Noc listopadowa/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Wyspiański
Tytuł Noc listopadowa
Podtytuł Sceny dramatyczne
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Stanisław Wyspiański
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


NOC LISTOPADOWA
SCENY DRAMATYCZNE
NAPISAŁ STANISŁAW WYSPIAŃSKI
ODBITO W DRUKARNI UNIW. JAG.
NAKŁADEM AUTORA • KRAKÓW 1904.
SKŁAD W KSIĘGARNI GEBETHNERA.





DRUK UKOŃCZONO DNIA 15 CZERWCA
W DRUKARNI UNIWERSYTETU JAGIELL.
KRAKÓW 1904.






RZECZ DZIEJE SIĘ W WARSZAWIE
29-EGO LISTOPADA ROKU 1830.

Korytarz w Szkole Podchorążych,
przez całą sceny szerz szeroki,
do pół drugiego planu w głąb.
Z lewej księżyca zieleń wpada
przez okna ścianę szklaną;
pośrodku brama, nad tą bramą
chorągwi czworo w pęk złożono;
giwery w rzędów dwa pod ścianą.
Noc, — wieczór, — pusto; — szum od pola,
z Łazienkowskiego parku...
Warta gdzieś stąpa, — słychać kroki.
Na kozłach bębny, dwa moździerze
i kopczyk kul i szpada.

Podziemu prysną wraz ościeże:
w tym korytarzu wstaje Dziewa,
hełm z kitą na jej karku,
prawicą włócznia, tarcz jej lewa;
jej pierwszy głos i rola.

Ze spiżu czerwony kask kryje jej lica
a oczy jej górą w przyłbicy;
jej szata się łyska w odblasku księżyca;
tarcz wielka na złotej pętlicy:
Egida śrebrzysta, przez ramię rzucona,
wężami szeleści żywemi.
Wężami ciążące podźwiga ramiona
i spisę wbija do ziemi.
I głosem zawoła, aż gromem uderzy,
że ku niej skrzydlatych chór dziewek nadbieży
a każda na skrzydłach niesiona.


PALLAS

Do mnie! Do mnie! Do mnie!!
Zwycięskie duchy w orli lot
powietrznym szlakiem
biegajcie we wichrowym szumie;
potrząsam władnym znakiem!
Wy wszystkie razem,
mężobójczem sprzysięgłe żelazem,
co byt poświęcacie dumie;
na szczytach Hymetu, Ossy
Słońcu ślubujecie niezłomnie!
Ze szczytów Pelijonu
biegajcie, biegajcie tłumnie,
śmiertelnych żądne zgonu.
Oto stawiłam grot!
Hej ku mnie, ku mnie, ku mnie!!

(gromy)

Ty, co zwyciężyłaś pod Maratonem,
że Ateny radośne nowiną;
ty, co zwyciężyłaś pod Salaminą,
że Pers smagał morze rózgami,
że w złości nurzał się w pył;
ty co byłaś pod Termopylami;
ty coś wiodła Alexandra pod Tyr,
przydając mu Achillesowych sił;
ty, którą wieść wędrownych lir
pod Troją wsławiła Hektorem;
ty, co wiodłaś Cezarów Romy,
że świat zeszli taborem
wszerz i wzdłuż.

Gdy gasły gwiazdy Północy,
ty, coś Sławie przydała mocy;
ty, coś zwyciężała Teutony,
gdy Witołd, jako Ares, szalony,
odbywał kąpiel krwi;
coś wiodła Boży-Bicz w łunach
we chwałę przekleństw ognistą,
że zachwiał się krzyż
śród miasta siedmiu wzgórz,
gdyś we światło rzuciła miot lwi!
Do mnie sam! Do mnie w piorunach!

(pioruny)

Przyzywam was władnym znakiem,
na Egidy złoto, kość i spiż;
zaklinam przez Noc wieczystą,
kędy was siłą pchnąć mogę,
na Słońce zaklinam palące,
na Zewsa kędziory straszliwe,
na moc wężową Gorgony,
w drogę!!!
Wy, którym nieśmiertelność dam,
stawajcie żywe, przytomnie!
Powietrznym okrążajcie szlakiem!
Do mnie sam! Do mnie! Do mnie!

I otóż lecą ku niej, lecą
zwycięztwa dziwne Panie:
skrzydlate wielkim skrzydeł lotem.
Wielkim kołują wprzód zawrotem,
nim w kole która stanie.

PALLAS

Ten, co z zawrotnych szczytów
Olbrzymów pchnął w głąb Tartaru
i włada w państwie chmurnem błękitów,
skąd gromem i błyskiem spada,
przezemnie każe!
Niechaj błysk piorunowy
zapala ognie-ołtarze!
Szał być ma Aresowy!!!!
Pobierajcie z bożego daru:
Zews nawołuje sług!

CHÓR

Ares!! mój pan i bóg!!

PALLAS

Oto Ares, zwalony z pętów,
uleciał z Olimpu bram,
jako burza
i opadł nad miastem sam
a teraz przelatuje konny
i krzyczy i podjudza i podburza.

CHÓR

Powalim męże i poranim!

PALLAS

Lećcie za nim!!!

CHÓR

Hej! skrzydła porozwijane
nad miastem szeroko rozprężem,
aż one uzbrojone dosiężem,
dopadniem, pochwycim siłą;

rola się stanie mogiłą
narodom; przez krew zwyciężem!!

PALLAS

Nad ludami uderzą gromy,
chmury się zapalą pożarem,
w gruzy zapadną domy,
ogień z niebios wyleci widomy,
zaciąży Gniew!

CHÓR

Kto walczy —?

PALLAS

Polska z Carem! — —
Powołane są i wysłane
Kery, sine dajmony,
z przeklętych nor Tartaru, —
Harpije, co ssają krew
konających...

Znacie tę Nike Fidyaszową,
jak sandał wiąże szybka,
jak ze zwróconą w górę głową,
(tej brak, gdyż dzieło jest fragmentem)
wstrzymana w locie, gibka,
sandał chce splątać rozplątany
a strój jej, taśmą nie wiązany,
z polotnych fałdów tors odkrywa
i pierś na ciele wpół przegiętem.
Otóż to ona się odzywa
jako:

NIKE NAPOLEONIDÓW

Pod Moskwę, na gniazdo Carów,
wiodłam Cezara Franków.
W orłowej leciałam chmurze,
nad lasem sztandarów,
w górze! w górze!
Szczęście unosiło skrzydła:
Rycerzy wiodłam kochanków...

PALLAS

Odzyszczesz rycerzy kochanków:
leć...

NIKE NAPOLEONIDÓW

Nad duszami zaciążę.
Zwycięzców ramiony uniosę
na bój.

PALLAS

Leć!

NIKE NAPOLEONIDÓW

Sandały zwiążę;
biegłam z Olimpu chyża,
na twoje zaklęcia zlękła;
o olimpijskie dźwirza
uwadziłam; — ażem uklękła, —

(zawiązuje sandały)

Kto będzie im wrogiem?

PALLAS

Książe.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Oni jego pochwycą?!

PALLAS

Zdradą!!

NIKE NAPOLEONIDÓW

Nie!

PALLAS

Oni tam wlecą gromadą
i pochwycą książęcia w pół-śnie.
Pójdziesz za nimi!

NIKE NAPOLEONIDÓW

Nie!! — —
Niech walczą twarzą w twarz,
niech pierś o pierś ubroczą,
niech działa na się zatoczą,
tej nocy walce wydolę,
niech wyjdą w pole!
Uderzą miecz o miecz!

PALLAS

Przeznaczeniu ty nieposłuszna;
Rzecz ma się dopełnić już.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Ty wielka, a ty małoduszna!
Niechaj podejmą oręże
i idą walczyć, jak Bogi!
Olimpu zeszłam progi!

PALLAS

Spalę cię w ogniach rumieńca:
poznajesz Gorgony węże?!

NIKE NAPOLEONIDÓW

Nie zwolę wieńca!

PALLAS

Więc nie! — i bez ciebie poradzą.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Nie poradzą! — Zwycięża ten, kto z nami:
patrzaj, my ze skrzydłami.

PALLAS

Trojej dobyłam tą władzą,
wsławiłam Odysa nad męże;
Księcia pochwycę jeńca.

NIKE TROJAŃSKA

Dobywcom Trojej biada,
nie zwyciężysz.

PALLAS

Zwyciężę!!
Losów dopełnić muszę.
Kajdany zejmę i pokruszę!

NIKE NAPOLEONIDÓW

Orlico, nie zwyciężysz.

PALLAS

Orlico!
Gdy rzucę tarcz strasznolicą,
drży tron Zeusa skrzydlaty orłami;
gdy widmem zatrwożę duszę
i najmocniejszy pada.

NIKE Z POD TERMOPIL

Byłam pod Termopylami:
krocie bohaterów we krwi
zdradzieckimi zabiłam mieczami,

zdrada nie plami!!!
Gdy legną pobici zdradą,
te ręce wawrzyn pokładą.
Zamęczyłam je w zwycięzkiej dumie;
padli, przykryci chmurą strzał,
w grotów zabójczych szumie,
w jarach niedostępnych skał.
Do czynu siostry, do czynu!
Jeśli podstęp przyspieszy wawrzynu, —
podstępem! —

NIKE Z POD SALAMINY

Narodom stanę się sępem;
byłam pod Salaminą!
Których losy dopełnione, niech giną.
Jeśli-że za zaborem szli,
niechże je ziemia pochłonie;
jeśli-że ognie ma w łonie;
na cudzym-że chcą orać zagonie
i cudze plony kraść — ?
Lepiejże trupem paść,
niżal dopuścić tę właść! —
Czego-że to pragniemy?!

CHÓR

Krwi!

NIKE Z POD SALAMINY

Jak sięgniem po wawrzyny — ?

CHÓR

Przez krew!!

PALLAS

W krwi nie masz winy!

NIKE Z POD SALAMINY

Kto ludy powiedzie?!

CHÓR

Gniew.

NIKE Z POD SALAMINY

Kto weźmie wieniec róż — ?

CHÓR

Wódz!

NIKE Z POD SALAMINY

Kto on?

PALLAS

Chmurny, jak Noc.

NIKE Z POD MARATONU

Czyli będzie rówien, jak mój,
któren wzeszedł w gaju Maratonu,
we szczęku krwią płynących zbrój,
nim Helios z nieśmiertelnych dróg
przebieżał połowę skłonu.
Jego imię?

PALLAS

Wołane w skrach i dymie,
w mgławicy Napoleonidów.
On pierwszy i on jedyny.

CHÓR

Jakie jego imię — ?

NIKE NAPOLEONIDÓW

Czyny!!
Mnie jego daj i zwól;

pożądaniem jemu krew rozpalę.
Jak poznać?

PALLAS

Chodzi w chwale;
wszyscy ku niemu drżą.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Gdzie jest?!

PALLAS

Satyry
bawią go śpiewem i grą
na teatrze.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Satyrom skruszę liry,
przy nim stanę i w oczy popatrzę
i krzyknę: w mieście bój!!

PALLAS

Leć, skrzydła nad nim sprząż,
unieś go i skryj w arsenale.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Jest mój.

PALLAS

Chwytaj i wiąż!

NIKE Z POD CHERONEI

Posępna weszła i cmentarna
i wiew przynosi grobów, blada
i wieńce niesie choinowe
i ciska, — ręce składa, —
to wznosi je tragicznie nad głowę

i jakby wieszczka rozpowiada
gestem,
wróżąca jedno słowo: biada.
Czarne welony, czarne chusty;
z zaciśniętemi idzie usty;
że cała onych Bogiń gromada
przystanęła przycichła i bada.

NIKE Z POD CHERONEI

Oto wieńce wam niosę wiązane
z choin; przystanęłam w ogrodzie
i rwałam —

NIKE Z POD SALAMINY

Chcę wieńców z róż.

NIKE Z POD CHERONEI

Róż niema, róże pomarły;
badyle kwiatów suche
wichry przegonne w puch starły;
z liści złotych kobierzec na wodzie.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Chcę wawrzynu wieńców i dębu.
Jakoż zwycięstwo się ziści — ?

NIKE Z POD CHERONEI

Dęby odarte z liści.
Wichr przegnał zimną zawieruchę
nad ogrodem; — i liście opadły;
ogrody puste i głuche
a gałązki zmartwiałe i kruche;
ni ptaków świergoty letnie,
ni Marsyasowe fletnie;

zbłąkane dzieci Eola
dmą mierzwę przegniłą z pola,
słomę dziergają na drzewa,
że drzewo, jak arfa śpiewa
we wichrze miotem gałęzi;
a krzewy, co najdroższe,
w zimowej słomianej uwięzi;
a krzewy, co najuboższe,
w łachmanach zczerniałych liści.

CHÓR

Jakoż zwycięstwo się ziści — — ?

NIKE Z POD CHERONEI

Uprzołek suchy jaśminu
i perły owocu, jako łzy
duże, —
krwawe po jarzębinach korale —

NIKE Z POD MARATONU

Gdy zwycięskie proporce zawarczą,
po kierz bohatery nie sięgną.

NIKE Z POD SALAMINY

Nędzą zmartwiałe badyle;
oto je stopą podepcę, —
i w pierwszym ogniu spalę.
Wstanąli to pieśniarze i ślepce
lirni, — czy męże, jako spiż?!

NIKE Z POD CHERONEI

Onym te wieńce wystarczą
za róże, —

NIKE Z POD SALAMINY

Pieśniarze!?

NIKE Z POD CHERONEI

Drwisz!
Będą jaśnieć przez chwilę.

NIKE Z POD SALAMINY

Jacyż ludzie?

NIKE Z POD CHERONEI

Wzrośli w mękach i trudzie.

CHÓR

Jacyż ludzie?!

PALLAS

Męże się lęgną?

NIKE Z POD CHERONEI

Na urwiskach jałowiec i sosna,
przygięta wichrem, drży...

NIKE Z POD MARATONU

Drzewa żałoby!

NIKE Z POD CHERONEI

Siostry!
Krzew zwarzył wicher ostry
i szron bieluchny mrzy.
Laurów niema a róże pomarły.

CHÓR

Jakoż zwycięstwo się ziści — ?

NIKE Z POD CHERONEI

Niech giną, synowie moi, —
kres hańbie, wstrętom, zawiści;

łza już się w oczach nie ląże,
do lotu się skrzydła rozwarły...

CHÓR

Gdzie dążysz? —

NIKE Z POD CHERONEI

Oto po Śmierć dążę.
Obaczę ich znowu we krwi.
Pozwalasz mi znowu wstać,
poległym łoże słać.
O Pallas, Zewsowa dziewo,
jakożem dzisiaj szczęśliwą.
O Sławo, przecz znowu mogę
dziełami znaczyć drogę.
Widziałam Maciejowice
i ległą zakłutą brać.
Na bój, na bój!
Podajcie ręce siostrzyce:
otośmy przymierze zawarły.

CHÓR
(podają sobie ręce)

Cyt! — — — Stój.
Krzew zwarzył wicher ostry;
wylękłe, wyschłe drzewa,
w nich Eol, jak w arfach śpiewa;
laurów nie ma a róże pomarły — —

NIKE Z POD CHERONEI

Siostry!
Otośmy przymierze zawarły:
oto po Śmierć, po Śmierć dążę:

niech giną we chwale zbroi,
łza już się w oczach nie ląże.

(ujmuje za ręce Chór)
PALLAS

Ujrzycie bohatery i karły
i wojenniki i gachy
i dumne, pychą pojęte
i podłe, jako gad liche
i wyniosłe i groźne i ciche
i zbrodnicze i jako cud: święte. —
Leć! leć! w puste, w ciemne ulice!
Wołajcie, tam Ares goni,
uderzcie o dzwon błyskawice,
niech trwogą przez miasto dzwoni!
Krzyczcie: do broni!!..

CHÓR

Do broni!!!

Chór odlatuje; — zaś Pallada
ze smugi świetlnej w cień wstępuje
i kęs przystaje, czatująca. —
I tejże chwili samej wpada
Wysocki Piotr do korytarza,
od prawej biegnąc strony.
Ku drzwiom środkowym prosto bieży;
płaszcz wielki kryje go po oczy;
biegnie, — drzwi pchnął do sali;
dobył szpady — i tą koło zatoczy;
płaszcza odkrył, — oni już go poznali;
do drzwi się cisną: chór młodzieży;
słuchają, a on nawołuje:

WYSOCKI

Hej bracia, dzieci, żołnierze
za broń, za broń, za broń!
Niech każdy za giwer[1] bierze
i ustawia się w szeregu, w podwórze.
Hej bracia, oto budzą się burze:
za broń, za broń, za broń;
przyszedł czas, gdy zrywamy obroże,
co gardła i ręce porze
i święcim noże!!!
Śmierć przywłaszczycielom,
tyranom,
co nasze kalają trony,
co brudem ołtarze ścielą!
Bóg wziął nasze obrony:
Śle wolność ludom i stanom!
Czas pomsty za bezprawie,
czas pomsty, lećcie żórawie,
roznieście po polach skry
z płonących chat!
Za łzy, za urąganie męce,
hej bracia, rycerze, dzieci,
młodzieńcze sprzęgajcie ręce.
Oto godzina wybija,
gnana tęsknotą lat:
do broni, Jezus, Maryja!
Do broni za Polskę, za krew,
za lata niewoli i nędz,
za widma, upiory jędz,
co nasz obsiadły dom,
niosąc srom;

niech krzyż upiory wyżenie,
spełniajcie przeznaczenie:
Czas przyszedł, zwyciężym dziś.
Hej dzieci, rycerskie łupy
dla was, czas iść!
Drogę zaścielą wam trupy;
to wam ratować się z toni,
wasz los od waszych dłoni,
wam serca! — Mężowie dzieła!
Już za nim Dziewa znów się zjawia
i słowem-ogniem go zaprawia
i słowem-ogniem go porywa,
płonąca wiedźma łun straszliwa:

PALLAS

Niech płoną grody i miasta!!
Do broni, do broni, do broni!

WYSOCKI

Tyżeś to koło mnie stanęła,
we wieńcu błyskawic niewiasta:
łuną palisz się jasną...

PALLAS

Oto jestem przy tobie siostrzyca;
błyskawice w mem ręku się palą
i gwiazdy w mem ręku gasną.

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Patrzajcie, gorą mu lica.

WYSOCKI

Hej, naszym krzywdom granica!

PALLAS

Opętańcze mieczowy, do dzieła!!

WYSOCKI

Poprzysięgam się tobie: miecz;
zgaduję cię radosne widziadło;
tyżeś mnie za włosy ujęła,
Córo Zewsa, dziewo nieśmiertelna;
tysiące mężów pobladło,
przed tobą upadło w pył...

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Dla nas Sława, Sława niepodzielna!
Wyżeniem księcia precz!

PALLAS

Patrz, jak się prężą do sił;
patrz, lecą, ja z nimi orlica;
zapalę ich duchy, jak pochodnie;
niech lecą spełnić zbrodnię;
wężami osmagam twarze.
Zaklinam je w wojennym gniewie;
zapalę, jako zarzewie;
duchy młodzieńcze obnażę,
rozedmę piersi okrzykiem,
każden wstanie skrzydlatym orlikiem
i wzleci w śmiertelnym śpiewie.

WYSOCKI

Przez krew, przez krew, wy w gniewie:
rycerze krwawego przymierza,
słuchajcie, piorun uderza
przez pierś, przez polskie serca.

Oto wszystko wam odebrał wydzierca!
Pallado! tyżeś z piorunów urosła,
potrząśnij tarcz gromowładą,
niechaj patrzą w płomień uniesieni,
niech się łuna nad nimi rumieni!
Rozedrzej piorunem mrok!

(gromy)
CHÓR PODCHORĄŻYCH

Łuna się na niebie uniosła — !

WYSOCKI

Zapamiętajcie rok
trzydziesty,
dzień dwudziesty dziewiąty
Listopada:
dzień wzeszedł dla was, ta noc!

(łuna)
PALLAS

Wam dana potęga i moc!

WYSOCKI

Wskrześnijcie mściwce!
Krzepcie się, orężna gromada!

PALLAS

Zdobywce;
Tratujcie, depczcie Centaury!

WYSOCKI

Na mojem stawajcie Słowie:
Do broni!

PALLAS

Jutro laury!!

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Każesz iść, o ty oczekiwany,
mówiono, że przyjdziesz k’nam.

PALLAS

Na Słowo pękają kurhany.
Wam duch, latami wołany,
poima serca łańcuchem;
kto się oprze tej wolej serdecznej,
tego tarczy uderzę obuchem
i męce przekażę wiecznej.
Oto głos, co wam woła: Sława!
Hej stado orłów szeleści,
powietrze skrzydłami porą,
łuna tęczą ogniową je pieści.
Niechaj duchy płomieniem zagorą!
Miecz świętość, miecz twoja Sprawa,
Los w wasze ręce dan.

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Rozkazuj!

WYSOCKI

Bierzcie za giwery, —
oto stoją rzędami u ścian;
chwyć w lot;
czas ucieka, trza nam chyżo do wrot,
nim was ubiegą.
Jest tu cała hurma Moskali,
co wrót strzegą.
Trza, by was niepoznali;
trza nam wpaść na koszary na Solcu;
to tam się pali szopa

opodal przedmiejskich kopców
i to jest umówiony znak.
Iluż was tu jest chłopców?
Stu sześćdziesięciu?

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Tak!

WYSOCKI

Są wszyscy?

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Wszyscy są.
Patrz, pełnią się korytarze...

WYSOCKI

Dostajecie do działania część lwią:
trza rozbroić trzy pułki ułanów,
most zająć, omylić straże.
Dam naboje, sam sprawię waćpanów.
Potem zejdziem na miejski szlak.

(do nowych, którzy nadbiegli)

Imać za broń!

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Za broń!!

WYSOCKI

Czas mija, nie trza dzieła odwlekać.
Przelecimy koło Belwederu ku miastu,
by przedostać się do Arsenału.
Zaliwski Arsenału dobędzie.

PALLAS
(szeptem za jego uchem)

Nie zazdrosnyś-że jego udziału,
że i on sławę równą posiędzie — ?

WYSOCKI

W ogrodzie, koło mostu-posągu,
jest młodych, umówionych szesnastu;
wszystko z uniwersytetu studenty
i literaci,
Tym trza dać broń
i drogę do pałacu pokazać;
dwóch przydzielę i sam ich wyznaczę;
oni mają pochwycić książęcia,
gdyby zechciał ogrodem uciekać.

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Więc to dziś, — to nie do pojęcia...

WYSOCKI

Dziś dzień wyzwolin braci!

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Leć z nami, jako orzeł z orlęty!
Już biegą, już biegą,
Już nic ich nie wstrzyma,
Już bronie mają w ręku;
do niego, do wodza przykuci oczyma,
śród gwaru, rumotu, śród szczęku.
Kurty w granat a żółte rabaty;
białe spodnie i białe kamasze.
Na giwerach piętrzą bajonety
przypasują do boków pałasze,
tornistry przytroczą na grzbiety,

na krzyż pasy przez pierśne kolety.
Już się stawią we czwórki-kwadraty,
Już w rząd długi wyciągli się sznurem
a wesołym radują się chórem.

