Nocleg w Kromołowie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klementyna Hoffmanowa
Tytuł Nocleg w Kromołowie
Podtytuł Rok 1669
Pochodzenie Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych
Redaktor Piotr Chmielowski
Wydawca „Czytelnia Polska“
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia C. K. Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nocleg w Kromołowie.
(Rok 1669).


»Ostrożnie! ostrożnie! pomięszacie mi wszystko! dajcie temu pokój! niech sam Raczek przy pytlu stoi!« — Tak wołała średniego wieku niewiasta, na prostym drewnianym siedząca stołku, pośród worków zboża i mąki, na dorodnego młodzieńca i dorodniejszą jeszcze dziewczynę, którzy odgarniali na wyścigi, sypiącą się naprzód szarawą, potem białą jak śnieg, teraz znowu mniej piękną mąkę: ale szum wody, kół warczenie, stępów bicie, cały hałas młyński nie dozwalał im słyszeć jej głosu: »Dajcie pokój! mówię« — krzyknęła już trochę z gniewem. Na ten raz usłyszeli młodzi, a odstępując wszystkiego, z pośpiechem ku niej pobiegli.
»Przepraszam was, kochana matko!« powiedziała z nieśmiałością dziewczyna, całując ją w kolana. »Nie gniewajcie się, pani stryjenko! — wyrzekł młodzieniec, kłaniając jej się do nóg — my dobrze chcieli. Wszak i bratanka Anna zna się już na gatunkach mąki, i was samych nie w jednem wyręcza«. »Jeszczeby też! — odezwała się niewiasta, ruszając ramionami — a byłażby warta żyć na tym świecie, gdyby się na gospodarstwie nie znała? baj bardzo! żeby też szesnasto-letnią dziewką wyręczyć się nie można? Anna wszystko niemal tak dobrze potrafi jak ja, ale kiedy waści nie ma; bo skoro waść jesteś z memi dziewczętami, juści psot i figlów pełno«. »Już nigdy nie będziemy — szepnęła Anna, całując powtórnie matki kolana«. »Nigdy! nie mów nigdy! — rzekła już ze śmiechem niewiasta — to rzecz daremna, zwłaszcza w takim razie; a na przeprosiny, poustawiajcie mi dobrze te worki, każdy według znaku swego, żebym wiedziała, ile mam mąki i jakiej? Święty Michał za pasem, prowiant to na całą zimę. Bóg dał tego lata przeniczkę piękną, zebrało się sucho, będzie co jeść, a jest też i komu. Poczciwa Raczkowo! — dodała wołając na przędącą opodal młynarkę, — dajcie mi kredki, zrachuję sobie na stole, wiele korczyk wydał?«
»Wzięli się młodzi do ustawiania worków, nie bez wesołości, szeptów i śmiechu, ale już bez psoty; a niewiasta rachowała pilnie, wzywając pomocy kresek, karbów i palców, i przytykając często rękę do czoła. Wtem wbiegł do młyna zadyszany pokojowiec; skłonił się głęboko, położył na stole list odpieczętowany znacznej wielkości, i powiedział: »Księżna pani przysyła waszmości to pismo, abyś go najrychlej odczytała i spieszyła do dworu. Byłaby przysłała powóz, ale wszystkie konie w robocie«. »A toż znowu zkąd? — zawołała z niesmakiem niewiasta — bodajże to! właśniem już ładu dochodziła z moim rachunkiem. Stanisławie! — rzekła do młodzieńca — przeczytajże mi waść owo pismo tak pilne. Od kogoż przecie?« »Od króla!« zawołał Stanisław, biorąc list w rękę; a te słowa: od króla! przechodząc z ust do ust po całym młynie, jak pociąg czarowny zebrały wszystkich przytomnych w jedno grono; odbiegł Raczek pytla, żona jego kądzieli, zeskoczył z drabiny syn ich jedynak Maciej, rzucili worki z mąką parobcy i stanęli ubieleni; a wszyscy wlepiwszy oczy w Stanisława i wielkie otworzywszy gęby, słuchali co następuje:

Najukochańsza Matko nasza, i osobliwsza Dobrodziejko!

»Jadąc z Warszawy do Krakowa na koronacyą, która odprawi się, da Bóg, w święto naszego patrona, obraliśmy drogę na Częstochowę, aby przed solennem tej frasobliwej korony przyjęciem, polecić się onej potężnej Królowej nieba i Polski patronki. Od Tej jednej Matki, mając już dziś otrzymać ostateczne błogosławieństwo, przez ręce wielebnego tutejszego przeora, chcielibyśmy jutro wieczorem otrzymać wasze, najukochańsza Matko nasza i osobliwa Dobrodziejko! Przeto wysyłamy naszego pazia, który powinien na cztery godziny przed nami w Kromołowie stanąć, gdzie jak nam wiadomo jeszcze gościcie. Radzono nam tu, ażebyśmy was zjechali znienacka, ku większej radości, ale ponieważ dosyć znaczny orszak nam towarzyszy, baliśmy się nabawić jejmość panią starościnę a siostrę naszą kłopotu, zwłaszcza, że nocleg w jej domu wypada. Nie chcąc spóźniać tego uwiadomienia, kończymy to pisanie nasze, zostając dozgonnie

Waszej Książęcej Mości najukochańszej Matki
i osobliwej dobrodziejki pełny respektu syn
MICHAŁ król.
