Najlepszym sędzią król/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lope de Vega
Tytuł Najlepszym sędzią król
Podtytuł Akt pierwszy
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Święcicki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY.
Wieś nad brzegiem rzeki Sil.
SCENA  I.
Sancho.

Szlachetne Galicyi pola,
Wy, które pod gór tych cieniem.
Oblanych Silu strumieniem,
Żywicie kwiatów tysiące,
Wy ptaki, pieśń zawodzące,
I wolne borów zwierzęta,
Czy kiedy gdzie spotkaliście
Tak wielką miłość jak moja?
Bo nigdzie téż nie istnieje
Pod słońcem dziewczę piękniejsze
Od méj kochanki Elwiry.
Ta miłość, która jéj łaską
Jak sławą szczycić się może,

Zrodziła się z jéj piękności.
Piękności téj nie nie zrówna,
Więc miłość ma niezrównana!
O! słodka moja kochanko,
Ja chciałbym, by piękność twoja
Wzrastając, zwiększała jeszcze
Uczucie moje dla ciebie.
Lecz, piękna ty pastereczko,
Jak twéj urodzie, tak również
Miłości mojéj nic nie brak.
A że cię kocham o tyle,
O ile ty piękną jesteś,
Więc nikt nie kochał potężniéj.
Złożyłaś wczoraj swe stopy
Na piasku białym, przy źródle,
I piasek zmienił się w perły.
A żem ja tych dwu lilijek
Nieszczęsny zobaczyć nie mógł,
Prosiłem lic twoich słońca,
Jasnością olśniewające,
By, dłużéj na tym strumieniu
Spocząwszy, wykrysztaliły
Niejasne wód jego fale.
Bieliznę prałaś, Elwiro,
A ona wciąż była ciemną,
Bo ręce, które ją prały
Jaśniejsze są od bielizny.
Ukryty za kasztanami,
Patrzyłem na ciebie z trwogą,
Gdy miłość oddała tobie
Przepaskę swoję do prania.
Niech teraz świat niebo strzeże,
Bo miłość nie jest już ślepą!...
O! kiedyż dzień ten nastąpi,
Że będę mógł rzec do ciebie:
Elwiro, jesteś już moją!...
Obsypałbym cię darami
I znając wartość twą wielką,
Z dniem każdym czciłbym cię więcéj.
Posiadacz takiego skarbu
Już ceny jego nie zmniejszy!...




SCENA  II.
Elwira, Sancho.
Elwira (na stronie).

Wszak tędy Sancho zstępował,
Pragnienie-ż-by mię zawiodło?!...
Bynajmniej!... jego to widzę;
Wskazała mi go ma dusza.
Na strumień patrzy, przy którym
Na twarz mą wczoraj spoglądał.
Czy myśli, że się tu cień mój
Pozostał, gdym zagniewana
Uciekła, widząc, że twarz mą
Pochłaniał w źwierciedle wody!...

(Do Sancha.)

I czego szukasz daremnie
W strumienia tego krysztale?...
Czy możeś znalazł korale
Zgubione tutaj przeze mnie?...

Sancho.

O nie to!... siebie ja szukam,
Bom na téj zgubił się fali,
Lecz zguba już znaleziona:
W Elwirze siebie znajduję.

Elwira.

Myślałam, że mi pomożesz
Odszukać moje korale!...

Sancho.

Mam szukać to, co posiadasz?
Ty chyba żartujesz ze mnie;
Znalazłem już twoję zgubę.

Elwira.

I gdzie téż?...

Sancho.

Na ustach twoich,
Gdzie perłom za orszak służą.

Elwira.

Idź sobie!...

Sancho.

Zawsześ niewdzięczna!..
I zawsze nieczuła dla mnie!...

Elwira.

Zbyt śmiały jesteś, mój Sancho,
Cóż więcéj mógłbyś uczynić,
Zostawszy mym narzeczonym?

Sancho.

Że nim nie jestem, któż winien?

Elwira.

Ty, Sancho!

Sancho.

Co? ja? Broń Boże!
Już nieraz do dna ci serce
Rozwarłem — a tyś milczała.

Elwira.

Czyś lepszéj mógł nad milczenie
Pożądać dziś odpowiedzi?!

Sancho.

Oboje winni jesteśmy!

Elwira.

Nie zbywa ci na rozsądku,
A nie wiesz, że my kobiety
Umiemy mówić milczeniem
I zgadzać się odmówieniem.
I czułość naszę i niechęć
Z pozoru darmo-byś sądził,
Lecz miarę stosuj odwrotną!

Sancho.

To dobrze, czy mogę prosić
O rękę twą — milczysz, droga?
Zezwalasz więc... wyśmienicie!

Elwira.

Lecz nie mów ojcu mojemu,
Że związku tego ja pragnę.

Sancho.

Nadchodzi...

Elwira.

Po-za tém drzewem
Doczekam końca rozmowy!

Sancho.

O nieba! czy nas połączy?!
Odmowy przeżyć-bym nie mógł.