WYSOCKI

To dziś, — do broni! za giwery!
Bajonety nasadzić!
W podwórzu się gromadzić,
przeć do wrot!
Żeby wrot wam nie zamkli, — w lot!
Dostaniecie ładunki u bram.
Ja z wami, — ja powiodę was sam!
Do broni, godzina wybiła,
przy nas Potęga, Siła.
Za wstyd, za lata niewoli,
za lata, lata łez
przywłaszczycielom kres!
Miecz wyoralim z roli,
Będziemy tym, co naszą łamali cześć,
grób grześć,
na piersi kolanem sieść
i łamać kości.

PALLAS

Będziesz nieśmiertelność mieć!

WYSOCKI

Wnijdziecie do nieśmiertelności!
Hej dzieci, męże, rycerze!

PALLAS

Niech każdy płomieniem płonie,

lećcie gorejące pochodnie,
ozwarte świątyni ościeże.
We światło przez mieczów zbrodnie!

WYSOCKI

Hej bracia, żołnierze, dzieci!

PALLAS

Gwiazda wam wzeszła i świeci!

WYSOCKI

Bóstwo przed nami goni!

PALLAS

Do broni!!

WYSOCKI

Do broni!!

CHÓR PODCHORĄŻYCH

Do broni!!!




SALON W BELWEDERZE.

(Dwoje drzwi z prawej. Dwoje drzwi z lewej.
W głębi potrójne okno, aż do posadzki.
Za oknami ogród-park łazienkowski.
W oddaleniu nad stawem posąg konny biały).

JOANNA
(wchodząc)

Patrzajcie, łuna pożaru!

W. KSIĄŻE
(wchodząc)

Gdzie pożar?

KURUTA
(wchodząc)

Miasto się pali.

GENDRE
(wchodząc)

Nie miasto.

W. KSIĄŻE

Gdzie?

GENDRE

Tam, w oddali.
W dziedzińce lecą sygnały.

KURUTA

Dwa się szwadrony zerwały
i pędzą...

JOANNA
(wychodzi)
GENDRE

Konia dla księcia!

KURUTA

Już wiodą.

W. KSIĄŻE

Nie, — pozostanę. —
Tam — po co? — Niech ogień płonie.

KURUTA

A coby książe powiedział,
gdy płomień drugi uderzy
i trzeci i czwarty wstanie,
i tak te czarne odchłanie
zaczną grać — ?

W. KSIĄŻE

Że to powstanie.

KURUTA

A tak — tak — ogień — bunt, ogień pożarny;
tak, jak rozpali się ten lud cmentarny;
tak świeże groby wystrzelą piorunem;
będziemy tańczyć trupy.

W. KSIĄŻE

Z złotem Runem
na piersi; — jak kto nasze odkryje opończe,
pozna stróże Carskiego słowa, — wsio rycerni,
my niebędziemy umierać, lecz ginąć
albo zwyciężać; —
jak zechce Car będziemy słynąć.

GENDRE

A jeźli Car nie zechce — ?

KURUTA

Będziem wierni.

GENDRE
(wychodzi)
W. KSIĄŻE

Postój sam!

KURUTA

Słuszajus.

W. KSIĄŻE

Ot ty durny.

KURUTA

Ja ludzki.

W. KSIĄŻE

A potrafiłby ty, jak jaki kniaź Zarudzki,
porwać dziewkę? — i chcieć być Moskwie Carem sam?

KURUTA

Wy gospodyn, — ja sługa.

W. KSIĄŻE

No ja znam.

KURUTA

Wierny.

W. KSIĄŻE

Głupi zadość.

KURUTA

Mudry po rozkazu.

W. KSIĄŻE

Przebiegły Grek; na tonie pozna się do razu.
No, — lubię gaworzyć...

KURUTA

Paplać swobodno.

W. KSIĄŻE

Małczaj, — — — no ruszaj won, — — a służyć!

KURUTA

Niezawodno.

W. KSIĄŻE

A potrafiłby ty w ogień za Carem skoczyć?

KURUTA

Choćby i carski brat, —

W. KSIĄŻE

Nóż jemu w pierś, — ubroczyć
i chresty wziąć, — ty zbladł?
Car skazałby powiesić wprzód,
potemby chresty kładł. —
Paszoł! Adieu, — — masz dłoń, — po kamracku.

KURUTA

Wasza miłość...

W. KSIĄŻE

Filozof ja, — tak po omacku
szukam ludzi; człowieka zwącham w grubej skórze.

KURUTA

Dar boski wasz.

W. KSIĄŻE

Tak ja wam się wynurzę,
Kamrat, — — powiem słowo, —
li nie zlękniesz się kar?

KURUTA

Dyabeł bierz, — cóże jest to — — ?

W. KSIĄŻE

... Że książe będzie Car.

KURUTA
(zaśmiał się)

Cha, cha cha.

W. KSIĄŻE
(pchnął go)

Precz! — czego ty się zaśmiał, jak czart?

KURUTA
(milczy)
W. KSIĄŻE

Precz, — no nie trza służby mnie.

KURUTA
(pozostaje)
W. KSIĄŻE

Precz. Ruszaj do kart.

(wypycha Kurutę za drzwi)
(został sam)
(puka do drzwi na lewo)
(z tychże drzwi wychodzi:)
JOANNA
(podeszła ku środkowi salonu)
W. KSIĄŻE
(zamyka wszystkie drzwi)
(idzie do biórka)

Od samego rana
zwlekałem, — i wczoraj cały dzień i pozawczora,
aże do chwili tej, — gdy na zegarze

dziejowym, taka znaczyła się pora
dla mnie i ich godzina ta.

(uderza ręką o biórko)

Tu — list Cesarza —

JOANNA

Cara!?

W. KSIĄŻE

Cara brata.
I nominacya.

JOANNA

Na zbawcę!

W. KSIĄŻE

Na kata!

JOANNA

Co to jest — ?!

W. KSIĄŻE

Car oszalał

JOANNA

Co znaczy,...?

W. KSIĄŻE

— Milczenie,
tajemnica, — wsiowładztwo, — komedya, — skażenie!
Otom jest....

JOANNA

W ogniu cały...

W. KSIĄŻE

I we krwi się zjawię
i albo los podejmę i Polskę wybawię

i będę czemś, — nie błaznem, nie kpem,
nie dworakiem,
ale Carem Polski — przez krew,

JOANNA

Ty!!!

W. KSIĄŻE

Polakiem.

JOANNA

Łżesz.

W. KSIĄŻE

Małczaj!

JOANNA

Ty łasisz się i klniesz, — —

W. KSIĄŻE

Słuchaj, — ty milcz, — ja mówię świętą rzecz;
ja się zbudził od dziś, — ja będę lew,
ja chcę krwi, walczyć chcę, — ja poczuł krew
w powietrzu. — Będę Bóg przez ciebie.

JOANNA

Łżesz.

W. KSIĄŻE

Ty piękna, — ciszej ty, bo ty mnie słowem gniesz.
Słuchaj mnie ty. — Jak była wielka wojna,
tak będzie teraz znów, — a ty dostojna
Carowa; — — ja każę kuć koronę
dla ciebie, — jako wziąłem cię za żonę.
Wojna, wojna, — Polaki, to są lwy.
Oni zdobędą wsio, — jak lodowcowe kry,

przebojem wzdłuż i wszerz! Co? Napoleonidzi
przeszli?! A co polkà!?

JOANNA

A serce moje widzi.
Ty śnisz — ty, — co, ty knujesz — —

W. KSIĄŻE

Zblednie Car.

JOANNA

Przeciw bratu, — ty brat — —

W. KSIĄŻE

Wot rzucił na cię czar.
Wiesz ty? — Jedyne słowo takie, jakom tu rzekł
a Car-by żywcem pasy darł i żywcem piekł,
zazdrosny Car, — a ja będę nad Cara;
ja będę Polski król — i ze mną twoja wiara.
Wot co? ty zrozumiała — ?

JOANNA

Zamach.

W. KSIĄŻE

Wsiej czas, — mój los.
A co, — ja poszedł gdzie mnie wiódł twój głos.
Polkà.

JOANNA

W obłędzie ty, — chcesz mnie udaniem zwieść.
Daj list, — czytać mi daj...

W. KSIĄŻE
(otwiera biórko,)
(podaje list)

Czytaj. — Co wiesz?

Plein pouvoir. — Co? — Znasz! Ha mów, ze słowem spiesz.
Wyrzec ty, — krzycz, — bo w tobie gore krew.
Ty w oczach moich, ty przedemną stoisz
zbrojna nożem, — ty uderz, — — co...?

JOANNA

Precz.

W. KSIĄŻE

Ty się boisz. —
A czego ty się lękasz? W blaskach ty polska dusza,
ty we świetle, w twych oczach skry i żar i zorza.
A chciałabyś ty, — co — od morza, hej do morza?
No, skrzydła rozwiń twe — roztaczaj ty twój lot,
nie skrywaj się, — ja znam, — — a to katusza, —
tam ogień święty wre, — ty westalka.
Cha, zgadnij moją myśl, — cha — ?

JOANNA

Ty bankrot.
Chcesz naigrawać się, — pójdź precz.
Ze serca, z duszy drwisz.

W. KSIĄŻE

Ty lalka, —
ty cud, — ty świętość polska ukradziona,
ty z twoim rysem dumy i bladością lica,
ty u mnie niewolnica, — no, — ty u mnie żona, —
kochaj, — ot we mnie geniusz się obudził;
ty nie zapomnij mnie, — patrz, ja się zbudził;
duchem ja był ugrzęzły w nędzy i rozpuście,
padlèc — ale mi świecisz ty sławo, urodo,
ty moja, — ja cię miał, przygarnął świeżo, młodo;
moja ty służebnica, — daj ust, — pić, ja głodny

pić duszy czystość, — w uścisku rozpalić
białą lilijkę do żaru płomieni, —
daj ust —

JOANNA

Puszczaj, —

W. KSIĄŻE

Krew, lice się rumieni.

JOANNA

Puszczaj.

W. KSIĄŻE

Czuj moc.

JOANNA

Precz.

W. KSIĄŻE

— Ty będziesz chwalić
za uściski, — kobieta ty, — legniesz...

JOANNA

Ty cham.

W. KSIĄŻE

Ha, — ty słaba — ty kwiat, bierz rozkosz, lubość dam. —
— Dziewka! — Ruszaj!

JOANNA
(oddala się)
W. KSIĄŻE

Postój!

JOANNA
(staje)
(chwila milczenia)
W. KSIĄŻE
(opuszcza wzrok ku ziemi)
(stoi obezwładniony)
JOANNA
(zwraca głowę ku oknu)

Czy nie wydaje się, że ot tam jacyś ludzie
stoją — ?

W. KSIĄŻE
(nie poruszył się)

Może to być, — to i cóż? Myśl moja w trudzie.
Trzeba gwałtownie działać, rządzić, rozkazywać.
Tyle potrzeba umieć, wiedzieć, znać, przemódz na sobie,
przełamać podejrzenia, — precz rozgonić cienie. —
Któż to jest moim wrogiem — ?

JOANNA

Spojrzno tam.

W. KSIĄŻE

Sumienie.

(ostro)

Czego chcesz?

(czule)

Pójdźno ku mnie. — Nie pragniesz się tulić?
miłość, — sen, — za marami gonisz po ogrodzie.

JOANNA

Spojrzno, — patrz, — jakieś smugi odbite na wodzie
i cień koło posągu.

W. KSIĄŻE

Ty marząca, — luba, —
ty patrzysz za cieniami, — ot mnie czeka zguba,

jeśli się duch nie wzmoże, w moc się nie rozpręży.
Dzisiaj przeczułem moc, — nademną cięży.
Innym dziś, niźli indziej, — nierozumiem siebie.
Widzę wielkość i drżę...

JOANNA

Krocie iskrzących gwiazd...

W. KSIĄŻE

Ty myślą w niebie,
za światem, —

JOANNA

Chłód.

W. KSIĄŻE

Po oknach cienie gonią,

JOANNA

Tam jacyś ludzie są. —

W. KSIĄŻE

Przystępu straże bronią.
Czytujesz Lamartina, —

JOANNA

Zaczęłam dziś rano.
Harmonijne harmonje w muzyce przestworów
i ten Bóg, objawiony w kształcie wszelkich stworów.
Religijne romanse duszy nad jeziorem;
jego myśli nad ranem, myśli nad wieczorem.

W. KSIĄŻE

Tak więc masz idejami duszę zadumaną
i ludzi tam dostrzegasz, gdzie ich cale nie ma;
gdzie są żywi nie widzisz.

JOANNA

Tak duszy oczyma
patrzę i wdzięczna jestem...

W. KSIĄŻE

Francuskiemu hrabi,
który ma sowi mózg i ma sentyment babi. —
Otoczony jest ogród sotniami żołnierzy.
Nie przejdzie nikt, — no a ty myślisz, kto —?

JOANNA

— Nikt. — — Może drzewa tam gałęźmi trzęsą — ?
Tak wszystko kryje mrok. — —

W. KSIĄŻE

Łzy masz pod rzęsą.

JOANNA

To nic.

W. KSIĄŻE

Pokorny ja, — bez gniewu, — jużem rozczulony, —
już całuję, przepraszam. —

JOANNA

Ten tam oddalony
posąg, — coraz się bardziej uporczywie wbija
w oczy, — i ciągnie ku sobie urokiem.

W. KSIĄŻE

Dosyć.

JOANNA

Na ogród pójdę. — —

W. KSIĄŻE
(tupie nogą)

Nigdzie krokiem.
Nie pójdziesz nigdzie.

JOANNA

To nie. — Już zostaję. —
O czem ty myślisz — ?

W. KSIĄŻE

To idź.

JOANNA

Tam. — A po co?

W. KSIĄŻE

Urok, czarodziej biały, — świecący bohater.
Słyszysz — — ?

JOANNA

Szept.

W. KSIĄŻE

W gałązkach szemrze wiater.
Wszystkie się cienie na ogrodzie razem
zakołysały.

JOANNA

Cicho znów.

W. KSIĄŻE

Tym głazem
ty rozkochana... — ?

JOANNA

Może.

W. KSIĄŻE

Ja go każę zrzucić z konia!

JOANNA

Już nie patrzę. — — —

W. KSIĄŻE

Wysadzić go każę.

JOANNA

Ech. —

W. KSIĄŻE

Każę ozłocić, — blachą okuć złotą.
Zmierzym się oko w oko, — bohater...

JOANNA

Z hołotą.

W. KSIĄŻE

Małczaj!

(chwyta ją za rękę)
JOANNA

Ot żeś co jest — ?

W. KSIĄŻE

Ty dumą i pychą
karmiona duszo, — patrz, — ty bańką lichą,
skrzysz się w kolorach twych żądz niedościgłych,
jak tęcza rzucasz farby przez obłoki,
a lada wicher je zdmuchnie, — pogrzebie;
roślino wiotka, — polskiej oderwana glebie, —
czar ciebie polski owiał, — pojęły uroki, — —
tak ja złamię. —

JOANNA

Ty wstrętny.

W. KSIĄŻE

Ot ty kochanica.
A już krwią, już purpurą rozgorzały lica.
Pójdź.

JOANNA

Puszczaj.

W. KSIĄŻE

Pójdź.

JOANNA

Precz.

W. KSIĄŻE

Suko! Ruszaj!

JOANNA

Najświętsza Panno! — Nie — ty, nie wymuszaj.

W. KSIĄŻE

Zapomnisz. — Czego chciałaś? Tam, — już ciebie widzę,
pół omdlałą w mem ręku, — z wstrętów, doniu, szydzę;
będziesz pieścić i tulić, hołubić i wołać,
cha, cha, — co będziesz wołać...

JOANNA

Najświętsza Panienko. —

W. KSIĄŻE

Precz ręce!

JOANNA

Łamiesz. O wstydzie, o męko.

W. KSIĄŻE

Znaj rozkosz. — Ty kobieta, — jak panna wstydliwa, —
godna tronu. Carowa będziesz ty...

JOANNA
(upada)

Ja nieszczęśliwa.

W. KSIĄŻE

Nie klnij, — — nie płacz, — milcz! — cicho — cicho!

JOANNA

Precz.

W. KSIĄŻE

Gniewna, żałosna.

JOANNA

Odejdź, — ja szalona.

W. KSIĄŻE

Ty głupia. — Ty obłędna. — Obłęd moja siła.
Ja dziś w obłędzie lew. — Gdyby ty się paliła.
Gdyby żar, — gdyby ogień, płomienie i skry
ogarnęły twą twarz, — twą postać w ogniów mgły,
gdyby ty twoje ręce zarzuciła na szyję
mnie, — gdyby ty...

JOANNA

Ja się w męczeństwie wiję,
mój rozum mi się mąci, — krzyczysz — ty jak burza.

W. KSIĄŻE

Jak wichr, — ja byłbym wichr, huragan...

JOANNA

Jak z podwórza
słychać, — ? czy jęk ? — czy drzew to łoskot — ?

W. KSIĄŻE

Czar.
Ty śnij, — w objęciach moich śnij, — oczarowana wróżka.
Spokojność duszy daj, — — daj ust...

JOANNA

Ty...

W. KSIĄŻE

Chodź do łóżka.

JOANNA

Daj ust, — ty mój, — — — o bierz tę twoję moc, —
podtrzymaj mnie, — na oczach, w duszy noc;
w obłędzie myśli moje, — splątane myśli, chmura,
nie widzę nic, — łyskanie, — szum —

W. KSIĄŻE

To miłość, — ura!
Pocałuj, —

JOANNA

Ha —

W. KSIĄŻE

Pocałuj.

JOANNA

Cyt...

W. KSIĄŻE

To nic. — —

JOANNA

Co to? — po oknach śwista — zgrzyt —
zgrzyt szyb, — brzęk, — szept, — ktoś jęczy, —
czy kto łka — ?

W. KSIĄŻE

To wiatr północny dmie. —

JOANNA

Wichr wyje.

W. KSIĄŻE

W oczach łza, —
ty płaczesz, łza miłośna, — lubość, ty poddana,
ty kochanka, — miłośna ty. —

JOANNA

Ja obłąkana, —
ty mój. — — ty mój. — — Kto jęczy tam na dworze?
Kto z wichrem goni tam? Kto klnie? — Przeklina —
może —
ciebie i mnie. —

W. KSIĄŻE

Daj ust —

JOANNA

Pocałuj, — skon.

W. KSIĄŻE

Daj ust, — pocałuj —

JOANNA

Tyś dla mnie rzucił tron.

W. KSIĄŻE

Dla ciebie tron zdobędę, koronę dam na skroń.

JOANNA

Ty mój, — kochanku, — panie —

W. KSIĄŻE

Dam tobie królowanie.

JOANNA

W kościele Świętego Jana.

W. KSIĄŻE

Carstwo.

JOANNA

Korona zmartwychwstana.
Nie od dziś to czuję i wiem
i pragnę, chcę i drżę, — ty mój, —
ty zadmiesz w róg, — powołasz, — ty na bój!
A oni z tobą rycerze; —
zwyciężą! — Szał mię bierze. —
Kochanku — powstań ty, zdruzgotaj Cara, zgnieć!
Zapalaj burze, ognie nieć.
Kochaj, — daj ust, — tam pożar się rozpali:
Tam są gotowi wszyscy już! — — Powstali!!

W. KSIĄŻE

Co!? — wiesz!!

JOANNA

Wiem. Tam w sercach ogień wre.
Tam czekają i rwą się już. — —

W. KSIĄŻE

Tam?! — gdzie?!
Obłędna ty, — co wołasz — ? Jaki bunt — ?
Ty znasz?
Mów. — — Ty zdradziłaś się.

JOANNA

Ty patrzaj w twarz.
Cesarski szpieg. — — Mój sen, — ty podły — kłam. —
Ty lękasz się, — za tobą nikt — —

W. KSIĄŻE
(odstępuje od niej)

Ja sam...
To ja się zdradził, — a z czem, — czem ja to był?
Ty rzekła: carski szpieg: — ty żona,
ty miłość moja, mnie zabiła i zatruła,
ty z nóg mnie powaliła. —
A ja się rwał. —
Ja tam, tam, z orłami w loty chciał, —
a ty, — ty z duszy głębin wydobyła
podłość. — — — To ty mój wróg.
A ty zemdlała mnie u nóg
miłośna, — nie, — co ja wiem, —
ty moja kaźń, — ty boska, —

(dzwoni)
JOANNA
(omdlała)
W. KSIĄŻE
(otwiera z kluczów wszystkie drzwi)
(przenosi ją do innych pokojów)
PANNY
(wbiegają)
(otaczają zemdlałą)
(oddalają się)
W. KSIĄŻE
(wbiega)
(idzie ku jednemu z pokojów)
(rozmawia z kimś we drzwiach)
(po chwili wchodzi na salon)
(obok W. Księcia wchodzi:)
GENDRE
(z pochyloną głową)
W. KSIĄŻE

Ot, co ty mówisz? Na śmierć? — Generał?

GENDRE

Ot, czemuby ja nie umieràł? —
Ja tchórz, — a Wasza Miłość taki, —
tak każdyj czełowièk tchórz, — — a my łajdaki.
A niech bierze, kto chce, — kto chciwy — choćby Bóg, —
takoj ja rozrzutnik, — niech każdy będzie syt,
czort, anioł, Boh i Car, — — — a serce, — cyt, cyt, cyt.
Ja serce miał, — — cha, cha, — dziś mundury i gwiazdy, —
a książe gwiazdę masz, — czoło mnie pali. —

(opiera czoło o pierś W. Księcia)

Daj ochłodzić kamykiem czoło. — — — — Carski dar, —
piękny. —

W. KSIĄŻE

Biedny ty, — duràk, — —

GENDRE

Tak Carstwo czar. —

W. KSIĄŻE

Rzewny ty, — czy pijany — ?

GENDRE

Wasza miłość? —

W. KSIĄŻE

Obraza — ?
No, — no, — rzewny, — już ja widzę, że rzewny,
że ty się stał przedemną sercem śpiewny.
A dla kogo ty nucisz ten serdeczny żal — ?
No, generàł, — tak masz tu przy boku stal,
szpada, — co? — —

GENDRE

Tak kto mnie wydarł serce — ?
Ja serce miał, — — czy naszli mnie morderce,
gdy ja się duchem chwiał...?
Wszystko wziął Car, — niech wziął; — tak, gdy już u grobu,
kto dziś uwolni mnie wlec się do tego żłobu,
gdzie duszom dają pić — ?, gdy pragnie dusza?

W. KSIĄŻE

Ty chcesz na tamten świat, — ty brat — ?, a co cię zmusza?

GENDRE

Duch. — Tak ja tu widzę wstyd, — bezczelny wstyd;
a tak ja widzę tam za grobem jasny świt;
tak ja tu widzę podłość, brud i męt
a za grobem ja widzę czyste łzy a smęt...

W. KSIĄŻE

Tak ty urlop weź, — poczekaj. —

GENDRE

Urlop duszy.
Daj ty zwoleństwo duszy, niech poleci
tam. — —

W. KSIĄŻE

Tak ty duràk, — weź ty teorban, dzwoń; —
ty się nudzisz. — A gdyby ciebie ja, jak Mazepę, na koń,
w step? — uczyniłbym Centaura, —
przez gąszcz leciałby ty, jak wichr, — i jaka Laura
rozkochana-by biegła z rozpuszczonym włosem
za kochankiem — — ?

