Niebezpieczne związki/List LXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LIST LXIII.

Markiza de Merteuil de Wicehrabiego de Valmont.

I owszem, mogę ci wytłómaczyć, co znaczy bilet Dancenyego. Wypadek, który go spowodował, jest mojem dziełem i jestto, śmiem mniemać, moje arcy-dzieło. Nie straciłam czasu od twego ostatniego listu i powiedziałam sobie, jak ów ateński budowniczy: „Co on powiedział, to ja wykonam“.
Trzeba mu więc przeszkód, temu pięknemu bohaterowi Romansów! Usypia go zbytek szczęśliwości! Och, niech się zda na mnie, już ja go zatrudnię; mam nadzieję, że sen jego cokolwiek się zamąci. Trzeba mu było koniecznie dać poznać wartość czasu; pochlebiam też sobie, iż teraz czuje nieco żalu, że go tak marnował. Trzeba, mówiłeś również, by się musiał więcej ukrywać; doskonale! tej potrzeby odtąd mu nie zbraknie. Mam tę zaletę, że wystarczy mi tylko wytknąć moje błędy; nie spocznę wówczas, dopóki wszystkiego nie naprawię. Posłuchaj zatem, co uczyniłam.
Wróciwszy do domu przedwczoraj rano, przeczytałam twój list; wydał mi się objawieniem. Przekonana, że bardzo trafnie wskazałeś przyczynę złego, myślałam już jedynie nad sposobami naprawienia go. Mimoto, na razie położyłam się do łóżka, ponieważ niestrudzony Kawaler nie dał mi zdrzemnąć się ani na chwilę i zdawało mi się, że jestem senna: ale nic z tego. Ciągła myśl o Dancenym, ciągłe szukanie środków wyrwania go z jego niedołęstwa lub ukaranie go za nie, nie dały mi zmrużyć oka i dopiero, gdy dobrze sobie obmyśliłam cały plan, zdołałam zasnąć na jakie dwie godziny.
Jeszcze tego samego wieczora udałam się do pani de Volanges i, w myśl mojego projektu, zwierzyłam jej, iż mam prawie pewność, że między jej córką a Dancenym istnieje bardzo podejrzane porozumienie. Ta kobieta, tak jasnowidząca, gdy chodziło o ciebie, tutaj okazała się zaślepioną w najwyższym stopniu. Odpowiedziała mi zrazu, iż z wszelką pewnością się mylę, że córka jej, to dziecko itd. itd. Nie mogłam powiedzieć wszystkiego, co wiedziałam o tem; ale przytoczyłam jej spojrzenia, słówka, które rzekomo zdołały zaniepokoić mą przyjaźń i moją cnotę. Słowem, przemawiałam wcale nie gorzej od prawdziwej świętoszki; aby zaś wymierzyć cios stanowczy, posunęłam się aż do powiedzenia, iż, o ile mi się zdaje, zauważyłam wymianę listów. To mi przypomina, dodałam, że kiedyś mała otwarła przy mnie szufladę swego sekretarzyka, przyczem uderzyło mnie, iż chowa tam pełno papierów. „Czy wiesz o kimś, ktoby do niej pisywał tak często?“ Tu spostrzegłam na twarzy pani de Volanges wyraźne poruszenie; łzy zakręciły się jej w oczach. Dziękuję ci, moja zacna przyjaciółko, rzekła, ściskając mi rękę; postaram się to wyjaśnić.
Po tej rozmowie, zbyt krótkiej, by mogła wzbudzić podejrzenia, przeszłam do młodej osóbki. Przed odejściem prosiłam jeszcze matkę, by nie zdradziła mnie wobec małej; zwróciłam jej uwagę, jak szczęśliwą okolicznością jest, iż to dziecko nabrało do mnie dosyć zaufania, aby mi otwierać swoje serduszko i móc tem samem korzystać z moich roztropnych wskazówek. Przyrzekła mi skwapliwie, i sądzę, że dotrzyma słowa, bo, o ile ją znam, będzie się chciała popisać przed córką własną przenikliwością. W ten sposób mogę zachować nadal przyjacielski ton z małą, nie wydając się zarazem fałszywą w oczach pani de Volanges, o co mi właśnie chodziło. Zyskałam jeszcze i to, iż na przyszłość mogę przebywać z młodą osóbką tak długo i tak poufnie, jak mi się spodoba, nie ściągając na siebie żadnych podejrzeń ze strony matki.
Skorzystałam z tego jeszcze tego samego wieczoru; po ukończeniu partyi, usunęłam się z małą do kącika i wyciągnęłam ją na temat Dancenyego, zawsze niewyczerpany. Ona fantazyowała sobie radośnie na temat jutrzejszego widzenia się z lubym, a ja podbijałam jej bębenka, co mnie bardzo bawiło; trzeba było słyszeć, co ten malec plótł za szaleństwa. Trzebaż jej było oddać bodaj w marzeniu to, co wydzierałam jej w rzeczywistości! Przytem chodziło mi o to, aby cios uczynić dla niej tem dotkliwszym. Im bardziej się nacierpi, tem bardziej będzie chciała powetować to sobie przy pierwszej sposobności. Nieźle jest zresztą przyzwyczajać do silnych wzruszeń kogoś, kogo się przeznacza do wielkich przygód.