(Elwira kryje się.)



SCENA  III.
Nuńo, Pelagiusz — Sancho zdala od nich.
Nuńo (do Pelagiusza).

W ten sposób służbę swą pełnisz,
Że muszę chyba poszukać
Człowieka, któryby oko
Baczniejsze miał na te brzegi.
Doświadczasz może przykrości
W mym domu.

Pelagiusz.

Bóg raczy wiedziéć.

Nuńo.

Dziś więc twa służba się kończy,
Wszak służba to nie małżeństwo!

Pelagiusz.

A właśnie to mię zniechęca!

Nuńo.

Codziennie jakiś wieprz ginie.

Pelagiusz.

Gdy strażnik głowę utracił,
Inaczéj być już nie może.
Ot wiecie... jabym się pragnął
Ustalić...

Nuńo.

Mów prędzéj, ale
Bodajbym nie był zmuszony
Twem głupstwem...

Pelagiusz.

To nie tak łatwo
Wyjaśnić...

Nuńo.

Słuchać tém trudniéj.

Pelagiusz.

Ot wczoraj, kiedym wychodził,
Elwira wyrzekła do mnie:
„O, wieprze twe, Pelagiuszu
Są tłuste!“

Nuńo.

I cóżeś na to
Powiedział?

Pelagiusz.

Amen, jak mówi
Zakrystyan.

Nuńo.

Lecz cóż to znaczy?

Pelagiusz.

I pan nie zgadniesz?

Nuńo.

Nie mogę.

Pelagiusz.

Więc muszę jaśniéj wyłożyć.

Sancho (na stronie).

O gdybyś się już oddalił!

Pelagiusz.

Komplement jéj więc dowodzi,
Że za mnie wyjść-by pragnęła.

Nuńo.

O Stwórco!...

Pelagiusz.

Nie gniewaj się pan!
Nie mówię tego w złéj chęci.

Nuńo (spostrzegając Sancha).

O Sancho!... czekałeś tutaj?...

Sancho.

Tak, chciałbym z wami pomówić.

Nuńo.

Mów proszę — a ty zaczekaj.

(Odchodzą na bok).
Sancho.

Rodzice moi, jak wiecie,
Choć nie bogaci wieśniacy,
Lecz znani są z uczciwości.

Pelagiusz.

Mój Sancho, tyś nie nowicyusz
W miłości, wytłómacz-że mi:
Czy skoro panna bogata,
Świeżemu jak róża chłopcu,
„Twe wieprze — powie — są tłuste“
Nie jest-to dowód, że pragnie
Wziąć tego chłopca za męża?

Sancho.

Komplement małżeństwo wróży.

Nuńo.

A precz ztąd, bydlę!

Sancho.

Nazwisko
Poznawszy ojców i zacność,
Nie sądzę, byś miłość moję
Za krzywdę sobie uważał.
Elwirę kocham nad życie!...

Pelagiusz.

Jest inny pastuch, którego
Wieprzaki tak są wychudłe,
Jak mięso w dymie wyschnięte,
Lecz gdy ja trzodę prowadzę...

Nuńo.

Tyś jeszcze tutaj, bałwanie!...

Pelagiusz.

O wieprzach, nie o Elwirze
Rozmawiam...

Sancho.

Znasz teraz, panie,
Mą miłość...

Pelagiusz.

Znasz teraz, panie,
Komplement jéj...

Nuńo.

Takie zwierzę
I w Indyach nawet jest rzadkie!

Sancho.

Racz zgodzić się na nasz związek.

Pelagiusz.

Ot właśnie mam tu prosiaczka...

Nuńo.

Ten bałwan głowę mi zaćmił.
Elwira chce tego?

Sancho.

Chętnie,
Bym mówił z tobą, przystała.

Nuńo.

Zaszczyca ją to uczucie,
Bo umie cenić twe cnoty
I wie, żeś godzien seniory.

Pelagiusz.

O! gdybym miał sześć prosiątek

I z nich się doczekał dzieci,
Niedługo zostałbym panem!

Nuńo.

Pasterzem jesteś Don Tella,
Możnego pana téj ziemi,
W Galicyi... ba! daléj nawet
Z potęgi swojéj znanego.
Zamiary wyznać mu swoje
Należy, gdyś jego sługą.
A zresztą ten bogacz hojny
Bydełka tobie dać może.
Elwiry wiano zbyt małe:
Ta chata, źle zbudowana,
Zczerniała całkiem od dymu,
Tu-owdzie kawałki pola,
Kasztanów coś ze dwanaście,
To wszystko nic — jeśli pan twój
Nie zechce przyjść ci z pomocą!

Sancho.

O nie wątp o méj miłości!

Pelagiusz (na stronie).

Więc on Elwirę zaślubi!
To i ja miłość swą zmienię!

Sancho.

Dla tego, kto wdzięk jéj ceni
Cóż nad tę piękność droższego?
Ja do tych ludzi należę,
Dla których cnota posagiem...

Nuńo.

