Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX
UWIĘZIONA

Podczas wzruszeń i marzeń hrabiny, zupełnie inna scena odgrywała się na ulicy Sainte-Claude, naprzeciwko domu, zamieszkałego przez Joannę.
Pan de Cagliostro — czytelnicy nie zapomnieli chyba o nim — umieścił w dawnym pałacyku Balsama zbiegłą Oliwję, ściganą przez policję pana de Crosne.
Mocno zaniepokojona panna Oliwja, z radością przyjęła sposobność wywinięcia się policji i panu Beausire, siedziała więc samotna, ukryta i bojaźliwa w tem tajemmczem mieszkaniu, które zasłaniało tyle strasznych dramatów, straszniejszych, niestety, aniżeli tragi-komiczna przygoda panny Nicoliny Legay.
Cogliostro otoczył ją uprzejmością i staraniami, a młodej kobiecie nader było miłem, że czuć się może pod opieką wielkiego pana, który nie żądał niczego, lubo oczekiwał niemało.
Napróżno zastanawiała się biedna samotnica nad tem, na co właściwie czeka Cagliostro.
Pan de Cagliostro, który poskromił Beausira i który zwyciężył agentów policyjnych, wydawał się Oliwji Bogiem-wybawicielem. Był to też amant uwielbiany, gdy umiał szanować kobietę.
Miłość własna nie pozwalała Oliwji przypuszczać nic innego, jak tylko, że z czasem zostanie kochanką Cagliostra.
Dla kobiet bez cnoty największą jest radością, gdy sądzić mogą, że ktoś je szanuje. Serce które nie wymaga już miłości, ani szacunku, musi być bardzo zniszczone, zwiędłe i zużyte.
Oliwja w głębi swej siedziby na ulicy Sainte-Claude, budowała zamki na lodzie, zamki urojone, w których, przyznać należy, biedny Beausire nader rzadko znajdował pomieszczenie.
Rano, wystrojona we wszystkie ozdoby, które Cagliostro w garderobie przygotował, udawała wielką damę i powtarzała sobie rolę Cetimeny, lecz żyła wtedy tylko, gdy Cagliostro przychodził dowiadywać się czy łatwo znosi taki tryb życia, to zaś powtarzało się dwa razy na tydzień.
Wtedy, w pięknym salonie, w którym łączył się zbytek błyskotliwy, ze zbytkiem inteligentnym, rozprawiała mała ta osóbka, przyznawała się, że dotychczasowe jej życie było li tylko zawodem, złudzeniem, i że wbrew twierdzeniu moralisty: „Cnota wytwarza szczęście“, ona uważa, że „Szczęście wytwarza cnotliwość“.
Lecz jak na nieszczęście — jeden nieodzownie potrzebny czynnik szwankował, szczęście więc nie mogło być długotrwałem.
Oliwja była szczęśliwą, lecz Oliwja nudziła się.
Książki, obrazy, instrumenty muzyczne nie były dość lekkie, lekkie zaś zbyt prędko zostały przeczytane. Obrazy zostają zawsze tem samem, wystarcza więc obejrzenie ich raz jeden.
Wkrótce też Oliwja okropnie się wśród szczęścia tego nudziła; żałowała nieraz i to ze łzami, tych miłych godzin, spędzanych przy oknie, na ulicy Dauphine, kiedy magnetyzowała wzrokiem swym przechodniów, tak, że każdy głowę podnosił, aby na nią spojrzeć.
A jakież urocze były przechadzki w cyrkule Saint-Germain.... Zalotny pantofelek o obcasie na dwa cale, uwydatniał nóżkę o zgięciu rozkosznem, każdy krok pięknej kobiety to tryumf, wywołujący u podziwiających okrzyk bojaźni, gdy zdawała się upadać, lub okrzyk pożądania, gdy poza śliczną stopą ukazywała się nóżka.
O tem myślała zamknięta Nicolina. Co prawda, agenci naczelnika policji byli to ludzie straszni, co prawda, szpital, w którym dogasały kobiety w brudnej niewoli, nie wart był więzienia wspaniałego z ulicy Saint-Claude.
Lecz poco byłoby się kobietą, której wolno mieć kaprysy, jeśli nie dla tego, żeby powstawać czasem przeciwko dobremu, żeby zamienić je na złe, chociażby tylko we śnie?...