Dan w Częstochowie, dnia 20. Września 1669. r.,
panowania naszego pierwszego.


»Zawsze dobry i pamiętny!« zawołała niewiasta, wstając spiesznie ze stołka, rzucając karty i kredkę. Szkoda jednak, że się choć do jutra nie wstrzymał; trzebać mi to biedz prędko, do dworu kawał drogi, i przyrządzić wszystko na przyjęcie króla brata. Jeszcze u mnie nie był od czasu, jak mu ta korona z nieba spadła... Ale w co się moja mąka obróci? zostawiłaćbym tu Annę albo Stanisława, lecz z pośpiechu pomięszaliby mi wszystko; zresztą znajdzie się dla nich w domu robota. Mój Raczku! jużto na nikogo nie padnie tylko na ciebie; dopilnujże mi dobrze: król brat wiezie ludu dosyć, a każdemu dać trzeba uczciwą wieczerze. Anno! wybierz worek najpiękniejszej mąki; tej w spiżarni braknąć może, a musimy i ciast napiec. Idźmy! bywajcie zdrowi, poczciwi ludziska! a nie zmażcie tego com nakreśliła na stole; przyjdę ja tu jutro, da Bóg doczekać! Czegóż mnie tak za nogi ściskacie? Czy chcecie czego?« »A jużci, jaśnie wielmożna pani!« powiedział młynarz skrobiąc się w głowę. »To mówcie, tylko prędko!«. »Oto, kiedy z woli Boga i narodu, brat jaśnie wielmożnej pani królem naszym został, chcielibyśwa z onego szczęścia i na ród nasz trocha się sypnęło. Mamy jedynaka syna Macieja; zna go dobrze jaśnie wielmożna, dziarski chłopak; miałci on być młynarzem po mnie, jak całemu miastu wiadomo; ale kiedy taka pora się zdarza, już oddawna mówiła mi moja kobieta, czemuby nie miał być dworakiem? I zapewne, jużci większa sława królowi służyć, niźli pytliska pilnować«. »Może sława większa — odpowiedziała niewiasta — lecz czy chleb pewniejszy to wielkie pytanie! Jednak kiedy chcecie, wspomnę o tem, ale niech mi tymczasem pan dworak mąki dobrze pilnuje, bo go nie polecę królowi bratu. Bywajcie zdrowi!« I poszła z Anną i Stanisławem; pokojowiec wziął worek z mąką i ruszył za niemi. Ciągła była przez długą drogę rozmowa: jak wszystko rozporządzić, ułożyć, jakie dać potrawy a szmer słów głuszony był tylko odgłosem szybkiego stąpania i szelestem pęku kluczy, wiszących u pasa niewiasty.
Czytelnicy może jeszcze niezupełnie się domyślają, o kim tu mowa? jak pogodzić rodzinę królewską, z młynem, z kluczami? To zdarzenie jest jednak zupełnie prawdziwe i wcale nie nadzwyczajne, gdy wspomnimy na dawnych czasów dziwne wypadki, a proste obyczaje. Jeszcze dziś na pół drogi między Częstochową i Krakowem, przy źródle rzeki Warty, jest miasteczko Kromołów zwane; jeszcze dziś stoi młyn Raczkiem od rodziny młynarskiej przed laty tam zamieszkałej, przezwany; jeszcze dziś pokazują w nim miejsce, gdzie na prostym drewnianym stołku siedziała raz pani Tarłowa, starościna goszczyńska pilnując dokładnego mlewa swojej pszenicy i mąk odbierania, kiedy jej dać dano, że zjedzie na nocleg do jej domu król, a brat jej Michał. Nie była ona jednak rodzoną, ale stryjeczną jego siostrą. Michał Korybut Wiśniowiecki był jedynakiem; lecz wychowany przez matkę jego Gryzeldę z Zamojskich księżnę Jeremiową Wiśniowiecką, przez nią za mąż wydana, od niej jako córka, od jej syna jako rodzona siostra uważaną była. Księżna Jeremiowa z bogactw przywiedziona do niedostatku, z szczęścia pogrążona w niedolę, zawczesną śmiercią męża, zawsze znajdowała w Kromołowie przytułek i pociechę. Przyjmowana jakby matka od starosty goszczyńskiego, dopóki żył, nieinaczej witaną była od zacnej i prostomyślnej wdowy jego; a trzy ich córki: Anna, Maryanna, Helena, syn jedyny Józef, który był w szkołach w Warszawie, i bratanek Stanisław Tarło, często u stryjenki bawiący, patrzyli na nią ze czcią i poszanowaniem. Nawykli z dzieciństwa widzieć w niej ozdobę ich domu, głowę całej rodziny, każde jej słowo było wyrokiem, każde życzenie rozkazem. Teraz już od dwóch miesięcy w Kromołowie gościła. Doczekawszy się w Warszawie więcej jeszcze pożądanego niźli spodziewanego wyniesienia syna, dawszy mu błogosławieństwo, nie mogąc zaradzić jego królewskiej nędzy, znieść jej widoku nie mogła. Te dary, które on od poddanych przyjmować musiał, zamiast je rozdawać, raniły jej duszę; sama też nie będąc bynajmniej w możności ukazania się w