GENDRE

Tak książe dziewkę rai...

KURUTA
(wszedł cicho i szepce)

Majestè, — nadbiegł właśnie ów człowiek z donosem.

W. KSIĄŻE

Niech-że wejdzie. —

(do Gendra)

Adieu —

(do Kuruty)

A przycienić światło,
niech ślepiami nie rzuca.

KURUTA

Wiem kto jest.

W. KSIĄŻE

Co mnie to?
Niczem nie jest.

GENDRE

Addio!

(odchodzi)
W. KSIĄŻE

Włóczęga, hołota,
człowiek podły, — potrzebna nam jest jego cnota.

MAKROT
(wchodzi)
KURUTA

A ty masz dla mnie co — ?

MAKROT

Dla księcia słowo.

KURUTA

A czemu dla mnie nie — ?

MAKROT

Dla majestatu.

KURUTA

No tak, ja ci pozycyę dał.

MAKROT

Więc za umową
działam, — sekret.

KURUTA

Daj go katu, — —

(szepce W. Księciu)
(do Makrota)

No tak, co ty wynalazł — ?

MAKROT

Słowa, — gesta, — cienie.

KURUTA

Któż co z tego odgadnie, — he, — kto?

MAKROT

Złe sumienie.
Kto się boi, dla tego gest jeden wystarczy
znaczący; — kto zgaduje, — odgadnie z pół-ruchu,
z pół-słowa, — co kto chowa utajone w duchu
i z tem straszydłem pójdzie w noc milczenia
a będzie tam ten potwór gospodarczy, —
ten zatruje mu krew, przeżre rdzenia
i wejdzie, wpełznie jad w krwi uderzenia, —
zatruje, zgnębi duszę, — usiądzie na piersi,
aż przytłoczy i zaprze w noc. —

KURUTA

Tak my najszczersi, —
daj rękę, — no i gęby daj, — a wypleć bajkę
cożeś wynalazł, zmyślił, odgadł....

MAKROT

Szajkę.
Może się co powiedzie? — Trzeba pójść posłuchać.

KURUTA

Można pójść — ?

MAKROT

Można.

W. KSIĄŻE

Jawno?

MAKROT

Niewygodnie.

W. KSIĄŻE

I cóż tam knują — ?

MAKROT

Oni — ? — Knują zbrodnie.
Trzeba, żeby sam książe podszedł, jak w romansie;
by mi zaufał, poległ...

W. KSIĄŻE

Jak na Sanszo-pansie.
I dużo ich się schodzi?

MAKROT

Garść, partye, — gromada.
To zależy. —

KURUTA

I gdzież to?

MAKROT

Kto przyjdzie, to gada
i można stan umysłu w dyalogu czytać,
by tylko umiejętnie podsłuchać, pochwytać.
Słowa są urywane, — lecz myśl jednolita.

W. KSIĄŻE

Tak gdybym ja tam poszedł sam....?

MAKROT

To nie wypada.
Mój ubiór wyszarzany, brudny, pfuj, jak szuja;
za dnia przyjść tu nie mogę, psami lokaj szczuje.
A żyć muszę dla dzieci, — mam serce i czuję.

W. KSIĄŻE

I gdzież to — ?

MAKROT

Rzecz doniosła, — niejawna, nietajna.

W. KSIĄŻE

Byłeś tam?

MAKROT

Wracam.

KURUTA

A sprytna sobaka!

W. KSIĄŻE

Gdzie to?

MAKROT

Na Świętojurskiej uliczna kloaka.

KURUTA
(zaśmiał się)

Cha, cha.

MAKROT

Spisek odkryłem, — wyjawię dowody.

W. KSIĄŻE

Łajdaku, coś ty chciał, — ja mam pójść w łajna?

MAKROT

Tam mówiono o księciu słowy szkaradnemi.

W. KSIĄŻE

I ty podły przychodzisz obrzucać mnie niemi?

MAKROT

Ja tam stałem na zimnie, o głodzie, — z rozkoszą
chwytałem każde słowo; — powtarzałem duchu:

stój, postój, — czekaj jeszcze, zapłacą dukatem,
dukatem płacą tym, co donos noszą.

W. KSIĄŻE

Co? I cóż? — Co przyniosłeś, — co?

MAKROT

Ja cały w słuchu,
przy tym brudzie i wstydzie; — no ja z tego żyję
Książe płacisz.

W. KSIĄŻE
(rzuca pieniądz)

Masz. Gadaj.

MAKROT

»Pojednał się z bratem
i że to jest udane, — że jest list od Cara, —
i że trzeba dziś jeszcze«, — ot, patrz, krople z czoła....

W. KSIĄŻE

Gadaj.

MAKROT

»Dziś jeszcze trzeba w pysk tego Mogoła«.

W. KSIĄŻE

Mnie!?

MAKROT

Ja tak myślę.

W. KSIĄŻE

Precz! — Mnie!?

MAKROT

To wyraźne, —
bo oto tu są inne donosy ukaźne,

które wskazują, — że się dziś — coś ma pojawić.
No i wiadomo co, — gdzie, — to trza zdławić.

W. KSIĄŻE

Ale co!? — Co?! — Precz-ty!, — albo zostań jeszcze chwilę;
potem wydam rozkazy, ukaz; — ja tu mile
przepędzam czas, — tak wy mnie napędzacie strachu.
Tak ja spokoju nie mam, — ciągle w szachu. —
A kto mnie trzyma? — wy, — tak to błazeństwo. —

MAKROT

Oni się modlić przychodzą na groby
w dnie narodowej, tak zwanej, żałoby.
Wtedy ja idę i śpiew intonuję
razem wspólnie z innymi, nawet popłakuję.
A w notesie kryjomie imiona spisuję
osób, które tam klęczą. — I tak na trop spisku
wpadam z lekka, powoli, — na ich cmentarzysku,
gdy na ich głowy liście spadają zżołkniałe.
Oto tu mam notaty.

(dobywa papierów)

Co — ? — Foliały całe?
Jeśli książe przypomnieć raczy w Listopadzie....

W. KSIĄŻE

Listopad, to dla Polski niebezpieczna pora — ?

MAKROT

Znacząca. — —

W. KSIĄŻE

A ty, widzę, jesteś zmora.

MAKROT

Tak teraz jest Listopad, — więc baczne mam słuchy.

Jest to pora, gdy idą między żywych duchy —
i razem się bratają.

KURUTA
(wybucha śmiechem)

Cha, cha, cha,

W. KSIĄŻE
(śmieje się)

Poeta.
Nowy Lamartine może? — Patrzaj, — szpieg esteta.
Spisek, — codziennie spisek....

KURUTA

Bo jest.

W. KSIĄŻE

Co dzień nowy.

KURUTA

Co dzień nowy.

MAKROT

Jest wszędzie.

KURUTA

W zawiązku.

MAKROT

Gotowy.

W. KSIĄŻE

A wszystko pierzchnie z rankiem, — ze dniem, — nocne mary.
Tak wy, strachy —, puszczyki dwa, — ja nie dam wiary.

KURUTA

Wasza Książęca Mość nie drży, — człowiek wojenny,

no to dość; — trzeba, książe, wydać rozkaz dzienny,
że wsio ma być spokojno, — spokojnie tam w duszy:
jak usłyszę w rozkazie, — tak strach się rozprószy.

W. KSIĄŻE

Ty żartowny.

KURUTA

Tak ja się na wszystko zgotuję.
A kto to jutro będzie pan — ?

W. KSIĄŻE

Tu ja panuję.
A ty mnie przy mnie milcz — o innym panu.

KURUTA

Ja miał na myśli Cara.

W. KSIĄŻE

Milcz.

KURUTA

I zamach stanu.
Słyszałem podedrzwiami, — rozumiem, miarkuję.
Myśl genialna, —

W. KSIĄŻE

Słyszałeś — ty, — ja cię zakuję
w kajdany.

KURUTA

Tak się dowie Car.

W. KSIĄŻE

Car się nie dowie.
Ja cię owinę szarfą, — szpieg, — wszyscy szpiegowie,

precz wy odemnie, precz, — krew mi wyssali,
krew moją carską żłopać przyszli tu i tu chłeptali,
duszę wy moją brali w szpon; — piekła szatani
i wlekli w noc. — — —

(wypędza obydwóch)

Ja sam, — — skąd czekać mnie zwiastuna?
i kto wyzwoli z mąk — — ? —

(widać łunę)

Co to? — — Pożarna łuna, —
— gaśnie, — zapada, — — — znów snop iskier bucha.
Cisza, — — i coraz noc, — — i pustość głucha.

(dzwoni)

A co?

OFICER SŁUŻBOWY
(wchodzi)
(salutuje)

Raport złożony, — pożar ugaszony.
Na Solcu płonie szopa pusta, — trochę słomy.

W. KSIĄŻE

Słomiany ogień, — zgasł, —

OFICER SŁUŻBOWY

Cztery szwadrony
powróciły.

W. KSIĄŻE

Pożaru powód — ?

OFICER SŁUŻBOWY

Niewiadomy.

W. KSIĄŻE

Jakto — ? — Ha, — nic, — — tak, — nic niewiadomo;

tak, — że to wszystko nic, — — kto ma łakomą
duszę, — — — czego? — — co?

(do oficera)

Rozpędzić straże.
Niech idzie wszystko spać.

OFICER SŁUŻBOWY
(salutuje)
(wychodzi)
W. KSIĄŻE
(klaska)
LOKAJE
(wchodzą)
W. KSIĄŻE

Gasić lichtarze.




POD POSĄGIEM SOBIESKIEGO
GOSZCZYŃSKI

Wiatr dmie, że ogród cicho łka
za każdym liści szelestem....

1 GŁOS

Idą.

2 GŁOS

O teraz słychać gwar...

3 GŁOS

W pałacu gasną sale.

GOSZCZYŃSKI

Zapada mgła. — — Ty jesteś bracie?

1 GŁOS

Jestem.

GOSZCZYŃSKI

Policz nas.

1 GŁOS

Szesnastu ludzi.

GOSZCZYŃSKI

Po drzewach jakaś arfa gra
i ogród jęczy tłumem mar.

1 GŁOS

Jeźli się książe obudzi..?

2 GŁOS

A jeźli nie przyjdą cale — ?

GOSZCZYŃSKI

Niepokój, ogień piersi żre,

jak Harpja; złość ssie krew.
Przysięgi, jako słowa czcze;
na marne poszedł siew.

1 GŁOS

Już idą...

GOSZCZYŃSKI

Słyszę.

3 GŁOS

To szum drzew.

1 GŁOS

Nie przyjdą.

GOSZCZYŃSKI

W ogród wstąpił czar.

1 GŁOS

Będziem wszystko bić w łeb,
w łeb i na odlew z obu stron.

GOSZCZYŃSKI

Gałązki obsiadł lśniący szron
i coraz gęstsze smugi mgły.

1 GŁOS

Już idą — —

2 GŁOS

Czy to ty?

1 GŁOS

Tak ciemno.

GOSZCZYŃSKI

Ulituj się ty Boże nademną; —
Sądzisz, że już koszar dopadli?

1 GŁOS

Tak sądzę.

GOSZCZYŃSKI

Ta cichość mnie zabija. —
Nie wraca nikt.

1 GŁOS

Wicher szumi.

GOSZCZYŃSKI

Czas mija.

1 GŁOS

Na zimnie stoję godzin dwie.

GOSZCZYŃSKI

Milcz. — Ogień piersi pali,
ręka się niecierpliwa rwie.

1 GŁOS

Byleśmy się tam w pałac dostali,
tego łotra z pościeli zwlec.

2 GŁOS

Co powiesz, jakbyśmy go porwali — ?

1 GŁOS

Co powiesz, jeźliby zdążył zbiedz — ?

3 GŁOS

Mgieł gęstwa na ogród spada.

GOSZCZYŃSKI

Stoimy jako orłowie w chmurze.
Drzewa szepcą, — miotem gałęzi
a krzewy w słomianej uwięzi
przystanęły, równie jako my,
w oczekiwaniu i lęku.

3 GŁOS

Idą mgły.

GOSZCZYŃSKI

Wicher powiał szumem....

CHÓR

Ogród gada:
Przystanęli tak bohaterowie młodzi
na ogrodzie w bolesnej zadumie.
A oto przy drzew śpiewnym szumie
posąg staje we świateł powodzi.

GOSZCZYŃSKI

Wszakże on wskazuje — — tam.

NABIELAK

W stronę Belwederu wskazuje.

GOSZCZYŃSKI

Jak gdyby rozkaz daje nam.

NABIELAK

On wie i czuje,
to co czujemy my.

GOSZCZYŃSKI

Widzisz, — ręka mu drży.

NABIELAK

To księżyc cień rzucił liści
i cień liści przemknął po ramieniu.

GOSZCZYŃSKI

Jak śnieg on biały w tem odzieniu...

NABIELAK

Wskazuje tam a patrzy żywem okiem.

GOSZCZYŃSKI

Przykuł mnie wzrokiem.

NABIELAK

On wie i czuje.

GOSZCZYŃSKI

Patrz — drgnął, — to koń się wspina — !

NABIELAK

To cienie drzew.

GOSZCZYŃSKI

Bije godzina.
Przystanęli tak bohaterowie młodzi
na ogrodzie w bolesnej zadumie
a oto przy drzew śpiewnym szumie
niewiast dwie pośrodkiem przechodzi.

Idą środkiem, śród młodych szeregu,
idą wolno ujęte uściskiem....
Nie powstrzymać tajemnic w ich biegu...
Noc ta dziwnem przemawia zjawiskiem:


DEMETER Z CÓRKĄ KORĄ ŻEGNA SIĘ:
KORA

Powiedzie mnie Orkus w noc,
w świat ciemny wichrów burz;
nie zaznam słońca już,
nie zaznam twoich ust, twych ócz;
o matko, żegnaj dziecię.

DEMETER

Żegnaj mi dziecię, żegnaj córo;
Orkus cię czeka, Orkus wzywa,

musisz zejść k’niemu nieodbycie;
zejdziesz w kraj śmierci, poślubiona,
kędy cię żenie Moc straszliwa,
Moc niezbłagana, bezlitośna.
Pomnisz, pamiętasz wielą laty,
jakom płakała lubej straty
i skargi wodziłam żałośna.

KORA

Orkus mnie wzywa, idę żona,
przez letni jeno czas szczęśliwa,
gdy z tobą matko, bliska tobie; —
a oto dzisiaj znów w żałobie,
drogą, co wiedzie do podziemu,
idziem i płaczem obie.

DEMETER

Pocałuj usta, całuj oczy;
tak-że się smutkiem lice mroczy
i całun biały cię otula
a przedsię róż z twych lic nie płoszy — ?

KORA

O matko, przykrać ta koszula,
którą przywdzieję, ślubna jemu,
przemieszkująca tam w pustoszy.
O matko, przykreć to wezgłowie,
które podadzą służebnice,
gdy legnę w jego łożnice.
Jakoż uchylę moich losów?
Orkusa miłość jak oddalę?
Ja Orkusowi ślubowana,
czarem miłości zniewolona;

oto się już tajemnie palę
i oto już tajemnie płonę,
bym jego uznała pana
a on przytulił mnie żonę.

DEMETER

O córo, żegnaj ukochana;
matczyne serce pogardzone;
już mnie nie trefić twoich włosów,
ostatni raz twe plotłam kosy;
już mnie nie stroić tobie szatki,
już idziesz precz od matki;
jeno mi dziwno, że twarz płonie,
że twoja twarz w rumieńcach;
tyżeś się stała rozkochana,
żeś w ślubnych wyszła wieńcach?

KORA

O matko, wstydem przed cię płonę
a żar me piersi pali, —
żeście mi poznać miłość dali;
wszakżeż wiedziecie mnie dziś żonę,
więc się ten płomień w licach trwali;
przetom spłoniona i rumiana,
żem matko, mocno zakochana
i tobie wyznać muszę.

DEMETER

Jakoż te więzy twoje skruszę?

KORA

O nie sąć one nieznośliwe.

DEMETER

Teć więzy ciebie mi odbiorą.

KORA

O matko, — letnią wrócę porą.

DEMETER

Do lata, wiosny czekać długo.

KORA

Muszę do czasu tam być sługą
i muszę jemu żoną.

DEMETER

Pierwej-że z matką twą rodzoną
być tobie wolną i dziewiczą,
niż tam w podziemiu niewolniczą.

KORA

O matko, przedsięś przepomniała:
w ogniach miłości stoję cała, —
czas bym odeszła już.
Żegnaj mi, — żegnaj matko dziecię;
z wiosną mię drugą znów ujrzycie.
Odchodzę precz w kraj snów.

DEMETER

Odchodzisz w ciemnie wichrów, burz;
nie zaznasz słońca już....

KORA

Za drugą wiosną wrócę znów.

Tu przystanęła zapłoniona,
Z objęć się matki uchyli;
przejrzysta kryje ją zasłona
a w zadumanej jej postawie
widać, że łzami mówi prawie;
a z ócz i czoła to zgadywać,

że jakąś tajemnicę sili,
którą kazano jej ukrywać.
Łzy te, co jej do ócz się cisną,
dziwnym weselnym blaskiem błysną.
Na ustach palec położyła
i tak do matki swej mówiła:

Pamiętasz, matko, jako lecie
ustroiłam się w żywe kwiecie
i biegłam do cię w śpiewie, z pola...?

DEMETER

Spominasz darmo dzień wesoły
na dniu, gdy obie płaczem społy,
że nieodmienna tobie dola,
że giniesz dla mnie, twej macierze,
gdy cię za żonę Orkus bierze
i za Styg wiedzie, ku otchłani,
gdzie będziesz włada i pani.

KORA

O matko, Hymen mnie powiedzie
w orszaku sług na przedzie;
pochodnię smolną spali jasną.
Sługom na czoła wieńce włoży
i śpiew zanuci pochodowy,
jako mam zacząć żywot inny,
zasiadłszy tron królowy.

DEMETER

O córko, rzucasz matkę własną;
w pochodniach, które dla cię płoną,
żywoty onych gasną.

KORA

Z wiosną, gdy pierwsze lody spłyną,
gdy pierwsze wichry powioną,
wrócę i żywot zacznę nowy.

DEMETER

Rzucasz mnie, — to ostatnie chwile,
jako na ciebie patrzę żywą — ?!

KORA

Ja matko będę tam szczęśliwą.

DEMETER

A przedsię droga to cmentarna.

KORA

Tajemnic tobie część uchylę:
Nie jestem ci ja matko ubogą;
bogate podziemu śpichlerze:
z każdego owocu się bierze
nasienie i skrzętnie kryje;
tam przechowują się ziarna
a jak je przyniosę na świat,
to każde kwiatem odżyje
i owoców urodzi mnogo.

DEMETER

Patrz! wszystkie pędy pomarnieją,
gdy nocą wichry powieją;
patrz, oto martwy konar drzew.

KORA

Pamiętaj, matko, wczesny siew.
Spieszno mi odejść, spieszno tam,
gdzie stróżką ziarn być mam

i zgarnąć wszystek płód.
Rzeczy tajemne tam się dzieją;
nie mogą się bezemnie stać.

DEMETER

Opuszczasz mnie, mnie twoją mać, —
do serca podszedł chłód:
już idziesz, biegniesz, spieszysz....
Marnieją moje letnie chudoby;
o bezlitośna, ty się cieszysz
a mnie ostawiasz groby.

KORA

Z tajemnic moich, matko, znaj:
Jest inny tamten kraj,
kędy są wiecznotrwałe siły;
z tych coraz nowy rośnie pęd
i wzejdą i będą rodziły.
Tam wszelki żywot ma swój byt
i czeka, aż dlań błyśnie świt
i czeka, aż dlań przyjdzie czas:
zajaśnieć pełnią kras.

DEMETER

A te zwarzone, kędyż legną;
im-że w barłogu zimnym gnić...?

KORA

Umierać musi, co ma żyć...

DEMETER

Ty na śmierć wiedziesz twe służebne!
Poznaję miłość twą przeklętą
i moc i słowa twe wróżebne.

KORA

My oto, matko, zmartwychwstaniem
na wielkie siewu święto.

DEMETER

Już palą dla cię pochodnie!!

(Wchodzi Hymen i jego orszak z pochodniami i muzyką i otaczają Korę).
KORA

Z tajemnic moich, matko wiedz:
Gdy wszystko żywe musi ledz
pod ręką, która znaczy kres;
śmierć tych użyźnia nowe pędy
i życie nowe sieje wszędy.
Więc smutna, matko, tem rozstaniem,
ale weselna tajemnicą,
szaty przyoblekłam godnie. —
Poniechaj żalu, niechaj łez.

DEMETER

Obłędna, ztamtąd nikt nie wraca;
Przysięgą zguby więzisz duszę.

KORA

Gdy więzy śmierci skruszę
i zieleń pędów nowych rzucę
na niwy, łęgi, na zagony, —
o matko, Bogów godna praca! —
sposobić każ lemiesze, brony...

DEMETER

Śmierć biorąc żywa, spełniasz zbrodnię!

KORA
(stała się poważna)

Zaś w nieśmiertelnych wieńcu wrócę.

MUZYKA
(weselna zaczyna grać.)
DEMETER

Noc cię uwodzi w wieczność ciemną!

KORA
(stała się rozkazująca)

Pochodnie święte nieść przedemną!!
Przedemną weselne pochodnie!!!!

(Orszak muzyką weselną otacza Korę i uprowadza).
(do podziemu)
DEMETER
(przepada na ogrodzie)
1 PODCHORĄŻY
(wbiega nagle)

Piotr nas Wysocki śle.
Sam idzie.

GOSZCZYŃSKI

Gdzie?

1 PODCHORĄŻY

We mgle.
Ku koszarom kawaleryi na bój.
Chce ich dopaść uśpionych co tchu.
Gdzie twoi?

GOSZCZYŃSKI

Czekają tu.

PODCHORĄŻY

To wszyscy?

GOSZCZYŃSKI

Tylu wystarczy.

PODCHORĄŻY

A reszta?

GOSZCZYŃSKI

Czekać daremno.

PODCHORĄŻY

Ja drogę wam wskażę do domu.

2 PODCHORĄŻY
(nadbiega)
1 PODCHORĄŻY

Wysocki przydzielił nas dwóch.
My znamy przejścia pałacu.
Strzedz bacznie wszystkich wyjść,
by książe sam pokryjomu
nie uciekł.

GOSZCZYŃSKI

Patrzaj drga we wichrze liść
i drzewa grają szumem.
A przyniosłeś naboje, ładunki?

2 PODCHORĄŻY

W tej puszce, — rozdzielcie, bierz.

GOSZCZYŃSKI

Więc Wysocki dobędzie koszary?

1 PODCHORĄŻY

By ino wpadł z nienacka do leż.

NABIELAK

Gotowi?

GOSZCZYŃSKI

Gotowi.

1 PODCHORĄŻY

Za mną!

(pada strzał w pobliżu)
GOSZCZYŃSKI

Słychać strzał!

2 PODCHORĄŻY

To Wysocki już wyszedł z ogrodu.
Wystrzałem sygnał wam dał.