Zresztą, gdy się kto nudzi, wszystko gorszem mu się wydaje. Nicolina zaczęła żałować Beausire‘a, gdy żałować przestała wolności. W kobietach nic się nie zmieniło od owego czasu, kiedy córki Judasza, nazajutrz po weselu z miłości poszły na ulubioną górę, aby opłakiwać stratę dziewictwa...
Doszliśmy teraz do pory, kiedy Oliwja, pozbawiona wszelkiego towarzystwa, samotna już od dwóch tygodni, najokropniej odczuwała nudy.
Strasznie była niespokojna, kiedy niespodziewanie zjawił się Cagliostro.
Wszedł, jak zwykle, małą furtką, przeszedł przez świeżo założony ogródek i zapukał do okiennic pokoju, zamieszkałego przez Oliwję. Był to znak umówiony, aby Oliwia otworzyć mogła, nie bojąc się, że wpuści stróża sprawiedliwości. Oliwja nie myślała, żeby ostrożność zaszkodzić mogła jej cnotliwości, dokuczającej jej nieraz.
Na znak dany przez Cagliostra, Oliwja pospieszała odsunąć zatrzask, cieszyła ją myśl, że powróci z Cagliostrem.
Oliwja żywa jak wszystkie gryzetki paryskie, serdecznie przywitała szlachetnego dozorcę więzienia, poczem rzekła głosem gniewnym, ochrypłym i urywanym:
— Panie, ja się tu nudzę, wiedz pan o tem!
Cagliostro, spojrzał na nią zdziwiony i odparł, zamykając drzwi: „Nudzisz się, biedne dziecko; nuda to brzydka choroba!“
— Nie czuję się tu dobrze, umieram.
— Tak, tak, złe myśli zaprzątnęły mi głowę.
— Cóż znowu — rzekł Cagliostro, uspakajając ją jak rozgniewaną suczkę — nie gniewaj się na mnie, jeśli ci tu niedobrze, lecz gniewaj się na naczelnika policji, który jest twoim wrogiem.
— Panie, do rozpaczy doprowadza mnie ten twój spokój. Wolałabym, abyś się pan złościł, a nie prawił mi błahych grzecznostek; chcesz mnie pan uspokoić, a doprowadzasz mnie do wściekłości...
— Przyznaj pani, żeś jest niesprawiedliwą — rzekł Cagliostro, siedząc zdaleka od niej, i udając szacunek lub obojętność, tak świetnie działające na Oliwję.
— Mówisz pan — zawołała — co się panu podoba, jesteś wolny, robisz, co tylko zechcesz, oddychasz swobodnie, ja zaś wegetuję w przestrzeni odmierzonej mi przez pana, nie oddycham, lecz drżę... Uprzedzam pana, że i obecność jego byłaby zbyteczna, gdyby nie to, że nie pozwala mi umierać.
— Umierać! pani! to zabawne! — uśmiechnął się Cagliostro.
— Postępujesz pan względem mnie bardzo brzydko, zapominasz pan, że istnieje ktoś, którego kocham prawdziwie, szalenie!
— Czy pana Beausire?
— O tak, Beausire‘a kocham; nie ukrywałam tego nigdy przed panem, i nie mogłeś pan nigdy przypuszczać, że zapomnę o nim.
— Tak byłem pewny tej miłości, że usilnie starałem się o wiadomości o Beausirze, i oto przynoszę je pani.
— A! — zawołała Oliwja.
— Pan de Beausire — rzekł Cagliostro — jest nader miłym młodzieńcem.
— Ho, ho! — zauważyła Oliwja, która nie wiedziała do czego prowadzić ma to wychwalanie.
— Młody jest i ładny.
— Czyż nie prawda?
— Pełen wyobraźni...
— I ognia!... Trochę był brutalny względem mnie, ale... umie kochać, umie pieścić...
— Mówi pani szczerą prawdę. Posiadasz pani tyle serca, co rozumu, tyle rozumu, co piękności, ja zaś, którego każda miłość zajmuje, to już stało się chorobliwem u mnie — chciałem zbliżyć panią do pana de Beausire.
— Lecz przed miesiącem nie myślałeś pan o tem; — rzekła śmiejąc się Oliwja.
— Posłuchaj mnie, pani: niema wolnego mężczyzny, któryby nie starał się spodobać ładnej kobiecie, lecz przyznasz mi też, że jeśli zalecałem się do ciebie, to tylko przez krótki czas.
— Rzeczywiście — odparła Oliwja — przez niecały kwadrans.