Nie szkodzi powiedziéć panu
I prosić o jaką łaskę,
Don Tello i siostra jego,
Życzliwie pokłon twój przyjmą.

Sancho.

Z przykrością pójdę, lecz skoro
Tak chcecie — niech i tak będzie!

Nuńo.

Niech Stwórca ci błogosławi
I liczném darzy potomstwem!
Pelagiusz niech idzie ze mną.

Pelagiusz.

Jak mogłeś mu pan Elwirę
Obiecać i przy mnie jeszcze?...

Nuńo.

Czyż Sancho nie jest jéj godzien?

Pelagiusz.

Co prawda, to więcéj ze mnie
Pożytku miałbyś, mój panie,
Co miesiąc dałbym ci wnuka!

(Odchodzą Nuńo i Pelagiusz.)



SCENA  IV.
Sancho — potém Elwira.
Sancho.

Pójdź prędko — pójdź ukochana,
Elwiro, gwiazdeczko moja.

Elwira (na stronie).

O Boże, jak są w miłości
Okropne czekania chwile.
Nadzieje wszystkie méj duszy
Na włosku wisieć się zdają.

Sancho.

Twój ojciec mówi, że dawniéj
Don Tella przyrzekł cię słudze.
Okropna losu odmiana!

Elwira.

Niestety! słusznie-m widziała
Nadzieje swoje na włosku!
Mój ojciec żeni mię z giermkiem...
Ja umrę... ja nie przeżyję!...
Ty luby zostań na świecie,
Ja muszę sobie śmierć zadać!

Sancho.

To żart był, droga Elwiro,
Wszak z oczu mych szczęście tryska.
Twój ojciec zgodził się zaraz
I „tak“ powtarzał bez końca.

Elwira.

Nie ciebie-m ja żałowała,
Lecz tego, że do pałacu
Iść trzeba, boć wychowana
W lepiance nieraz-bym może
Tęsknoty żywéj doznała...
To przecież jasne, mój bracie.

Sancho.

A ja się głupiec łudziłem...
Pozostań przy życiu, droga,
Ja muszę śmierć sobie zadać!
O droga moja Elwiro,
Jak srodze Sancha zawiodłaś!

Elwira

To żart był, Sancho kochany,
Ma miłość i jéj nadzieje
Dać ci tę lekcyę kazały.
Bo przecież kochać i mścić się
Zadanie to jest miłości.

Sancho.

Więc jestem twym narzeczonym?

Elwira.

Wszak twierdzisz, że rzecz skończona.

Sancho.

Twój ojciec radził mi jeszcze,
Choć o to go nie prosiłem,
Ażebym do swego pana,
Możnego władcy téj ziemi,
Po łaskę udał się jaką.
I chociaż dla mnie Elwira,
Jest skarbem największym w świecie,
Lecz Nuńo twierdzi, że-m winien
Krok taki panu swojemu.
Wszak stary on i rozumny,
A wreszcie twoim jest ojcem,
Więc trzeba słuchać rad jego.
Bądź zdrowa, pójdę do pana.

Elwira.

Na powrót twój czekać będę.

Sancho.

Oj gdyby mię téż ci państwo
Darami wzbogacić chcieli!

Elwira.

O ślubie powiedz — to dosyć.

Sancho.

Ja-m duszę i życie całe
W twe rączki złożył śliczniutkie,
Czy jednę z nich mi darujesz?

Elwira.

Nazawsze, bierz ją kochany.

Sancho.

O! teraz, gdym pan téj ręki,
Cóż dla mnie znaczy fortuna!...

(Wychodzą.)



SCENA  V.
Dziedziniec przed zamkiem Don Tella w Galicyi.
Don Tello w stroju myśliwskim, Celio i Julio.
Tello.

A weź-no ten oszczep, Celio.

Celio.

Wybornie się ubawiłeś.

Julio.

Bo łowy téż wyśmienite!...

Tello.

Tak piękne pole, że nawet
Sam widok licznych barw jego
Raduje...

Celio.

Z jakąż rozkoszą
Strumienie śpieszą się bystre,
By stopy kwiatków całować.

Tello.

Spraw, Celio, psom ucztę hojną.

Celio.

Zdeptały one nie żartem
Urwiste skał tych wierzchołki!

Julio.

Psy dzielne!

Celio.

Florisel przecie
Najlepszy pies w całym kraju!

Tello.

Galaor téż nieostatni.

Julio.

Kot mu się żaden nie wymknie.

Celio.

Seniora już powrót brata
Odgadła.




SCENA  VI.
Ciż sami — Felicyana.
Tello.

Ileż miłości
Siostrzyczka mi okazuje!
Niewdzięcznym brat być nie umie.

Felicyana.

Więc kocham go téż tak bardzo,
Że kiedy jest po za domem,
To wszystko mię niepokoi.
Snu nie mam ni wypoczynku
I wówczas zając lub królik
Wydaje mi się potworem.

Tello.

