Przejdź do zawartości

Niewolnicy słońca/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Niewolnicy słońca
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
CZERWONA ZAGADKA.

Od Mamu do Labé mieliśmy około 150 kilometrów wspaniałej drogi samochodowej, wykutej w skałach grzbietu-Futa Dżalon. Porosłe lasem zbocza gór, głębokie wąwozy z biegnącemi w nich potokami, ukrytemi w gąszczu drzew i krzaków, cieszyły wzrok. Stada zielonych małp (Cercopithecus callitrichus) lub „gokivi“ o psich głowach (Papio Sphinx) przebiegały często drogę lub zrywały się z kamienistych płaszczyzn i uciekały w zabawnych susach. Lasy Futa-Dżalon składają się z baobabów, „diola“ (fałszywy mahoń — Khaya Senegalensis), palisandrów, palmy latanji (Borassus flabilliformis), drzew manglowych (Rhisophora mangle), „bentigué“, (Eriodendron anfractuosum), teli, sandan, sili i z innych gatunków o nazwach tubylczych.
W pobliżu wiosek spostrzegaliśmy pola bawełny, w wilgotnych dolinach ryż, lecz pospolitem zbożem pozostaje proso. W kilku miejscach widzieliśmy amerykańskie pługi, ciągnione przez płowe lub rude woły.
Zmienił się także typ domków tubylczych.
Sądząc z wyglądu ich budowli, okrągłych, ciasnych, wzniesionych z ubitej gliny, o strzechach słomianych, nisko zwisających nad jedynem wejściem, prawie zawsze zamkniętem, mieszkańcy tych siedzib muszą się odznaczać nieufnym, nietowarzyskim charakterem, brakiem gościnności. Istotnie, nie zbliżali się do nas, a dzieciaki zmykały przed nami z krzykiem i piskiem przeraźliwym.
Mężczyźni noszą tu białe „bubu“, również białe, okrągłe czapeczki z lekkiej tkaniny, krótkie i szerokie spodnie, umocowane zawiązkami do kostek nóg; zupełnie takie same ubrania widziałem na Berberach, Mongołach i Chińczykach.
Tuziemki w ciemnych „bubu“ zadziwiły nas swojemi fryzurami. Jeżeli dziewczyny Sussu noszą swe skomplikowane fryzury wyłącznie w okresie operacji, dowodzącej ich dojrzałości, to dla kobiet Fulah są one uczesaniem codziennem.
Włosy, ukarbowane i przepuszczone przez bambusowy, pałąkowaty drążek, umieszczony wzdłuż głowy, tworzą nad czołem grzebieniasty hełm. Z boków i z tyłu bujne loki spinają łańcuszkami z monet, mosiężnych kółek lub paciorków. Dla zabezpieczenia tego uczesania nakładają elegantki na głowę wzorzyste czepki, podobne do frygijskich kołpaków. Klejnoty w uszach, na rękach, nogach i palcach uzupełniają ten niepospolity strój kobiet Fulah. Patrząc na nie, mimowoli przypomniałem sobie stare czasy, gdy w ciągu prawie dwu lat spotykałem koczowiska nomadów środkowo-azjatyckich, pomiędzy wschodniemi odnogami Ałtaju, pustynią Gobi, a rzeką Kerulen i ostatniemi uskokami Wielkiego Chinganu; tam widziałem w jurtach chanów i książąt podobne, chociaż nieco zmienione, uczesania żółtych niewiast. Znowu wzrok mój wynajdywał w tłumie tubylców, a szczególnie śród starszyzny, zacierające się już ślady... jeźdźców mongolskich, nie znających obawy przed żadną odległością.
Szczep Fulah, władający górami Futa-Dżalon, stracił już, jak wszystkie szczepy afrykańskie, swój pierwotny typ, bo podczas wędrówki swojej, trwającej, o ile wierzyć można najnowszym badaniom, około 12 000 lat, wchłonął w siebie krew i cechy zewnętrzne tysięcznych szczepów, należących do różnych ras.
W kilka godzin później siedziałem przed domem kacyka prowincji Bomboli, nader uroczystego Kierna Sulemana i przyglądałem mu się uważnie, słuchając improwizowanego koncertu, danego przez moją żonę na skrzypcach przy akompanjamencie „koro“, olbrzymiej harfy o 21 strunach, podobnej do oglądanych na freskach egipskich.