I czemużby zresztą nie miała paroma łzami opłacić przyjemności posiadania swego Dancenyego? toż ona szaleje za nim! otóż, przyrzekam jej, że będzie go miała, prędzej nawet, niżby się to stało bez tej burzy. Będzie to jakby zły sen z tem rozkoszniejszem przebudzeniem; toteż, wszystko razem wziąwszy, sądzę, że powinna mi być wdzięczna: choćby w tem i była mała domieszka złośliwości z mojej strony, cóż? trzeba się bawić:

Głupcy są wszak na świecie dla naszej uciechy[1].

Pożegnałam się wreszcie, bardzo kontenta z siebie. Albo Danceny, mówiłam sobie, podniecony przeszkodami, podwoi swoje zapały i wówczas będę mu pomagać z całej mocy, albo też, jeżeli jest zwykłym niedołęgą, jak to niekiedy skłonna jestem przypuszczać, pogrąży się w rozpaczy i będzie uważał sprawę za przegraną. W takim razie przynajmniej zyskam tę pociechę, że się zemściłam na nim, ile mogłam; sama zaś, za tym samym zachodem, wzmocniłam dla siebie szacunek matki, przyjaźń córki, a zaufanie obu. Co się tyczy Gercourta, głównego przedmiotu moich starań, to musiałabym być bardzo niezręczna, gdybym, mając taki wpływ na jego żonę, jak go mam dotąd i jak będę miała jeszcze więcej, nie znalazła tysiąca sposobów, aby go przyozdobić wedle mojego marzenia. Położyłam się z temi słodkiemi myślami: spałam też dobrze i długo.
Obudziwszy się, zastałam dwa bileciki, jeden od matki, drugi od córki; nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, znalazłszy w obu dosłownie jedno i to samo zdanie: Od ciebie jednej oczekuję jakiejś pociechy. Czy to nie jest w istocie zabawne pocieszać tak za i przeciw i być wspólnym rzecznikiem dwóch interesów, wręcz sobie przeciwnych? Oto jestem jako Bóstwo: przyjmuję sprzeczne sobie wzajem modły ślepych śmiertelników, nic nie zmieniając w moich niewzruszonych wyrokach. Opuściłam mimo to tę dostojną rolę, aby się przedzierzgnąć w Anioła pocieszyciela, i pospieszyłam, wedle przykazania, nawiedzić moje przyjaciółki w ich strapieniach.
Zaczęłam od matki; zastałam ją pogrążoną w smutku, który już częściowo mści ciebie za przeciwności, jakich doznałeś z jej powodu. Wszystko powiodło się znakomicie: jedyną mą obawą było, aby pani de Volanges nie skorzystała z wczorajszego momentu, i nie zdobyła sobie zaufania córki; co mogła była bardzo łatwo osiągnąć, odnosząc się do niej w sposób łagodny i przyjacielski i przybierając roztropne wskazówki w formę tkliwej pobłażliwości. Na szczęście, wzięła rzecz bardzo surowo i tak źle pokierowała sprawą, że mogłam jej tylko przyklasnąć. Z tem wszystkiem, o włos, że nie zniweczyła wszystkich naszych planów, wpadła bowiem na pomysł oddania małej z powrotem do klasztoru: ale uchyliłam cios i poradziłam jej, aby jedynie zawiesiła nad córką tę groźbę, w razie gdyby Danceny nie zaprzestał swoich zabiegów. Uczyniłam to, aby zmusić tych dwoje do ostrożności, którą uważam za wielce zbawienną dla naszych planów.