W Galicyi górach, siostrzyczko,
Drapieżnych zwierząt, niestety,
Napotkać trudno. Czasami
Dzik tylko z leśnéj gęstwiny
Wybiegnie i przy rumaku
Strwożonym psy rozszarpuje,
Swéj zemście wtedy kres kładąc,
Gdy piana jego paszczęki
Krwią ofiar się zrumieniła!...
Czasami niedźwiedź się zjawia,
W myśliwca godząc tak wściekle,
Że często człowiek i bestya
Na ziemię walą się społem.
Lecz nasze łowy zwyczajne
Tak skromne, choć rozmaite,
Nie grożą niebezpieczeństwem.
Ta godna szlachty i książąt
Rozrywka do walk zaprawia,
Orężem władać przyucza
I ciało trudem hartuje!

Felicyana.

Pojąwszy żonę, przestaniesz
Zakłócać strachem pierś moję.

Tello.

Zbyt wielkie mam posiadłości,
Bym równą sobie tu znalazł.

Felicyana.

Wszak mógłbyś i w wyższych sferach
Poszukać godnéj małżonki!...

Tello.

Czy może chcesz mi wyrzucać,
Żem ciebie za mąż nie wydał?

Felicyana.

Przysięgam, że jesteś w błędzie,
Twe szczęście mam na widoku!




SCENA  VII.
Ciż sami — Sancho i Pelagiusz za bramą.
Pelagiusz (do Sancha).

Wejdź, samych widzę, nikt teraz
Nie będzie wam tu przeszkadzał.

Sancho.

Masz słuszność... domowi tylko.

Pelagiusz.

Zobaczysz, czém cię obdarzą!

Sancho.

Wypełnię swój obowiązek.

(Wchodzą na dziedziniec.)

Szlachetny, czcigodny panie
I piękna panno Felicyo,
Panowie téj ziemi, która
Tak kocha was zasłużenie...
Pozwólcie niech stopy wasze
Stróż pańskich trzód ucałuje...
Zajęcie to bardzo nizkie,
Lecz w naszéj Galicyi przecież
Krew ludu tak jest szlachetna,
Iż biedny tém się jedynie
Od panów różni — że służy!
Jam biedny i wy mię pewno
Nie znacie, boć sto trzydzieści
Swym chlebem rodzin karmicie.
Na łowach tylko być mogłem
Widziany nieraz przez pana.

Tello.

W istocie... podobasz mi się

I chciałbym chętnie dla ciebie
Coś zrobić...

Sancho.

Za tyle łaski
Całuję, panie, twe stopy.

Tello.

Chcesz czego?

Sancho.

O zacny panie!...
Z szybkością lata mijają,
Jak gdyby na pocztę śmierci
Z listami spiesznie pędziły!
Jesteśmy jak na popasie:
Wieczorem życie — śmierć rano!
Sam jestem — ojciec, człek zacny,
Na służbie nigdy nie bywał.
Gdy ród mój ze mną się kończy,
Więc pragnę w związki wejść ślubne,
Z dziewczyną zacności pełną,
A córką Nuńa d’Ajbara.
Choć zagon orze ubogi,
Lecz herby nad drzwiami jego
Są jeszcze, a w biednéj chacie
Lanc kilka z dalekich czasów!
To właśnie — i wdzięk Elwiry
(Bo tak méj dziewce na imię)
Mnie skłania... panna przystaje...
Jéj ojciec również się zgadza,
Na wolę pana czekając.
„Pan — mówił do mnie dziś rano —
Powinien wiedzieć o wszystkiém,
Co dzieje się pośród jego
Wasalów, czy to ubogich,
Czy choćby i najmożniejszych.
A wielce królowie błądzą,
Zwyczajów tych nie pilnując.“
Posłuszny radzie, przychodzę
O ślubie swoim zdać sprawę.

Tello.

Ma rozum Nuńo i radę
Wyborną dał ci. — Mój Celio...

Celio.

Seniorze...

Tello.

Dasz krów dwadzieścia
I setkę owiec Sanchowi,
Którego ślub ja i siostra
Zaszczycim swą obecnością.

Sancho.

O panie, tak wielka łaska!

Pelagiusz.

Tak wielka łaska, o panie!...

Sancho.

I dary takie bogate!

Pelagiusz.

I takie bogate dary!

Sancho.

Szlachetność rzadka...

Pelagiusz.

O rzadka
Szlachetność...

Sancho.

Zaszczyt wysoki!

Pelagiusz.

Wysoki zaszczyt!

Sancho.

O święta
Pobożność!

Pelagiusz.

Pobożność święta!

Tello.

Kto jest ten towarzysz, który
Jak echo za tobą wtórzy?

Pelagiusz.

Ten jestem, co jego słowa
Na wywrót wszystkie powtarza!

Sancho.

To pasterz Nuńa, seniorze...

Pelagiusz.

Ot krótko mówiąc, jam jego
Cudowném dzieciątkiem.

Tello.

Jakto?

Pelagiusz.

Wieprzaków strzegę. I ja téż
Przyszedłem prosić o łaskę.