Gościnny kacyk posiadał twarz bardzo zabawną, lecz będącą jednocześnie świadectwem wysokiej rasy. Jasno-ceglasta cera, foremny nos i usta, wypukłe czoło i dobrze sformowana, podłużna czaszka, doprawdy, nie przypominały wcale „murzyna“, jak my ich sobie zwykle wyobrażamy! Znam setki murzynów amerykańskich i ręczę, że śród nich więcej znaleźć można typowych murzynów, niż w górach Futa-Dżalon. Jestem przekonany, że metysi murzyńscy, pozostawieni, jak to widzimy w Ameryce, w granicach przymusowej endogamji, bardzo szybko powracają do prototypu negritów.
Zresztą dowodzi żywotności typu historja metysów amerykańskich i portugalskich w Afryce.
— Ojcowie nasi panowali nad Egiptem — powiedział z dumą aresztant Fulah na wyspach Loos.
Szukajmy więc tych pozostałości krainy Ozirysa, Horusa i Ra!
Legendy nic już nie mówią, bo stały się stekiem gadek różnych innych szczepów.
Kult? Surowy Koran wypalił wszelkie wspomnienia o słonecznych bóstwach żyznej doliny Nilu.
„Allah jest Bogiem i niema nad Allaha innych bogów i nie było!...“ — mówią prawowierni muzułmanie Fulah.
Sztuka górali Futa-Dżalon daje pierwsze wskazówki. Rzeźby i malowidła na łożach i ścianach, rysunek barwnych słomianek, misternie uplecionych z włókien rafji, przypominają wzory egipskie.
Ubranie kobiet Fulah są aż do najmniejszych szczegółów egipskiemi „kalazirisami“, uczesanie naśladuje egipskie czepki, peruki i babilońskie rytualne fryzury. Nazwa gór Futa-Dżalon wywołuje w pamięci nazwę ludów Fut, zamieszkałych przed tysiącoleciami w Egipcie, skąd ich wyparł jeden z faraonów, któremu wdzięczni poddani dali przydomek „białego byka, zmuszającego do ucieczki ludy Fut“.
Nazwa szczepu Fulah brzmi, jak Fellan egipski...
Ileż ledwie dostrzegalnych śladów znaleźć można, na historycznym szlaku ludów, sunących od wschodu na zachód! jakie obszerne pole dla domysłów, hipotez i fantazji!
Jednak nawet najbujniejsza wyobraźnia nie prześcignie tego, co skrupulatni uczeni wyczytali ze szczątków dawno umarłych ludzi, z napisów, pozostałych na murach świątyń, piramid i grobowców, na zwojach papyrusów, ukrytych w trumnach z mumjami władców, wodzów i książąt krainy boga Ra, co odczuli w sposobach ciosania i układania bloków kamiennych w prastarych budowlach, pochodzących z najbardziej zamierzchłych czasów, co usłyszeli w dźwiękach języków różnych szczepów, rozsianych po obliczu ziemi, czego się domyślili, wpatrując się w czerepy wynajdywanych w głębi ziemi naczyń, co wydarli tajemniczym obliczom posągów bogów i bogiń, co odcyfrowali z niesfornych i niezgrabnych rysunków i znaków, wyciętych w skałach lub namalowanych zapomocą czerwonej, żelazistej ziemi przez ludzi jaskiniowych lub przez plemiona, które ukrywały się w głębokich wąwozach i szczelinach górskich przed pościgiem najeźdźców...
Jest to najpiękniejszy, najbardziej fantastyczny romans, a jednak tchnie z niego prawda i dziejowa tragedja wzlotu i upadku, potęgi i nędzy, żądzy ciała i porywu ducha, przemawia niebiańskie bóstwo i potworny, czołgający się po ziemi smok!
Czerwona, szlachetna cera Fulah, Peuhl i całego szeregu drobniejszych szczepów, pochodzących od tych najczystszych czerwonoskórych ludzi, otacza je szacunkiem śród czarnych plemion, bo jest oznaką władców, purpurą królewską, a nazwy „Koron“, „Ar“, „Har“, „Oule“, „Ou“ pozostały oznaką rodzin panujących, potomków ludzi czerwonych.
Z pomroku wieków wyłaniają się gigantyczne dziejowe obrazy ludów, które przez 12 000 lat bez przerwy walczyły o byt...