Następnie przeszłam do córki. Nie uwierzysz, do jakiego stopnia nieszczęście jest jej do twarzy! Skoro tylko trochę wykształci się w zalotności, ręczę ci, że będzie płakiwała często: tym razem płakała bez żadnego wyrachowania... Uderzona tym nowym wdziękiem, którego nie znałam u niej i który bardzo rada byłam poznać, z początku zaaplikowałam jej z rozmysłu owe niezdarne pocieszenia, co to nietyle koją, ile potęgują zmartwienie. W ten sposób doprowadziłam ją niemal do zupełnej nieprzytomności. Już nie mogła nawet płakać i przez chwilę obawiałam się konwulsyi. Poradziłam jej, aby się położyła, na co zgodziła się bez oporu; ja pełniłam przy niej rolę panny służącej. Włosy rozsypały się jej na ramiona i na piersi, zupełnie odsłonięte; uściskałam ją, pozwoliła się bez oporu utulić w ramionach, a łzy na nowo obficie puściły się jej z oczu. Boże! jakaż ona była ładna! doprawdy, jeżeli Magdalena była do niej podobna, to w roli pokutnicy musiała być strokroć niebezpieczniejsza, niż wprzódy jako grzesznica.
Skoro biedactwo znalazło się już w łóżku, zabrałam się do pocieszania jej, tym razem już naprawdę. Przedewszystkiem uspokoiłam ją co do obawy klasztoru. Obudziłam w niej nadzieję widzenia się z Dancenym potajemnie. Siadając na łóżeczku, małej, rzekłam: „Gdyby on tu był na mojem miejscu...” poczem, haftując na ten temat, doprowadziłam ją od słówka do słówka, od pieszczotki, do pieszczotki do tego, iż zupełnie zapomniała o swojem zmartwieniu. Byłybyśmy się rozstały zupełnie zadowolone z siebie nawzajem, gdyby nie to, że dzieweczka chciała koniecznie przesłać przezemnie list swemu Dancenyemu, czego stanowczo odmówiłam. Oto moje powody, którym przyklaśniesz zapewne:
Przedewszystkiem zdradziłabym się przez to w oczach Dancenyego i to był powód, którym zasłoniłam się wobec małej; prócz niego było wiele innych, ważnych z naszego punktu widzenia. Czyż mogłam narażać owoc moich trudów, dając tym dzieciakom tak rychło najlepszy sposób ukojenia zmartwień? Przytem, nie miałabym nic przeciw temu, aby musieli i służbę wmięszać w tę przygodę. Jeżeli wszystko pójdzie pomyślnie, tak jak mam nadzieję, trzeba, aby się to rozniosło natychmiast po jej zamążpójściu, a trudno do tego celu o pewniejszą drogę; gdyby zaś jakimś cudem służba miała tego nie rozgłosić, wówczas rozgłosimy my sami, a łatwiej będzie złożyć niedyskrecyę na rachunek tych ludzi.
Staraj się więc dziś poddać tę myśl Dancenyemu; że zaś ja nie jestem zbyt pewna pokojówki małej Volanges, której i ona sama zdaje się nie bardzo ufać, poradź mu moją własną, moją wierną Wiktoryę. Postaram się, aby się spotkał z przychylnem przyjęciem. Najlepsze zaś jest to, że konfidencya ta będzie użyteczną jedynie dla nas, a nie dla nich: czemu, zaraz się dowiesz, bo jeszcze nie skończyłam mego sprawozdania.