stolicy, na stopniu matki panującego, wolała schronić się do wiejskiej i rodzinnej zagrody, gdzie wyższym umysłem i wiekiem tyle miała przewagi, że już jej zwiększyć nie zdołała wiadomość, czem jej syn został. Nadzieja rychłego oglądania tego syna, serce jej napełniła radością. Starościna goszczyńska przyszedłszy do dworu, zastała ją swobodnej myśli, wspanialszej niż kiedy postawy i suto przybraną. Włożyła suknię z złotej materyi, kontusik z karmazynowago aksamitu sobolami podbity, i takąż czapkę z kosztownem spięciem. Z dwiema młodszemi starościankami kończyła właśnie urządzać swoją komnatę, ustawiać w niej rzędem wysokie krzesła dębowe, żółtym adamaszkiem obite, przykrywać stoły jesionowe bogatemi kobiercami, bo w niej miała zamiar przyjąć króla; i słusznie, gdyż ta komnata w całym dworcu największą i najwygodniejszą była.
»Patrzcież kochane dziatki — rzekła do wchodzących — jakie mi Pan Bóg zsyła niespodziewane wesele; oddajcież mi list króla, a syna mego; niech mi go Stanisław raz jeszcze odczyta; a ty kochanko, spiesz rozporządzić wszystko: będzie do trzydziestu osób, drugie tyle ludzi i 150 koni jak mi paź króla Imci powiadał. Już mówiłam Marysi i Halce, żeby się ogarnęły; i ty Anno ubierz się w co masz najlepszego. Wszak usłuchasz rady mojej, kochanko, i oddasz ją do dworu, skoro król a syn mój przyzwoite zawrze małżeństwo?«
»Wiecie dobrze, księżno stryjenko — odpowiedziała starościna — że jako matkę was uważając, rad waszych zawsze chętnie słucham; ale w tem wybaczyć raczycie, moje dziewczęta prostaczki jako i ja, źleby u dworu szpilowały. Ś. p. ich ojciec zawsze mawiał: »Niech domu pilnują; da Bóg, zajedzie po nich i do Kromołowa szlachcic jaki uczciwy. A nie zajedzie mniejsza o to: nie przykrzyć mi się żadna«. »Jak chcesz — wyrzekła z przyciskiem księżna — ale nie zapomnijże przynajmniej mościa pani i innych szat przywdziać: to co masz na sobie zupełnie umączone«. »Nie zapomnę — zawołała starościna z uśmiechem, a to mówiąc, pocałowała rękę poważnej matrony, i poszła skwapliwie do zatrudnień gospodarskich, zacząwszy je od dobrego uczęstowania przybyłego pazia.
Nie potrzeba opisywania, w jakim był ruchu dom cały kromołowski. Wszystkie sepety, skrzynki szafy w ścianach, kantorki pootwierano; dobyto zaśniedziałe srebra, oddawna w butwiejących puzdrach zamknięte puhary, zakurzone odwiecznie szkła czeskie, dawne makaty, kobierce, holenderskie obrusy, serwety. Służebne, pokojowcy, pacholiki, czeladź cała, a nawet sam paź królewski, wszystko to biegało i krzątało się. Ta na folwark po mleko i śmietanę, ten do księdza proboszcza po sztucce i opłatki, tamten do młynarza po miski; ci do żydów miejskich po mięso i jaja; owi na wieś jedną i drugą po drób i skopy; tamci do stawu i rzeki po ryby; inni do ogrodów i sadu po warzywa, jarzyny, owoce; te z wielkiemi miotłami dobywały z kątów szanownych dawnością, śmieci, tamte okurzały ściany i obrazy; ci piaskiem wysypywali sień i podwórzec, owi cienkiemi pręcikami kanapy i krzesła trzepali. I paniątka nie próżnowały; pan Stanisław odczytawszy list księżnie, udał się do piwnicy, kazał wytoczyć dwie beczki wystałego miodu, baryłkę wiśniaku, do stołowej zanieść je izby; a wszystkie okna i pułki pozostawiał okrytemi sędziwą pleśnią butelkami. Najmłodsza z starościanek Helena, acz z ukrytym żalem, z rozkazu matki została przy księżnie dla jej posługi, a dwie starsze uniósłszy kontusików i zawinąwszy rękawy, pracowały niepomału; Marysia zabrała się do ciast i do przygotowania bijanki[1], Anna dobywała specyały z będącej pod jej kluczem apteczki. Obwarzanki migdałowe, biszkopty białe i żółte, konfekta czyli różne smażone owoce na sucho i w syropach, cukier kolorowy piżmowany do ciast posypywania, cukierki na migdałach, cynamonie, anyżu, kolędrze; pierniki różnej wielkości i kształtu i wiele innych przysmaków, na skorupkach ku temu przeznaczonych ułożone zostały. Ich obfitość, rozmaitość kolorów i symetrya z jaką za pomocą bratanka[2], ustawiła je Anna na stole w podkowę urządzonym, pochwaliła sama nawet księżna, gdy z ciekawości przyszła zastawę wieczerzy obaczyć.