Zagadkowi Atlanci, gnani wraz z potomkami Kusa, ludem Misr, jakiemiś potwornemi potęgami ziemi, oceanu lub nieba, przechodzą przez całą północ czarnego lądu, szerząc zniszczenie i śmierć, aż zaczynają walczyć z wojownikami Egiptu.
Uczeni[1] znaleźli czaszki i kości tych najeźdźców na wyspach Kanaryjskich, w Kabylji, na Korsyce i na południu Europy; szli więc z zachodu, rozpływając się dwiema strugami — na wschód i na północny wschód, pozostawiając po sobie trwające do naszych czasów budowle megalityczne. Ojczyzną ludów Misr była jednak Azja, szmat ziemi-pramatki człowieka, ograniczony Międzyrzeczem i morzem Czerwonem.
Kiedyż i z jakiej przyczyny odbyli potomkowie Kusa, syna Kainowego, wędrówkę do Atlantów, zapożyczając od nich czerwonej cery i nieznanej na wschodzie cywilizacji?
Te czerwonoskóre ludy, nazwane przez Egipcjan imieniem Fut, długo przebywały w granicach państwa faraonów, niepokojąc rdzennych władców Teb, a nawet panujące dynastje Hyksosów — królów-pastuchów. Wojska „synów słońca“, mających w koronie swej znaki węża i ptaka[2], walczyły z niemi i z biegiem czasu wypierały z Egiptu mniejsze lub większe hordy niespokojnych przybyszów. Fut nie mogli iść na północ, do Syrji i Palestyny, bo stamtąd ciągnęły ludy chetyckie, zagrażające Egiptowi faraonów Setti I i Ramsesa II, wspólnie panujących w Tebach i Tanisie, przedzierali się więc na zachód. Tam się spotkali z murzyńskiemi szczepami, którym przynieśli egipskie symbole ubóstwianych ptaków — znak „Ou“ lub „Oua“, nadając tym czarnym ludom nazwę Oua, łącząc się z niemi więzami pokrewieństwa i posuwając się dalej — na zachód.
Za Wysokim Atlasem spotkały się ludy Fut ze szczepami znaku Ma, ryby. Były to ludy, przybyłe w odległych czasach z Azji, może Chetyci, Syryjczycy, wyznawcy kultu bogini Ma, z opierającemi się na jej ramionach lwami, bogini, czczonej ofiarą obrzezania mężczyzn, ofiarą dziewictwa i krwawą ofiarą pierworodnego syna, zabijanego na ołtarzu bóstwa.
Chetyci mogli przejść do Afryki przez Egipt, gdyż stanowili naród liczny, zorganizowany i potężny. Nieraz, z pewnością jeszcze przed XVII-tą dynastją faraonów, najeżdżali dolinę Nilu, a za Ramzesa najazd Chetytów stanowi już prawdziwą klęskę, opisaną w poemacie egipskim Pentaura-Remesseida. Lud Kheta (lub Keta) posiadał wysoką kulturę, zbliżoną do asyryjskiej i egipskiej, nieodczytane dotąd pismo i potężne miasta: Karkhemisz, Kadesz, Sindżirli i Arzawa. Jeden z faraonów wystosował do władcy Arzawy pismo, które usiłował odczytać norweski uczony J-A. Knutdson. W swojej nader porywającej pracy[3] Knutdson przychodzi do wniosku, że Chetyci byli aryjczykami i znajduje podobieństwo pomiędzy ich mową, a językami armeńskim, litewskim, słowiańskim i greckim. W piśmie z Arzawy norweski uczony znalazł dużo wyrazów, które znajdujemy u murzynów znaku — Ma, a między innemi słynne „ar, har, gara“, co ma oznaczać — her — bohatera, władcę, skąd istotnie jeden krok do purpury królewskiej, do czerwonego człowieka-króla.