Tello.

A ty się z kim żenisz?

Pelagiusz.

Z nikim
Na ten raz... lecz jeśli dyabeł
Mnie skusi, to przyjdę także
Poprosić was o barany!...
Astrolog mi w Salamance
Powiedział, bym strzegł się wody
I byków, więc od téj chwili,
Z obawy niebezpieczeństwa,
Nie żenię się i nie piję.

Felicyana.

Zabawny człowiek...

Tello.

Z humorem!

Felicyana.

Bądź zdrów, mój Sancho. A Celio
Niech każe odesłać bydło,
Przez brata mu darowane.

Sancho.

Mój język wiecznie was państwo
Wysławiać będzie.

Tello.

I kiedyż
Wesele?

Sancho.

Miłość mię nagli,
By odbyć je dziś wieczorem.

Tello.

Już bledną słońca promienie,
Już wpośród złotych obłoków
Pośpiesza ku zachodowi.
Idź uprzedź grono weselne,
Że ja tam z siostrą przybędę.

(Do Celia.)

Karetę niech przygotują.

Sancho.

Me serce i usta moje
Do śmierci wielbić was będą.

(Wychodzi.)



SCENA  VIII.
Felicyana.

Więc ty się nie chcesz ożenić?

Pelagiusz.

Ja, pani, byłbym zaślubił
Kochankę jego, pasterkę
W Galicyi najpowabniejszą,
Lecz wiedząc, że prosiąt strzegę,
Uważa mię za prosiaka...

Felicyana.

Jest więc, jak widzę, rozumna!...

Pelagiusz.

Toć wszyscy czegoś, senioro
Strzeżemy.

Felicyana.

Naprzykład?

Pelagiusz.

Czego
Rodzice strzedz nam kazali...

(Wychodzi.)



SCENA  IX.
Don Tello, Felicyana, Celio, Juliusz.
Felicyana.

Zabawił mię ten półgłówek.

Celio (do Tella).

Gdy odszedł już ów poczciwiec,
Którego mowa nie głupia,
Czas wyznać, że ta Elwira
Jest dziewką tak urodziwą,
Jak żadna w całéj Galicyi!
Że lica, kibić jéj, rozum
I cnoty — najgodniejszego
Hidalga zwyciężyć mogą.

Felicyana.

Tak piękna, mówisz?

Celio.

Jak anioł!

Tello.

Namiętność przez twoje usta
Przemawia.

Celio.

Kochałem się w niéj,
Lecz w słowach mych prawda szczera.

Tello.

Są, przyznam, wieśniaczki, które
Bez strojów i bez bielidła
Zwracają oczy ku sobie
I duszę zniewolić mogą;
Lecz takie są pogardliwe,
Że nudzą mię ich wzdragania!

Felicyana.

Przeciwnie, broniąc, się mężnie,
Godniejsze są czci prawdziwéj.

(Wychodzi.)



SCENA  X.
Pokój w domu Nuńa.
Nuńo, Sancho.
Nuńo.

Więc tak cię przyjął Don Tello?

Sancho.

I tak mi mówił, seniorze.

Nuńo.

Zaiste taki czyn piękny,
Jest godzien wielkiego pana.

Sancho.

Jak mówię, kazał mię bydłem
Obdarzyć.

Nuńo.

Wieki niech żyje!

Sancho.

Lecz chociaż dar to królewski,
Ja bardziéj cenię ten zaszczyt,
Że ojcem ślubnym mi będzie[1].

Nuńo.

Czy z siostrą przybyć obiecał?

Sancho.

A jakże.

Nuńo.

Chyba ich niebo
Dobrocią taką natchnęło.

Sancho.

Szlachetni-to są panowie!

Nuńo.

O! chciałbym, żeby ten domek,
Na takich gości przybycie,
W pałace mógł się zamienić!

Sancho.

To fraszka; gościnność nasza
Te ciasne kąty rozszerzy,
Lecz oto już przybywają!

Nuńo.

Nie dobrą-ż dałem ci radę?

Sancho.

W don Tellu spotkałem pana
Ze wszech miar doskonałego,
Gdyż umie szlachetność swoję
Nie tylko stwierdzić darami,
Lecz dając — uczcić potrafi.
Niech panem ten się nie zowie,
Kto swoich dobrodziejstw nie chce
Połączyć z delikatnością!

Nuńo.

Dwadzieścia krówek, sto owiec,
Toż będzie piękny majątek,
Gdy z wiosną tak wielkie stado
Na łąki Silu sprowadzisz!
Za tyle łask, niechaj pan Bóg
Stokrotnie Tella nagrodzi!

Sancho.

Elwiry nie ma, seniorze?

Nuńo.

Strój ślubny ją zatrzymuje.

Sancho.

Jéj postać sama wystarcza...
Dla téj, co błyszczy jak słońce,
Zbyteczny strój i fryzura!

Nuńo.

Twa miłość nie jest mieszczańska.

Sancho.