GOSZCZYŃSKI

A pokłońmy się białemu królowi...

2 PODCHORĄŻY

Gotowi?!

NABIELAK

Gotowi!

CHÓR

Gotowi!

(wybiegają)
DEMETER
(wchodzi)

Gdzieżeś córo, co byłaś mi ptakiem,
radośnym letnim śpiewakiem — ?
Zda mi się jeszcze płacz twój słyszę
i słuchem gonię w głuchą ciszę
i zapłakana żalem dzwonię

i w skardze słucham własnych jęków,
jakoby twoich córko lęków.
A tyżeś może tam wesoła — ?
Płoniesz Hymenu płomieniami — ?
Cóż będzie córo z memi dniami?
Cóż będzie z długą ciemną nocą
dla mnie, gdy cale światłem ninie
oczy twe dla mnie nie migocą
i jeden dzień za drugim spłynie
i noc za nocą spadnie
a ciebie przy mnie nie będzie — ?
Tyżeś już zaszła w te otchłanie,
gdzie Orkus straszny władnie,
skąd moc cię moja nie dobędzie — ?

(nawołująca)

Hekate, córko Tytana Taurydy; światłonośna niewiasto, dzierżąca pochodni dwoje, — zjaw się ty czujna wszelkim skargom i żalom; ty, co obecna jesteś, gdy matki rodzą; ty, co samotnych strzeżesz pustkowi i drogom rozstajnym stróżujesz. Zjaw się!

(z pod ziemi wychodzi:)
HEKATE
(pochodni dwoje dzierży w ręku)

Oto stoję!

DEMETER

Córkę mi wydarto, porwano i uwięziono; straciłam ją z przed oczu, pięknolicą i młodzieńczą. Gdzie jest, gdzie zanikła, zatraciłam pamięć i nie wiem i przeto ciebie wzywam, leć, goń, szukaj; o ty, która odgadujesz tajemnice bogów i ludzi przywodzisz do utraty rozumu i do szału, leć ty i świeć dwojgiem świateł głowni płonących i odnaleź córkę moją najmilszą.

(oddala się w ogród)
HEKATE

Do mnie Eumenidy lotne; wy, które zamieszkujecie Tartaru rozległe pustkowia skalne. Dalej! wy, kroczące w mroku i chmurą otoczone ciemną.
Przybądźcie! Krzywda się stała!

EUMENIDY
(wychodzą z pod ziemi).
HEKATE

Wy wylęgłe z kropel krwi, padłych na ziemię czarną; ze krwi mordowanego zrodzone a przeto krwawemi łzami płaczące.

Porwano oto pełne życie
w pełni świeżości kras
i uwiedziono w noc i grób
i uwiedziono na rozdroża i łęgi zapadłe.
Patrzajcie, krzywda się stała:
Oto wszystko widzicie umarłe,
powiędłe i zgasłe i zbladłe;
ziemia się stała, jako trup,
drzewa obnażone z szat,
zdeptany owoc i kwiat.
Hej, wy Eumenidy lotne,
do zemsty! do zemsty mściwe!
Krzywdy się stały straszliwe.
Zburzona spokojność chat
i cichość małżeńskiego łoża.
Szałem obejmujcie dusze,

niechaj w obłędzie krwią poją się ciała
i duch się świetli zbrodniami,
pognany w męczarń katownie.
Do zemsty! Krzywda się stała!
Zapalcie czerwone głownie!!

EUMENIDY

(Już zapalają swoje żagwie
i nagle w blasku łun czerwonym,
oczy ich świecą krwią ociekłe.
Na głowach węże, w splot wiązane,
czoła im bolem prężą
a one bolem, raną wściekłe,
wsłuchane w słowa te wołane.)

HEKATE

Nie spoczniem, aż trzykroć razy
księżyc się odmieni złoty.
Poprzysięgnijcie loty,
nie spocząć, wy niestrudzone,
aż krzywdy będą pomszczone.
Wojna, wojna, wam żer i wasza objata!
Na świat, na świat, wy mściwe!
Upadajcie ludziom na pierś i kark
i ssajcie ze serca krew,
niech znają Boży gniew.
Wężami przegońcie park
i dalej, dalej i dalej,
lotami sięgnijcie świata!
Rózga niech mściwa obali!
Ziemia oto we skardze zadrżała:
Krzywda, krzywda się stała!!!!

EUMENIDY
(rozbiegają się po ogrodzie)
HEKATE
(zapada się).



SALON W BELWEDERZE.
(Ciemno. Na ogrodzie noc księżycowa)
GENDRE
(pijany, leży na kanapie)
LUBOWIDZKI
(chodzi po salonie)
GENDRE

Przynosisz wiadomości — ? — Masz relacye czyje?

LUBOWIDZKI

Gdy pora się nadarzy, — wszystko mu odkryję.

GENDRE

Patrz, — by nie było późno. — I cóż wiesz nowego?

LUBOWIDZKI

Wiem dla samego księcia. Cóż tobie do tego?

GENDRE

Nie wiesz nic.

LUBOWIDZKI

Wiem dla siebie.

GENDRE

To i schowaj sobie.

LUBOWIDZKI

Dla książęcia pracuję. — Zysku zazdrość tobie — ?

GENDRE

A możeby partyjkę?

LUBOWIDZKI

Nie mam dzisiaj głowy.

GENDRE

To szkoda, że bez głowy wychodzisz na łowy.

Książe, choćby cię nawet przyjął najłaskawiej,
rogi, jak rogi, — głowy nie przyprawi.

LUBOWIDZKI

Gadaj zdrów, — chcesz wyłudzić odemnie pieniędzy.

GENDRE

Masz dukata łajdaku, — tuczysz się na nędzy.

LUBOWIDZKI
(goni za dukatem)

Dukat zawsze dukatem, piechotą nie chodzi.

GENDRE

Najlepiej go ocenisz ty, książęcy złodziej.

LUBOWIDZKI
(odrzuca dukat w kierunku Gendra)

Przestań pijaku, bo to mnie już nudzi.

GENDRE

Pyskuj ciszej, — bo książe jeszcze się obudzi...

(głuchy łoskot)
LUBOWIDZKI

Cóż to? Biją do bramy?! Rozwalają wrota?!

GENDRE

A cóż mnie to obchodzi? — To twoja robota.

LUBOWIDZKI

Trzeba obudzić księcia!

(wpada do sypialni)
KAMERDYNER FRIEZE
(wpada ze drzwi w głębi)

Trzeba księcia budzić!

(wpada do sypialni)
GENDRE

Niech książe śpi spokojnie, — na co ma się trudzić?
Co być ma, niechaj będzie. —

FRIEZE
(ze sypialni)
(wywleka W. Księcia pół ubranego)
(wlecze go po ziemi przez salon)
(do drzwi w głębi)
(gdzie znikają)
LUBOWIDZKI
(w sypialni)

Ha! na pomoc! Zbóje!!

PODCHORĄŻY
(w sypialni)

Masz łajdaku! — Już uciekł!!

SPRZYSIĘŻENI
(w kilkunastu wpadają ze sypialni na salon)
(przebiegają do innych pokoi w głębi)
NABIELAK

Któż to tu wartuje?

(nastaje na generała Gendra.)
GENDRE
(powalony)

Ja niewinowat — — —

NABIELAK

Milcz, ty synu wraży.

GENDRE

A czy wy wiecie, wy, — czyja śmierć znaczy?

Może ta moja śmierć szalę zaważy
i napiętnuje was piętnem siepaczy — ?

GOSZCZYŃSKI

Jeśliś niewinny, winujesz się słowem.

GENDRE

Wot słowo u was, — dym. Zabij gotowem.

NABIELAK

Chcesz, by rozważać twą śmierć, — rozważyłem.

(uderza bagnetem)
GENDRE

Nieszczęście!

GOSZCZYŃSKI

Sława!

GENDRE

Przeklnij Bóg —

NABIELAK

Łajdaki.
Ty kartowniku, złodzieju..

GENDRE

Rycerzu.
Ty mordujesz; czy myślisz, że z Bogiem w przymierzu?
Znajdzie się na was sąd.

NABIELAK

Sądu nie będzie.
Od dzisiaj my jesteśmy sądem i my sędzie
a wam się znaczy kres. — Ty wziąłeś swoje.

GOSZCZYŃSKI

Pójdź, — dalej, — musim przebiegnąć pokoje.

Tamci tam już pobiegli, — my w te drzwi, — bacz pilnie,
byśmy jak w labiryncie błędnym nie zbłądzili.

(przy drzwiach u przodu z lewej)

Drzwi zaparte.

NABIELAK

Poszarpnij.

GOSZCZYŃSKI

Ktoś trzyma.

NABIELAK

Ciąg silnie.

GOSZCZYŃSKI

Czekaj. Księżnej pokoje, — może — ?

NABIELAK

Pchnijmy razem.
Słyszysz, — tamci wracają — ? Czasu nie ma chwili.
Jeśli tam zdołał umknąć — ?

SPRZYSIĘŻENI
(wbiegają ze drzwi w głębi z lewej)
(przebiegają ku sypialni)
GOSZCZYŃSKI

Patrzaj, ktoś mię sili.

NABIELAK

Kolbą we drzwi, — uderzaj!

GOSZCZYŃSKI

Już klucz przekręcony
i zasówka zapadła, — osób kilka słyszę, — —
odbiegają, — —

NABIELAK

Uderzaj!

GOSZCZYŃSKI

Ha!

NABIELAK

Któż jest na progu — ?

(drzwi się roztwierają)
(pada przez nie światło świec)
JOANNA

Jestem książęcia żoną.

GOSZCZYŃSKI

Polka.

JOANNA

Wy morderce.

NABIELAK

A jeśli łotra żoną ty, — ranionaś w serce.

JOANNA

Ustąpcie, — tam po moim trupie!

GOSZCZYŃSKI

Egzaltowana lalko, — lwico sentymentu,
bierz uczucie pogardy.

JOANNA

Bierz uczucie wstrętu.

NABIELAK

Ukryłaś tchórza, — dosięgniem, — dzierz siłą.

JOANNA

Precz stąd, — to podłość.

GOSZCZYŃSKI

Milcz, — odejdziem sami.
Niechże dla cię ostanie, — twój mąż; — ty kobieta,
jeśli nie wiesz, że miłość podła ciebie plami,
żebyś piękniejsza była ty: Judyta.

JOANNA

Ja polka, — i jeżeli Bóg miłość rozpali,
to ja kocham i bronię, choć dwór mój się pali.

GOSZCZYŃSKI

Tu jest człowiek raniony.

JOANNA
(podbiega, gdzie leży Gendre)

Boże.

NABIELAK

Był omdlały.

JOANNA

A to ten, — był pijany, —

(słychać strzały)
NABIELAK

Co to?

GOSZCZYŃSKI

Padły strzały.

NABIELAK

Jakiś tentent....?

JOANNA

To jadą księcia kirasyerzy.

NABIELAK

My jesteśmy tu sami, — już nasi uciekli.

(biegnie ku drzwiom z prawej, w głębi)
GOSZCZYŃSKI
(biegnie za nim)
JOANNA

Nie tamtędy, —

GOSZCZYŃSKI

Chcesz szydzić —?!

JOANNA

Ha, bądźcie wy wściekli,
rycerze czynu, — — — ocalę rycerzy.
Przez te drzwi!

(wskazuje drzwi sypialni)
NABIELAK

Więc tam niema!?

JOANNA

Spiesznie!

GOSZCZYŃSKI

Już w podwórzu!

(wybiegają)
JOANNA

Ha, trup we drzwiach sypialni.

W. KSIĄŻE
(wbiega z głębi, z lewej)
(przypada jej do nóg.)

Polkà, — Polkà!

JOANNA

Tchórzu!

W. KSIĄŻE

Wolałabyś-ty mnie zagrać notturno
sentymentalne nad popiołów urną,
gdyby ja padł — ?

JOANNA

Jak padł twój wierny.

W. KSIĄŻE

Mój wierny pies, — — zsiniały, tak już, — czerny.
Ha, — a! — Wywlec go precz!

LOKAJE
(wynoszą ciała Gendra i Lubowidzkiego)
JOANNA

Zawiążcie mu rany.

W. KSIĄŻE

Pomarł już, — takoj zczesł, — wot posiekany.
Tak-bym ja był..... Wyrzucić, — trup, — trup, — zimny, siny.
Poszedł. A dyabeł tam spisuje jego winy.
Przegrał! — Ja jeszcze gram, — stawka ostatnia.

OFICER KIRASYERÓW
(wchodzi)
(salutuje)

Wasza Wysokość. Wsio buntowszczyki uciekli.

W. KSIĄŻE

Uciekli!! — Cha, cha, cha. — A on, — ten z posągu?
Ukciekł takoj? — A!

(głos mu się łamie)
OFICER

Kto? Wasza Cesarska?

JOANNA

O kim ty mówisz?

W. KSIĄŻE

Wot, — koń jego parska
pianą i wyrzuca mnie krew na koszulę.
On na koniu, sam śnieżny król, — wskazał buławą
a koń kopytem w pierś, — w pierś moją bije, —

tratuje mnie, — na moje wdarł się łoże!
A rycerz, król z kamienia krzyknął: Heliodorze!!!

(przypada do ziemi)

Ratunku!

KURUTA

Do stu dyabłów.

JOANNA

Jezus Marya! mdleje!

W. KSIĄŻE

Czujecie wy woń siarki w powietrzu? Wonieje — —

LOKAJE
(przynoszą ubiory W. Księcia)
1 LOKAJ
(podając)

Wasza Cesarska Mość....

2 LOKAJ
(podając)

Wasza Wysokość....

1 LOKAJ

Niech Wasza Miłość wdzieje, — rękaw, — drugi..

2 LOKAJ
(podając)

Inexprimable Waszej Wysokości,....

1 LOKAJ

Wstęgi,...

2 LOKAJ

Gwiazda.

1 LOKAJ

Szpada.

W. KSIĄŻE

Kto wy jesteście — ?

1 LOKAJ

My pokorni,...

2 LOKAJ

Sługi.

W. KSIĄŻE

Myślałem, — że koło mnie szatański śmiech gada.

JOANNA

Uspokój się, —

W. KSIĄŻE
(kładzie na głowę pióropusz)

Spokojna ty! — Żmijo, — cudowna!
Ty byłaś w zmowie z nimi.

JOANNA

Z kim? — Pleciesz głupcze.

W. KSIĄŻE

Z nim! — Ty byłaś w zmowie! — Z białym królem.

JOANNA

Ach drwisz szydersko, — gdy pierś moja bólem
się pełni, za ten czyn spełniony, —
że to są moi.

W. KSIĄŻE

Bracia!!!

JOANNA

Ty szalony.

W. KSIĄŻE

Szalony ja. — Wiesz z kogo ja szaleństwo wziął?

(dobywa szpady)

Ja wyjął dzisiaj miecz — — i będę klął!

SZWADRON WOJSKA
(wchodzi do salonu)
W. KSIĄŻE
(komenderuje)

Stać tam!

JOANNA

Wydaj rozkazy!

W. KSIĄŻE

Polska czarownico.
Któż to piekielnym ogniem ogrzał twoje lico?
Nadzieja! Węże, żmije w oczach twych się prężą.
Ty może myślisz że oni.....

JOANNA

Zwyciężą!

W. KSIĄŻE

Polska,.... ty polska krwi, przeklęta jędzo!
Ty myślisz może, że oni mnie.....

JOANNA

Wypędzą!!

W. KSIĄŻE

Ha! —

(biegnie ku niej)
(by uderzyć ręką)
JOANNA
(mdleje)
(opadając na ręce panien)
W. KSIĄŻE

Vraiment, — c’est une dame.
Je deviens Polonais, — i chcę bić, jak cham.

KURUTA
(salutując)

Generał Potocki, — na czele swego pułku, — jest, —
otoczył domek — i sprowadził działa.

W. KSIĄŻE
(w przerażeniu)

Otoczył!! Staś Potocki?!

KURUTA
(śmieje się)

Nie, — idzie z pomocą.

W. KSIĄŻE

Z pomocą? — Podły, — ach charmant garçon.

STANISŁAW POTOCKI
(wchodzi)

Bon soir, mon ami, cher prince?

W. KSIĄŻE

Que dit-on
de moi? — — Varsovie va se taire!
On parlera de vous auprès de l’empereur!
Donnez l’ordre! mon vieux-beau — que la Pologne meurt!
Marchez, — sur Varsovie, — et massacrez tout!

POTOCKI
(milczy)
(posępny)
W. KSIĄŻE

Comment? — Tu restes muet?

(drży)
(patrzy na Joannę.)
(przerażony.)
(krzyczy:)

Zbudźcie ją ze snu!!




W TEATRZE ROZMAITOŚCI
Scena teatrzyku. Tyły dekoracyi; głębiej kurtyna, zapuszczona. Satyry z mającego się odegrać baletu, zajęte przytwierdzaniem i umocowywaniem kulis. Aktorzy w kostyumach, w rolach zapowiedzianego wodewilu.
AKTOR
(na scenie, po za kurtyną)
(zapowiada:)

Odegrany będzie wodewil ze śpiewami!

PUBLICZNOŚĆ
(na widowni)
(po za kurtyną)

Ze śpiewami!

AKTOR

Z Kudliczem w roli Mefista!

PUBLICZNOŚĆ

Brawo Kudlicz!

AKTOR

Rzecz będzie urozmaicona kupletami
à propos.

PUBLICZNOŚĆ

Kudlicz! Kuplety!

AKTOR

Zaczynamy!

(schodzi ze sceny)
(kurtyna się podnosi)
(odsłoniła się widownia oświetlona)
PUBLICZNOŚĆ
(na miejscach parkietowych, na parterze, w lożach)
(zajęta rozmową, w grupach, obojętna wobec widowiska)
(Na scenie:)
(laboratoryum Fausta.)
FAUST
(czyni zaklęcia)
MEFISTO
(wychodzi z pod ziemi)
(obaj rozmawiają mimicznie)
MEFISTO
(czyni zaklęcia)
(Ukazuje się:)
VENUS-HELENA
(z puharem w dłoni)
FAUST
(klęka przed zjawiskiem)
MEFISTO
(bierze puhar z rąk zjawiska)
VENUS-HELENA
(znika)
MEFISTO
(podaje Faustowi puhar)
FAUST
(pije)
(strój jego czarny opada)
(stał się młody)
(Zapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownię)
(na scenie zmiana dekoracyi)
(muzyka antraktowa)
1 SATYR
(z za kulis, wskazując publiczność)

O czem oni myślą — ?

2 SATYR

Co innego.
Nie to, co się na scenie gra.

1 SATYR

Trzeba im zagrać co nowego,
wytrzeszczą ślipie.

2 SATYR

Cha, cha, cha.

1 SATYR

Ja będę niby Wielki Książe.
Ty będziesz Grek, zausznik mój.

2 SATYR
(podaje frak)

Frak!

1 SATYR
(kładzie frak)

Szarfę niech mi kto zawiąże!

(rozkazując)

Łapy po sobie!

2 SATYR
(chichocze)
1 SATYR

Małczaj! Stój!

(przyczaili się za kulisami)
(Tymczasem na scenie już ustawiono dekoracyę)
(która wyobraża: plac przed kościołem)
(Kurtyna się podnosi, odsłaniając widownię)
MAŁGOSIA
(wychodzi z kruchty)
FAUST
(zbliża się ku niej)

O piękna pani, — czyli mogę
podać ci ramię — ?

MAŁGOSIA

Wcale nie.

FAUST

Chcę towarzyszyć ci przez drogę.
Jak rycerz, czci chcę waszej bronić.

MAŁGOSIA

Przestańcie, panie, za mną gonić.

FAUST

Przyjmijcie ramię, — mówię szczerze.

MAŁGORZATA

Odejdźcie, panie, — to — uwierzę.

(przechodzą)
(tuż za nimi wkraczają na środek sceny Satyry)
(przygrywka)
1 SATYR
(udaje W. Księcia)

Cóż o mnie mówią polskie dziewki?
lubieżny w oczach mają błysk.

2 SATYR
(udaje adjutanta Kurutę)

Śpiewają sobie różne śpiewki,
że Książe masz kałmucki pysk.

1 SATYR

Cóż o mnie mówią te Polaki?,
szczekaj, bo masz przemyślny łeb.

2 SATYR

Że Wielki Książe taki, siaki...

1 SATYR

Jaki?!

2 SATYR

Że Wielki Książe kiep.

1 SATYR

Któż to powiedział?

2 SATYR

Niepamiętam.

1 SATYR

Zasługi order złoty dam.

2 SATYR
(wskazując w publiczność)

Spojrz Wasza Miłość, fotel, — ten tam.

1 SATYR

Chłopicki!

2 SATYR

Właśnie, on to sam.

PUBLICZNOŚĆ
(powstaje z miejsc, zaciekawiona)
(Zapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownię)
(na scenie odbywa się zmiana dekoracyi)
SATYRY
(zmykają za kulisy)
(przygrywka antraktowa)
AKTOR
(zirytowany, biega po scenie)

Kortyna przecież miała zapaść
natychmiast, skoro odszedł Faust!
Gdzież chłop, co tu przy korbie stał?!

1 SATYR

Widzisz, spostrzegli naszą napaść.

AKTOR

Zdawało mi się, — że ktoś grał?!

1 SATYR

Zdawało mu się!

2 SATYR

Głupi gap!
Niepoznał moich kozich łap!

AKTOR
(do statystów)

Proszę się schodzić do baletu!
Uważać dobrze, jak dam znak!

1 SATYR
(do innego Satyra)

A niezapomnij dać kaszkietu.
Spostrzegnę niby jakiś brak.
To będzie niby legionista
w szeregu będzie sobie stał;
ja będę klął do dyabłów trzysta
i szlify w złości rwał.
Ty na to wejdź i chrząknij tak:

(chrząka)

Hm, hm.

(Tymczasem ustawiono na scenie dekoracyę,)
(która wyobraża: plac publiczny)
(kurtyna się podnosi, odsłaniając widownię.)
(Na scenie: mieszczanie i mieszczanki)
(przechadzają się)
SATYRY
(część Satyrów po za kulisami przedostaje się do widowni)
(gdzie pojawiają się po za krzesłami publiczności)
3 SATYR
(za krzesłem Chłopickiego)

Pamiętasz na Saskim placu,
przed frontem,
Wielki Książę Cesarzewicz dostojny
skakał i pienił się w złości
i szlify komuś zerwał sobaka
i nogami w błocie podeptał.
I stała się cisza taka...
A ty patrzysz opodal spokojny
i tyś chrząknął.

CHŁOPICKI
(chrząka mocno)
3 SATYR

Tak on się nagle zwrócił a szpada
w ręku mu niepewno zadrgała,
bo ku tobie oczy publiczności...

PUBLICZNOŚĆ
(zwraca uwagę na Chłopickiego)
3 SATYR

Poznał cię i spiekł raka,
jakby go nagle kto lontem

podżegł, pod nosem coś bąknął
i pognał precz.
Skończona była parada.

SATYRY
(śmieją się)

Cha, cha, — cha, cha,
wściekł się bez mała.

3 SATYR

Tak on się ciebie boi, sobaka.

4 SATYR

Patrzy a tu Chłopicki stoi.