Lecz ze wszystkich osób nad przygotowaniem uczty pracujących, bez wątpienia najwięcej zajętą była sama pani starościna, o której głowę wszystko się obijało. Ale nawykła jak każda ówczesna polska gospodyni, do licznych i nagłych zjazdów, przezorna, rozgarniona, skrzętna i rządna, rada w domu a bez pretensyi, bo pewna swojego i gości swoich serca, nie zaszła w głowę; owszem, pamiętała o wszystkiem, ze wszystkiem zdążyła. Już wszystko było w pogotowiu, wszędzie porządnie, ciasta rosły w piecu, bijanka tężała na zimnie, ubiór niewiast był odmieniony, kiedy na koniu pędem biegnącym, wpadł na podworzec hajduk suto przybrany; a nim jeszcze spieniony rumak stanął jak wryty przed dworem, on już wielkim głosem zawołał: »Król jedzie«. Wyszła natychmiast przed ganek pani starościna z rodziną i czeladką; księżna wierna rodzicielskiej powadze, została w komnacie; napełnił się wnet podwórzec cały, i przyległa do niego lipowa ulica, powozami, końmi i ludźmi; z pierwszej i najwspanialszej kolebki, wysiadł pan suto przybrany, młody jeszcze, dorodnej postaci; oczy jego ciemne, wzrok miały więcej łagodny niż żywy, twarz miłą choć bladą, upiękniał wyraz otwartości.
Był to król Michał; przywitał się serdecznie z siostrą, pozdrowił ją i dziatki najmilszemi słowy; skłonił się łaskawie wszystkim i pospieszył do matki. Sędziwa matrona wystąpiła na środek komnaty; król rzucił jej się do nóg: podniosła go i kazała usiąść przy sobie; weszli panowie dworscy, a po długich ukłonach i komplimentach, zajęli wskazane sobie przez nią miejsca. Utrzymywała ciągłą rozmowę matka królewska; a wypytując się o to co w kraju się działo, czy uspokojeni książęta ubiegający się o tron? co Turek porabia? gdzie wielki hetman Sobieski? czy prymas Prażmowski jeszcze zagniewany? co myślą zdziałać na sejmie koronacyjnym? czy wynagrodzą tym, których dobra obcy zabrali? czy zapobiegną wolności zrywania sejmów? zdawała się rozumować o dobrze jej znanych wypadkach. A kiedy król przez dobroć lub nieśmiałość uchybił sam sobie, okazywał wstręt, nienawyknienie do swej godności, kiedy któremu z panów obecnych pozwolił sobie w najmniejszej rzeczy ubliżyć, pokrywała zręcznie słabość jego, i podsuniętem słówkiem umiała go wesprzeć i zastanowić. Bo matka Michała nie była zwyczajną kobietą; córka Tomasza Zamojskiego i Katarzyny księżniczki Ostrogskiej, rodzona wnuczka sławnego Jana, wdowa po walecznym Jeremim, tylu rycerzy godnym potomku, łączyła w sobie dumę, chęć sławy, wielkość tych trzech rodzin; słabość umysłu jedynaka, byłaby rada własną krwią zatrzeć; a widząc w nim cnoty łagodne, rozsądek, naukę, ale żadnej ambicyi, żadnej tęgości umysłu, zupełną nieudolność do utrzymania królewskiej powagi, wątpić czasem miała ochotę, czy on był istotnie jej i Jeremiego synem.