Co do bogini „Ma“, którą nazywano także Amma, to imiona jej spotkać można w nazwach różnych szczepów murzyńskich, używających znaku Ma — ryby, i totemów, oznaczających potwory wodne — krokodyla i hipopotama. Mnie się zdaje, że znaku „ma“ nie należy nawiązywać do ryby lub innych wodnych zwierząt, lecz raczej do symbolów tej chetyckiej bogini, którą później murzyni utożsamili z temi zwierzętami, jak boga Pta w Egipcie ucieleśniono w byku Apisie. Te ryby, azjatyckie symbole, były znane w Babilonji, gdzie je przydawano bogowi Ea, a w Fenicji i Syrji — bogini Atargatis-Derkato. Pierwsi chrześcijanie używali znaku ryby jako emblematu przynależności do stowarzyszenia, którem był kościół apostolski, a emblematu tego zapożyczyli od środowiska azjatyckiego.
Nowa krew wpłynęła do żył dawnych sojuszników czerwonoskórych Atlantów i nowe utworzyły się szczepy, pomne jednak na „koron“ i „gara“ — te „totemy“ barwne, oznaczające purpurę królewską. Jedne z tych szczepów przejmowały od Fut cześć dla bóstw żeńskich, inne dla męskich, jedne poddawały się pod znak ptaka, inne pod znak ryby lub węża, uznając to lub inne pokrewieństwo szczepów, wyrażone w dźwiękach „ar, gara, har, sar, mar“, świadczących o pochodzeniu od czerwonoskórych władców.
Ludy Fut, łącząc się z innemi szczepami lub walcząc z niemi, ciągnęły dalej i dalej, aż doszły do gór, nadały im swoje imię Futa i wyparły stąd „ludzi węża“ — Sussu, uważając się za naród ptaka — Pul, Peuhl, Ful, Fulah...
Dlaczego jednak te czerwonoskóre szczepy poszły dalej, tak daleko, że można je spotkać nawet na południe i na wschód od jeziora Czad? Przecież nie szukały one na tych jałowych obszarach pastwisk dla swoich stad?... A jednak pozostały tam do dnia dzisiejszego i, jak oazy w pustyni, tkwią śród mrowiska plemion czarnych?...
Czy nie jest to inne rozgałęzienie Egipcjan Fut, inny ich potok, płynący do serca Afryki zupełnie odrębną drogą? Czy zjawisko to nie jest wynikiem wielkiego buntu czerwonoskórych wojowników za czasów faraona Psammetika? Ten władca obraził swoich poddanych nadaniem szczególnych przywilejów najemnym wojskom, a wtedy 240 000 rdzennych czerwonoskórych wojowników, walczących pod znakiem świętego ptaka Horusa, podniosło rokosz i rozpoczęło pochód na południe, ku źródłom Nilu, w głąb czarnego lądu. Przerażony Psammetik posłał do nich ludzi zaufanych, aby wspomnieniem porzuconych ognisk domowych i żon powstrzymali buntowników od zamiaru opuszczenia kraju na zawsze. Wtedy wódz ich, potrząsając mieczem, zawołał:
— Powiedzcie synowi Ra, że mieczami naszemi zdobędziemy dla siebie nowe domy i nowe żony!
Ci wychodźcy znikli wkrótce w głębinach Afryki, w morzu czarnych plemion. Czyż nie oni to zaczęli posuwać się od źródeł Nilu i wielkich wschodnich jezior na zachód, pozostawiając na swej drodze placówki, bronione przez czerwonoskórych wojowników, dopóki nie połączyli się z górskim ludem Fut, przynosząc ze sobą kult Horusa, boskiego Fta, czy Pta, władcy Memfisu, boga ziemi, odradzającego się w byku Apisie?
Naturalnie, że miejsce i czas przyjęcia znaków Ptaka i Ryby mogłoby wskazać drogę, którą spadła na Afrykę czerwona rasa. Jednak widzimy czerwonych Peuhl, rozrzuconych od wschodnich brzegów jeziora Czad aż do Atlantyku, a mówiących językiem, pokrewnym mowie niektórych wschodnio-afrykańskich szczepów i ludów azjatyckich; to daje prawo szukania ojczyzny Fut, a więc Peuhl i Fulah na przeciwległym brzegu Czerwonego morza, lub przynajmniej w Egipcie.
Taka jest ta czerwona zagadka czarnego lądu, a żyjący dotąd tajemniczy przedstawiciele tej zagadki, tubylcy Peuhl i Fulah, otaczali nas tłumnie, gdy nasze samochody zatrzymywały się przy studniach lub przy zagrodach miejscowych potentatów, takich wspaniałych, dostojnych, opierających się majestatycznie na laskach... królów-kapłanów, może faraonów, synów Ra, kapłanów Ozirisa, Horusa i Pta.