— Musiałem przecież, przekonawszy się, jak bardzo pani kocha pana de Beausire, ustąpić.
— O, nie drwij pan ze mnie!
— Nie, na honor! Opierałaś się pani tak dobrze.
— Wszak prawda?... — zapytała Oliwja, zachwycona, że i ona komuś się oparła.
— Przyznaj pan, że opierałam się znakomicie!
— Opór pani wynikał z owej wielkiej miłości rzekł najspokojniej Cagliostro.
— No, ale pańska miłość nie była zbyt wytrzymała — odparła urażona Oliwja.
— Nie jestem jeszcze dosyć starym, dosyć brzydkim, dosyć głupim lub dosyć biednym, abym potrzebował narażać się na odmowę lub niepowodzenie; czułem, że dla pani zawsze pan de Beausire pozostanie drogim i zastosowałem się do tego.
— O, bynajmniej — zawołała zalotnica — ja uważam, że opieka, którąś pan nade mną roztoczył, prawo podawania mi ręki, odwiedzania mnie, dogadzania mi dają dowód, żeś pan nie dał jeszcze za wygraną... Nie straciłeś pan nadziei...
Przy tych słowach spojrzała piękna Oliwja, której ogniste oczy zbyt długo były bezczynne, na swego gościa.
— Przyznać muszę — rzekł Cagliostro — że bystrości pani trudno się oprzeć i spuścił oczy, aby nie być pożartym przez dziwny wzrok Oliwjo.
— Powracając do Beausire’a — rzekła dziewczyna urażona obojętnością hrabiego — cóż on robi, gdzie jest ten mój biedny przyjaciel?
Cagliostro trochę jeszcze nieśmiały, rzekł:
— Mówiłem, że chciałem was połączyć.
— Nie mówiłeś pan tego — przerwała Oliwja z pogardą — ale ponieważ pan teraz tak twierdzisz, wierzę panu. Mów pan dalej, dlaczegoś go pan nie sprowadził, to byłby dowód współczucia. Czy jest wolny?
Cagliostro, którego ironja Oliwji wcale nie dziwiła, odparł: dlatego nie sprowadziłem pana de Beausire, że on... chociaż tak wiele posiadający rozumu, ma jakąś sprawę z policją.
— I on także? — zawołała blednąc Oliwja; bo teraz uczuła, że hrabia mówi prawdę.
— Także!... powtórzył grzecznie Cagliostro.
— Cóż takiego zrobił? — zapytała młoda kobieta.
— Doskonały figiel, pyszną sztuczkę, którą ja nazwałbym żartem, lecz którą ludzie tetryczni jak np. pan de Crosne, wszak zna go pani... nazywają kradzieżą.
— Kradzieżą?... Boże mój! — krzyknęła wystraszona Oliwja.
— A ładna kradzież.. daje dowód, że Beasuire ma silnie rozwinięty zmysł piękna.
— Panie, czy on uwięziony?
— Nie uwięziony lecz... opisany.
— Możesz mi pan przysiąc, że Beausire nie jest uwięziony, że nie grozi mu niebezpieczeństwo?
— Mogę przysiąc, że nie jest uwięziony, lecz czy nie jest w niebezpieczeństwie?... Rozumiesz przecież, dziecko kochane że skoro już kogoś opiszą i jeszcze za jego osobę nagrodę wyznaczą, to wiele osób go śledzi i szuka, a z wyglądu pana de Beausire, z jego postawą i jego znanemi zaletami, bardzo łatwo odnaleźć go można.
Pomyśl tylko, coby zrobił pan de Crosne! Przez ciebie znalazłby Beausire‘a — przez Beausire‘a ciebie.
— Tak, tak, musi się ukryć. Biedak! I ja się ukryję. Pomóż mi pan, abym mogła wyjechać z Francji, bo tu jestem zamknięta, duszę się i obawiam się, żebym nie popełniła jakiejś nieostrożności.
— Co pani nazywa nieostrożnością?
— No — pokazać się ludziom, przechadzać się...
— Nie przesadzaj pani, nie unoś się, już i tak jesteś blada, a jak bardziej zmizerniejesz, pan Beasire kochać cię przestanie. Używaj powietrza, ucztuj przez patrzenie na ludzi...
— A — zawołała Oliwja — i pan powstajesz przeciwko mnie, pewnie i pan mnie opuści... czy ja panu przeszkadzam?
— Ależ... bynajmniej.... — odparł chłodno Cagliostro.
