Nasza cyganerja

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Nasza cyganerja
Pochodzenie Pijane dziecko we mgle
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



NASZA CYGANERJA.

W powodzi artykułów o Stanisławie Przybyszewskim, — wpadło mi w rękę w jednem z pism wspomnienie o zmarłym i jego epoce, bo wszak Przybyszewski to cała epoka! Jest tam mowa o latach „cyganerji“ krakowskiej, o domu Przybyszewskich, o Paonie. I, między innemi, czytam:
„Znalazł się nawet dziwny człowiek, ot, zwyczajny pozornie restaurator, Turliński, naprzeciw teatru miejskiego, którego lokal stał się przybytkiem sztabu Przybyszewskiego. Malarze ozdobili go ściennemi pysznościami, wśród nich Pawiem (po francusku paon), stąd całą firmę zwano „pod pawiem“. Zamiłowanie do braci po piórze przypłacił z czasem Turliński bankructwem...
Znam tę legendę, kursowała już przed laty bezmała trzydziestu. Wiąże się z nią nawet następujący znamienny epizod: usłyszawszy, iż krążą opowiastki, że malarze malują u Turlińskiego obrazki na ścianach, ale nie płacą za to co zjedzą i wypiją, Wyspiański, który był w rzeczach pieniężnych i wogóle życiowych niesłychanie skrupulatny, tak się zirytował, że wszedł na krzesło i przedarł wielki karton, na którym malował coś na ścianę Paonu. Karton później sklejono, ale już go nie dokończył. Karton znajdował się potem w zbiorach Turlińskiego, przedstawia sylena goniącego za nimfami.
Otóż gospodarstwo Turlińskiego znałem lepiej niż ktokolwiek, jako że żadne namiętności nie były mi wówczas obce. Wiem też doskonale, jak i czemu „Turul“ zbankrutował. Gospodarstwo było trójpolowe. Restauracja na górze, najmodniejsza wówczas w Krakowie; dalej kawiarnia na dole, gdzie gromadzili się chudeusze, z Paonem, który zajmował mały pokoik i stanowił rodzaj zamkniętego klubu (o paonie powiem jeszcze gdzieindziej[1], bo i na ten temat wiele czyta się rzeczy opacznych); i wreszcie, w tylnych pokojach, szpelunka, gdzie kwitły gry hazardowe: bak i ferbel, cudowna gra, o całe niebo wyższa od pokera, specjalność małopolska. Otóż Turliński zbankrutował dlatego, że:
1. grywał we własnym lokalu namiętnie w hazard, zaniedbując interes;
2. stracił znaczne sumy na pozłacanej młodzieży szampitrującej „na górze“, której przez szacunek nie śmiał odmówić kredytu.
Jedyną natomiast czynną pozycją w jego bilansie była kawiarnia, gdzie kredyt nie istniał (pomiędzy właścicielem a gośćmi istniał czynnik pośredni: t. zw. „płatniczy“, najstarszy kelner odpowiedzialny za kasę, i jeżeli udzielający drobnego kredytu, to na własny rachunek i — zysk) najczynniejszą zaś pozycją był niewątpliwie ów „paon“, który glorją swą rozsławiał firmę kawiarni i ściągał jej klijentelę z całej Polski.
Kiedy zaś „Turul“ szczęśliwie po krótkich cierpieniach zbankrutował, zostały mu dwie rzeczy:
1. ta właśnie reputacja „artystyczna“, ta firma, dzięki której mógł otworzyć nową kawiarnię we Lwowie,
2. kolekcja obrazów, do której przyszedł gratis, która przyczyniła się do jego lwowskiej renomy, i za którą ofiarowywano mu zresztą pokaźną sumkę.
Tak więc zbankrutował na czem innem, poratowała go zaś w niedoli, jak widzimy, sztuka.
Taki jest prawdziwy bilans tego „dziwnego“ jakoby człowieka, który był nietylko pozornie, ale i w rzeczywistości „zwyczajnym restauratorem“, zresztą sympatycznym, i natyle sprytnym, że umiał ocenić handlową wartość obozu, który artyści rozbili w jego murach.