Przy niéj mieć będę, seniorze,
Pasterza stałość, wdzięk dworski.

Nuńo.

Nie może kochać prawdziwie,
Kto głowy rozumnéj nie ma,
Bo miłość wtedy jest wielka,
Gdy się jéj ważność odczuwa.
Żeś takim — cieszę się bardzo.
Zawołaj ludzi, bo pragnę,
Ażeby rycerz ten poznał,
Czém jestem lub choć czém byłem.

Sancho.

Już państwo jadą, a z niemi
I ludzie nasi zdążają.
Elwirze powiedz, niech włosy
Porzuci, a przyjdzie prędzéj.




SCENA  XI.
Ciż sami oraz Don Tello ze służbą. Pelagiusz, Joanna, Leonora i wieśniacy.
Tello.

Gdzie moja siostra?

Joanna.

Odeszła
Do panny młodéj.

Sancho.

Seniorze...

Tello.

A Sancho?

Sancho.

Byłbym waryatem
Mniemając, że jestem w stanie
Mą wdzięczność okazać panu
Za tyle łaski.

Tello.

Gdzie teść twój?

Nuńo.

Tu... zaszczyt, który go spotkał,
Dni starca krótkie przedłuży.

Tello.

Uściskaj mnie.

Nuńo.

Chciałbym z serca,
Ażeby dom ten był światem,
A władcą jego — ty, panie.

Tello (do Joanny).

Twe imię, piękna pasterko?

Pelagiusz.

Pelagiusz.

Tello.

Nie ciebie pytam.

Pelagiusz.

Myślałem, że mnie.

Joanna.

Joanna.

Tello.

Ponętna!...

Pelagiusz.

O! pan jéj nie znasz!
Gdy chłopiec zechce ją szczypnąć
Tak w łeb warząchwią dostanie,
Że aż mu w ślepiach zaświeci.
Gdym raz się zbliżył do garnka,
Przez miesiąc to pamiętałem.

Tello (do Leonory).

A twoje imię?

Pelagiusz.

Pelagiusz.

Tello.

Nie ciebie pytam.

Pelagiusz.

Myślałem...

Tello.

Swe imię powiedz, dziewczyno.

Leonora.

Ja, panie, Eleonora.

Pelagiusz (na stronie).

O młode dziewczyny pyta,
O chłopcach ani słóweczka.

(Głośno.)

Ja, panie, jestem Pelagiusz.

Tello.

Czy jesteś czém dla tych dziewczyn?

Pelagiusz.

Tak panie, jestem świniarkiem.

Tello.

Czyś mężem, pytam, lub bratem?

Nuńo.

To bydlę!...

Sancho.

Nic nie rozumie.

Pelagiusz.

Bo tak mię matka stworzyła.

Sancho.

Elwira z matką swą ślubną.




SCENA  XII.
Ci sami — Felicyana i Elwira.
Felicyana. (do brata).

Twéj łaski godni są wszyscy,
Szczęśliwi panowie, którzy
Wasalów takich mieć mogą.

Tello.

Masz słuszność. Piękna dziewczyna!

Felicyana.

Prześliczna!

Elwira.

Wstyd budzi trwogę,
Bo pierwszy raz mam sposobność
Oglądać tak godnych panów.

Nuńo.

Siąść raczcie państwo w méj chacie.

Tello (na stronie).

Piękniejszéj nigdym nie widział,
Wszak boska ta doskonałość —
Nad wszelkie wyższa pochwały!
Szczęśliwy człowiek, którego
Los takim skarbem obdarzy.

Felicyana.

Mój bracie, pozwól niech Sancho
Usiądzie.

Tello.

Siadaj.

Sancho.

Nie, panie.

Tello.

Siądź, Sancho.

Sancho.

Ja wobec pana?!

Felicyana.

Twe miejsce przy narzeczonéj;
Nikt tego ci nie zaprzeczy!

Tello (na stronie).

Czyż mogłem śnić, że na ziemi
Jest piękność tak doskonała!

Pelagiusz.

A ja téż gdzie usiąść mogę?

Nuńo.

W oborze — tam twoja uczta!

Tello (na stronie).

Na Boga, ogień mię trawi!

(Głośno.)

Jak pannie młodéj na imię?

Pelagiusz.

Pelagiusz...

Nuńo.

Czy będziesz milczał?
Do kobiet pan mówi, przecie
Tyś nie jest kobietą. Panie!
Méj córce imię Elwira.

Tello.

Na honor piękna Elwira!
I godna, dla wdzięków swoich,
Młodzieńca z lepszego stanu.

Nuńo.

Do tańca... daléj dziewczyny!

Tello (na stronie).

To piękność zachwycająca!

Nuńo.

Nim proboszcz przyjdzie, zatańczcie.

Joanna.

Już proboszcz przyszedł.

Tello.

Idź powiédz,
Niech tu nie wchodzi.

(Na stronie.)

O! zmysłów
Pozbawi mię ta dziewczyna!

Sancho.

Dlaczego?

Tello.