— Ja wiem, że mężczyzna, skoro mu się kobieta młoda podoba, mężczyzna tak godny szacunku jak pan, mężczyzna piękny jak pan, może się gniewać, może nawet znienawidzieć szaloną, jeśli mu się opiera. O! nie opuszczaj mnie, panie, nie gub mnie, nie miej dla mnie nienawiści!
Oliwja zalotna i wystraszona stanęła tuż obok Cagliostra i objęła go za szyję.
— Biedaczko — rzekł Cagliostro, złożywszy przelotny całus na jej czole — jakże ty się boisz!... Nie sądź tak źle o mnie. Byłaś w niebezpieczeństwie — przysłużyłem ci się — myślałem o tobie, zapomniałem o tem... Równie mało żywię dla ciebie nienawiści, jak ty dla mnie wdzięczności. Ja myślałem o sobie, ty o sobie — kwita zatem między nami.
— O, panie ile dobroci! co za wspaniałomyślność — Oiiwja obiema rączkami objęła hrabiego, lecz ten popatrzył na nią ze zwykłym spokojem i rzekł:
— Widzisz, Oliwjo, gdybyś mi teraz nawet ofiarowała swoją miłość, musiałbym...
— Co? — zapytała zarumieniona gryzetka.
— Musiałbym cię odtrącić, gdybyś mi ofiarowała piękne swe ciało, gdyż lubię tylko uczucie prawdziwe, wolne od obliczeń.
Oliwja opuściła piękne swe ramiona i oddaliła się poniżona, zawstydzona i oszukana tą wspaniałomyślnością Cagliostra, na którą wcale nie liczyła.
— Więc to rzecz postanowiona — rzekł hrabia — pozostaję twoim przyjacielem, twoim zaufanym; będziesz używała mojego domu, mojej kieszeni, mojego kredytu i...
— I przerwała Oiiwja — powiem sobie, że są na świecie ludzie zacniejsi, aniżeli ci, których znałam.
Wyrazy te wymówiła poważnie i uroczo, tak, że wywarły pewne wrażenie na jej duszy ze stali na duszy, której ciało nazywało się niegdyś Balsamo.
— Każda kobieta — pomyślał — jest dobrą, trzeba tylko udawać się do serduszka.
Przybliżył się do Nicoliny i rzekł:
— Od dzisiejszego wieczoru, zamieszkasz ostatnie piętro tego pałacu; mieszkanko to złożone jest z trzech pokoi; jest to obserwatorjum nad ulicą Saint-Claude. Okna wychodzą na Menilmontant i na Bellville; niektórzy będą mogli cię tam widzieć; są to sąsiedzi spokojni, nie potrzebujesz ich się obawiać, nie mają żadnych stosunków i nie będą zastanawiać się nad tem, czem jesteś. Pokazuj im się, lecz nie narażaj na to, aby widzieli cię przechodnie, gdyż ulicę Saint-Claude ludzie pana de Crosne odwiedzają czasem. Tam przynajmniej będziesz miała słońce...
Oliwja ucieszona klasnęła w rączki.
— Czy chcesz, abym cię tam zaprowadził? — zapytał Cagliostro.
— Teraz?
— Tak; czy ci to nie na rękę?
Oliwja przenikliwie spojrzała na Cagliostra; serce jej napełniło się nadzieją błogą, myślała, że spełnią się jej przewrotne chęci.
— Owszem... — odparła.
Hrabia wziął latarkę, otworzył własnoręcznie kilkoro drzwi; po schodach weszli na trzecie piętro i ujrzeli się w mieszkaniu, opisanem przez Cagliostra.
Oliwrja zastała mieszkanko urządzone, jakby zamieszkałe.
— Mogłabym sądzić — zawołała — że mnie tu oczekiwano!
— Nie ciebie, lecz mnie; lubię ten pawilonik i często tu sypiam.
Spojrzenie Oliwji mieniło się barwami, jakie spostrzec się dają w źrenicach kotów.
Chciała coś powiedzieć, lecz Cagliostro zapobiegł temu:
— Nie zbraknie ci tu niczego, panna służąca przybędzie za kwadrans. Żegnam panią!
Ukłoniwszy się i uśmiechnąwszy, znikł.
Biedna uwięziona upadła na łóżko; była zmartwiona, zdziwiona i wyczerpana.
— Stanowczo nie pojmuję, co się ze mną dzieje — wykrzyknęła, śledząc oczyma tego niezrozumiałego Cagliostra.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.