Niema zresztą nic upartszego, niż pewne konwenanse myślenia. Tak naprzykład, w licznych nekrologach po niedawnej śmierci Jana Michalika czytałem uparty frazes, w którym nazywano go „polskim Ragueneau“ (pasztetnik wsławiony przez Rostanda w Cyranie de Bergerac). Otóż, Michalik był zacny człowiek, ale różnica między nim a Ragueneau była ta, że Ragueneau pisał wiersze i żywił poetów, gdy przeciwnie Michalika jeżeli nie żywili, to bogacili artyści. Obrawszy sobie na siedzibę jego lokal będący w pobliżu Szkoły Sztuk pięknych, byli jego stałymi gośćmi, wprowadzili tam swoje zabawy, które ściągnęły tłumy innych gości, rozsławili jego „Jamę“ na całą Polskę, podnieśli ogromnie jej wartość handlową, ozdobili ściany malowidłami i konceptami, zostawili, po pańsku, wiszące na nich obrazki (samego Wojtkiewicza z dziesięć sztuk!) etc. Dzięki temu Michalik sprzedał swój lokal za znaczną wówczas sumę, i do dziś dnia ta tradycja artystyczna stanowi cenny kapitał handlowy dla jego następców. To są prezenty, jakie artyści zostawiają w lokalach, do których raczą zachodzić na wódkę; nietylko nie są przyczyną bankructwa, ale przeciwnie źródłem bogactwa. Płacą jak każdy inny, a kiedy odchodzą, zostawiają wspaniały napiwek w formie dzieł sztuk i legendy.
Wogóle do bajek wartoby zaliczyć lekkomyślność artystów, życie kosztem burżujów, etc. Oczywiście, zdarzają się różne typy; nie byłby niczem dziwnem nieporządek życiowy u ludzi, którzy żyją niejako w innym wymiarze, których i praca i dochody są niestałe, którzy sami wciąż padają ofiarą niesłowności, wyzysku i szalbierstwa przedsiębiorców, żywiących się na ich dziele. Z artystów, których znalem osobiście, nieskończenie większy procent przypada na ludzi idealnie rzetelnych w sprawach materjalnych, a sumiennych aż do pedantyzmu w rzeczach zawodowych. Cyganerja, to raczej „ogon“ sztuki, ci, którzy przeważnie nie tworzą, a tylko przybierają kostjum artystów i korzystają z ich przywilejów. Bardzo rozumnie mówi o tych rzeczach sam Murger, mimo że jego Cyganerja jest główną sprawczynią podań o artystach; ta Cyganerja wciąż jeszcze odgrzewana u nas przez ostatnich (na papierze zresztą) mohikanów fałszywej bohemy.
Ale fakt najciekawszy może, to pewna jakby zamiana ról, objaw — ukujmy termin naukowy — „zamiennego mimicry“. Artyści tak długo żyją z „filistrami“, że przejęli wiele ich zalet, a naodwrót — pewne właściwości ich samych udzieliły się tamtym. Poprostu zamiana. Nawet zewnętrznie. Nieraz widywało się na ulicach Warszawy wielkiego pisarza ze swoim wydawcą. Otóż ktoby ich nie znał, byłby przekonany, że ten wygolony mężczyzna, prosty w stroju i w mowie, o jasnym i ścisłym sposobie wyrażania się, to jest przedsiębiorczy wydawca; tamten zaś drugi, o długich włosach, „chrystusowej“ masce i mistycznych oczach, to jest wielki poeta; tymczasem było odwrotnie... I trzeba to powiedzieć na chwałę księgarzy, że wychowali nas literatów na wcale solidnych ludzi. Ale że nic w naturze nie ginie, więc cała bujna natura artystów przeszła w nich, w księgarzy. Tam są typy, tam jest cały Murger, nawet z Muzettą i Mimi! To są przemiłe urwisy, nieodpowiedzialne, lekkomyślne, roztrzepane, kochliwe. Pięć razy zbankrutować, schować się za „nadzór sądowy“ i pokazać język wierzycielom-artystom, wystawić czek bez pokrycia i pękać ze śmiechu z miny literata, gdy zgłosi się naiwnie do banku, podczas gdy jego wydawca biesiaduje ze śliczną kobietką, czyż to nie są rozdziały z nieśmiertelnego Murgera? A to są ich figle. Ale ktoby się gniewał na tych lubych wisusów! To jest dziś nasza cyganerja.





  1. „Ludzie żywi“, 1929.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.