Prawda, że Michał przyszedł na świat słaby i matka jego ulegając na ten raz zwyczajnej matkom tkliwości, myślała długo raczej o tem, żeby żył, jak żeby po rycersku żyć umiał; prawda, że ona tylko wychowanie jego zaczęła, a dziecię więcej przejmować zwykło od tej co je wychowa, niżeli od tej, co urodzi, wykarmi wypiastuje. Kiedy Jeremi Wiśniowiecki, zaledwie lat 39 mający, zapadł na gwałtowną gorączkę i po ośmiu dniach skonał w Pawołoczy dnia 22 sierpnia 1651 r., wdowa jego w ciężkim żalu po jego stracie, i po zniszczeniu widoków wielkości, o których ciągle marzyła, na syna jedynaka przelała wszystkie nadzieje. Wtedy dopiero przyglądając mu się pilnie, ujrzała z boleścią, że dla wzmocnienia ciała, zaniedbała hartowania ducha; wtedy chciała wynaleść sposób wynagrodzenia tej omyłki. Małżonek jej nie był dobrze widziany u dworu, zazdrość potrafiła wystawić go niebezpiecznym tak w oczach Władysława IV jak i Jana Kazimierza, i chociaż tyle zwycięstw odniósł, przecież minęła go buława. Ale małżonek jej sam przez siebie dzielny i wielki, gdyby nie śmierć zawczesna, byłby pokonał swych wrogów i najwyższych doszedł zaszczytów. Po synie spodziewać się tej dzielności nie mogła; stałość umysłu, zdolność do wykonania wielkich rzeczy, już się w dziecięciu objawia: nie widziała ich w nim wcale; upatrzyła więc dla niego inną do wyniesienia drogę. Syn ten, w czasie śmierci ojca dopiero 12 lat mający, wdzięcznej postaci, za matki staraniem pozyskał łaski królewicza Karola Ferdynanda, biskupa płockiego; który go dnia jednego bratowej swojej Maryi Ludwice, żonie Jana Kazimierza przedstawił. Ta królowa nie mająca sama potomstwa, a może przezto samo więcej jeszcze obce dzieci lubiąca, upodobała sobie niezmiernie książęcego sierotę i naparła się go koniecznie. Król jej małżonek tkliwy i rzetelny, rad był wypłacenia synowi w czem mimowolnie uchybić mógł ojcu; uprzejmie więc prosili oboje wdowy Jeremiego o powierzenie im jedynaka. Nie wzbraniała się długo. Ta prośba dogadzała skrytym jej widokom, wreszcie ujętą została grzecznością królestwa; duma wielkich zwykła niknąć, jak płomień świecy przy słońcu, przed względami tych, których możniejszymi od siebie uznają. Chociaż więc kochała syna z zapałem, rozłączyła się z nim chętnie, królewskie ręce obcemi jej się nie zdały; ich dary nie były dla niej ani ciężarem, ani upokorzeniem i nieraz nasuwała jej się myśl, dla wszystkich smutna, dla niej urocza, że Jan Kazimierz nie ma dzieci, że nie było dotąd wiadomego na tron polski następcy... a przed myślą tak świetnej przyszłości, niknęło obecne poniżenie.
Lata najważniejsze dla mężczyzny, te, w przeciągu których dziecię w człowieka się zmienia, Michał Wiśniowiecki przepędził dworu. Ulubiony od królowej i jej niewiast dla dobroci i uprzejmości swojej, mało z ich pokojów wychodził; a wie każdy, jak w ciągłem i wyłącznem towarzystwie kobiet, dusza najmężniejsza słabieje. Uczył on się wprawdzie i uczył się dobrze, bo miał rozum pojętny lubo nie bystry; ale uczył się tego najwięcej, co opiekunce jego i jej orszakowi podobać się mogło. Biegły w językach, a osobliwie w francuskim, w literaturze czasowej, umiał śpiewać pięknie, tańczyć zręcznie, potrafił rozmawiać przyjemnie, a nawet rozumować rozsądnie; lecz nie byłby zdołał przemówić dzielnie wśród zgromadzonych obywateli, zbijać zarzuty, stać przy własnem zdaniu, tłumaczyć prawa i ustawy krajowe, lub też wojsko do zwycięztwa prowadzić. Parę lat za granicą i w akademii pragskiej przebyte, dla dokończenia tego wychowania, wyćwiczyły go w przymiotach jakie już miał, ale nie dały tych na których mu zbywało. Matka patrząc tylko z daleka na to prowadzenie syna, łudziła się zawsze nadzieją, że ciągły widok majestatu królewskiego obudzi w nim nareszcie uśpioną dumę, że przestając ciągle z możnemi, także możnym być zapragnie. Ale takowy widok na nieśmiałej z natury duszy zwykł czynić przeciwne wrażenie.
W najpomyślniejszej dobie rosną troski koło tronu; cóż dopiero dzieje się wtedy, kiedy losy są przeciwne! któż nie wie jakiem pasmem nieszczęść było panowanie Jana Kazimierza? Młody książe nie widział też bynajmniej blasku, tylko ciernie korony; przysłuchując się nieraz narzekaniom króla, świadek próżnych jego usiłowań, towarzysz tułactwa, raczej wstrętem do tronu, niżeli jego żądzą się przejął. Światło które posiadał, nauki których nabył, jeszcze go mocniej przekonywały: że wtenczas Polsce trzeba było wielkiego króla, Zygmunta Starego albo Stefana, lub też dzielniejszego jeszcze. Przeto, kiedy z powszechnem zadziwieniem, za jednem Jędrzeja Olszowskiego pismem[3] (ale może nie za jednym matki zabiegiem) Michał Wiśniowiecki wykrzykniony został królem, na równinach pod Wolą, w wigilią Bożego Ciała r. 1669; kiedy młodzieńca bez dóbr, bez urzędu, bez pomocy, bez przyjaciół, bez zalecenia od postronnych, naród zgromadzony wyniósł na tron, przekładając go nad Filipa Wilhelma Falcgraffa, Karola księcia Lotaryńskiego, i wielkiego Kondeusza, on z płaczem wypraszał się od tej dostojności; mówił w szczerości ducha: »Niech odejdzie ten kielich odemnie!«[4] Uciekać chciał od tej korony, której tak pragnęli drudzy.