(Na scenę wchodzą statyści w kostyumach gwardzistów)
(i ustawiają się rzędem po dwu stronach scenki)
(tworząc w ten sposób szpaler)
(dla mającego tańczyć baletu.)
(Muzyka gra baletową partyę.)
(W tejże chwili:)
1 SATYR
(udający W. Księcia)
(wbiega z dobytą szpadą)
(równając ostrzem szpady szereg stojących gwardzistów)
(gdy spostrzega, że jeden z gwardzistów jest w kasku polskiego żołnierza, wygraża nad nim pięściami)
(zdziera mu szlify)
(rzuca je na ziemię)
(depce nogami)
(staje się cisza)
2 SATYR
(pojawia się na scenie w płaszczu wielkim i cylindrze)
(ubrany i upozowany a là Chłopicki)
(i chrząka)
1 SATYR
(udający W. Księcia)
(na to chrząknięcie zmyka ze sceny)
PUBLICZNOŚĆ
(wybucha śmiechem)
3 SATYR
(za krzesłem Chłopickiego)

Wielki książę Cesarzewicz spiekł raka;
cała Warszawa się śmiała!

SATYRY

Cha, cha, — cha, cha, —

PUBLICZNOŚĆ

Cha, cha, — cha, cha.

1 SATYR
(za kulisami)

Kurtyna!!

AKTOR
(za kulisami)

Co to?!!

PUBLICZNOŚĆ

Forra! Forra!!

(Zapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownię)
(muzyka antraktowa)
AKTOR
(wpada na scenę zły)

Kto się tu rządzi?!!

1 SATYR
(za kulisami)

To był zwid!!

PUBLICZNOŚĆ
(za kurtyną, na widowni)

Brawo!!!!

1 SATYR
(wchodzi na środek sceny, tryumfujący)

Publiczność woła!!

PUBLICZNOŚĆ

Forra!!!!

AKTOR
(z rozpaczony)

Teatr nam zamkną!!

SATYR
(przedrzeźniając)

A to wstyd!

AKTOR
(do Satyrów)

Przecież wy mieliście tańcować!!?

1 SATYR
(dumnie)

Ja nienależę do twych sług!

2 SATYR
(w śmiechu)

Chcesz, możesz nas zaangażować!?

AKTOR

Któż wy jesteście!!?

1 SATYR

Jestem Bóg!
Gram tak, jak mi się to spodoba!

AKTOR

Znajdziesz się za to w kozie kpie!

1 SATYR

Ja jestem, widzisz, ta osoba,
co ludźmi bawi się!!

(Muzyka cichnie)
2 SATYR
(uspokaja Aktora)

Lecz oto scena się zaczyna.

AKTOR
(spostrzega się)

W piwnicy Auerbacha! Hej!
Ustawić z boku beczki wina!!

1 SATYR
(do innego Satyra)

Pójdź i ty maskę wdziej!

(Tymczasem na scenie ustawiono dekoracyę)
(która przedstawia piwnicę Auerbacha)
(Kurtyna się podnosi, odsłaniając widownię)
(Na scenie: studenci pijani i jeszcze pijący)
(siedzą na ławkach wśród beczek)
CHÓR STUDENTÓW

Haj la li la la, — Haj la la la.
Haj li la la la, — la la, ho!

MEFISTO i FAUST
(wchodzą wpośród)
MEFISTO
(do Fausta)

Posłuchać musisz mojej rady
a zaraz będziesz dziewkę mieć.
Trzeba ją zdobyć.

FAUST

Słucham rady.

MEFISTO

Daj złoto, zaraz wpadnie w sieć.

FAUST

Lecz nie mam złota.

MEFISTO

Nie z parady
moce piekielne w sobie mam.
Gdy zechcesz mej posłuchać rady
natychmiast złoto dam.

(czyni zaklęcia)
(Ukazuje się:)
PANDORA
(niosąca w rękach kasetę)
MEFISTO
(bierze kasetę z rąk zjawiska)
PANDORA
(znika)
MEFISTO
(podaje kasetę Faustowi)
FAUST
(otwiera kasetę i przypatruje się klejnotom)
MEFISTO

W ten oto sposób człowiek wpada
w sieć, którą ja zastawiam sam.
Idź teraz do niej, będzie rada.
Gdy zechcesz, więcej dam.

FAUST

Ileż to dusz chwyciłeś w kleszcz,
uśpionych twoim darem?

1 SATYR
(w masce wśród pijących)

Orderów codzień spada deszcz.

2 SATYR
(w masce, wśród pijących)

Bóg Cara zrobił Carem.

1 SATYR

Dziś resztę nocy się zabawię.
Na dzisiaj wino, jutro krew!

2 SATYR

Tyrana szarfą własną zdławię!
Wesoły dzisiaj nucę śpiew!

CHÓR STUDENTÓW

Láihula, — láilala,
húlalila, lilalala!

1 SATYR

Przysiążcie chować tajemnicę.

2 SATYR

Maska dziś naszą kryje twarz.

1 SATYR

Jutro dzień mężów pozna lice.

2 SATYR

Przy księciu będziem pełnić straż.

1 SATYR

Tyrana mieczem w krwi powalę,
dzień zemsty przyszedł i dzień kar!!

2 SATYR

Nie będzie Carem Car.

CHÓR STUDENTÓW
(pijanych)

Láihulala, — láilala!
húlalila, — lilalala!

(Zapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownię)
(Muzyka antraktowa)
(Na scenie: zmieniają dekoracyę)
AKTOR
(do Satyrów)

Ja nie pojmuję, co się dzieje!?
Ja panom każę strącić »feu«

1 SATYR

Pojmiesz nas jutro, gdy zadnieje!

2 SATYR

Pisz na Berdyczów, — znajdziesz mnie!

AKTOR
(do sług teatralnych)

Proszę tych panów wziąść na oko,
niechaj mi tu nie kręcą się!

2 SATYR
(tupnął nogą w zapadnię)
(dając znak, aby otworzono)
1 SATYR

W tej chwili wpadniesz tam głęboko,
gdzie twój Mefisto skrywa się!

AKTOR
(zapada się ze zapadnią,)
(na którą nieopatrznie nastąpił).
(Tymczasem już ustawiono na scenie dekoracyę,)
(która przedstawia ogródek przed domkiem Małgosi)
(Kurtyna się podnosi, odsłaniając widownię)
SATYRY
(czają się za kulisami)
FAUST i MEFISTO
(wchodzą)
FAUST
(składa kasetę na ławie okna)
MEFISTO i FAUST
(ukrywają się za krzewami)
MAŁGOSIA
(ukazuje się w okienku)
(spostrzega kasetę)
(otwiera)
(wydobywa klejnoty i przymierza)
(śpiewa)

Klejnociki, koraliki,
co ich to tu jest...

MEFISTO

Patrzaj na jej gest.
Zbliż się, przemów, rada będzie,
nie odprawi z niczem.

(nuci)

Licz dziewczyno koraliki,
później się policzem.

MAŁGOSIA
(do Fausta)

Miły panie, wyście dali;
czy to tylko wszystko mnie?

FAUST

Przychyl twoich ust z korali,
serce do cię lgnie.

MAŁGOSIA

Widzi mi się, miły panie,
żeście zawsze mnie kochali.
Czy kochacie ino mnie?

FAUST

Cóż się lękasz?

MAŁGOSIA

Kto to z wami?

FAUST

Mój lutnista.

MAŁGOSIA

Każcie, niech się precz oddali...

FAUST

Byśmy byli — sami...?

MAŁGOSIA

Wasz lutnista? — Niech zostanie.

(w uścisku schodzą ze sceny za kulisy)
MEFISTO
(gra na mandolinie)

1. Przyjdzie starość, młodość mija,
z liczka spadnie wdzięk!
Kiep kto do dna nie wypija...

(trąca struny)

brzdęk, brzdęk, — brzdęk, brzdęk, brzdęk.

PUBLICZNOŚĆ
(poznała Kudlicza w roli Mefista)

Kudlicz! Kuplety!

KUDLICZ
(się kłania)
SATYRY
(pojawiają się)
(po obu bokach Kudlicza)
(kłaniają się również)
KUDLICZ
(uderza akord na mandolinie)
(śpiewa)

Je protège la loi, l’effronterie
enfin je vous permet de vivre;
connaissez la grâce suprème:

SATYRY

»Point des rêveries«.

PUBLICZNOŚĆ
(zadziwiona)
KUDLICZ
(uderza akord na mandolinie)

Je protège le viole, l’escroquerie
dans des ordres, qui vont se suivre.
C’est mon loyale système:

SATYRY

»Point des rêveries«.

PUBLICZNOŚĆ
(powtarza w zainteresowaniu)

»Point des rêveries«.

KUDLICZ
(uderza akord na mandolinie)
(śpiewa)

Quand on vous verra fideles, reptiles,

SATYRY
(śpiewają)

Vous serez invités à la cour.

KUDLICZ
(śpiewa)

Vous pourrez marier les dames gentilles,
des dames, qui étaient mes amours.
Je danserais moi-même fleuri:

KUDLICZ i SATYRY
(śpiewają)

»Polonais, point des rêveries«.

SATYRY

Vive la loi, l’effronterie;
c’est Dieu, qui vous donne la raison:
»Polonais, point des rêveries«.

PUBLICZNOŚĆ
(zaniepokojona)
SATYRY
(kłaniają się ze sceny)
3 SATYR
(z budki suflera)
(podpowiada Kudliczowi)

Przyzwyczaić się można z czasem do niewoli.

KUDLICZ
(powtarza bezwiednie za Suflerem-satyrem)

Przyzwyczaić się można do rany, co boli;
tańcować,

3 SATYR

Gdy Car każe...

KUDLICZ

Śmiać się, gdy pozwoli.

PUBLICZNOŚĆ
(powstaje z miejsc)

Co to jest? — Co on gada? To nie z jego roli!

(Nagle)
(na widowni otwierają się drzwi z ulicy do parteru)
(wysoko we drzwiach staje:)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Do broni! Do broni!
Pókiż będziecie spać w podłej niewoli?!
Bóg Wojny przez miasto goni
i powołuje braci!!

(zstępuje po stopniach schodów, wiodących z parteru na salę)
OFICER ZAJĄCZKOWSKI
(wbiega tuż po za nią)
(z ulicy, staje we drzwiach rozwartych parteru)
(krzyczy)

Na mieście naszych mordują!

NIKE NAPOLEONIDÓW
(biegnie pośrodkiem)
(wśród foteli parkietu)
(aż staje przed Chłopickim)
(którego uderza po ramieniu

Wstań!!!

CHŁOPICKI
(zrywa się)
NIKE NAPOLEONIDÓW
(krzyczy nad Chłopickim)

Sławo!! Wstań!
Zerwij się lotem, na bój, — ty jedyny!
Czekają ciebie z mych rąk laur! Wawrzyny!!

CHŁOPICKI

Co to jest?

1 SATYR

Widowisko!

2 SATYR

Patrz! Wiążą Moskali!

PUBLICZNOŚĆ
(wstała z miejsc)

Mordują?! Wiązać! — Broń się! — Warszawa się pali!

NIKE NAPOLEONIDÓW
(przy Chłopickim)

Wstań ty i głosem gromu uderz ponad męże!
W imieniu twojem i głosie zwyciężę!

CHŁOPICKI
(dominuje głosem nad zamieszaniem)

Oddalcie się do domów w spokoju!

OFICER DĄBROWSKI
(z dobytym pałaszem)
(wkracza z ulicy od strony parteru)
(na salę)
(za nim kilku żołnierzy z giwerami i nasadzonemi bajonetami)
PUBLICZNOŚĆ

Co zaszło?!

ZAJĄCZKOWSKI

To generał Chłopicki mówi!

PUBLICZNOŚĆ

Słuchać! Cicho!

1 SATYR

Dziwo weszło wśród was i zawrzasło!

2 SATYR

Chcą wam napędzić strachu!

1 SATYR

Jakieś licho!

DĄBROWSKI
(wskazując kilku oficerów Moskali)

Aresztuję Waćpanów!

ŻOŁNIERZE
(otaczają oficerów Moskali)
CHŁOPICKI
(ze swego miejsca)
(krzyczy)

Precz stąd! Rozkazuję!

(wskazując oficerów Moskali)

Ja tych panów pod moją opiekę przyjmuję.

(do Dąbrowskiego)

Oddal się pan natychmiast! Wywiedź straż ze sali!

DĄBROWSKI

To chyba, panie, nie wiesz żeśmy już powstali?

CHŁOPICKI

Naucz się wprzódy słuchać, gdy ci rozkaz dali!

DĄBROWSKI

Bierzesz odpowiedzialność?!

CHŁOPICKI

Milczeć! Rozkaz dany!

DĄBROWSKI

Że jesteś generale przez wszystkich słuchany,
niech-to będzie dowodem.

(ku żołnierzom swoim)
(komenderuje)

Za mną marsz!

(idzie ku drzwiom)
ŻOŁNIERZE
(idą za nim)
(wyszli)
1. SATYR

Wyśmiany!!!

NIKE NAPOLEONIDÓW
(do Satyrów, ku scenie)

Precz ztąd! — To w chwili, gdy naród do boju
porwał za broń zwycięską, — wy tu na teatrze!?

(wkracza na scenę, wiodąc za sobą Chłopickiego)
PUBLICZNOŚĆ

Gdzie jest Chłopicki?!

NIKE NAPOLEONIDÓW

Wyszedł.

PUBLICZNOŚĆ

Wszak był tutaj z nami!

1. SATYR

Nie skłamię, jeźli powiem, że uciekł przed wami!

PUBLICZNOŚĆ

Tam mordują się! — Tam?! Gdzie?!

2. SATYR

W Belwederze!?

NIKE NAPOLEONIDÓW
(osłoniła Chłopickiego skrzydłami;)
(deklamuje ze sceny, ku widowni)

»Odejdźcie! — Niech się zamkną tej sali podwoje
i niech dawny porządek zajmie miejsce swoje!«

SATYRY
(gaszą światła na scenie)
PUBLICZNOŚĆ

Patrzaj, — odejdźmy, — już światło pogasło.

(wychodzą tłumnie)
(Zapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownię,)
(jeszcze oświetloną)
NIKE NAPOLEONIDÓW
(wypędza Satyrów)

Precz wy stąd!

(wydziera im liry i tłucze)
1. SATYR

Uciekajmy, bo wróżkę szał bierze!

(uciekają w kierunku widowni, za publicznością)
NIKE NAPOLEONIDÓW
(klęka przed Chłopickim)

Klękam przed tobą wodzu!

CHŁOPICKI
(podnosi ją)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Daj dłoń na przymierze!

(patrzy mu w oczy)

Gdy wszyscy ciebie szukają,
ty jeden okryty chmurą.

CHŁOPICKI

Dzieci to z ogniem igrają.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Ty jeden okryty chmurą,
gdy wszyscy za tobą patrzą.

CHŁOPICKI

Spokojem stałaś się gładszą,
ty piękna wyniosłą dumą.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Tłumy za tobą krzyczą,
ty nie poddałeś się tłumom.
Wielkość w twoim każdym ruchu.

CHŁOPICKI

O siostro ty, mistrzyni moja w duchu.
Z tobą przez ognie dział, przez dym, kurzawę,
z tobą na świata skraj!

NIKE NAPOLEONIDÓW

Po Sławę.

CHŁOPICKI

Hej po Sławę.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Sławę ty ze mną masz, ja żywa tobie Sława.

CHŁOPICKI

A gdyby pójść — ?

NIKE NAPOLEONIDÓW

Gdzie?

CHŁOPICKI

Tam, —

NIKE NAPOLEONIDÓW

A to co jest co — ?

CHŁOPICKI

To Sprawa.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Nie, — to uliczny wrzask, — aleć go słuchać lubię
z daleka tak, ramieniem o cię wsparta,
dłońmi przesłonić twarz i słuchać,
jak tam podziemne te wulkany poczną wybuchać
i bić płomieniem w górę. —
Sprawa się zacznie, skoro ty staniesz na czele,
od ciebie rzecz zależy jedynie;
ty jeden najśmielszy w wierze,
ty jeden najśmielszy w czynie;
ciebie naród wodzem wybierze
i miłość całą swą w tym jednym zawrze synie.

CHŁOPICKI

Gdy naród się zachwieje, — ja mocą go postawię.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Na wyżynach zwycięstwa ja zwycięstwo sprawię.
Już widzę, jak zwyciężasz, wódz!

CHŁOPICKI

Z mojej to woli.
Jeśli zechcę,
buławę w dłoń pochwycę sam.
Orły w mój rydwan wprzęgnę
i kędy zechcę, — sięgnę.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Po dyjadem, — dyjadem tobie dam.

CHŁOPICKI

Gdy zechcę, — dyjadem twój złoty
zedrę i wezmę sam.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Otoś godzien miłości, ty dumny.

(Światła na widowni powoli gasną)
(Słychać szum)
CHŁOPICKI

A to, co słychać — ?

NIKE NAPOLEONIDÓW

Skrzydeł przelot szumny.
Siostry to moje lecą przez powietrze.

CHŁOPICKI

Po szybach wicher gra, — brzęczą na wietrze.
To siostry twoje biegną?

NIKE NAPOLEONIDÓW

Orlice! — Ja tu z tobą, ty ze mną.

CHŁOPICKI

Przebiegły i skrzydłami zatrzęsły nademną?
Ty jedna ze mną?

NIKE NAPOLEONIDÓW

Ty wódz jedyny.

CHŁOPICKI

Zwyciężę, skoro zechcę.

NIKE NAPOLEONIDÓW

Rzucęć pod nogi plon tej nocy,
tej nocy miasto ci oddam, — chcesz?

CHŁOPICKI

Nie chcę.

NIKE NAPOLEONIDÓW

A chcesz pamięci po tobie?
Tej jednej zyskasz godziny!!

CHŁOPICKI

Jako?

NIKE NAPOLEONIDÓW

To ze mną graj.

CHŁOPICKI

O co?

NIKE NAPOLEONIDÓW

O twoje czyny.
Wymienię ci i wskażę
tryumfu górne szlaki
czyn po czynie, — ty dobądź kart.
Wszak masz przy sobie karty. — Daj.
Gdy wybierzesz jako krew czerwone
karowe albo kiery,
zwycięstwo masz zapewnione;
zaś czarne karty wyrzucone,
to bitwy i pozycye stracone.
Chcesz, — graj. — Usiądźmy. — Rzuć!

CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW
(patrzy w kartę pochylona)

Trzeciego dnia będziesz pierwszy, wygrana!
Patrzaj, trzy znaki czerwieni.
Trzy będą to twoje dni. — Co dalej?

CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Patrz, znowu czerwień się pali,
wschodzi łuna płomieni
nad Warszawą, —
ty się przejmujesz Sprawą!

CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Upadłeś! — Książe ucieka.

CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Upadłeś!

CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Powracasz znowu! — —

(zadaje mu kartę)

A teraz, pomnij: wiktorya
na polach pod Warszawą?!
Chwila to niedaleka.
Rzucaj kartę i bierz!

CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Przegrałeś!

(zadaje mu kartę)

Zwycięstwo w obozie Księcia
i Książe obezwładniony?!

CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Przepadłeś!

CHŁOPICKI

Daj mi pole otwarte.

NIKE NAPOLEONIDÓW
(przyzwala głową)
CHŁOPICKI
(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Przegrałeś! — Bledniesz!

(łuna za oknami widowni)
CHŁOPICKI

Tam gore!
Niech będzie na jedną kartę!

(rzuca kartę)
NIKE NAPOLEONIDÓW

Przegrałeś!

(rzuca karty na ziemię)

Addio amore!

(odbiega)
CHŁOPICKI
(upada na krzesło)



W MIESZKANIU LELEWELA
(Duży pokój na pierwszem piętrze. Z lewej dwa okna. Drzwi w głębi, wiodące do sieni. Z prawej drzwi do pokoju obok. Ściany żółte, pokryte szafami z półek prostych, na których stosy książek nieoprawionych. Stół, kilka krzeseł, kanapa. Na stole lampa, przyrządy pisarskie i rysownicze, blachy i rylce, medale, monety).
LELEWEL JOACHIM
(siedzi, pochylony nad stolikiem)
(w ręku trzyma monetę i szkło zwiększające)

Czyja to może być moneta — ?
Napis już prawie nieczytelny.
B, O, — Bolesław, — ale który?

(odkłada monetę)
(bierze książkę)

Dla porównania weźmy dzieło...

(słychać pukanie)
(ze sieni wpada:)
BRONIKOWSKI KSAWERY
(zdyszany)

Jesteś, kochany? —, — biegłem pędem
i ledwom dopadł rogu Freta.

(Tuż za nim przez uchylone drzwi wchodzi:)
HERMES
(przystaje u drzwi)
BRONIKOWSKI

Wiesz co się dzieje?!

LELEWEL

Ciszej. — Cicho. —
Tam —,

(wskazuje na boczne drzwi z lewej)

Tam mój ojciec stary — kona.

BRONIKOWSKI

Rzecz rozpoczęła się spragniona.
Byt zaczęliśmy nieśmiertelny.
Podchorążowie już powstali
i wzięli Księcia lub zabili.
Rząd trzeba złożyć, i tej chwili.

LELEWEL

Co mówisz?! — Dawno się gotuję; —
lecz dziś, — gdy chwile policzone; —
ty wiesz, co dla tej Sprawy czuję. — —
Gdy każda jego dzisiaj chwila
może ostatnia być, — — zmęczenie, —
bezsenne noce, — wczoraj, — dalej, —
już od tygodnia, — jak nikogo
nie widywałem.

BRONIKOWSKI

Dzisiaj rano
przysięgę od nich odebrano
w kościele, — czynił to Nabielak.
Nabielak stanął na ich czele.
W tej chwili w ruchu miasto całe.
A jutro już....

LELEWEL

Dzień nowy — !
Zdawna, — tak, — byłem już gotowy, —
lecz dziś, — co mówisz, — nic nie słyszę,
bo tam, — tam jestem cały słuchem,

bo, — lada chwila, — — tam jest siostra, —
czuwa, — więc cicho mówić muszę,
bo zasnął chwilę. — — — W tem, co mówisz,
ciężar ogromny spadł na duszę.

BRONIKOWSKI

Aleś ty jeden jest, człowieku,
konieczny. — Zebrać trzeba ludzi.
W chwili tej, gdy się naród budzi,
ty nie chcesz wziąć na siebie grzechu
niedbalstwa?

LELEWEL

Innych macie.

BRONIKOWSKI

Tyś przyrzeczenie składał bracie.
Natychmiast zwołaj, — spisz ich listę.
Poniechaj sprawy osobiste,
bo to jest rzecz ogromnej wagi,
to się stać musi.

LELEWEL

To się stanie,
co Bóg zakreślił w swojej woli,
nie to, co człowiek zaś ma w planie.

BRONIKOWSKI

Pan nie masz prawa.

LELEWEL

Serce boli.
Bóg wprzódy inne skreślił prawo.
Tu moje prawo — dziś, w tej chwili
od łoża ojca pójść nie mogę.
Nie pójdę nigdzie. —

BRONIKOWSKI

Czyś oszalał?!