Mimowoli oczekiwałem, że ujrzę wspaniałego starca, podnoszącego ręce do słońca i śpiewającego hymn do Ammon-Ra.[4]
„O ludzie, coście wyszli z oczu boga Ammon-Ra! Rozprószyliście się, jak piasek pustyni, po obliczu ziemi, wy — owieczki boskiego Ra; podzieliliście się na wrogie sobie rodziny, niepomne wspólnej ojczyzny — świetlanych źrenic boga. Egipcjanie nazwali się Rotu, oddając się pod opiekę wielkiego Ra; czarni ludzie przybrali imię Nahsi, a Horus jest ich wodzem; ci, którzy przywędrowali do Azji, noszą imię Ammon, a ludy o skórze białej, zwani Sokhit, mają za patronkę Sokhit, boginię o lwiej głowie, władczynię nieba, małżonkę potężnego Pta, lubującą się w wojnach, ogniu i zniszczeniu.“
Podczas swego pobytu w górach Futa-Dżalon, śród czerwonoskórych Fulah, szukałem zagasającego już echa tradycyj i kultu, przyniesionych z doliny Nilu, Tygrysu i Eufratu lub z innych części olbrzymiej połaci azjatyckiej. Wypytywałem o to urzędników i kupców francuskich i syryjskich, lecz, niestety — bez rezultatu! Bezwzględny i surowy islam wszystko zatarł, zniszczył i wypalił ogniem swego fanatyzmu religijnego.
W Bomboli widziałem tylko egipskie oblicze czerwonoskórego królika i „koro“, tak bardzo podobną do instrumentów, znanych z fresków nad mogiłą egipskiej Ti.
Kilka kilometrów zaledwie dzieli tę wieś od siedziby administratora francuskiego w osadzie Pita, gdzie pani Albert, żona nieobecnego urzędnika, przyjmując nas nader gościnnie, pokazała nam murzyńską fabrykację krochmalu z manjoku oraz sznurów z włókien kaktusów sizal,[5] nazywanego z Hiszpanji — pita. W kolonjach Zachodniej Afryki widzieliśmy nieraz znaczne plantacje agawy dostarczającej mocnych włókien, nadających się do tkania z nich materjału na worki i żagle.
Stąd mieliśmy spory kawał drogi do Labe, głównego punktu administracyjnego całej prowincji tejże nazwy. Jadąc, spotykaliśmy stada turkawek i dużych dzikich gołębi, dropie i marabuta, bardzo poważnie szperającego w wysokiej trawie. Czego szukał tam ten zabawny ptak, przypominający nauczyciela starej daty z łysą głową, długą, chudą szyją, wystającą z niezupełnie czystego kołnierzyka, i w czarnym fraku? Marabuty nie są wybredne w jedzeniu, bo walczą z sępami o padlinę, pożerają węże, jaja ptasie i pisklęta.
Przed wieczorem okrążyły nasze samochody kłąb z kwitnącemi krzakami i stanęły przed bardzo malowniczą rezydencją państwa Maugin.
Pan Jules Maugin był doświadczonym kolonjalnym urzędnikiem, znającym murzynów i ich kraj, jak własną kieszeń. Od niego dowiedziałem się, że w okresie zdobywania przez Francuzów kolonij w tej części Afryki panował w górach Futa-Dżalon potomek czerwonych władców, Almami Bakar Biro, który długo walczył z francuskiemi oddziałami, aż musiał uledz przewadze oręża. Jednak akt poddania się Francji podpisał nie on, lecz król prowincji Tymbi-Tumi imieniem Thiernu Ibrahima.
Słuchałem tego opowiadania podczas pierwszego, wstępnego obiadu w towarzystwie miłego, dowcipnego p. Maugin i jego czarującej żony. Odrazu czuliśmy się, jak śród dawnych przyjaciół. Była to bardzo szczęśliwa okoliczność, bo w Labe mieliśmy spędzić kilka dni.





  1. Quatrefages i Hamy.
  2. Boga Ra (słońce) wyobrażano w postaci człowieka z głową orła i z nimbem, złożonym z tarczy słonecznej i z węża.
  3. Die zwei Arzawa-Briefe. Leipzig, 1992
  4. Ten hymn pochodzi z epoki Ramassydów.
  5. Agawa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.