Matka od niejakiego czasu w Warszawie goszcząca, wstrzymywała go na tym upragnionym od niej szczycie; w dniu elekcyi, skoro ten Król z musu uwolnił się od otaczającej go pompy, udał się do niej, choć już było po północy; a tam odebrawszy z rąk jej chrześcijańskie błogosławieństwo, słuchał przez godzinę całą wyniosłej i męzkiej duszy rad i napomnień. I dziś kiedy już po ostateczne utwierdzenie tej cierniowej korony jechał, kiedy mu dokuczali panowie, zwłaszcza wielki hetman i prymas, i do wszystkiego co chciał przedsięwziąć dla dobra kraju, zapory mu stawiano, wstąpił umyślnie do Kromołowa, ażeby znękaną duszę wzmocnić męzką księżnej dzielnością. Od chwili przyjazdu wyglądał tajemnej i pokrzepiającej z nią rozmowy. Jedynie przez wrodzoną sobie dobroć, ukształconą jeszcze dworską grzecznością, siedział bez okazania tęsknoty i niecierpliwości przy wieczyści długiej o trzech daniach wieczerzy, z których każde po ośmnaście półmisków miało. Jedynie skutkiem tejże dobroci pozwalał na nieprzezliczone wiwaty, wnoszone ochoczo przez młodego Stanisława Tarłę, miejsce gospodarza trzymającego; i przełykał jadło i trunki, do których przymuszała go nielitościwie z jak najlepszego serca, siedząca przy nim starościna. Już kilka razy chciał się jej oprzeć, chciał talerz kopiasty paziom oddać, kwartowy puhar do góry dnem przewrócić; zwłaszcza kiedy z żalem wymawiała te słowa: »Królowi bratu już nie smakuje chleb chudopacholski«. Gwałt więc czyniąc sobie, jadł, zapijał i chwalił.
Aleć wszystko musi mieć swój koniec; skończyła się wieczyście długa wieczerza; król wstał uradowany: podziękowawszy uprzejmie siostrze, zostawił ją z panami dworskimi, którzy dopijali miodu i wina, a sam udał się z matką do jej komnaty. Ona pierwsza głos zabrała; piękna była jej mowa, godna męzkiego pióra. Mógłby kto myśleć, że Sparty córkę, lub rzymską matronę słyszy; słowa swoje opierała na przykładach, dodawała im dzielności wskazując na wizerunki zdobiące ściany jej komnaty, rozjaśnione blaskiem kilkunastu świec jarzących. »Niech się gmin dziwi, — mówiła nakoniec — żeś ty królem został; tyś bynajmniej dziwić się temu nie powinien: nie jeden król potężny, nierównie dalej od tronu się rodził. — Od kogożto ród Wiśniowieckich początek swój wiedzie? od tych samych książąt, z których powstał ów król Jagiełło, którego dzielne potomstwo Polsce, Czechom, Węgrom, królów, — Litwie i Rusi tyle książąt wydało. Z kim łączyli się ojcowie twoi? z krwią książąt udzielnych, z krwią Chodkiewiczów. Kto był nad dziadem twoim? oto patrz, ten Dymitr, który razem męczeńską i bohaterską śmierć poniósł; którego drgające serce Turcy z przebitego strzałami ciała dobyli, a pokrajawszy jedli, chcąc nabyć odwagi jaka w nim była[5]. Któż był ojcem twoim? bohater, który od dzieciństwa wojennym tchnął duchem, którego spojrzenie, choć słabo pędzlem tu zatrzymane, jeszcze do męztwa zagrzewa. On to nie po czcze i błache nauki, ale po wyćwiczenie się w sztuce rycerskiej do obcych jeździł krajów. On pierwsze stawiając pole, tak się dał nieprzyjacielowi ojczyzny we znaki, że po do błagania pokoju przymusił. On zbił Omera Agę, wodza tatarskiego pokonał, Zbaraża dziedzicznego miasta oblężenie dzielnic wytrzymał. On tak był wspaniały, że co rok z dochodów własnych 180,000 złt. między rycerskich ludzi rozrzucał; a gdy raz na wykupienie dziesięciu rodaków z tatarskiej niewoli, niestało mu już pieniędzy (bo więcej jeszcze książęcy był umysł jego niżeli majątek) sygnet ślubny, z skarbcu Zamojskich mu dany, zdjął z palca, i oddał bez wahania; wiedział, że wdzięczną mu będą za ten uszczerbek miłości dla sławy uczyniony. A kiedy już bliskim był skonania, pamiętasz jakie były jego słowa? »O! czemuż na łożu z nikczemnej gorączki, jak podły nędzarz umieram? czemuż mnie nie ugodził w bitwie oszczep Tatarzyna? Opowiedźcie żal mój synowi... niech on przynajmniej umiera inaczej!