LELEWEL

Nie będę mojej duszy kalał,
i tom pamięci ojca winien,
żem przy nim zostać dziś powinien.
Bóg, co ojczyznę zmartwych wskrzesza,
snać sam mnie skazał dziś w odstawę
i innym w ręce daje Sprawę
a mnie z tej winy dziś rozgrzesza.

BRONIKOWSKI

Mam odejść z niczem?

LELEWEL

Z niczem, — z niczem. —

BRONIKOWSKI

Z jak strasznem mówisz to obliczem — — ?
Ja tu biegłem i wbiegłem zdyszany,
bom sądził, że rozum zastanę,
że Pallas, że wróżka Ulissa
u ciebie przebywa z egidą, —
a widzę, że nie słuchasz Pallady,
tylkoś wylękły, tylkoś blady,
nie rączy, jako człowiek czynu.

LELEWEL

Nie najdziesz u mnie Pallady,
nie najdziesz u mnie nadziei.
Przez myśli moich ognisko
cień przemknął się z Cheronei;
przetom wylękły, przetom blady.
Nie najdziesz Pallady, nadziei.

Raczej, to widzę, Hermes nagi
wszedł i u wrót tych z wężem czeka,
by duszę wieść człowieka,
gdyby dziś martwe ojca ciało
w mem ręku syna — tam ostało.
Dopokąd Bóg ten wrót mych strzeże,
dostępu nie ma tu Bóg inny.
Sądź przeto, bracie, czym jest winny — ?
Dzisiaj nic nie wiem, nie pamiętam.
Wszystko na dzisiaj we mnie zmarło
i łzy.... ściskają....

BRONIKOWSKI
(odchodzi)
LELEWEL

Bądź zdrów. —

(słucha podedrzwiami pokoiku ojca)
(wraca do stolika)
(usiada)
(bierze monetę i szkło zwiększające)

Bolesław, — ale który — ?
Napis, — i rycerz na koniku, —
z mieczem i tarczą, — gwiazda z boku.
Wykopalisko. — Przerysuję.
Z rysunku łatwiej wymiarkuję. —

(rysuje)

Cięży głowa.
Niejasno widzę. — Kształt się gubi.

(przestaje rysować)
HERMES
(idzie w kierunku pokoiku bocznego)
LELEWEL
(zamyślony)

Któż — ? Czartoryski, — ja, — Niemcewicz. —
Lubecki może — ? — Rzecz się złoży.
Sejm trzeba zwołać. — — Palec Boży. —
Chłopicki! — — Sprawa się zaczyna.
Późno.

(patrzy ku zegarowi)

Już dziewiąta godzina.

HERMES
(wchodzi we drzwi z prawej)
(do pokoiku ojca Lelewela)
LELEWEL
(wstaje)
(chwieje się)
(idzie do okna)
(stoi chwilę przy oknie)
(odchodzi od okna)
(ku stolikowi)
(usiada)
(zegar poczyna bić dziewiątą)
(Ze drzwi z prawej)
(wychodzi:)
HERMES
(prowadząc starego Ojca Lelewela)
OJCIEC
(idący za Hermesem ku drzwiom w głębi)
(zatrzymuje się w pół drogi)
(po za krzesłem syna)
OJCIEC

Nie czekaj, ztamtąd nikt nie wraca.
Żywemu tobie żywa praca.
Nie czekaj, — jestem marny cień
i zgasnę skoro błyśnie świt.
Padam, jak pada stary pień,
skruszały, zgnębion wielą lat.
Bierz jeno żywą szybką myśl
i gotuj Czyn i sposób Czyn
spólnością, zgodą kurnych chat.
Goń szybką myśl, — myśl lotny puch,
przegania wichrem świat.
O spiesz, o spiesz, myśl lotny puch,
gnana w przestrzeniach wichrem burz.
Ockniesz się jutro w klątwie strat
a wtedy pojmiesz głębie win:
czem będzie jutro, czem jest dziś,
gdy błyśnie szary świt....

LELEWEL
(zadumany)

Jak starożytny grecki myt,
nieznany mężom życia bieg
i niezgadniony kresny czas,
gdy Kloto dzierga krosien ścieg.
Dzisiajże starzec ciężko legł,
gdy się obudza żądza mas
i pędem rwie i naprzód rwie
spólnością wszystkich klas.
Trzebaż, abym ja ognia strzegł
a ręce moje załamane

u wrót grobowca, który sypię
ojcu, — mnież cieszyć się na stypie?

OJCIEC

O żegnaj, lice zadumane, —
żegnaj, w dalekie idę kraje,
na elizejskie ciche gaje
i wzrok się myli, oczy lsną
i ledwie syna cię poznają,
bądź zdrów, — o nie plam ty się krwią — !

LELEWEL
(wstaje)

Czemuż to ręce załamane?
Mój czyn — tam — znak — ostatni kres,
tam krew — mój ojciec kona tam
i ja w ustawnym żalu łez.
O precz, — o precz — wyzwolin mnie,
bo mię ten ciężar łzawy gnie.
Ja nie chcę łez, — chcę krwi, chcę krwi! —
— Ojcze!

OJCIEC

O nie plam ty się krwią —

LELEWEL

Chcę krwi, — ach głos — czyj szept, czyj cień — ?
Po szybach wicher brzękiem gra,
na ulicach się huragan zrywa.
Tłum ludzi pędzi, — tam, to tu —.
Zmęczonym tak — o snu, — o snu, —
bezsennych nocy tyle
a tam się obudzą za chwilę,
tam wstają, gonią, rodzą myśl,
budują państwo — ognia żedz! —
O czemuż mnie nie wolno biedz — ?

OJCIEC

Odchodzę precz, odchodzę precz, —
próżno mnie twego serca strzedz.

LELEWEL

Dzieła poczęli dziś część lwią.

OJCIEC

Synu, o nie plam ty się krwią.

LELEWEL

Wolność, dziś święto, dzisiaj czyn.
Myśl lotny puch — ulata precz, —
tam Polska już poczęta rzecz.

OJCIEC

Byłeś mi wdzięczny syn...

LELEWEL

Precz łzy, precz smutku, precz, precz żal;
już myśl poczęła wielką rzecz,
myśl lotna, ścigła, — precz łzy, precz...

OJCIEC

We wieczność idę, w dal.

LELEWEL

Potęgę sił mi tęgich daj!
Przemódz obawy, troski, znój,
biedz tam, gdzie ma się zacząć bój
a Polska państwem letnich snów!

OJCIEC
(oddala się ku drzwiom w głębi, za Hermesem)

W spokojów wiecznych idę gaj.
Bądź zdrów, bądź zdrów, bądź zdrów.

(przepada we drzwiach)
LELEWEL
(odwraca się)
(spostrzega drzwi otwarte)

Ha! Co to — !? Czy kto przyszedł znów
mnie wzywać, — co to? — Pusta sień.

(Z pokoiku z lewej wchodzi)
SIOSTRA LELEWELA
(znużona)
LELEWEL
(patrząc na nią)

Mój ojciec!!! —

(w kierunku drzwi)

Ojca mego cień!

SIOSTRA
(wskazując drzwi pokoiku)
(niepewno cicho)

Śpi, — śpi — —

LELEWEL
(cicho w myślach)

Wiem, wieczny to już sen.

SIOSTRA

Nie śmiałam dotknąć skroni, czoła. —

LELEWEL
(chce coś mówić)
SIOSTRA

Ciszej. — —

LELEWEL

Głos zbudzić go nie zdoła.
Duch jego odszedł już daleko.

(wchodzą oboje do pokoiku, ojca)
(skąd tejże chwili Lelewel wraca)
SIOSTRA
(wraca i zatrzymuje się w progu pokoiku)

Patrz, łzy z przymkniętych powiek cieką...

LELEWEL

Ostatnie jego do nas słowa...

SIOSTRA

Był ktoś u ciebie, — wejść nie śmiałam,
lecz uchyliłam drzwi na chwilę.
Odeszłam odeń tylko tyle,
co was u drzwi słuchałam.
Prot właśnie nadejść miał w tej porze,
więc chciałam z nim prześcielić łoże,
bo sama nie byłabym w stanie... —
Skończyła się już nasza trwoga, —
gdy odszedł duch od Boga.

(Przez otwarte drzwi z korytarza wpada:)
PROT, BRAT LELEWELA
(przejęty radością)
(gdy ma wybuchnąć potokiem słów)
(z wieścią z miasta,)
(słowa mu giną i martwieją na widok brata i siostry)
(stojących bez ruchu)
NIKE Z POD CHERONEI
(wbiega tuż za nim)
(i przesłaniając go ręką w gwałtownym ruchu)
(mówi za niego:)

Radość wam wróżę!
Umarli biorą róże!!

Mrą wasi wrogowie
i waszych świętości stróże
walczą! Idą w honorze!
Więzy zerwane!
Śmierć kosi! Przez ten dom dąży!
Zbudź się ludom chorąży!
Śmierć tobie wzięła trud
i ciężar, co ciąży.
Zbrój się w męczarni ducha!
Tam krew i zawierucha!! — — —
Czyż wy zdeptać miłości niezdolni?! —
Wy dziś już — wolni!!

(bębny wojsk przechodzących daleko w ulicach)



W ULICY
Wązka uliczka wiodąca od głębi ku przodowi; tyły domów, mury ogrodów. Dwie ulice wiodą w bok, jedna z prawej, druga z lewej. Na rozstaju ulic latarnia. W głębi widok się otwiera na szeroką ulicę: Krakowskiego Przedmieścia.
PALLAS
(stoi w uliczce wązkiej)
(patrząca ku głębi)
WOJSKO
(przechodzi oddziałami w głębi z prawej ku lewej, wciąż w jednym kierunku)
(bębny biją)
PALLAS
(skrada się ku wylotowi uliczki)
(nawołuje)
(udając komendę)

W lewo zwrot!

PORUCZNIK CZECHOWSKI
(idący główną ulicą wśród oddziałów)

Naprzód marsz!

(zwraca w ulicę wąską)
ODDZIAŁ CZECHOWSKIEGO
(odłącza się od głównej kolumny)
(wkracza w uliczkę wązką za dowódcą)
PALLAS
(kroczy przed nimi)
CZECHOWSKI

Gdzie wiedziesz?

PALLAS

Do Arsenału!
Za tobą mnogie pójdą roty.
Uderzę ogniami szału.
Na loty, na loty, na loty!

CZECHOWSKI

Za tobą, Boża dziewico,
o Pallas!

PALLAS

Ja za przyłbicą
duch nieśmiertelnej siły.
Chodź ty mój miły.
Jakież twe imię? Niech słyszę:

CZECHOWSKI

Czechowski.

PALLAS

Twe imię Sława ukołysze.
Twój dzień jedyny, ta noc jedyna.
Ojczyźnie twej zyskałam syna!
W drogę!

CZECHOWSKI

Naprzód marsz! Wiara?
Skończone królestwo Cara!
Do Arsenału!

(przechodzą w uliczkę z prawej)
(bębny)
PALLAS
(zwraca się ku głębi)
(bo spostrzega, że)
WOJSKO
(przechodzi znów główną ulicą w dawnym kierunku)
PALLAS

Hej! Stójcie, — tam kto są? Gonią?
Hej! — Przesłoniły drogę skrzydłami.
Stójcie, ja z wami!
Gdzie dążycie?
Tu idzie o wasze życie.
Prowadzą was na zdradę!
A wy gonicie rade.

ARES
(wśród wojska, w głównej ulicy)

Do Belwederu!

GENERAŁ ŻYMIRSKI
(na koniu, wśród wojska, w głównej ulicy)

Do Belwederu!

ARES

Trupami zaścielę pole!
Zwycięstwo biorę nad tłumem!

PALLAS

Rozłączasz się z rozumem.
Szaleństwem oszołomiony!

ARES

Grajcie trąby!

ŻYMIRSKI

Hej! Bęben, sygnały!

NIKI
(lecą na skrzydłach)
(ponad głowami żołnierzy)
(w kierunku przechodzącego wojska)
PALLAS

Oszalały! oszalały!

(cofa się ku przodowi)
WYSOCKI
(wbiega z uliczki, z lewej)
(spostrzega Pallas)

Ha, ty moja!

PALLAS

Ha, ty mój!
Jużeś pierwsze zwycięstwo wziął!

WYSOCKI

O patrz, jako mię kirysyer ciął;
a tu na licu, patrzaj, —

PALLAS

Rana!
Krew świeża, pozwól wyssać, pić.
Ty Sławą będziesz żyć!

PODCHORĄŻOWIE
(wkraczają z uliczki, z lewej)
(zatrzymują się)
PALLAS

Oto słuchaj, tam oni,
kolumny mnogie rycerzy,
w zaślepieniu idą na Belweder.
Ares, Ares szalony je goni.
A córy moje skrzydlate
we chmurze nad ich głowami,
nad wojska zwartą kolumną.
Jeden tylko głosu słucha mego

z jedynego tego jestem dumną.
Ten głos mój posłyszał tajemny
i z nocy korzysta ciemnej
i w boczną wiedzie ulicę
swój huf.

WYSOCKI

Gdzie szedł?

PALLAS

Ten poszedł do Arsenału.
Co tchu tam lećcie a tłumom
rozdajcie bronie! Rwać bramy!
Słyszycie mnie!?

PODCHORĄŻOWIE

Słuchamy!!

GOSZCZYŃSKI
(wchodzi z uliczki, z lewej)
BELWEDERCZYCY
(wchodzą za nim)
PALLAS

A zasię teraz ja sama,
działająca świadomie,
zezwolę, by Ares uwierzył,
że zwyciężył. Tak z wami jedynie
dobędę Arsenału
i zamknę dla Księcia miasto.
Ares będzie mym więźniem w domie,
w królewskim pustym pałacu,
gdzie się będzie cieszył niewiastą.
Wtedy pójdę doń i Słowem zbudzę.

STANISŁAW POTOCKI
(w głębi)
(wchodzi z ulicy głównej)
(zbliża się)
GOSZCZYŃSKI

Ktoś idzie — ?

PALLAS

Ktoś dostojny.

WYSOCKI

Stój!

POTOCKI
(z daleka)

Ty stój!!

WSZYSCY
(przystanęli)
POTOCKI
(zbliża się)
(poznał Podchorążych)

Dokąd to dzieci?!

PALLAS

Gwiazda na czołach nam świeci,
gwiazda Bożej dumy.

WYSOCKI

Pójdź z nami panie Potocki!
Gdy orzeł wzleciał nad nami!

POTOCKI

Milcz!! Każę!

WYSOCKI

Generale, nie żartuj z honorem!

POTOCKI

Nie ty stróżem mojego honoru!

WYSOCKI

Nie ujmuję Waszmości waloru.
Chcę byś ty nam był wzorem.
Byś był pierwszy pośród bohaterów.

POTOCKI

Awanturnik.

NABIELAK

W łeb kulką!

WYSOCKI

O panie Potocki.
Na kolanach cię prosimy.

(klęka)
PODCHORĄŻOWIE i BELWEDERCZYCY
(stoją nieporuszeni)
POTOCKI
(się uśmiecha)
WYSOCKI

Błagam.
Pójdź z nami. — —

POTOCKI
(milczy)
WYSOCKI

Milczysz — ?

PODCHORĄŻOWIE

Pójdź z nami.

(klękają)
POTOCKI
(odwraca się)
WYSOCKI

Milczysz — ?

PODCHORĄŻOWIE
(powstają)
WYSOCKI

Więc sami!

(nawołuje)

Dzieci, hej bracia, laury do podziału!
Do Arsenału! Do Arsenału!!

(wychodzi)
(wyprowadzając oddział Podchorążych)
(oraz Belwederczyków)
(w uliczkę małą, z prawej)
POTOCKI
(pozostał)
(zadumany)
PALLAS
(staje przed Potockim)

Ktoś ty jest? — że oni ciebie żądają.
Czyliś ty znaczny i możny?
Jakążeś ty znaczony potęgą,
że stajesz wprzek moich dróg?
Z czyich-żeś ty sług?

POTOCKI
(marszczy brew)
PALLAS

Czyli ty chcesz, by twoi przelewali krew

marnie?
I ty sądzisz że ciebie nie ogarnie
ten lot orłów,
którychem ja pobudziła.
A wiesz-że ty, jaka jest siła,
co się dzisiaj w nocy przesila?

POTOCKI
(opuszcza głowę, zasępiony)
PALLAS
(włócznią uderza go po głowie)

Zapamiętaj się w twoim rozumie.

ZALIWSKI
(na czele oddziału żołnierzy)
(wchodzi z małej uliczki, z lewej)

To noc, niech kule biją.

(komenderuje)

Formuj front! — W lewo zwrot!
Marsz!!

PALLAS

Gdzie?!

ZALIWSKI

Do Arsenału!

PALLAS
(wskazując Potockiego)

Patrz!

ZALIWSKI

Kto tu jest?! Hasło! Stój!

POTOCKI
(nieporuszony)

Kto? — — — — — — — Swój.

ZALIWSKI
(poznaje)
(salutuje)
(komenderuje)

Prezentuj broń!

POTOCKI
(dobywa szpady)
(komenderuje)

Uchwyć za broń! — Baczność! — W prawo zwrot!

ZALIWSKI

Idziemy do Arsenału!

ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(usłuchał komendy Potockiego)
(i stoi odwrócony)
POTOCKI

Naprzód marsz!

ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(poczyna iść)
(w uliczkę ku głębi)
ZALIWSKI
(staje przed oddziałem swoim)

Gdzie?!!

POTOCKI

Milcz!!

ZALIWSKI

Tam droga do Belwederu! — Zdrada!!

POTOCKI
(odsuwa Zaliwskiego szpadą)

Ot służę, — to moja szpada.

GŁOS

Moskale! Patrol żandarmów!

ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(cofa się ku przodowi)
PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
(pojawia się w głównej ulicy)
ZALIWSKI
(do swoich)

Formuj front! — Zejmij broń! W rękę broń!

POTOCKI

Stój!

ZALIWSKI

Zmierz się! Cel!

POTOCKI

Stój!

ZALIWSKI

Cel! Pal!

ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(strzela w głąb)
PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
(wkracza w uliczkę wązką)
OFICER ŻANDARMÓW

Hurra! Cel! — Hurra! Pal!

ZALIWSKI
(do swoich)

Na ziemię!

ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(przypada do ziemi)
PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
(strzela ku przodowi)
POTOCKI
(który stał nieporuszony)
(ugodzony)
(pada.)
ZALIWSKI

Podnieść się! — Bajonet!

ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(nakłada bajonety)

Naprzód marsz!
Naprzód leć!

PALLAS

Naprzód!

ZALIWSKI

Wiara! Tnij!

OFICER ŻANDARMÓW

Cel! Pal!

(padają strzały)
(wielu z oddziału Zaliwskiego upada)
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(z bajonetami wchodzi ku głębi w uliczkę)
PALLAS
(biegnie ku głębi)

Krwi! krwi!

PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
(cofa się)
(wyparty w głąb)
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
(znika w ulicy głównej.)
POSPÓLSTWO
(z uliczki, z lewej)
(wlecze po ziemi Makrota)
CHÓR

Szpieg! Szpieg! Powiesić, rozedrzeć, mordować!

MAKROT

Zmiłujcie się! Zmiłujcie się!

CHÓR

Szpieg! Szpieg! Powiesić, rozedrzeć, mordować!

MAKROT

Zmiłujcie się! Zmiłujcie się!

MŁODY GENDRE
(w mundurze oficera rosyjskiego)
(wbiega z uliczki, z prawej)

Stójcie! Stójcie!

TŁUM
(zatrzymuje się)
MAKROT

O ty miłosierny!

(czepia się nóg wybawcy)
(wpatruje się w pochylonego nad sobą)
(nagle:)

A wiecie, kto to jest?! To syn obwiesia,
najpodlejszego łotra syn. Przy Wielkim Księciu
jest jego ojciec przybocznym na służbie;
Zabijcie go!

(rzuca się na młodego Gendra)

Ty psie! Ty psie! Ty psie!

MŁODY GENDRE
(dobywa pałasza)
TŁUM
(odbiera mu pałasz i łamie)
MŁODY GENDRE

Ojcze! — A!!!

(upada)

Ojcze — — —

MAKROT
(stoi nad trupem)
(ogłupiały)
GŁOS

Teraz kolej na cię!

MAKROT
(nasłuchuje)

Stójcie! — Ktoś jedzie? — — —

TŁUM
(słucha)
(oczekują)
MAKROT

Kareta po bruku!

(wjeżdża kareta)
MAKROT
(rzuca się ku karecie)

Kto jedzie!?

WOŹNICA

Jenerał Nowicki!

MAKROT

He? Kto, mówisz, jedzie?

TŁUM
(otacza karetę)
MAKROT

Patrzajcie! Chresty na piersiach na przedzie!
Zdrajca! Ty zdrajca Lewicki! Znam ja cię!
Cha, cha, cha, przedajniku! Będziesz wisiał bracie!

(pada kilka strzałów)
MAKROT

Och — trup! — trup!

1 GŁOS

Wyciągnąć trupa!

POSPÓLSTWO
(wywleka trupa z karety)
2 GŁOS

Zobaczcie kto to?!

WOŹNICA

Nowicki generał!

(zeskakuje z kozła)
2 GŁOS

Za Lewickiego zabit! — Nieszczęście! Szlachetny
poległ za zdrajcę!.

WOŹNICA
(wyprowadza konia w boczną uliczkę)
1 GŁOS

Kto rzekł, że to zdrajca!?
Kto nazwiska pomylił?

2 GŁOS

Wieszać!

TŁUM
(wskazując Makrota)

To on!!

2 GŁOS

Rajca!
We krwi mu wytrzeć pysk!

TŁUM
(rzucają się na Makrota)
(przewracają na ziemię i wleką)

Niech wisi w górze!
Naści pij! Na latarnię! Krew, krew, krew na murze!

(porzucają trupa w ulicy)
(oddalając się w ulicę główną.)
(Popod murami skradają się:)
KERY
(przypadają ku trupom leżącym)
(pochylają się nad trupami)
(ssające ich krew).
CHÓR

Ssaj z piersi wszystko złe,
jad wszelki wypij z ran.

KERA
(pochylona nad trupem Makrota)

Ten mój.

KERA
(pochylona nad trupem Potockiego)

Ten mój.

KERA
(pochylona nad trupem młodego Gendra)

Ten mój.

KERA
(przypadła nad trupem Makrota)
(ssąca krew)

To szpieg.

KERA
(przypadła nad trupem Potockiego)

To wielki pan.

KERA
(przypadła nad trupem młodego Gendra)

To nędzarz.

KERA
(nad trupem Makrota)

Wyssaj ból
i tul i pieść i tul.

KERA
(nad trupem Potockiego)

Gdy zejmiesz duszy jarzmo,
gdy wyżresz z duszy grzech,
poniesiem je na ostrów,
na śmiech.

KERA
(nad trupem młodego Gendra)

Na śmiech.

KERA
(nad trupem Makrota)

Na śmiech.

(W uliczce, w murze ogrodowym)
(słychać u furty przekręcanie klucza)
(furta się otwiera)
(wchodzi:)
KSIĄŻE ADAM CZARTORYSKI
(zatulony w wielki płaszcz)
(rozgląda się)
(pozostaje w cieniu pod murem ogrodu)
KERA
(nad trupem Potockiego)

Ktoś idzie....