Podczas gdy ja wzdragałam się przyjąć listu małej, przechodziłam nieustanne obawy, aby mi go nie zleciła oddać na miejską pocztę, czego już nie byłabym mogła odmówić. Na szczęście, czy to przez pomięszanie, czy przez nieświadomość, czy też, że mniej zależało jej na liście niż na odpowiedzi, której nie byłaby mogła otrzymać tą drogą, nic mi o tem nie wspomniała: jednak, aby ubezpieczyć się na przyszłość, powzięłam natychmiast plan. Powróciłam mianowicie do matki i nakłoniłam ją, aby oddaliła córkę na czas jakiś, aby ją wywiozła na wieś... I gdzie? Czy serce nie bije ci z radości?... Do twojej ciotki, do starej Rosemonde! Ma ją uwiadomić o tem dziś jeszcze: w ten sposób, ty masz prawo wrócić do swojej świętoszki, która nie będzie się już mogła bronić pozorem gorszącego sam na sam; pani de Volanges zatem, dzięki moim staraniom, sama naprawi krzywdę, jaką ci wyrządziła.
Ale posłuchaj mnie i nie zaprzątaj się tak żywo własnemi sprawami, abyś miał tę spuszczać z oka; pamiętaj, że chodzi mi o to. Chcę z ciebie zrobić doradcę i pośrednika tych dwojga młodych. Uprzedź więc o tej podróży Dancenyego i ofiaruj mu swoją pomoc. Powiedz mu, że jedyna trudność leży w tem, jak panience doręczyć list, uwierzytelniający twoją misyę; ale natychmiast usuń tę przeszkodę, polecając mu usługi mojej panny służącej. Jestem pewna, że przyjmie twoją ofiarę; ty zaś będziesz miał, w nagrodę trudów, zwierzenia prostego i naiwnego serca, co zawsze jest interesujące. Biedna mała! jak ona będzie się rumienić, oddając ci pierwszy list! Doprawdy, to rola powiernika, tak niesłusznie okrzyczana, wydaje mi się bardzo miłą rozrywką, wówczas gdy się jest zajętym gdzieindziej; a ty właśnie będziesz w tem położeniu.
Od ciebie zatem zależeć będzie rozwiązanie całej intrygi. Oceń sam chwilę, w której trzeba będzie zgromadzić aktorów. Wieś nastręcza potemu mnóstwo środków, a Danceny z pewnością będzie gotów stawić się na twoje pierwsze wezwanie. Noc, przebranie, okno... czy ja wiem zresztą co? Ale to wiem, że jeżeli ta dziewczynka wróci stamtąd tak jak pojechała, do ciebie będę o to miała pretensyę. Jeżeli osądzisz, iż potrzebuje jakiej zachęty z mojej strony, daj mi znać. Sądzę, że udzieliłam jej dość dobrej lekcyi co do niebezpieczeństwa przechowywania listów, aby móc teraz pisać do niej bez obawy; zawsze zaś trwam w zamiarze zrobienia z niej mojej wychowanki.
Nie wiem, czy ci wspominałam, że podejrzenia co do zdradzenia korespondencyi kierowały się zrazu na pannę służącą, lecz, że odwróciłam je na spowiednika. To się nazywa ubić dwa ptaszki na jeden strzał.
Do widzenia, wicehrabio, rozpisałam się niemożliwie i obiad mój ucierpi na tem; ale miłość własna i przyjaźń dyktowały mój list, a obie, jak wiesz, są wielkie gaduły. Zresztą dostaniesz go przed trzecią godziną, a to wszystko, co trzeba.
Skarżże się teraz na mnie, jeżeli masz czoło; jedź odwiedzić, jeżeli cię to nęci, lasy hrabiego de B***. Powiadasz, że pielęgnuje je dla rozrywki swoich przyjaciół? Zatem ten człowiek jest chyba przyjacielem całego świata! Ale do widzenia, głodna jestem.

9 września 17**





  1. Gresset, Le Méchant, komedya.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.