Gdyż bardzo pragnę,
Poznawszy was dziś dokładniéj,
Wesele świetném uczynić.

Sancho.

Ja nic już dzisiaj nie pragnę,
Prócz ślubu z moją Elwirą.

Tello.

Do jutra ślub ten odłóżmy!

Sancho.

Ty szczęście moje, seniorze,
Opóźniasz; patrz na mą trwogę
Wypadek najlichszy może
Pozbawić mię mego skarbu.
Jeżelić mędrcy nie kłamią,
To wierzyć trzeba, że słońce
Nowiny światu przynosi.
Któż zgadnie, czém nas obdarzy
Poranek dnia jutrzejszego!

Tello (na stronie).

Stan ducha mego okropny.

(Głośno do Felicyany.)

Pragnąłem ślub ten uświetnić,
A głupiec Sancho brutalnie
Odpycha moję życzliwość,
Wyprowadź córkę swą, Nuno
I noc tę spoczywaj jeszcze!

(Don Tello wychodzi z Felicyaną i z orszakiem.)
Nuńo.

Twa wola spełni się, panie.

(Na stronie.)

O! to już niesprawiedliwe...
I czego Tello się gniewa?

Elwira (na stronie).

Ja na to nic nie mówiłam,
Bo skromność nie pozwalała.

Nuńo (do narzeczonych).

Zamiarów jego nie zgadnę,
Co zrobić pragnie — ja nie wiem,
Jest panem!... Żałuję tylko,
Że wchodził do mego domu.

(Odchodzi.)
Sancho.

Ja-m jeszcze bardziéj zgnębiony,
Choć tego nie widać po mnie.

Pelagiusz.

Więc dzisiaj ślubu nie będzie?

Joanna.

Niestety!

Pelagiusz.

Czemu?

Joanna.

Pan nie chce,

Pelagiusz.

Czyż może Tello zabraniać?

Joanna.

Widocznie, skoro zabronił.

(Wychodzi z Pelagiuszem, Leonorą i wieśniakami.)
Sancho.

Elwiro moja!

Elwira.

O Sancho,
Ja-m nie do szczęścia stworzona!

Sancho.

Co myśli zrobić don Tello,
Że ślub do jutra odkłada?

Elwira.

Któż zgadnie jego zamiary!

(Na stronie.)

A jednak zrobić coś pragnie!

Sancho.

Noc dzisiaj dla mnie okropna!

Elwira.

Wszak jesteś, Sancho, mym mężem,
Więc przybądź do mnie téj nocy!

Sancho.

Zostawisz więc drzwi otwarte?

Elwira.

I owszem.

Sancho.

Tą obietnicą
Od śmierci bronisz mię, droga.

Elwira.

I jabym z tobą umarła.

Sancho.

Ksiądz proboszcz (cura) nie wszedł do chaty.

Elwira.

Don Tello wejścia mu wzbronił.

Sancho.

Jeżeli przyjmiesz mię dzisiaj
Zapomnę o tém nieszczęściu;
Bo miłość dobrem lekarstwem (cura)
Na rany, które zadaje.

(Wychodzą.)



SCENA  XIII.
Ulica, przy której stoi dom Nuńa.
Don Tello, Celio, służba.
Tello.

Czy dobrze zrozumieliście?

Celio.

Do tego nie trzeba wcale
Rozumu zbyt subtelnego.

Tello.

Więc wejdźcie! starzec z Elwirą
W téj porze sami być muszą.

Celio.

O! wszyscy się już rozeszli,
Niechętni, że ślub przerwany.

Tello.

Miłości krok ten zawdzięczam,
Znosiłem zazdrości mękę
Na widok tego bałwana,
Któremu los miał powierzyć

Tę piękność dla mnie stworzoną.
Gdy się już znudzę dziewczyną,
Ha! wtedy niech ją zaślubi!
Obdarzę go trzodą, złotem,
I będzie żył z nią szczęśliwy,
Jak tylu jemu podobnych!
Potężny jestem i pragnę,
Nim Sancho dziewczę zaślubi,
Skorzystać szybko z méj władzy.
Więc daléj... nałóżcie maski!

Celio.

Zastukać?

Tello.

Tak!

Celio (zastukawszy).

Otwierają!




SCENA  XIV.
Elwira, Don Tello, Celio i służba w maskach, potém Nuńo.
Elwira.

Wejdź, Sancho, mój ukochany!

Celio.

Elwira?

Elwira.

Tak!

Celio.

W samę porę.

(Chwyta ją.)
Elwira.

To nie on... o nieszczęśliwa!
Mój ojcze... Nuńo... o nieba
Unoszą mię... porywają!...

Tello.

Już idźcie.

Nuńo (wewnątrz).

Co to za hałas?

Elwira.

Mój ojcze!

Tello.

Zamknąć jéj usta!

Nuńo (wchodząc)

O córko, widzę cię, słyszę.
Lecz starzec nędzny, bezsilny,
Czyż zdoła oprzeć się gwałtom
Takiego jak on magnata,
Boć wiem ja, kto jest zbrodniarzem.

