Nieulękniony

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Nieulękniony
Pochodzenie Poezye J. I. Kraszewskiego
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.
NIEULĘKNIONY.



Słońce wstało łzą krwawą zlane mając lice
I niebo czarne, groźną wróży nawałnicę.
Na wozie wiatrów obłok od północy płynie
A chmur seciny, jego nieznużeni gońce,
W ciemne zasłony kryją zakrwiawione słońce
I resztę światła niebios wydarły dolinie.

Na górach, które siwe wierzchołki wyniosły
Nad świata burze i pogody świata,
Wiry śniegów żeglują powietrznemi wiosły
Jak powiewna skał dzikich wzlatujące szata.


Strzeliły gromy; śmierci oblane płomieniem
Niebo, gniewne na ziemię obróciło oczy —
Człowiek, ów dumny robak uklęknął ze drżeniem
I wzrok nieśmiały po niebiosach toczy.

Lecz był jeden, co gardził światem i zniszczeniem,
Niezlękłém okiem patrząc w pioruny i burze.
Ten poszedł, stanął na wysokiéj górze
I świat powolném obwinął wejrzeniem.

Trzeba go było widzieć! — nad burze i gromy
Wzniósł wzrok posępny, groźny, nieruchomy,
Kiedy bił piorun on niezmrużył oka,
A kiedy błyskawicą niebo się rozdarło
I zajaśniała przestrzeń, bezdenna, głęboka,
On powolnie źrenicę wiodąc obumarłą,
Wzrok przenikliwy zatopił w niebie
Jakby przed śmiercią, za życia jeszcze
Chciał tam opatrzeć miejsce dla siebie.

Warknęły burze, lunęły deszcze,
Stał nieruchomy i śmiech szatana
Usta mu krzywił zsiniałe.
Niebo się nad nim trzaskało całe,
Ziemia się chwiała ogniem oblana —
On stał jak posąg, nie drżał, nie jęknął,
Przed gniewem bożym nie klęknął.

Ucichły burze i już zdaleka
Chmur czarnych wojsko ucieka,
I słońce jakby w poranku
Błysło w obłoczków pozłacanych wianku.

On, spójrzał znowu w około,
Ścisnął usta, zmarszczył czoło,
Pytał się nieba czy koniec burzy,
Czy się więcéj nie zachmurzy?

Czy już po wszystkiém? Potrząsnął głową,
Spojrzał na ziemię, na ludzi, domy,
Drzewa zielone, skał szatę płową,
Spojrzał i stał nieruchomy. —

Rzucił wzrok niżéj — przepaść milcząca
Łakome paszcze rozwija,
I potok szumiąc z góry się strąca,
Czarna go bezdnia wypija.

Długo tak, długo, błędny wzrok toczył
Dołem po ziemi, górą po niebie —
Wtém spojrzał w siebie — przeląkł się siebie,
Zadrżał i w przepaść skoczył.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.