar wysłać list do Ojca w przeszłym miesiącu, ale nie było sposobu, wicher nie pozwolił; proszę nie myśleć, żebym ja na żart pisał, że wicher nie pozwolił — nie, to wcale nie żart, ale taki na seryo tak. Od 23 marca zaczynając, przez cały tydzień padał deszcz, raz mniejszy, raz większy, ale bez przerwy dzień i noc dął wicher zarazem, ale porządnie silny; co się w okolicy działo, jeszcze nie wiem tego, ale u mnie drzew nie źle nałamał ten wicher, a kilka wyrwał z korzeniem. Jedno z tych wyrwanych drzew oparł o mieszkanie chorych, jakby umyślnie położył na dachu; był to eukaliptus, mający, jak mi się zdaje, z 10 metrów wysokości i odpowiednią grubość. Dzięki Bogu jednak, tak się to drzewo jakoś zgrabnie o dach oparło, że budynku wcale nie uszkodziło. W przeciwnym razie byłby nie mały kłopot, co z chorymi zrobić podczas ulewy. Uchronić się od wody wewnątrz mieszkań nie było sposobu, bo ten wiatr wciskał przemocą padający deszcz do wnętrza domów przez najmniejsze nawet szpary. Nie był to sam cyklon, bo byłby bez więcej szkody narobił, ale w każdym razie jeden z lepszych wiatrów. Patrząc na uginające się drzewa i odłamane gałęzie, kilka razy wzbudziłem żal i czekałem chwili, kiedy przyjdzie się emigrować z tego świata, bo porywy wiatru były tak silne, że nie wiele brakowało, żeby moja chata była wywrócona, a ja pod nią jak mysz w pułapce zgnieciony. Jeszcze z woli Bożej żyję, o czem świadczy najlepiej obecny list, który pisałem już po skończonej tarapacie. Nie podobała się mi ta burza, bo nie było piorunów. Gdyby przy tym wietrze i nawałnicy porządnie waliły pioruny, to, zdaje mi się, byłoby prawdziwie uroczo. Czy 25 marca odeszła poczta, czy nie, tego nie wiem; to tylko wiem, że dostać się do niej było niemożliwem.
U mnie uwija się przeszło setka czarnych robotników; już mieliśmy zaczynać kopać fundamenta, kiedy nastał ten wicher i przerwał robotę na cały tydzień. Niech Ojciec z łaski swej ogłosi w »Misyach kat.«, że utrzymanie jednego trędowatego kosztuje miesięcznie 10 franków, rocznie 120 fr., a jedno łóżko, t. j. utrzymanie trędowatego po wieczne czasy 4000 franków. Łatwo być może, że nie jednemu z czytających »Misye« dziwnem się wyda ten pośpiech, t. j. że schronisko dopiero zaczyna się budować, a ja już uwiadamiam, ile utrzymanie chorych będzie kosztować. Oto racya, dla której Ojca proszę już teraz o ogłoszenie tego, mianowicie: jeden kanonik z Francji, X. Denjoy, przysłał już 4000 fr. i zakupił jedno łóżko. Podziękowałem za to Matce Najśw., a potem temu księdzu, ale, jak Ojcu wiadomo, moje schronisko stanie za polski grosz, bo jałmużna nadesłane przeważnie od nas, z innych krajów bardzo niewiele stosunkowo wpłynęło. Wydaje mi się, że jakośby to lepiej wyglądało i ściągnęłoby większe błogosławieństwo Boże na nasz biedny kraj, gdyby w polskiej fundacyi było więcej łóżek zakupionych przez naszych rodaków, niż przez obcokrajowców. 4000 fr. nie da się odrazu wytrząść z rękawa, zwłaszcza w obecnych tak trudnych czasach, dlatego teraz już proszę Ojca o ogłoszenie ceny utrzymania chorych, żeby ci dobroczyńcy, którzy chcieli zakupić łóżka, mieli czas zebrać potrzebne pieniądze, nim schronisko będzie skończone. Jak Matka Najśw. dopomoże, że budowa się skończy i będę mógł ją zaludniać, zaraz na pierwszych miejscach w spisie poumieszczałbym łóżka zakupione przez Polaków. Czy to przez całe rodziny, czy przez pojedyncze osoby, mniejsza o to, dość na tem, że przez Polaków.