KERA
(nad trupem młodego Gendra)

Człowiek żywy.

KERA
(nad trupem Potockiego)

Pod murem wstąpił w cień.

KSIĄŻE ADAM CZARTORYSKI
(postąpił kilka kroków)
(we światło)
(nasłuchuje)
(bada)
(zamyślony)
KERA
(nad trupem Potockiego)

Wystąpił.

KERA
(nad trupem młodego Gendra)

Mówi.

KERA
(nad trupem Potockiego)

Myśl swą waży.

KS. CZARTORYSKI

Korona — — — —

KERA
(nad trupem Potockiego)

O koronie marzy.

KS. CZARTORYSKI
(zadumany)

Gdzie pójść — ?

KERA
(nad trupem Potockiego)

Myśl swoją miej na straży.

KS. CZARTORYSKI
(rozgląda się)

By wgłąb mej duszy się nie wdarli,
uniknę, — — —

(chce iść w kierunku ulicy)
KERA
(nad trupem Potockiego)
(wznosi głowę)

Słyszą. — —

KS. CZARTORYSKI
(zatrzymał się)
(pochylił się, by zbadać,)
(by dostrzedz)

Kto!?

KERA
(nad trupem Potockiego)
(podnosi się)
(z ust jej ciecze krew)

Umarli!




W PAŁACU ŁAZIENKOWSKIM.
(Przedsionek pałacu, z kolumnadą.)
(Zwiędłe krzewy i cyprysy.)
BOGINIE ZWYCIĘSTWA
(prowadzą Aresa, jako Tryumfatora)
CHÓR BOGINEK

Zwyciężyłeś zwycięstwem Boga.

ARES

Przygiąłem opornych do stóp.

CHÓR BOGINEK

O piersi dumy ich uderza twoja ręka,
na karku pychy ich spoczęła twoja noga.
Pobrałeś rycerski łup.

ARES

Oto zbroja od upałów pęka.
Pot z liców ocieka kroplami.
Podajcie pić.

CHÓR BOGINEK

Zwyciężyłeś nad mnogiemi ludami.
Po tej kąpieli krwawej
odrodzą się i poczną żyć.

ARES

Zdejmijcie zbroję, co krwawi.
Zdejmijcie z oczu kask.
Rozpłomienić domostwo ogniami.
Dziękczynne zapalić kadzidła
Zewsowi za wielość łask.

BOGINIE
(podają mu pić)
ARES

Nie wprzódy puharu nachylę,
aż ojca objatą zasilę.

(przyjmuje puhar)
(wylewa część napoju na ziemię)
BOGINIE
(zapalają ognie na trójnogach)
(pałac się rozświetla)
ARES

Czyjaż to ta siedziba pusta?

CHÓR BOGINEK

Polski ostatniego Augusta
dom, stawion Hellenów sztuką.

ARES

Przecz serca nie stało wnukom
tu mieszkać — ?

CHÓR BOGINEK

Puste pokoje.

ARES

Rozewrzeć na ścież podwoje!

BOGINIE
(otwierają drzwi główne pałacu)
(w głębi ukazuje się:)
EROS
(stojący w drugiej sali, okrągłej)
CHÓR BOGINEK

Jakiż to chłopiec młody?
Rumieńcem kraśne jagody.

Łuk dłonią ujął złoty
i złotą strzałę waży.
On-że stoi na straży
w opustoszałym domie.
Kto jesteś piękny młody?
Czy Cypryda ciebie urodziła,
żeć tyle przydała urody
i lice dziwem okrasiła?

EROS
(zmierza się łukiem)
(godząc w pierś Aresa)
BOGINIE
(wchodzą w głąb pałacu)
(Z głębi pałacu wiodą ku Aresowi)
JOANNĘ
(ubraną w wielki welon biały)
(i suknię białą w gwiazdy.)
CHÓR BOGINEK

Wiedziem do cię miłośnicę,
bierz miłośny dar.
Patrz, lubieżna Afrodite
wstaje ze śmiertelnych mar.

ARES
(patrzy na Joannę)

To blednie, to się płoni.

JOANNA

Eros mnie k’tobie goni.
Eros, Eros mnie ściga.

ARES

Cyprys mnie w tobie obdarza,
rumieńców licom przydaje.

JOANNA

Miłość rumieńców przymnaża.
Któż-to mnie z nędzy dźwiga?

CHÓR BOGINEK

Cyprys, wszechwładna Afrodite,
przydałać godną świtę
i przykazuje kochanka.

JOANNA

Ja słusznej woli poddanka,
Erosa moc poznałam
i uwiedziona wojny znakiem,
na mieczów igrzysko wstałam
i jestem oto tu z orszakiem.

ARES

Pójdź, jakoś dla mnie przeznaczona.

JOANNA

Miłością k’ tobie pałam.

ARES

Cyprys cię zseła niezwyciężona.

JOANNA

Przez wstyd mój i hańby pożyte
ty pomścisz mej niemocy.

ARES

Rycerze mnogie zabite
do twego rydwanu zaprzęgnę
i wszystkie zlękłe dosięgnę.

Patrz, oto wieńce zdobyte.
Pobrałem wszystkie tej nocy.

JOANNA

Złotem te wieńce uwite,
nie mego to kraju listowie.

ARES

Zdobyłem potęgą mocy:
teć biorą bohaterowie.

JOANNA

Ciebie ja to pragnęłam,
ciebie kocham.
W nędzy i lęku się gięłam,
że w nocach bezsennych szlocham
a teraz jużem wesoła.

ARES

Rozpogódź dziewo czoła.

JOANNA

A teraz jużem dumna.
Dotknęłam twego kolana,
chcę ciebie uznawać pana.
Po za mną, po za mną trumna,
po za mną Śmierć i lęk,
Weselny słyszę zgiełk i szum.

ARES

Uderzać mieczmi o tarcze.
Chcę słuchać zwycięskich dum.

(w salach pałacu odzywa się muzyka)
JOANNA

Twojej miłości wystarczę,
miłośnym chętna upałom.

ARES

Powaliłem rycerzy zastępy,
z pęt wyzwoliłem ducha;
rozkoszy śmierci zaznali,
ty zaznasz rozkoszy ciała.

JOANNA

Twoja je rozkosz ocali
z mąk ducha i ducha bolu.
O ty, któryś je porwał ogniem,
bierz rozkosz...

CHÓR BOGINEK

Powstaniem za jego głosem
i mnogie zapory pogniem.
On włady wojennym losem.

ARES

Zwycięstwo zyskałem w polu,
zwycięstwo zdobyłem krwi,
narody zbudziłem do życia.

JOANNA

Miłość zdobyłeś tajemną.
Byłam bolesną i ciemną,
serce pojmałeś z ukrycia.

ARES

Jakież cię nędze trapią,
jakież niepokoje cię łamią,
ty piękna, jeśliżem rzekł,
żem pobił i zwyciężył bojem — ?

JOANNA

To serce drży niespokojem.

Pobiłeś rycerze w boju,
lecz ja się troskam w niepokoju,
bo walczył wzajem mąż i brat
a niewiem jaki walki bieg
i nieznam jeszcze krwawych strat,
czyli mam płakać męża
a cieszyć się brata zdrowiem,
czy bratowego zgonu
płakać a męża kląć zabójcę — ?

ARES

Zapomnij, zapomnij niewiasto.
W pożarach wzdęło się miasto
krzykiem i wojny wrzaskiem.
Otoczęć łun złotych blaskiem,
nacieszę widokiem plonu.

JOANNA

Zwycięski wchodzisz w te progi,
gdzie latmi zerdzałe wrzeciądze
i czas upłynął mnogi,
jak nie wszedł nikt godny.

ARES

Wnoszę zwycięską moc.
Pobrałem zastępy tłumne
i podeptałem dumne.

JOANNA

Wzeszedłeś na jedną noc.

ARES

Na jedną noc ty moja.

JOANNA

Daj patrzeć, — twoja to zbroja — ?

W bojach już razy tyle.

(wskazuje leżącą opodal zbroję Aresa)

Szczęsno spominać te boje,
wspominać zwycięstwa chwile
na smutku dzisiejszej żałobie.

ARES

W zwycięstwie myślę o tobie,
o tobie, miłośna pani
i dar twój biorę w ofierze.

JOANNA

Jesteś ten, któremu ja w dani
miłość moją przynoszę,
i ten, w którego wierzę.

ARES
(wiedzie ją ku drzwiom pałacu)
JOANNA
(we wrotach zatrzymuje się)
(patrzy na Boginie)
BOGINIE ZWYCIĘSTWA
(stulają skrzydła)
JOANNA

Co one robią?

ARES

Skrzydła kładą.

JOANNA

Nie będą walczyć — ?

ARES

Więcej nie. —
Cóż twarz twą w lęku chylisz bladą?

JOANNA

To źle. — — —

BOGINIE ZWYCIĘSTWA
(kładą się do snu w przysionku pałacu)
JOANNA

Co one czynią?

ARES

Sen je ściele.
Spełnione dzieło. — Patrzaj wieńce
kładą pod czoła, snu spragnione. —
Cóż lice chowasz wylęknione?

JOANNA

Nie zbudzą się do walk?

ARES

Już nie.
Cóż drżysz i szlochasz w męce?

JOANNA

To źle. — — —

ARES
(wiedzie ją w podwoje pałacu)
(muzyka coraz cichnie)
KORA
(jako królowa)
(pojawia się w salonach pałacu)
JOANNA

Kto jest ta, która przechodzi
przez jasność sal, jako pani?
Wszyscy, jak jej poddani — ?
Jakaż cichość za jej każdym gestem, —

jeno drzewa z ogrodu szelestem
drżą — — —

KORA
(wchodzi do przedsionka pałacu)

Oto pani jestem.

JOANNA

Powiedz piękna, — zdajesz się władnąca,
czyliś nocy królowa tajemna?
Miłość nas wiedzie
a światła przed nami gasną
i droga staje się ciemna — ?
Oto miłośna w pałacu tym błądzę.
Ktoś jest — ?

KORA

Ja tutaj rządzę.

JOANNA

Oczy twe płomieniące,
dziw w oczach twych i głębie,
przetom zlękła, jako gołębie
i nogi podemną drżące.

KORA

Zaszłaś w kraje tajemne.
Z Plutusem święce gody
a oto teraz idę zwiedzać spichrze.
Oto część mej urody
straciłam na jesiennym wichrze
i na jesiennym chłodzie;
fala niesie po wodzie
moje złote kosztowne listowie.

Lecz cyt,.... cicho, — — tam groby,
tam pod ziemią śpichlerze,
tam idę.

(zwraca się do orszaku)

Podajcie złote klucze.

(przyjmuje klucze)

Zamykam niemi serca,
zamykam niemi dusze.
Oto wieki ożywię idące.
Wieki i lata, co przyjdą,
żyć będą ziaren tych treścią.
Ziemia rodzić będzie,
kędy siew padnie zdrowy.
Ludzi zbudzę, roześlę orędzie
na żywot, — żywot nowy!
Pokoleniom ostawię czyny,
po ojcach wielkich, — wielkie wskrzeszę syny, —
kiedyś, — — będziecie wolni!
Co złego w was i co marne,
to jako plewy i ziele złe zgarnę;
co chwastu na waszej roli
i co szkodzi wam i co was boli,
to ukoję — czasu przebiegiem.
Przejdziecie jeszcze niejedną nędzę
i niejedną przebolicie próbę.
A jeżeli lichego serca ludzie
w was samych gotują wam zgubę, —
ja ich powołam, — i jak plewo zmiotę!
I w ziarnach tu — na dnie — przechowam cnotę!
Za czas znów wrócę — i jeszcze razy wiele
przyjdę — Wiosna, z gwiazdą na czele

i żywot dam, — tlejący w zgliszcz popiele! —
A dzisiaj — kres. — Krwi przelanej nie zmarnię.
Krwią pola a role użyźnię
i synów z krwi tej dam — kiedyś — Ojczyźnie.
Dzisiaj kres. — — —

JOANNA

Co ona mówi — !

KORA

To wola!
Słyszysz skargi Eola — ? — — —
Rządzę tu gospodarnie.
I zapęd i siłę skryję,
przechowam lata długie
i kiedyś ich — — — — użyję!!

(rozkłada ręce)

W sen, w sen, w sen bogowie,
w sen ludzie, strudzone dusze!
Zaklinaniem was muszę!
Wolą mam w Słowie!!

(gestem)
(każe przejść Aresowi i Joannie)
ARES i JOANNA
(idą do wnętrza pałacu)
(światła za nimi gasną)
KORA
(staje wśród śpiących Bogiń)

Hej wy boginie — w śnie — ?!
Hej, wy moi goście skrzydlaci.

Kiedyś przyjdzie znowu ten czas,
gdy Pallas wezwie was
i zwycięski dług wam zapłaci.
Zapamiętajcie słowa.

(zamyka drzwi pałacu kluczem)
DZIECI EOLA
(w szumie drzew)

Królowa — królowa — królowa — — —

KORA
(zapada się)



TEATRUM STANISŁAWA AUGUSTA.

W Stanisławowskim parku, na ostrowie
jest teatrum Króla Jegomości.
Ponad wodą na podjum jest scena,
przeciw sceny półkrągłe dla gości.
Przeciw sceny na kamiennem otoczu
siedli w tronach wielcy tragikowie.
Co się kiedy na scenie tej dzieje,
patrzą oni, co dzieła tworzyli.
I tej nocy, gdy jesień się sili,
zeszedł księżyc w drzew suchych przeźroczu
i w tym dziwnym odblasku księżyca
sterczą rujny i w gruzach świątynie.
O północy, o dwunastej godzinie
przyszli ci, co w wojennym czynie
polegli, przyszli gromadą
i na stopniach na podjum przysiedli,
oczekający.

GENERAŁ GENDRE

Czas mnie, hej Boże, czas
na tamten lepszy świat.
Słowianin ja, wasz brat,
ja był z wami niezgodny,
podłości spętany kajdanem,
tak ja dziś stanął za majdanem,
dziś do mnie złość nie ma przystępu,
ani zawiść, ani małość podła;
Boża mnie to ręka wywiodła.
Bracie w męce, podaj-że ty dłoń.

STANISŁAW POTOCKI

Precz! — Dusza się moja wzdryga.

Co ty za duch, — ty mój wróg;
nie tenci mój, — co tobie Bóg.
Jakoż podam dłoń?

GENDRE

Ja widzę, iż ciebie pali skroń.
Tyś powalony mieczem padł — ?

POTOCKI

Własny zabijał mnie brat
i własny syn złorzeczył.
Przekleństwem mnie Bóg strącił, Kat.
Jemużem dziś władztwa przeczył;
jakoż mnie pchnął los w ten bój,
gdym chciał boju powstrzymać i ognie;
czylim wiedział, że zapęd mnie pognie
i połamie, jak zbroję skruszałą
a serce się ozwało
zapóźno. — O syny, o ojczyzno, o bracia!
Daleko wy odemnie, daleko.
Już mnie głosy wieczyste wezwały,
już tylko wołań mych echo
jękliwe w parku się błąka;
też mi czekać, bym rychło powiezion
był w miejsce spokoju, gdzie łąka
wiecznie kwitnąca; — —
a dusza jeszcze tęskniąca, —
a serce, czego nie przebolało
żywe,
teraz się upomniało tęskliwe.

GENDRE

Wot tobie, duszo, upały

a sercu mojemu mroźno,
czyli mój syn ostał się cały?
Syn jedynak, — dziecina miłości, —
czy mi jego też Boh pozazdrości?
Czyli on też będzie ojcu towarzyszem
i w uścisk obejmie szyję
i pocałowaniem zmyje
z mych ust słowa trwogi i lęki
wyżenie precz i wypije — ?
O dziecię, o synu jedyny!

POTOCKI

Jakież były moje ciężkie przewiny?
Giną z oczu, zanikają z myśli. —
Otośmy tu duchy przyśli,
rozkazem nieśmiertelnych wołani.

CHÓR POLEGŁYCH

Popłyniem polegli ku otchłani.

POTOCKI

Patrzę jeszcze w świat ten, jak zanika
i wraz tracę z myśli, co się stało;
coraz giną moje czyny i błędy,
jeno spokojność dziwna wszędy.
Jakież były moje przewiny?
Za broń wzięły ojce i syny
i na się wzajem godziły
w zapamiętaniu, w obłędzie. —
O jakożem stawał za sędzie
tym, co sprawiedliwie walczyli?
Zali sprawiedliwość i sąd
śmiertelnym nie największy błąd?

GENDRE
(wśród oczekujących poznał syna)
(przygarnia go ku sobie)

O syn mój, poznaję cię, synu!
Tyżeś to koło mnie dziecino?
Sięgałeś ręką wawrzynu,
aż Śmierć zadzwoniła godziną
wskazane dla ciebie piętno.
Będzie twa dola pamiętną.
Lecz któż tę pamięć zapłacze,
twoją dumę i wolę junacką?
Zapłakałby i sam Car, kozacze,
że ty wmieszał się w tę bójkę lacką
i padł pierwszy, jako podcięty kłos żyta;
jako jabłoń, gdy w płatkach okwita
i ostrzejsze powieją nań zwieje,
tak ty spadł, jak ten okwit, co mdleje.
I z ojcem, przy ojcowej piersi,
razem na tamten raj idziem najpierwsi.
Cóż nas czeka? Pójdziem ku otchłani,
przez piekielne pustynie gnani?
O gdzieżeś pokoju wieczysty?
Kraj mamy przegonić ognisty — — — ?

SYN GENDRE

Ach ojcze, łzy cudze palą.
Łzy cudze na twarz mą upadły
i przez to lica syna twojego pobladły,
bo trwogą zjęty i strachem,
że te łzy zaciążą przed Bogiem,
bo ja zabójca był w tej wojnie z Lachem.

GENDRE

Synu, zabijałeś w obronie!

SYN GENDRE

Jakoż nie mieli walczyć,
gdy okręt i łódź ich tonie;
widno ognie i żar wrzał w ich łonie.
A ja byłem pośród nich przeklęty
i miecz mój i moja dola
i szedłem z tą klątwą do pola
i padłem, jako kłos zżęty.
Snać Boża była ta wola.
Pójdziem, ojcze jedyny, w kąt święty,
kędy Cary będą nasi ojce,
gdzie wszyscy równi i blizcy
i ci górni i wyniośli i nizcy,
kędy będziem rówieśni mołojce,
śród kwiecia, pośród uroków.
Rzucamy ten kraj mętów i mroków
i dusze oczyścim winni
i będziem za łaską Bożą,
jako są czyści i niewinni,
gdy przeminie czas piekieł niewoli.
Ach ojcze — — — !

GENDRE

Coć jest duszo-synu?

SYN GENDRE

Serce boli,
żem nie kochał, — skorom był tam żywy
a mogłem być kochaniem szczęśliwy.
Żem był ojcze dla wielu ohydą

i iż nienawidzili mnie.
Więc, jak widzę ich, że teraz idą
razem ze mną i z nami, kędy przeznaczenie,
to mnie ściska ból serce i duszę,
i dumę moją dawną
i dawną pychę marną kruszę
i chciałbym uzyskać przebaczenie.

GENDRE

Śpij, uśnij dziecino-synu.
Śpij w wieńcu złotym wawrzynu;
położyć go dłoń Boska w dań.
Upadłeś, jako pierwsza brań.

SYN GENDRE

Tak tęsknię ojcze do świtu,
do jasnego, czystego błękitu;
bodaj zeszła ta trwóg pełna noc. —
Któż to może? — Kto to jest ten Bóg,
co posiada nieśmiertelną moc,
przegonić precz ciemnie i mgły
i sprowadzić pogodą kwietne sny
i powieść nas w jasność i światłość dróg?

GENDRE

O synu, przeklął nas Bóg.
O synu, nie pytaj starego,
ileć ręce zdziałały złego,
ilekroć ciebie pchnęły ku czemu,
i duszę skalały młodą.
Teraz nas wichry powiodą
w noc jeszcze większą i groźną.
O czujesz, jak wieją mroźno?

SYN GENDRE

O nic to ojcze, te mrozy,
jeno łzy te bratnie i siostrzane;
tych straszną, palącą ranę
czuję, —
ta rana wskroś duszę dojmuje
i jakby ukaźne łozy,
zabija, męczy, katuje.
Te łzy, które oni płaczą —
o patrzaj — na nich — przeklęli. — — —

POTOCKI

Odwrócili się odemnie Anieli.
O kędyż jasne słońce?
Kędyż skrzydeł ich przedsłanne gońce?
Ostała przy nas noc i pustość strachu.

PALLAS
(wchodzi)

Kto tu się skarży?

CHÓR POLEGŁYCH

To my.

PALLAS

Kto wy?

CHÓR POLEGŁYCH

Spętane lwy.

PALLAS

Czyją wy ujęci ręką?

CHÓR POLEGŁYCH

Męką.

PALLAS

Kto was tu zaprzągł?

CHÓR POLEGŁYCH

Śmierć.

PALLAS

Wy padli, pierwszy łup. — —
A ty co za jeden? — Hej?

GENDRE

Trup.

PALLAS

A ty kto?

POTOCKI

Marny cień.

PALLAS

Wytniemy wszystkich w pień,
nim zejdzie dzień.
Przybędą towarzysze.
O patrzajcie, tam w oddali, w pałacu,
po przez wodne spojrzyjcie kryształy:
oto dom z kolumnami.
Tam Ares w okowach miłości.
Za chwilę Ares będzie z nami
i wszystko ponurzy we krwi.

GENDRE

Potrząsaj ty daremno twą żerdź;
przecz niewiesz, że Zews z ciebie drwi
i zapęd twój lwi
za czas się skończy?

PALLAS

Heu?

GENDRE

Przybył tu poseł gończy
i wężownicą potrząsał
i cały świat, co się dąsał,
ujął w spokój, — i skon zapowiedział
a tyś duchu wspaniały nie wiedział,
że my spokoju czekamy
i że do łodzi zejść mamy
i płynąć na święte wody,
w wieczystą noc.

PALLAS

A ten młody?

GENDRE

Mój syn — nie budź — niech śpi.
Spokojność jemu oczy zawarła.
Calem bluźnił, że śmierć niezbłagana
żywot jemu w kras pełni wydarła,
aż oto szczęściem niezwodnem
ja ojciec sercem niegodnem
u łona go tulę na skon.

PALLAS

Kto idzie?

CHÓR POLEGŁYCH

Oto zwiastun, — to on!

HERMES
(wchodzi)

Zbłąkane duchy — precz!

PALLAS

Zabieraj swoją właść.
Co mieli pierwsi paść
w ofiarnicy mężów,

tych masz, — oto pozbawieni orężów.
Bierz ich, jak swoją brań.

HERMES

Ty sama masz się oddalić.
Przynoszęć rozkazanie.

PALLAS

A czyjeż to przynosisz wołanie?

HERMES

Tyś ludy biegła rozpalić.
Oto ogniem spłonęło miasto.
Ares odebrał swą dań.
Wracaj niewiasto!

PALLAS

Jako Ares wziął swoje wiano?
Zwycięstwa mu nie dano.

HERMES

A oto Ares we chwale
zwycięstwem cieszy się cale.

PALLAS

To złuda, — to podstęp mój,
bym go miała dla mnie po niewoli.