(Biegnie za niemi.)



SCENA  XV.
Noc.
Sancho, Pelagiusz.
Sancho.

Zdawało mi się, że słyszę
Krzyk jakiś w stronie mieszkania
Elwiry.

Pelagiusz.

Nie mów tak głośno,
Bo służba usłyszéć może.

Sancho.

Pamiętaj, żebyś, gdy wejdę,
Nie zasnął.

Pelagiusz.

Próżna obawa.

Sancho.

Ja wyjdę, gdy ranna gwiazda
Ukaże hasło jutrzence.
Wychodząc będę przeklinał,
Bo ona wygna mię z nieba.

Pelagiusz.

Przez ten czas powiedz mi, proszę,
Do kogo będę podobny?
Do muła lekarzów, który
Wędzidło gryzie pod drzwiami.

Sancho.

Słuchajmy.

Pelagiusz.

Ja się założę,
Że już przy dziurce od klucza
Elwira dawno czatuje.

Sancho.

Więc słucham.




SCENA  XVI.
Ciż sami. — Nuńo.
Nuńo.

Ha! zmysły tracę.

Sancho.

Kto idzie?

Nuńo.

Człowiek.

Sancho.

To Nuńo?

Nuńo.

To Sancho!

Sancho.

Ty na ulicy?

Nuńo.

Nie pytaj...

Sancho.

Nieszczęście jakie?

Nuńo.

Nieszczęście jedno z największych.

Sancho.

Co mówisz?

Nuńo.

Złoczyńców banda
Wybiwszy drzwi te porwała...

Sancho.

O! nie kończ... resztę zgaduję!...

Nuńo.

Przy blasku księżyca chciałem
Ich twarze poznać — niestety,
Okryci byli maskami!

Sancho.

Ich twarze poznać?... I na co?...
Don Tella to są służalce,
Którego uczcić kazałeś.
Przekleństwo nieszczęsnéj radzie!
W dolinie całéj wszak tylko

Chat dziesięć biednych wieśniaków.
Z nich żaden; więc oczywiście
Ten panicz porwać ją kazał.
Dlatego ślub mój zerwany.
Lecz znajdę ja sprawiedliwość,
Chociażby gwałciciel podły
Bogaczem był najmożniejszym!
O Boże! już mi nic teraz,
Prócz śmierci, nie pozostaje.

Nuńo.

Nie bluźnij!...

Pelagiusz.

Przysięgam sobie,
Że kiedy jego prosięta
Na łąkach spotkam — zabiję,
Choć by je strażą otoczył.

Nuńo.

Niech rozum wskaże ci, synu,
Co nam dziś czynić należy.

Sancho.

Ach ojcze! mogęż ja myśleć?...
Wprzód lichą dałeś mi radę,
Poszukaj teraz lekarstwa.

Nuńo.

Pójdziemy jutro do Tella,
To tylko jest szał młodości,
Którego on już żałuje.
Za córkę — ja odpowiadam.
Ni groźby ani błagania
Nie skłonią jéj do występku.

Sancho.

O! temu, znając ją, wierzę.
Niestety, ginę z miłości,
A zazdrość pali mię wściekła.
Któż kiedy na bożym świecie
Większego doznał nieszczęścia!
I ja-to sam wprowadziłem
Pod dach swój wilka srogiego,
Co porwał moję owieczkę!
Szalony byłem. To pewno!
Boć przecież tacy panowie
Napróżno do chat nie śpieszą,
Bogate mając komnaty.

Zda mi się, że widzę twarz jéj
Pokrytą pereł strumieniem,
Z tych ocząt ślicznych płynącym,
Gdy mężnie czci swojéj broni!...
Zda mi się, że krzyk jéj słyszę,
Gdy podłą tyrana żądzę
Ze wstrętem odpychać musi!
Gdy włosów swych kędziorami
Oczęta łzawe przesłania,
By żądzy jego nie widzieć!
O puść mię, muszę umierać:
Już rozum tracę i zmysły...
Niestety, ginę z miłości
I zazdrość dręczy mię wściekła!

Nuńo.

Gdzież twoja odwaga, Sancho?
Wszak ród twój zacny.

Sancho.

Wciąż myślę
O rzeczach, których wspomnienie
Wywraca wszystko w méj duszy,
Chcę widzieć pokój Elwiry...

Pelagiusz.

Ja kuchnią — umieram z głodu,
Napróżno-m wieczerzę stracił!

Nuńo.

Ha! wejdź i spocznij do jutra,
Wszak Tello nie barbarzyniec!

Sancho.

Niestety, ginę z miłości
I zazdrość dręczy mię wściekła!...

Pelagiusz.

O! jakże mi się już jeść chce,
O! jeść, jeść... umieram z głodu.

(Wychodzą.)








  1. W Hiszpanii jest zwyczaj, że państwo młodzi zamiast drużbów mają rodziców ślubnych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lope de Vega i tłumacza: Julian Święcicki.