Kobiety trędowate w Maranie.

Napisałem jak mi się wydaje, a rozstrzygnięcie tej kwestyi, to już rzecz Matki Najśw. i miłosiernych ludzi. Ogłaszając cenę utrzymania trędowatych, niech Ojciec z łaski swej koniecznie doda, że ja bardzo a bardzo proszę, żeby każdy co zechce zakupić łóżko składał Ojcu całkowite 4000 fr. odrazu, nie częściowo, bo bardzo łatwo mogło by w częściowem zaliczeniu ceny łóżka zajść omyłki, a ja tego ogromnie się obawiam, bo nie chcę odpowiadać tak przed Bogiem, jak przed ludźmi. Gdyby Ojciec chciał i mógł to jakoś zrobić, to miałby Ojciec wielką zasługę przed Bogiem za to; taka rzecz mianowicie: czyby Ojciec nie mógł poprosić znajomych księży proboszczów, żeby oni, każdy w swej prafii, zaproponowali składkę, ale naturalnie bardzo małą każdorazowo, tak np.: gdyby każdy z parafian dał centa jednego, żeby nikomu nie było za ciężko. Zdaje mi się, że tym sposobem łatwo w parafiach, zwłaszcza licznych, zebrałoby się w przeciągu lat, dajmy na to, dwóch, potrzebne pieniądze na zakupienie kilku łóżek. Mówię, że w przeciągu dwóch lat, bo mnie tu zapewniają, że za dwa lata schronisko będzie gotowe. Zebrawszy potrzebne pieniądze na zakupienie łóżka, księża proboszczowie odsyłaliby Ojcu pieniądze, Ojciec napisałby mi nazwisko parafii fundującej łóżko, ot i po sprawie — było by zaraz kilka łóżek zakupionych przez Polaków, a ofiara byłaby Bogu tem milsza, że to wdowi grosz biednych ludzie składających się na to.
Jeżeli Ojciec uważa to za możliwe, proszę z łaski swej tak zrobić; jeżeliby zaś to było bardzo trudnem, albo niepodobnem, cha, toć trudna rada, trzeba się z tym sposobem żebrania pożegnać. Zresztą trudno, czy łatwo to pójdzie, mniejsza z tem, kupić nie kupić, a potargować nie szkodzi, niech Ojciec będzie łaskaw tak zrobić, t. j. proszę prosić księży proboszczów, a ja tu się zacznę naprzykrzać o to Matce Najśw. Jeżeli to będzie się zgadzało z Jej wolą, to Mateczka Najśw. z pewnością zagrzeje serca ludzki do ofiarności i niesienia pomocy najnieszczęśliwszym ze wszystkich najnieszczęśliwszych. A dajmy na to, żeby to się nie tylko nie udało, ale żeby mnie który z księży proboszczów listownie wyłajał za natręctwo, jeszcze w tem nic tak wielkiegoby nie było — korona z głowy mi nie spadłaby, bo jej i bez tego nie mam, a jako żebrak, jestem zupełnie gotów zawsze na to, że mnie odedrzwi odpędzą. Koniec końców, niech Ojciec z łaski swej tak zrobi, jak ja proszę, nie troszcząc się o wynik. Przekona się Ojciec, że wynik będzie dobry, bo to w ręku Matki Najśw., która radzi o swojej cierpiącej czeladzi.
Tymczasem tyle, drogi Ojcze, bo czasu mam bardzo skąpo. Wszystkich Was razem i każdego zosobna polecam opiece Matki Najświętszej, a moją niegodność waszym modlitwom.





Miejsce, na którem buduje się schronisko w Maranie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Marcin Czermiński, Jan Beyzym.