HERMES

Jego już Zews nie zwoli. —

PALLAS

Podstęp!!!

HERMES

To twoja broń.
Zwołaj twoje duchy i zgoń.
Kres twemu władztwu kładę.

PALLAS

Śmiesz-że ty mnie niweczyć przez zdradę?!

HERMES

»Pójdziesz i zniweczysz Palladę«
Twój rodzic wyrzekł sam.
Zwołaj twe duchy i zgoń
i pilnuj do olimpijskich bram,
skąd-eś je zwołała.

PALLAS

Cóż pozostanie ludziom?

HERMES

Próżna chwała.
Będą walczyć, jako wydolą sami
a ty wracaj z Egidą i duchami,
z tarczą twoją, bijącą płomieniami
i dzidą, co wybija hasło.

PALLAS

Tam duchów tysiąc zawrzasło,
tam gore całe miasto.
Poczęli dzieło krwawe!
Mamże im odebrać Sławę?!

HERMES

Wracaj niewiasto! —
Wężowy chylę splot.

(nachylił laski wężowej)
PALLAS
(schyla głowę)

Uznajęć synu Mai.

HERMES

W lot!

PALLAS
(nawołuje)

Hej Zewsowe orły, które, pioruny niosą,
niechaj-że się w ciszę oddalą!
Niechaj-że polecą ku szczytom,
ku górnym Hymetu śniegom,
ku sinym nad Hymetem błękitom!
Hej, Zewsowe dziewy, siostry płomienolice,
przybieżajcie powrotne z lotów.
Oto czas się dopełnił obrotów
i Zews groźny wasze wyrzekł granice.
Ku mnie wy z dalekosiężnemi skrzydły.
Ku mnie wy, co dzierżycie Sławę.
Bojową poczynaliśmy wrzawę,
zapalone narodów ołtarze
i oto porzucić Sprawę
Zews nam każe!
Hej do mnie, powrotne siostrzyce!
Hej do mnie, do mnie orlice!!

CHÓR POLEGŁYCH
(patrzą ku stronie pałacu)

Patrzaj, skrzydlate tam się chwieją,
w przedsionku nagły ruch.
Oneć słyszą i wracać nie śmieją.
Ku wodzie przygiął je słuch.

PALLAS
(nawołuje ku stronie pałacu)

Hej siostry, siostry orlice,
rzucajcie płonący dom!
Hej do mnie, do mnie sam!
Zwycięstwo wasze kłam!
Biegajcie nim padnie grom.

CHÓR BOGINEK
(przylatuje od strony pałacu)

Wzywałaś, wzywasz — ?

PALLAS

Tak. —
Przysłany straszny znak,
wężowy splot.
Musimy siostry w lot
wracać. —

CHÓR BOGINEK

Kto każe nam — ?

PALLAS

Zews sam.

CHÓR BOGINEK

Rzucić wojenny miot — ?

PALLAS

Wracać.

CHÓR BOGINEK

Przecz Aresowa moc
połamie czar!?

PALLAS

Zwycięstwo wasze kłam!

CHÓR BOGINEK

Z naszej ręki Ares wziął dar
rozkazem twoim i wolą.

PALLAS

Wieńce Aresa niewolą.
Syt Sławy, zwycięstwa syt,

w gnuśności legł.
Zbudzi go straszny świt.
Pokąd go duch wasz strzegł,
Amorów wiązało pęto;
gdy ocknie się ze sennych larw,
gdy pojmie zdradę przeklętą,
gdy posłyszy jęk tych dziwnych harf
i trwogą zadrży niepojętą — — — ?

CHÓR BOGINEK
(przejęte trwogą)

Siostry — — — w lot, w noc!
Gaśnie już nasza moc,
już niedaleki świt.

PALLAS

Rozwińcie skrzydła, w drogę!
Widzicie tam szerzogę — ?

CHÓR BOGINEK

Mgły sine idą od pól,
wiatr ustał, — drży po fali
kobierzec złotolistych szmat.

(W oddali na wodzie ukazuje się:)
ŁÓDŹ CHARONOWA
(płynąca powoli)
CHÓR BOGINEK

Kto-że to płynie z dali?

PALLAS

Ha! — Oto płynie łódź.

CHÓR BOGINEK
(poznając)

Człowiek podeszłych lat;

ogniem mu oko płonie.
Oto zwodzi łódź wielką przez tonie.

PALLAS

Dopełnion śmiertelny ból.
Oto Charon wiedzie im łódź
nieśmiertelną.....

CHÓR POLEGŁYCH

O bródź Charonie, starcze bródź
przez fale, przez wody męt.
Wyzwolin nam przybliżasz czas.
O lituj nas, o lituj nas
w ohydzie ziemskich pęt.

POTOCKI

Czegom nie zaznał w ziemskiej doli,
pojmany w ognie pychy,
pojmany w ognie gniewu,
za tem stęsknione serce boli,
że wielki a byłem lichy.
Więc płaczę żal,
gdy mam się brać
przez noce płynąć fal
na tamten świat.

CHÓR POLEGŁYCH

Słuchajcie, skarży się nasz brat.
Wtóruje jemu szept tych drzew
do żałosnego duszy śpiewu.
Snać-że litują jego doli,
za czem stęsknione serce boli.
Był wielki pychą, lichy sercem

a tymże samym jemu spłynąć
wód złotolistym kobiercem.

POTOCKI

Dałeś mi Panie wszystkie statki
i mnogie, mnogie włości
i w rzędzie pierwszych przed narodem
stawiłeś;
jednoś nie wszczepił w pierś litości,
żem się nie poczuł syn tej matki,
której pozgonne widzę dziatki,
jak ze mną idą bratnim chodem
w tę samą noc i toń i mrok.
Czemużeś Panie zaćmił wzrok,
żem nie mógł zaznać szczęsnej chwili
i być z tych, którzy mnie zabili
i sławę szczytną wzięli?
Onych-że męka zbrodni pali,
na mnie się winy ciężar wali,
żem szedł ich czynom wprzek.
O Panie, losów pęd tajemny;
przeznaczeń nieodmienny bieg.
Terazże mam w okrutnej skardze
zestąpić w czółno przewoźnika
na drogę do niezwrotnych rzek, —
człowiek występny, człowiek ciemny — ?
Coraz-że pamięć już zanika. — —
O Panie, nie szczędź mi promyka,
daj słyszeć jeden śpiew litosny,
daj jeszcze słyszeć szept tych drzew.
Czy szemrzą — ? Jakaż cisza głucha — — ?
Kto-że to płynie mętem wód?

Lud-że tych dusz za wiosłem słucha?
To bracia moi? — dusz ten lud?
We wodny zapatrzeni bród.

ŁÓDŹ CHARONOWA
(pojawia się bliżej płynąca)
CHÓR POLEGŁYCH

O bródź Charonie, starcze bródź
przez fale, przez wodny męt
nieśmiertelności cichą łódź.
Wyzwolin nam przybliżasz czas.
O lituj nas, o lituj nas
w ohydzie ziemskich pęt.

POTOCKI
(rozgląda się wśród ruin sceny)

Ojczyzna-że to moja w złomie?
Na moim-że to skazy domie?
Pałac się sypie w gruz...
Dla mnie to już przekleństwo wieczne
i miecze bratnie obosieczne
i łódź: śmiertelny mus — ?
Przebaczcie mi, przebaczcie mi,
rozpaczą żywie duch.
Oto się mój obłędny słuch
tych czepia drzew,
gdzie szumiał śpiew
niedawny na mój skon.
Gruzy koło mnie, spadły złom;
rozstąpił się ojczysty dom
i krew spłynęła z łon.

ŁÓDŹ CHARONOWA
(podpływa przed scenę Teatrum)
CHÓR POLEGŁYCH

O bródź Charonie, starcze bródź,
wyzwolin nam przybliżaj czas,
nieśmiertelności cichą łódź.
O lituj nas, o lituj nas
w ohydzie ziemskich złud.

HERMES

Skończony wasz i wczas i trud,
pora zejść w Acheronu bród,
zapomnnień na was zejdzie moc.
Do łodzi precz, precz w noc!
Powiodę was przez ciemnie dróg,
goniec stygijskich wód.

(wznosi wężownicę i zatacza nad głowami poległych)

Tym oto berłem tnę przestrzenie,
pod berłem drży podziemny świat
i moce zlękłe wszystkiej ziemi.
Spełnioneć wasze przeznaczenie,
żal próżen ziemskich strat.
Rzucajcie świat, —
kędy was berła gest pożenie
wężami splecionemi!
Powiodę was przez ciemnie dróg,
w Acheronowy wwiodę bród,
jako wam losy znaczył Bóg.
Oto łódź czeka, — zstąpcie w próg,
za świat, — za świat, — za świat!!

POLEGLI
(zstępują do łodzi)
HERMES
(wstępuje w łódź)
ŁÓDŹ CHARONOWA
(odpływa)
PALLAS

Igraszką byłam w ręku Boga
ja gwiazda, którą Bóg zapala.
Oto mię Jego głos powala,
że odejść muszę.

CHÓR BOGINEK

Cóż będzie z narodem?

PALLAS

Bez pomocy mej ostanie sam.
Zapaliłam w narodzie dusze,
skąpałam męże we krwi.

CHÓR BOGINEK

Ostawisz ich z ich krwawym głodem?!

PALLAS

Naród będzie walczył z narodem.
Dałam im szczęścia błysk przez chwilę.
Nieszczęść dopełnią sami,
gdy krokiem pójdą wstecz!
Siostry w lot! — Wy ze skrzydłami precz!!

BOGINIE
(na rozwiniętych skrzydłach)
(ulatują)
ŁÓDŹ CHARONOWA
(przepływa w oddali)



W ALEJACH UJAZDOWSKICH.

Drzewa wielkim schyliły się skłonem
bezlistnych, zczerniałych gałęzi.
Cała droga liściem uścielona,
które wiatr rozgania drgające.
Noc jeszcze. Widać w oddali,
jak wojska stanęły szwadronem,
w pogotowiu.

W. KSIĄŻE
(sam)
(w mundurze, otulony w płaszcz)
(przechadza się wśród zeschłych liści)
KURUTA
(wchodzi)
(zbliża się powoli)

Przybył generał....

W. KSIĄŻE

Małczat!

KURUTA

Właśnie przybył

W. KSIĄŻE

Małczat!

KURUTA

Jazdy pułki cztery
czekają.

W. KSIĄŻE

Niech czekają.

KURUTA

Co Książe rozkaże?
Wasza Cesarska Mość niech rozkaz wyda.

W. KSIĄŻE

Nie wydam.

KURUTA

Wydać trzeba.

W. KSIĄŻE

Na cóż to się przyda?

KURUTA
(odchodzi)
W. KSIĄŻE

Kuruta!

KURUTA
(nadbiega)

Wasza Cesarska Mość każe — — ?

W. KSIĄŻE
(daje znak, by się zbliżył)

Słyszysz ty ten szum liści i w liści pogwarze
szepty — ?

KURUTA

Wot znaczy? Podal stoją straże
i czekają rozkazów.

W. KSIĄŻE

Niechaj dzień nie wschodzi.
Kto to przybył — ?

KURUTA

Krasiński generał.

W. KSIĄŻE

Niech czeka.

KURUTA

I czemuż Książe rozkazy odwleka?

W. KSIĄŻE

To ty rozkazuj.

KURUTA

Nie wiem. — Ja nie umię.

W. KSIĄŻE

Wyjdź przed front i klnij głośno.

KURUTA

Książe, — nierozumię?

W. KSIĄŻE

Nierozumiesz — ? Czy słyszysz, co te liście gwarzą?

(kopie nogą liście)

Szit, szit, — — szit, szit,... szit, te liście marzą.
O czem? — O Wielkim Księciu..? Hej...

KURUTA
(wzrusza ramionami)

Wszakci tu Wasza Miłość na czele wojsk stoi. —
Tak gotowi powiedzieć, — że Książe się — boi.

W. KSIĄŻĘ

Boi się Wielki Książe nie ludzi, lecz Boga.
Jak dla mnie znajdzie drogę Bóg, — tak minie trwoga.

KURUTA
(odchodzi)
W. KSIĄŻE
(sam)
KURUTA
(wraca)
(zbliża się do W. Księcia)
W. KSIĄŻE
(w zaufaniu)

Tak te drzewa na wiosnę — pędy puszczą nowe.
Tak teraz jest Listopad, niebezpieczna pora.
Zaczęło się to wczoraj — tak wczoraj z wieczora
Od czego się zaczęło — i co to się stało?
Liście spadły, tak drogę zaścieliły całą.
Liście suche, szit, szit....

KURUTA
(wzrusza ramionami)
(odchodzi)
W. KSIĄŻE
(sam)
KURUTA
(po chwili wraca)
(zbliża się do W. Księcia)

Przebudziła się właśnie.

W. KSIĄŻE

Cóż?

KURUTA

Plecie od rzeczy.

W. KSIĄŻE

Cóż plecie — ?

KURUTA
(wzrusza ramionami)
W. KSIĄŻE

A niech plecie.

KURUTA
(wzrusza ramionami)
W. KSIĄŻE

Niech lekarz ją leczy.

KURUTA
(milczy)
W. KSIĄŻE

Nieprzytomna?

KURUTA

To właśnie, — choć patrzy na oczy,
ręce ku czemuś wznosi i jak we śnie kroczy.

W. KSIĄŻE

Wynoś się!

KURUTA

Książe panie?

W. KSIĄŻE

Do drogi się zbierać!

KURUTA

Lecz właśnie Księżna pani nie da się ubierać
i zrzuca z siebie stroje.

W. KSIĄŻE
(patrzy wielkiemi oczyma)

A! A! A! Wenera!

KURUTA

Wasza Miłość — ?

W. KSIĄŻE
(spostrzegł Joannę)

Ot moja pani.

JOANNA
(we futrze, pół ubrana)
(wchodzi)
PANNY
(biegną za nią)
W. KSIĄŻE
(gestem zatrzymuje orszak)
JOANNA
(nuci)

»Mówił ojciec do swej Basi:
biją w tarabany.....«
Nie, to nie tak, — — tak. — Mars mnie zabiera
na swoje łoże — w miłość.

W. KSIĄŻE
(otula ją)
JOANNA

O czemuś ty się przebudził?! Uciekasz?! —
Stój! — Stój kochanku! — —

(wskazuje orszak panien stojący opodal)

Patrzaj, — to są moje
boginie uskrzydlone. — One swoje stroje
zwinęły; — czyli skrzydła rozchylą nad głowy?
Czyli znowu ulecą? —

(jakby powtarzała za kim)

Bądź zdrowa. —

(jakby mówiła do kogoś)

Bądź zdrowy. —
Gdzie ty biegniesz? — Tyś w twoje zwycięstwo uwierzył!
Patrzaj, — tyś oszukany!!! — Pożar się rozszerzył.!!
Ratuj mnie!! — — Miłość moja wiąże cię w niemocy?!
Pusty pałac — ? Jak czarne okropne otchłanie. —
Noc i straszliwa głuchość. — Ulituj się panie!

On odpycha mnie! Pęta miłości mej zrywa!
Ja byłam z tobą — w śnie moim szczęśliwa — —

(przytomnieje)
(szeptem)

To sen był, — — taki był mój sen — tej nocy.

W. KSIĄŻE
(prowadzi ją ku głębi)
(sanie zajeżdżają w głębi)
JOANNA
(usiada w saniach)
(obok niej usiada jedna z panien)
W. KSIĄŻE
(odszedł od żony)
(przeseła jej zdaleka całusa)

Adieu, — adieu Żaneto.

(krzyczy)

Konia!

(Żołnierze wprowadzają w głębi konia)
GENERAŁ WINCENTY KRASIŃSKI
(wchodzi)
(Sanie z W. Księżną odjeżdżają)
W. KSIĄŻE
(zapatrzony za odjeżdżającą W. Księżną)
(nagłe zwraca się)
(spostrzega Krasińskiego)
(usiłuje sobie przypomnieć)

Prawdali to? — Jest prawda? — Tak. — Pardon. C’est vrai.
Lecz mnie uwierzyć trudno. — Tak już widzę. Chcę.
Ja was każę powiązać!

(wpatruje się w Krasińskiego)

Nie, — to jest udanie.
Ja was każę powiązać!

KRASIŃSKI
(obojętnie)

Wiąż.

W. KSIĄŻE

O polski panie!
Wiązać Was? — —

(wpatruje się w Krasińskiego)

Nie. Ja tak was ostawić nie mogę.
Wy buntowni. — Wy, jakoż nie? Tak wy Polacy.
I jakoż wy, wy Polscy, wy byliby tacy,
żeby rzucić swą Sprawę, — swoją Polskę rzucić
i stać po stronie Cara? — Wy potężni.
Jak ja patrzę się na was tak, — że wy orężni,
tak ja blednę. — Wybaczcie przyjacielu, bracie,
ale wy moje wrogi mnie, — wy się nie znacie.
Tak wy zdrajce!

KRASIŃSKI
(w gniewie)

Zamilcz! — —

(ochłonął)
(głosem stłumionym)

Wybacz książe.
Wasza Cesarska Mość w obłędzie gada
i nie zważa na cios, gdy ostre słowo pada,
słowo błędu.

W. KSIĄŻE

Ja jasno widzę. Ja upadłem.
Upadłem już. — Już w ogniach, hej, pobladłem.
Ja już skończyłem się. A teraz wy gwiazdami.

Tak na was czas, — wy nie będziecie z nami
Nie łudzę się. Nie, nie chcę. Zostaniem wrogowie.
Tak ja was upokorzyć chcę, — wy, wy panowie!
Dlaczego jeszcze tu? — Tam miasto się gotuje.
Tam pożar wre. Powstanie? Szał. Wszyscy orężni.
Błyskawice wstrzymali w pędzie — i potężni!
A wy, — czemu wy tu? — Tak ja się o was boję.
Wy trupy, — — — jeśli ze mną związani w przymierze.
Wy nie wierzycie w Polskę — ? Co? — A ja w nią wierzę!

(wpatruje się w Krasińskiego)
KRASIŃSKI

Nie widzi Car, co polską wziął koronę,
że my tam trupów naszych ścielem mosty.
Nie widzi Wielki Książe brat, żeśmy wbrew woli
narodu, co nas woła tam, — u jego boku
stanęli, jako mur, co brata chroni
i dzisiaj, gdy nam Bóg na Wolność dzwoni,
my nie o sobie myślim w takiej chwili,
lecz by tej szczędzić krwi, co tam się leje,
gdyście jej tyle w kaźniach roztrwonili,
krwi naszej spodleni złodzieje.
Zginął Potocki, Blumer, Nowicki generał
a przy Potockim byłem ja, kiedy umierał,
gdy śród poległych trupa wyszukano.
Zginął Trębicki, Siemiątkowski zginął.
Ja, Wielki Książe, jeżelim ocalał,
to nie na to, bym honor mój w podłości kalał,
by mię pod pręgież bezwstydu stawiano.
Nie macie prawa pytać, Książe, w co ja wierzę.
Pewna, że mnie z podłością nie wiąże przymierze.

(oddaje szpadę)
W. KSIĄŻE

Zostaw ty to! — I waruj tu, jak pies, u moich nóg.
Cha, cha! — Gdy polskie ozwało się serce,
tak ja pokażę wam, kto wasi zdzierce.
Sumienia obrachunek zrobię. Spłacę dług.
Tam, pod pokojami Belwederu, tam w lochu
człowiek jest, od lat kilku zamkniony.
Tak to perła. — Tak ty nie czujesz się zarumieniony
przedemną?!
Tak ty mówisz, że masz serce i czujesz?!
Ty spojrzyj jemu w twarz —

(nawołuje)

Hej! Straż!

KURUTA
(wbiega)
W. KSIĄŻE
(szepce mu do ucha)
KURUTA
(staje zdumiały)
W. KSIĄŻE
(przynagla gestem)
KURUTA
(odchodzi)
W. KSIĄŻE

Skończył się Wielki Książe, —

(zrywa z piersi gwiazdę i ordery)
(depce nogami)

Precz, precz, — depcę, gardzę.
To nic, — to wszystko dał mi Car. —
Niechcę, — nie.

(nasłuchuje)

Słyszycie, — tam — ? Ta noc, jak wicher hula, — dmie.
W noc taką skonał ojciec mój. — —

(nagle trwoży się)

Ja nie był jego kat!

(krzyczy)
(zasłaniając oczy)

to brat, — to brat, to brat, to brat, to brat!!

KRASIŃSKI
(stoi nieporuszony)
(w głębi armaty przeciągane przejeżdżają)
(ku prawej stronie)
W. KSIĄŻE
(idzie ku generałowi Krasińskiemu)
(chwyta go za guz munduru na piersi)
(śmieje się)
(wskazuje w głąb)
KRASIŃSKI
(patrzy we wskazanym kierunku)
W. KSIĄŻE

Tak ja tu klejnot mam! — Ja ci pokażę.
Prometeusz wasz polski.

(wskazuje)

Ot, wiodą go straże.

WALERYAN ŁUKASIŃSKI
(ślepy)
(w łachmanach, w kajdanach na nogach i rękach)
(wchodzi)
(prowadzony przez straż)
STRAŻ
(wiąże Łukasińskiego do armaty)
(zdejmują mu kajdany z nóg.)
(Słychać dzwony z Warszawy)
W. KSIĄŻE
(idzie ku głębi)
(dosiada konia)
STRAŻ
(oddala się od Łukasińskiego)
ŁUKASIŃSKI
(poczuł, że straż już się odeń oddaliła.)

I poczuł, że chwila wolności nadeszła,
ta chwila, w której go wiodą;
choć skuty w kajdany,
do działa związany,
to jednak ci jego wrogowie,
jak tchórze tej chwili
zadrżeli, zwątpili, —
powietrze czuć swobodą.

I poczuł, że bracia
wzlecieli orłowie,
wzlecieli tam w Warszawie;
że dzwony, co biją,
wieść niosą gloryją,
że wstali bohaterowie.

„Wytrwania! Wytrwania,
o dajże im Boże,
niech siły ich się nie zmarnią.
Bądź srogie więzienie

wieczyste me łoże
i żywot jedyną męczarnią.
Niech wloką, niech wloką,
niech w lochy zakują,
niech sępy żreją me ciało,
by ino tym braciom,
co dzwonią w Warszawie,
zwycięstwo się walki dostało.“

I dłonie przed siebie wyciąga i słucha,
wiew każdy powietrza czuje
i twarz mu się mieni,
w zachwycie jest ducha,
spełnione dzieło zgaduje.

Uklęka, — łzy cieką,
pierś łkaniem się wstrząsa,
radością płonie oblicze
i szepce, a trudno mu słowa się wleką,
modlitwy łka tajemnicze:
„O pójdziesz ty kiedyś
mój duchu na gody
za kaźń twą, żywota gorycze.
W tych dzwonach z Warszawy
do ciebie to gońce:....“

Witaj — Jutrzenko — swo—bo—dy — —,
za to—bą — zba—wie—nia — Słoń—ce.

(powstaje)
KRASIŃSKI
(przesłania twarz dłońmi)
W. KSIĄŻE
(rusza z miejsca)
(Rozpoczyna się pochód).







  1. giwer = gwer





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.