« A matką twoją wiesz kto jest? wiesz czyj żywot cię nosił? czyje piersi karmiły? — Zamojskiej. O! zapewne nie zemnie wziąłeś twą skromność zbyteczną. Ów wielki Jan, ojciec ojca mojego, który ród nasz tak podniósł, wynioślejszych myśli od wnuczki swojej mieć nie mógł! owa żona jego Gryzelda, której imię mi dano, lubo synowica królewska, więcej królewskich uczuć nie miała: wbudź więc i ty synu ducha twego, zrównaj go z twoją godnością; pamiętaj, że na wysokim stopniu podlejszą jeszcze słabość się wydaje: chwalebną jest skromność w pospolitych ludziach, ale w takim jak ty niewczesną, kto na samym sobie nie polega, któż na nim polegać zechce? Zaufaj przecież raz sobie, połącz się z jakim panującym domem, choćby z cesarskim, staw się dzielnie panom i szlachcie; przymuś prymasa do żebrania łaski twojej; niech cię, broń Boże, żaden nie przewyższy poddany, a zwłaszcza ten chorąży, którego niecna żona nienawidzi mnie i ciebie, bom niegdyś przeciwną była jej związkowi z moim bratem; niewiasta rozumna i piękna, lecz chytra i przebiegła, swemu tylko narodowi życzliwa, która patrzy z zawiścią na wyniesienie nasze, która tą jedynie żyje nadzieją, że jej mąż a raczej ona, kiedyś panować będzie; bo i w Janie Sobieskim obok męzkiego ramienia niewieścia jest dusza[6]. Wyrodziło się już dzielnych Polaków plemię! więcej dziś w białogłowach męztwa. Biada nam! ach biada!«.
Tu wzruszona umilkła; ale król Michał nie przerwał jej milczenia; znużonego drogą, zmęczonego jadłem, rozmarzonego trunkami, ukołysała mowa matki: usnął mimowolnie, sam niewiedząc kiedy, usnął jak najsmaczczniej. — Na ten widok mocny rumieniec okrył twarz księżny, krew ledwie jej z oczu nie trysła. — »O Boże! — wyrzekła z boleścią — takiż to owoc wszystkich zabiegów moich! takie życzeń spełnienie! o my nędzni ludzie! Jakże często wysłuchując żądań naszych, srogo nas karzesz Panie?«
Kiedy tak skłoniwszy głowę gorzko dumała, uchyliły się zwolna drzwi od komnaty, i słowa: Czy wolno? wyszły z ust jaśniejącej radością starościny. Opoiwszy, nakarmiwszy gości swoich, troskliwa o wywczas stryjenki i brata, odważyła się przerwać im rozmowę, chcąc do spoczynku nakłonić. Nie zadziwił ją wcale stan uśpienia królewski. »Niebożątko! — powiedziała zcicha, — już to dobrze po północy, kur piał dwa razy«. A zwoławszy służebnych dworskich, zanieść go kazała z krzesłem do przeznaczonej mu sypialni; i nie odeszła dopóki go nie zobaczyła wygodnie leżącego na własnem jej łóżku. Napół tylko ocknął się król Michał, i w śnie głębokim resztę przepędził nocy. Podobnyż sen ogarnął wnet wszystkich, i panów dworskich leżących pokotem w jadalnej izbie, i starościnę z córkami mieszczącą się na ten raz w ciasnej komorze, i całą podochoconą służbę królewską w stajniach, spichlerzu i stodołach rozkwaterowaną, i zmęczoną czeladkę: jedna tylko księżna nie zmrużyła oka, nie położyła się nawet.
Kiedy nazajutrz wraz ze w schodem słońca, syn wszedł do niej na dobry dzień i pożegnanie, nie wyrzekła słowa o tem co się stało; chciał ją przepraszać za mimowolne uchybienie — nie dała; ale błogosławiła go z uczuciem. On zaś ucałował jej nogi, pożegnał się serdecznie z siostrą, podziękował za miły i wygodny nocleg, gościnne przyjęcie, siostrzenicę i wszystkich domowych udarował hojnie; synowi młynarza Raczka zaraz z sobą jechać kazał, a łzy rozczulenia mając w oczach wsiadł do powozu. Zostawił starościnę uszczęśliwioną, długo o czem wspominać miała; długo opowiadać Raczkom, znaczniejszym mieszczanom, sąsiadom, księdzu proboszczowi, jak wszystko tego wieczora szło jej jak z płatka, jak się ciasta udały, nie przegotowały ryby, jak dobrze Marysia utrafiła bijankę, jak król brat rad był wszystkiemu, jadł i pił smaczno, a panowie dworscy jak byli weseli i podochoceni. Lecz w księżnie Wiśniowieckiej widoczna od tej pory zaszła odmiana: smutna, mało mówiąca, nie długo nawet w Kromołowie gościła; udała się do Warszawy a tam zamknięta w PP. Wizytek klasztorze, jedynie postom i modlitwie oddana, zdała się zapominać zupełnie, że matką jest królewską: nie ucieszyła się tem nawet, kiedy jej w niedługim czasie znać dano, że syn jej poślubił sobie Eleonorę, córkę Ferdynanda III. a nim minął rok trzeci, zakończyła życie. Ubolewała nad jej oddaleniem i stratą dobra starościna; ubolewała niemniej nad niedolą i wczesnym zgonem króla Michała; ale jak wyniesienie jego nie miało wpływu na jej życie i szczęście domowe, ta i śmierć w niczem ich nie zmieniła. Jedyne odmiany, jakie zaszły w Kromołowie, kiedy brat jego dziedziczki zszedł z tego świata i z tronu, były te: Maciej Raczek wrócił do pytla, a wesele Anny z Stanisławem Tarłem, które długo dla blizkiego pokrewieństwa przeszkód doznawało, jeszcze o sześć tygodni się zwlekło.







  1. Bijanka, przysmak ówczesny; oto jej przepis; »Ryż suszony utłucz i przesiej; w wrzącą wodę, gdy zwierać będzie, wlej wody różanej, włóż cukru i syp tę mąkę, a mięszaj pilnie na węglu; gdy uwre, miej formy na to zgotowane, które oblewaj wodą różaną i wlewaj w nie tej materyi; postaw na zimnie, gdy stężeje przełóż z formy na półmisek, i daj zaraz bo osłabieje«. — Obacz dzieło: »Zebranie potraw Czernieckiego« kuchmistrza.
  2. Ten sam Stanisław Tarło był później kuchmistrzem koronnym — z młodu okazywał skłonność do tego urzędu.
  3. Przed elekcyą, Jędrzej Olszowski biskup chełmiński wydał był księgę, w której po rozstrząśnieniu przymiotów ogłoszonych kandydatów, dowodził tego, iż najprzyzwoitsza rzecz byłaby Polaka obrać; w szczególności zaś Księcia Michała Wiśniowieckiego wychwalał. (Albertrandi k. 240.).
  4. Własne Michała słowa. (Bandtkie Thm II. k. 386.)
  5. Dymitr Wiśniowiecki syn Aleksandra księcia i Skorucianki, był wielkim mężem; szczodrobliwością i wspaniałością serca równał się królom, odwagą i męztwem, nikt z nim równać się nie śmiał. Tatarów, Turków, Wołochów, własnym żołnierzem gromił; od Cara Iwana przeciw Tatarom był wzywany, i dopomógł mu do ich zwyciężenia. W roku 1562 ciężko zachorował; troskliwy o tak drogie dla ojczyzny zdrowie, Zygmunt August swoich własnych lekarzy mu posłał. Sławą jego imienia wzbudzona Wołosza ofiarowała mu hospodarstwo; on je przyjął; ale większa liczba Wołochów ogłosiła w tymże samym czasie hospodarem niejakiego Tomszę, który wojsko miał liczne. Nie ustąpił jednak śmiały Dymitr, z garstką żołnierzy potykał się z Tomszą; lecz uledz musiał przemocy, zwłaszcza, że i chorym był jeszcze. Pojmanych jego żołnierzy, poobrzynawszy im nosy i uszy, poodsyłał Tomsza wolnych do Polski, ale Dymitra i towarzysza jego Jana Piaseckiego, herbu Zabawa do Stambułu jako buntownika odesłał. Tam z jednej strony wszelkie łaski i dary, z drugiej śmierć mu stawiano, jeśli wiary Chrystusa dla Mahometa nauki nie odstąpi; on zaś jako rycerz chrześcijański wzgardził wielkością, uchwycił się śmierci. Zawiesili go więc Turcy przez pół na haku żelaznym nad odnogą morską ku Galacie idąc. Gdy tak na powrozie wisiał, pytali go się jeszcze czy uzna Mahometa? on zawsze Chrystusa wielbił. Po dwóch dniach prosił, żeby mu łuk z strzałami podano; i lubo zawieszony, kilku Turków zabił; rozruszeni bisurmanie zaczęli także strzały do niego ciskać; mówią, że sam wielki Sułtan Selim tę rzucił, która mu śmierć zadała. Turcy wyjęli mu serce, a dzieląc się niem pożywali je.
    Niesiecki.
  6. Marya Kazimiera d’Arquien była najprzód żoną Jana Zamojskiego syna Tomasza, wuja króla Michała; gdy w powtórne śluby weszła z Sobieskim w r. 1667, on był dopiero chorążym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .