Na wulkanach Japonji/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Na wulkanach Japonji
Wydawca Spółka Akcyjna Wydawnicza
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WACŁAW SIEROSZEWSKI
NA WULKANACH JAPONJI
LWÓW 1924
Nakładem Spółki Akcyjnej Wydawniczej.
Prawa przedruku i przekładu zastrzeżone
Wytłoczono w Drukarni Polskiej we Lwowie
pod zarządem Z. Kiełbusiewicza.
BIBLJOTEKA TĘCZOWA
POD REDAKCJĄ
JÓZEFA MIRSKIEGO
Odbito dwadzieścia pięć numerowanych egzemplarzy
wytwornych z podpisem autora.



SŁOWO WSTĘPNE.

Wielki pisarz stanął na mównicy, przed białym ekranem, na którym wnet rozbarwią się cudne przeźrocza japońskie. O Japonji bowiem mówić dziś będzie rzeszom zasłuchanym Wacław Sieroszewski, Japonję wyczaruje słowem i obrazem autentycznym i tem w duszy Jego drgającem jeszcze żywem wspomnieniem kraju i ludzi, poznanych podczas podróży „Na daleki Wschód“ (1902).
Najznakomitszy autor polskich powieści i nowel egzotycznych, wyborny znawca Syberji, Kaukazu, Chin i Japonji, ruszył dziś w drogę okrężną po Polsce, by, niby rapsod, opowiadać o owym kraju, jak z baśni, uroczym i o tym ludzie, tak niezwykłym, tak bohaterskim, pracowitym i mądrym, co już oddawna przemawiał do wyobraźni naszej, a czasu wojny i po wojnie przemówił do naszego serca, gdyśmy w nim brata życzliwego poznali... Potężne, potworne w swych skutkach trzęsienie ziemi, które tysiące ludzi pozbawiło życia a dziesiątki miast i wsi obaliło w gruzy, pochłonęło w czeluściach i spaliło ogniem, jeszcze bardziej zbliżyło ku nam tę przedziwną rasę, jeszcze żywsze, choć szlachetne, obudziło w nas pragnienie poznania jej ziemi, duszy, obyczajów, wierzeń, historji.
I któż bardziej od Sieroszewskiego powołany był, by Polsce, wstrząśniętej do głębi dalekim kataklizmem, Polsce, umiejącej być wdzięczną za każdy objaw serca, wymownem słowem opowiadać o tym narodzie i ziemi, będących dla nas wciąż jeszcze niby owa „Ultima Thule“? Któż bardziej od Sieroszewskiego, etnografa i artysty, poety i malarza w jednej osobie, człowieka, umiejącego patrzeć, myśleć i czuć, jak rzadko kto drugi? Nie dziw, że w każdem mieście polskiem, w którem pojawi się zapowiedź wykładu Sieroszewskiego o Japonji, gromadzą się tłumy, by z ust podróżnika-pisarza słuchać barwnej opowieści o owem Państwie Wyspiarskiem, w którem uśmiech słońca, krasa kwiatu i groza „jednej śmierci więcej“ kształtują oblicze ziemi i duszę człowieka.
A Sieroszewski umie opowiadać: na uwięzi niesłabnącej dzierży uwagę słuchaczy, „zawisłych u jego warg“ i wpatrzonych to w swoją wizję wewnętrzną, to w owe obrazy oryginalnej roboty japońskiej, któremi autor opowiadanie swoje przeplata i okrasza. — W czem tajemnica tej niezwykłej więźby między opowiadającym a słuchaczem? Bynajmniej nie w wymyślnym doborze słów i metafor, nie w arcykunsztownej formie; przeciwnie: wykład Sieroszewskiego jest prosty i bezpretensjonalny; potęga słowa i barwność obrazowania, tak oczywista u znakomitego pisarza, wybucha tylko miejscami, jakby mimochodem, i tem silniej przez to działa. Owa prostota właśnie, owa szczerość opowieści, będącej właściwie improwizowaną spowiedzią autora z własnych przeżyć, poznań i wspomnień, nadaje jej tyle życia i bezpośredniości, wytwarza w niej to drgające wibracją wewnętrzną tętno żywego prądu myśli i rodzącego się słowa.
W tej też formie, w formie stenogramu nieomal, podajemy w niniejszym tomiku wykład autora „Opowieści chińskich“.

J. M.


I.

Trzy dni płynęliśmy już po otwartem morzu. Powiedziano nam, że nazajutrz rano zobaczymy brzegi Japonji. Dlatego też poleciliśmy służbie, aby nas obudziła, skoro tylko brzegi się zarysują. Istotnie. Jeszcze spaliśmy mocnym snem, kiedy rozległo się wołanie: Japonja! Japonja! Zerwaliśmy się i wyszliśmy na pokład, ale dokoła nas była jeszcze noc, a morze, jak zawsze o tych godzinach, przedstawiało ametystowo-mglistą przepaść, nad którą w górze błyszczały gwiazdy, a w dole od czasu do czasu lśniła się długa fala oceaniczna. Różnił się jednak widok ten od tych widoków, jakie mieliśmy dotychczas. Mianowicie fala ta pokryta była, jak okiem sięgnąć, białemi płatkami, jakgdyby stadem ptaków albo motyli.
Statek nasz płynął wprost na wschód. Tymczasem gwiazdy poczęły gasnąć, nastawił świt, a wkrótce dojrzeliśmy w świetle zorzy, że te płatki białe dookoła naszego parowca to niezliczone roje statków żaglowych japońskich, statków rybackich.
Nocą wypływają one daleko na morze, aby poławiać ryby, które stanowią połowę pożywienia ludności japońskiej. Widzieliśmy statki najrozmaitsze. Były tam duże trójmasztówki i mniejsze z jednym i dwoma żaglami i małe łódeczki, w których siedziało dwóch ludzi: wioślarz i harpunnik. Podziwiałem odwagę tych ludzi, tak daleko zapuszczających się od brzegów w marnej łupinie. Tymczasem dzień rozżarzał się coraz bardziej. Już purpurowa zorza poczęła niknąć, a wkrótce wypłynęło słońce, wielka tarcza malinowa, jaką malują na sztandarze narodowym Japończycy. Wtedy spostrzegliśmy, że rysujące się z oddali pod tarczą chmury były niczem innem, jak brzegiem lądu dalekiego. Srebrny szlak śniegu obrzeżał stożkowate szczyty gór. W miarę, jak słońce rozpalało się coraz bardziej, rozpękały się, rozbijały jednolite wiszary skał na tysiące urwisk, szczelin, dolin, wąwozów, wierzchołków. Wyraźnie wystąpiły szmaragdowe i malachitowe plamy lasów, porastających od stóp do szczytów te góry. Wyspy japońskie są jak bukiety zieleni, tryskające z błękitu morza. „Kiedy — mówi legenda japońska — bogini Isa-nami i bóg Isa-nagi, od których wszystko powstało, stworzyli ocean, spoczęli na łożu, rozpiętem na chmurach tęczowych i zabawiali się przyglądaniem igraszkom fal. Powiedziała wówczas bogini do swego męża, iż monotonną jest ta gra, że trzeba ją urozmaicić. Uniósł wtedy swą dzidę bóg, zanurzył w Oceanie, a gdy ją uniósł znowu, wtedy krople wody ametystowej, kapiąc z miedzianego ostrza w morze, tężały i zamieniały się w szmaragdowe wyspy.“ Tak powstała Japonja.
Wkrótce płynęliśmy tak blisko brzegu, że rozróżnialiśmy doskonale rozmaitość zieleni brzegów i nasze oczy oczarował ten niezwykły kraj, wyglądający, jak jeden ogród. Kraj gęsto zaludniony, tak gęsto, jak u nas zaludnione są tylko okolice podmiejskie. Pobrzeża doskonale uprawne, usiane białemi domkami, które skupiają się w miastach i wioskach, lub rozrzucone są pojedyńczo po stokach gór i otoczone kwiatami i drzewami. Po białych taśmach dróg snuł się tłum kobiet i mężczyzn, oraz dzieci. Jechały wózki drobne, ciągnione przez ludzi, przesuwały się tramwaje; wogóle ruch był wielki, nieustanny, jak nasz ruch podmiejski w dzień słoneczny, pogodny, kiedy ludność wylega na świeże powietrze.
Tych dni słonecznych i pogodnych Japonja ma więcej, niż jakikolwiek inny kraj. Klimat Japonji jest mieszaniną podzwrotnikowego klimatu z klimatem umiarkowanym. Mamy tam wszystkie strefy, zaczynając od niskich pobrzeży morskich, na których rośnie i dojrzewa banan i palma, a kończąc na górach wysokich, gdzie świerk i sosna czują się doskonale. Ogromna ilość wilgoci, jaka paruje z otaczającego morza, oraz deszcze ulewne w środku lata dostarczają takiej ilości pary wodnej, że rośliny rodzą się tam, jak nigdzie. Japonja jest rajem roślin. Liczą w niej do 5000 gatunków botanicznych. Wegetacja zwrotnikowa łączy się z roślinnością strefy umiarkowanej. Lasy tamtejsze, zwracające uwagę swą cudną, jakby zawsze wymytą zielenią, składają się z dębów zwykłych oraz korkowych, z klonów, orzechów, słodkich kasztanów, dzikich jabłoni, moreli, wiśni, lip, złotych wierzb płaczących... Rośnie tam sosna, świerk, rośnie cypryso-cedr, magnolja, platan oraz olbrzymie widłaki - kryptomerje — drzewa przedpotopowe, już wymarłe w innych częściach świata. Wszystko to splata się w jedną gęstą, zwartą, bujną całość. W takich lasach mieszka do tej pory jeleń szlachetny, łaciate daniele, niedźwiedź japoński, nieduży, łagodny, owocożerny. Nie zna Japonja drapieżców. Nigdy tam nie było tygrysa, nawet odyniec-dzik jest tam nieznany. Na wyspach północnych spotyka się wprawdzie niedźwiedź bury, który przybył tam z Sachalinu i Syberji. Ale i ten nie jest groźny. Japonja nie zna zwierząt niebezpiecznych i gadów jadowitych. Jest to kraj łagodny. Kraj słońca, królestwo kwiatów, gdzie kwitnie ich ilość ogromna i w tylu odmianach, iż malarz na każdym kroku natrafia na przepiękne barwy. Japończycy kochają kwiaty i namiętnie zajmują się ich hodowlą. Kwiat odgrywa wielką rolę w życiu Japonji. Widzimy go w każdym zakątku, zdobiącego domy, zwisającego z hotelu lub chatki. Bukiety piękne lub szeregi doniczek zdobią każdą świątynię. Każdy miesiąc ma swój kwiat, zaczynając od kwietnia, kiedy kwitnąć zaczyna wiśnia, o której pisze poeta japoński XVIII. wieku Motoori Norinaga:

Jeśli się spytasz o serc japońskich tajniki,
Wskażę ci wiśni kwitnącej
Kołyszące się w słońcu okiście...
Jasne i wolne są one.
Takie są serca japońskie!

Kwitnąca wiśnia jest symbolem duszy japońskiej, jest umiłowanym kwiatem japońskim, kwiatem miłości, wiosny, jak u nas róża. Ale każdy miesiąc, (powtarzam), ma tam swój kwiat. Więc po wiśni, zjawiają się wistarje, irysy, peonie, lilje, jaśminy, lotusy. Aż w zimie rozkwita najpiękniejszy kwiat, który Japończyk uważa za symbol swego państwa — chryzantema. Czas kwitnięcia chryzantemy jest czemś w rodzaju święta uroczystego, rodzajem karnawału japońskiego. „Kwiat jest uśmiechem ziemi, a kobieta uśmiechem nieba“ — mówi poeta japoński. Kwiat wiąże się ze wszystkiemi momentami życia Japończyków, towarzyszy narodzinom, miłości i śmierci.
Istnieje w niektórych okolicach śliczny sposób wyrażania swych uczuć zapomocą przesyłania kwiatów. Kiedy dziewczyna japońska dojdzie do wieku, iż wzbudza zainteresowanie młodzieńców, wtedy pewnego wczesnego poranku znajduje u progu swych drzwi doniczkę kwiatów. Domyśla się, co to znaczy, i stara się dowiedzieć, kto ten kwiat tam postawił. Często niedługo potem albo nawet nazajutrz zjawia się drugi kwiat obok poprzedniego, mający również swego właściciela, którego wynaleźć, odkryć, jest zadaniem dziewczyny: przychodzi jej to łatwo dzięki stosunkom ze swemi przyjaciółkami i znajomemi. W ten sposób każdy z starających się o serce dziewczyny stawia swój kwiat u jej progu i później bacznie śledzi, w jakim stanie znajdują się te kwiaty. Dziewczyna otacza szczególną opieką jeden z kwiatów, podlewa go, odżywia, stawia na słońce lub chroni przed spiekotą. Innemi opiekuje się mniej troskliwie. Kwiaty od miłego jej sercu młodzieńca rozkwitają więc bujnie i dają większą ilość pączków i kielichów, niż ich sąsiadki. A są i takie, które rychło więdną. Młodzieńcy, przechodząc koło domu dziewczyny, śledzą uważnie za postępem swych nadziei. Kiedy okaże się, że jeden jedyny kwiat zwyciężył, wybrany posyła swatów.
Klimat Japonji wilgotny, pełen słońca sprawia to, że rośliny nigdzie nie rozwijają się tak pięknie, nigdzie nie dosięgają tak wspaniałych kształtów, jak w Japonji. Dosyć spojrzeć na takie drzewa, jak kamforowe, ten gejzer roślinny, wytryskujący wysoko, rozlewający się szeroko potężnemi konarami, zdobnemi w złoto-zielone liście. Lasy tamtejsze bogate są w drzewo budowlane, jak w cyprys-hinoki, z którego buduje się świątynie. Hinoki ma przedziwnie złotawą barwę i tę własność, że nie toczą go i nie niszczą robaki.
Lecz jedną z najważniejszych roślin, które odgrywają w życiu Japonji wielką rolę, jest bambus, roślina niezwykle pożyteczna, towarzysz i przyjaciel wieśniaka japońskiego. Liczne są jego odmiany, od cienkich, używanych na laski prętów, aż do masztów wysokości kilkunastu metrów a grubości nogi człowieka.
Bambusy w ogromnej ilości hodowane są w Japonji i rosną dziko. Te bambusy wielkich rozmiarów posiadają niezmiernie doniosłe znaczenie w gospodarstwie japońskiem: służą na słupy budowli gospodarczych, przepołowione używane są na rynny, do odprowadzania wody płynącej z gór, do zraszania pól i osuszania błot; z bambusu łatwo zrobić można naczynia, wielkie stępy lub donice, przecinając je tuż u kolan; giętkie narzędzia rolnicze, grabie, rzeszota, rączki łopat. Z cienkich bambusów wiążą żagle do dżonek, z włókien bambusowych wiją sznury, a młody pęd bambusowy, który jeszcze nie wyjrzał z ziemi, jest smaczną, jak szparag, potrawą.
Podstawową jednak rośliną życia japońskiego, rzucającą charakterystyczne cechy na cały układ społeczny Japończyków, jest stanowczo ryż. Japończycy żywią się przeważnie ryżem, który jest dla nich tem, czem dla nas chleb. Uprawa ryżu jest podstawą ich bytu, ich obyczajów, ich kultury całej. To też zbliżającego się do brzegów Japonji podróżnika uderzają przedewszystkiem pola ryżowe u podnóży górskich.
Są to terasy, opuszczające się schodami ku nizinom. Na terasach widnieją niwy szumiące, w rozmaitym często stanie dojrzewania. Pola ryżowe przedstawiają rodzaj tac z podniesionemi brzegami. Brzegi utworzone są z wałów ziemnych, na których Japończycy sadzą bób, groch, włoszczyznę, soję, proso itd. Dno tacy po starannej uprawie zasadza się młodą ryżową rosadą i puszcza na nie wodę, gdyż ryż może rosnąć tylko pod wodą. Kiedy roślina dosięgnie już odpowiedniej wielkości, spuszczają Japończycy wodę na niższą terasę i w ten sposób widzi się na rozmaitych terasach rozmaitej dojrzałości pola ryżowe.
Japończycy mają mało ziemi uprawnej, nadającej się do kultury ryżu, wszystkiego 4 milj. ha, tj. cztery razy mniej, niż my. Jednakże ta ilość ziemi zdolna jest wykarmić dwa razy większą ilość mieszkańców, niż u nas; bo 70 miljonów Japończyków żyje z pokarmu, jaki dają te 4 miljony hektarów ziemi uprawnej, oraz z pożywienia dobywanego z morza. Łodzie rybackie, które co noc wypływają daleko w głąb morza, przynoszą, rzec można, połowę prawie potrzebnego ludności pożywienia. Pola tamtejsze czyto zasiane prosem, sorgiem, indygiem, czy obsadzone krzewami herbacianemi lub trzciną cukrową, wszędzie noszą ślady czułej opieki człowieka. Japończyka widzimy wciąż w polu, pracującego gorliwie, grzebiącego się w tej roli od świtu do nocy. Chociaż do tej pory wystarcza jeszcze nadbrzeżnej, podgórskiej ziemi na utrzymanie 70 miljonów ludzi, powstają jednak trudności techniczne, gdyż wzrost ludności wyprzedza intensywność uprawy rolnej i wydajność ziemi.
Japończycy doskonale rozumieją, że potęgą narodu jest jego liczebność, że podstawą jego kultury jest gęstość zaludnienia, że jedynie przy pewnej gęstości zaludnienia możliwe są te korzyści współżycia i współpracy człowieka z człowiekiem i utrzymanie kosztownych technicznych udogodnień bytowania. Nie chcieliby więc wypuszczać swej ludności na emigrację. Dawniej istniał zakaz emigracji. Teraz zakazu tego niema, ale rząd wytęża wszelkie siły, aby zatrzymać jak największą ilość poddanych na miejscu. Dopóki Japończycy nie znali Europy, a wraz z nią kultury zbóż, zdawało się, że zagadka jest nie do rozwiązania; ryż bowiem jest podstawą pożywienia Japończyków, a można go uprawiać tylko do pewnej wysokości w górach. Natomiast na wyżynach, gdzie klimat podobny jest do środkowo-europ. a słońca i wilgoci jest więcej, udają się doskonale nasze zboża, jak pszenica, jęczmień, owies, nawet żyto. Niezmierna żyzność gleby japońskiej daje setne plony. Kultura zbóż zupełnie wystarczyłaby dla zwiększenia ludności Japonji w dwójnasób a nawet trzykrotnie. Wewnątrz Japonji są rozległe doliny, zupełnie puste, porosłe dzikiemi bambuśnikami albo krzewami rododendronów i paproci. Otóż doliny te wybornie nadają się do uprawy, jak to wykazały liczne próby rolniczych stacyj doświadczalnych, przeprowadzone przez rząd japoński. Cała rzecz w tem, że powszechny pokarm ludności nie może być odrazu łatwo zmieniony. Ryż jest pokarmem, który trzeba spożywać w niewielkiej ilości, ale często. Japoński robotnik spożywa pokarm pięć razy dziennie. Odżywianie się ryżem wymaga zupełnie innych fizjologicznych własności żołądka. Chleba Japończycy nie znają i chleba nie lubią. Jedzą co najwyżej słodkie ciastka z pszennej mąki na wzór chińskich. Chleba nie można wogóle znaleźć w Japonji. Chyba tylko w hotelach i restauracjach europejskich. Jaką trudność przedstawia przyzwyczajenie się do spożycia chleba, doświadczyłem na sobie, bo, spędziwszy kilka lat w miejscowościach, gdzie chleba nie miałem wcale, tak odzwyczaiłem się od niego, że kiedy po kilku latach powtórnie zacząłem jeść chleb, to pierwsze próby skończyły się dość żałośnie; miałem wrażenie, że się otrułem i musiałem bardzo powoli i stopniowo wracać do dawnego trybu odżywiania się chlebem. To też i Japończycy muszą się do mąki i chleba przyzwyczajać powolutku. Religja, która zabrania im spożywania tłuszczów i mięsa, utrudnia to przyzwyczajenie, albowiem pokarmy zbożowe wymagają jako dopełnienia tłuszczów i mięsa.
Obiad japoński, który sprzedają na kolejach w czyściutkich pudełkach łubianych, składa się głównie z warstwy doskonałego ryżu i z kawałków ryb, oraz z pikli bardzo ostrych i pobudzających żołądek do energicznego działania. Gdy po raz pierwszy wziąłem do ust owe pikle, sądziłem, że połknąłem węgiel płonący. Później dopiero, podróżując w głębi lądu japońskiego, gdzie nie było europejskich hotelów i gdzie musiałem korzystać z tego tylko pokarmu, zrozumiałem, dlaczego te pikle są tak ostre i tak chętnie używane przez Japończyków. Oto pobudzają żołądek do energicznego przetrawienia masy klejkiego ryżu.
Cała kuchnia i sposób odżywiania się Japończyków tak ściśle wiąże się z kulturą japońską, że przejście do spożywania chleba, a więc i do uprawy zbóż jest trudne i odbywać się musi powoli. Japończycy konsekwentnie jednak dążą wciąż do wprowadzenia kultury rolnej na wyżynach, zaorywują niziny, trzebią bambuśniki... Jeżeli zostaną zajęte pod uprawę wszystkie odłogi i ugory górskie, Japonja nietylko 70, ale 270 miljonów będzie mogła wyżywić. Grunta japońskie wulkaniczne są bardzo żyzne, a klimat błogosławiony.
W górach śnieg bywa głęboki i niekiedy leży tak długo, jak i u nas. Ale na wybrzeżu widuje się go rzadko i w ciągu zaledwie paru godzin. Mrozy sięgają w górach do 15 jakich stopni, zdarzają się nawet śnieżne zamiecie, ale na ogół Japonja ma znacznie więcej słońca, niż nasz kraj.
Japończycy odznaczają się niezwykłą czułością i przywiązaniem do roślin, zaszczepianemi im przez wychowanie i otoczenie od najwcześniejszych lat. Cechuje ich więc w pracy drobiazgowość, pilność, dokładność, potrzebne ogrodnikowi, oraz niezmierna cierpliwość.
Jakiż jest ten lud, tak niezmiernie oryginalny, który te cudne wyspy posiadł i uprawił, który kulturę własną stworzył, który tak umiejętnie wyzyskał wszystkie przymioty swego kraju i umiał ich użyć do stworzenia piękna i wygody? Czy ładny? Nie — przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
Japończycy są niedużego wzrostu, drobno kościści, trochę beczkowato zbudowani, chociaż zręczni w ruchach i silni; robią wrażenie karłów. Oczy mają małe, skośne, cerę miedziano-żółtą; na Europejczyku robią zrazu nieprzyjemne wrażenie.
Jednakże przyjrzawszy się im bliżej, łatwo zauważyć, że Japończycy nie są jeszcze narodem jednolitym, że ludność ta składa się z rozmaitych warstw i elementów. Podania ich wskazują, że archipelag japoński zamieszkiwały ongiś plemiona zupełnie różne od Japończyków. Po dziś dnia na północy, na wyspie Hokkaido, przechowały się resztki aborigenów archipelagu — Ainosów. Ainosi nie należą do rasy żółtej, podobni są raczej do chłopów rosyjskich, wysocy, mięsiści, kościści, obrośnięci włosami, brodaci i kudłaci. Japończycy zaś są pozbawieni prawie zarostu. Ainosów Japończycy częściowo zasymilowali, częściowo wyparli na dalszą północ. Legenda głosi, że jeszcze przed Ainosami na wyspach japońskich mieszkało inne nieznane plemię, które znikło zupełnie. Byli to karzełkowie, „których czterech mogło się ukryć pod liściem bananu“, jak twierdzą Ainosi. Wyborni strzelcy z łuku, używali zatrutych strzał i byli groźnymi przeciwnikami Ainosów. Jakoż w istocie archeologowie japońscy wykryli w okolicach Tokio, w wykopaliskach, bardzo stare ślady ludów nieznanych; sądząc z kości zwierzęcych i ludzkich rozłupanych w pewien sposób a znalezionych w ich śmietnikach kuchennych, byli oni ludożercami. Należy przypuszczać, że przyszli z Polinezji. Rdzeń narodu japońskiego należy do rasy malajskiej. Sami oni twierdzą, że przyszli z Borneo, z Sumatry, Siamu i Birmy, a pewne cechy i obyczaje japońskie bezwarunkowo malajskiego są pochodzenia.
Koreańczycy również odegrali ogromną rolę w fizycznym typie, w obyczajach i kulturze Japończyków. Przynieśli oni do Japonji umiejętność wyrabiania porcelany, obrabiania metali i ideał piękna, który Japończycy uznali za swój. Typy pięknych mężczyzn i kobiet, wskazanych mi jako wzór przez Japończyków, odpowiadają w zupełności pojęciu piękna naszego. Byli to młodzieńcy wysmukli, z owalną twarzą, z nosami prostemi albo orlemi, z ustami ładnie wykrojonemi, świeżemi i oczami podłużnemi, dość dużemi i wcale nie skośnemi. Kobiety są jeszcze piękniejsze.
Ten typ piękna japońskiego ma dużą przyszłość i bezwarunkowo dobór naturalny japoński idzie drogą rozpowszechnienia tego typu piękna, który i na tem polu wiąże ich smak ze smakiem i poglądem europejskim. Nigdy takich potwornych rzeczy nie było w Japonji, jak zniekształcanie nóżek dziecięcych, czy wydłużanie uszu. Ale rozpowszechnieniu się doskonalszego typu piękności w całym narodzie, przeszkadzały społeczne przyczyny tj. ustrój do niedawna feudalny, kastowy, utrudniający mięszanie się warstw i swobodny dobór.
Jest jedna rzecz, która ogromnie okrasza fizyczne braki Japończyków. Japończycy, spotykając się z rodakiem albo nawet z cudzoziemcem, który do niedawna był w pojęciu ich człowiekiem przykrym, brutalem, zaborcą i rozbójnikiem, witają go zawsze uśmiechem. Uśmiech jest to wstęp do znajomości. Filozofja japońska mówi, że każdy człowiek w gruncie rzeczy jest dobry, nie trzeba mu więc utrudniać przejawienia swoich lepszych cech przez oziębłe lub chmurne powitanie. Życzliwy uśmiech jest początkiem obowiązkowym każdej rozmowy, której dalszy ciąg dopiero zależy od zachowania się i stosunków między rozmawiającymi. Uśmiech japoński ma dużo przyrodzonego wdzięku i ogromnie ułatwia stosunki z tym ludem. Szczególnie piękny, łagodny i powabny jest on u kobiet japońskich.
Rozumie się, że i w Japonji są źli ludzie, że są oszczercy i brutale, jakoteż ludzie mówiący sobie przykre rzeczy. Ale każdy z nich z początku musi się uśmiechnąć — tak każe obyczaj. Następnie można sobie powiedzieć dużo przykrych rzeczy, a nawet bardzo się pogniewać, ale uśmiech obowiązuje w początku i końcu każdej rozmowy. W obyczaju tym dostrzegamy jak gdyby odbicie kraju, który sam jest uśmiechem słońca, choć ma i groźne tajfuny. W Chinach ludzie są zgiełkliwi i lubią wrzawę. W Japonji nawet tłum zawsze jest spokojny, rzecby można, dobrze wychowany.
Ale obok cech pięknych, łagodnych, słonecznych, ma ten kraj dziwny inne właściwości przyrodzone, żłobiące głębokie rysy w charakterze Japończyków. Bo każdy naród nosi w sobie elementy zaczerpnięte z otoczenia, z przyrody, z warunków geograficznych. To też, aby dać pojęcie o tych wpływach potężnych, muszę powiedzieć trochę o geografji Japonji.
Składa się archipelag japoński z ośmiu wysp wielkich, z których największa, Nippon, jest wielkości Królestwa Kongresowego, inne, jak wyspa Kiu-siu, odpowiadają Małopolsce, inne znowu Poznańskiemu, Śląskowi itd. Tych wysp wielkich jest (powtarzam) ośm. Ale małych, często tak małych, że są wielkości tej oto sali a mimo to dźwigają na sobie ogrody i mieszkańców, jest do 4000. Każda z wysp jest doprawdy pięknym bukietem zieleni, tryskającym z błękitu morza. Niezliczone te wyspy, duże i małe, rozłożyły się półkolem długości 800 mil, a szerokości wszystkiego 130 mil, wzdłuż kontynentu Azji, na południowo-wschodzie. Ta wielka fałda ziemi spływa łagodnie ku Azji, tak że morze, oddzielające brzeg Chin i Korei od Japonji, w najgłębszych miejscach ma wszystkiego 200 m. głębokości. Za to od strony Oceanu Spokojnego brzeg Japonji opuszcza się niezmiernie stromo. Góry Japonji sięgają 3000 — 4000 m. wysokości nad poziomem morza, brzeg zaś, opadający stromo niedaleko już bardzo od wystającego nad wodą lądu, dochodzi miejscami do głębokości 2, 3, 4 — 8000 m.
A więc archipelag japoński przedstawia wydęcie ziemi potężnych rozmiarów, wysokości 12 km., z których 8 km. zagłębione jest w morze. Otóż warstwa wody oceanicznej, 8 kilometrów głębokości, prze na ten brzeg, uderza wciąż falami w ląd Japonji. Prócz tego tuż blisko brzegów płynie na 70 km. szeroki, a 900 m. głęboki ciepły prąd równikowy „Kuro sziwo“, który daje umiarkowanie klimatowi całego archipelagu. Prąd ten spotyka się po drodze z innym prądem zimnym z cieśniny Berynga. Różnica temperatur, sprzeczność prądów, zetknięcie się dwóch potężnych morskich rzek, wywołuje ciągłe falowanie Oceanu, ciągłe wrzenie wirów, oraz burze powietrzne, które wyrażają się w tajfunie, i burze morskie, wyrażające się w napaściach morza na ziemię. Potężny wał wody oceanicznej olbrzymiej siły i ciężaru uderza wciąż w podstawy cudnych wysp japońskich. Od tego nacisku pęka ziemia japońska, tworzą się w niej szczeliny i przerwy. Woda morska dostaje się w głąb i wywołuje procesy chemiczne wśród złóż geologicznych. Gorąco wnętrza ziemi zamienia wodę morską na parę i gazy o niezmiernie wysokiem ciśnieniu. Trzęsienia ziemi są właśnie rezultatem ich parcia.
Japonja leży jakby na powierzchni kotła pełnego przegrzanej pary. Ziemia tam wciąż drga; 1500 trzęsień notowanych jest w Japonji rocznie przez seismografy. Wiele jest takich, które przemijają prędko, nie pozostawiając znaczniejszych skutków; na te nie zwraca się uwagi. Raz w nocy zostałem wyrzucony z łóżka. Zrazu myślałem, że mi się coś śniło, i sam z łóżka wyskoczyłem; wtem spostrzegłem, że żyrandol nad moją głową kołysze się i że obraz waha się na ścianie. Zrozumiałem, że jest to trzęsienie ziemi. Drugim razem siedziałem w jakimś hotelu europejskim, gdzie zebrało się towarzystwo bardzo wykwintne, bogate, eleganckie, panowie w smokingach, panie w toaletach wieczorowych. Towarzystwo wesoło rozmawiało. Nagle światło zgasło. Odczuliśmy nieznaczne drgnienia stołów i krzeseł, a szkła nakryć poczęły szczękać, jak szczękają zęby wylękłego człowieka. Odrazu cisza zapanowała. Lecz trwało to tylko chwilę i wkrótce zabłysło światło. Oto są przykłady tych pospolitych trzęsień, które się tak często zdarzają. Od czasu do czasu wszakże w regularnych odstępach, t. j. co lat 50 — 60 następują wielkie trzęsienia ziemi, jak katastrofa, o której niedawno słyszeliśmy. Katastrofa tego rodzaju, burzy i niszczy całe okolice. Wiemy z opisów, jak się to dzieje, ilu ludzi ginie, ale dlaczego ginie tak dużo ludzi i w jaki ginie sposób, rzadko kto ma o tem należyte pojęcie. Wstrząśnienia ziemi same nie są tak szkodliwe, jakby się zdawało. Nawet kiedy ziemia pęka i pochłania pagórki i doliny, kiedy się otwierają przepaście w ziemi, to i tak nieznaczna ilość mieszkańców ginie, a dużo może się uratować. Natomiast najgroźniejszą rzeczą przy wstrząśnieniach ziemi są inne momenty. Na brzegu morza, w miejscowościach najgęściej zaludnionych najgroźniej odbijają się rezultaty trzęsienia ziemi.
Wytłumaczmy to na przykładzie: jeżeli weźmiemy miednicę pełną wody i wzruszymy nią, to woda wychluśnie z niej bardzo wysoko. Wyobraźmy sobie, że wstrząśnieniu ziemi ulegnie taki rezerwoar wody, jak Ocean Spokojny, który ma 8 km. głębokości w miejscach wstrząśnięcia. Na tych ośmiu kilometrach głębokości nagle zaczyna ziemia drgać. Woda wtedy cofa się w tył od brzegu, i odchodzi na kilka a nawet kilkanaście kilometrów. Widzimy nagie skały, lasy wodorostów, widzimy ryby i potwory morskie, pełzające w mułach... Woda cofa się, pozostawiając obnażone dno... Mieszkańcy wiedzą, co to oznacza, uciekają więc przerażeni w góry, byle jak najdalej od brzegu. Bo niewiadomo nigdy, jak daleko sięgnie to, co odeszło. Lecz rzadko kto jest w stanie ujść przed pościgiem morza. Za chwilę, w mgnieniu oka już idzie na brzeg z powrotem wzdęta, olbrzymia, na kilometry wznosząca się góra wodna i uderza o brzeg, daleko rozlewając się, zatapiając miasta, miasteczka, wsie, niszcząc pola, zmywając ziemię, porywając nawet skały... Wtedy właśnie giną tysiące ludzi. W ten sposób zginęła Jokohama, w ten sposób zalane zostało Tokio. Ale to jeszcze nie wszystko. Pożar, który zwykle towarzyszy trzęsieniu ziemi, powstaje z wydobywających się oparów gazowych, albo z popękanych rur gazociągów, z których wydobywający się gaz zapala się od byle iskry. A iskier tych jest w powietrzu olbrzymie mnóstwo, tak że pożar niszczy to, czego nie wzięła woda.
Wieczna groźba zguby i śmierci zaciężyła nad kulturą japońską. Nieraz pyta siebie i krajowców podróżnik, czy nie lepiej porzucić ziemię, gdzie tak straszne panują wciąż zjawiska. Japończycy odpowiadają stanowczo: „nie! nasz kraj jest tak piękny, że wart jest, aby wśród nas krążyła jeszcze jedna śmierć więcej! Śmierć i tak krąży wśród ludzi, czyż więc dlatego tylko, że można wcześniej umrzeć nagłą, niespodziewaną śmiercią, mamy zrezygnować z radości, jakie daje kraj nasz?!“ Żaden Japończyk, rozumie się, nie wyrzekłby się swego kraju nawet za śmierć oczywistą.
Te tragiczne cechy Japonji stworzyły w głębi duszy japońskiej pod powłoką łagodnego uśmiechu pewne zamyślenie i pewną surowość poczucia grozy i obowiązku... Japończyk traktuje życie jako coś, co płynie nieustannie, z czego należy korzystać rozumnie, umiarkowanie, ale wciąż, korzystać, bo wszystko mija niepowrotnie... Ciągłe obcowanie z niebezpieczeństwem, ciągła niepewność, czy nie nadchodzi już godzina wybuchu groźnych, nieubłaganych sił, wykształciła w duszach japońskich naturalną odwagę, większą, niż u jakiegokolwiek innego narodu, odwagę, o której Japończycy nawet nie wiedzą, że jest ich główną cnotą... Japończycy o wiele mniej przeciętnie zdradzają poczucia strachu, niż jakikolwiek inny naród, a może go nawet mniej czują. Gardzą tchórzami, potępiają słabych, nie umiejących ukryć pod pogodnym uśmiechem przerażenia przed zbliżającym się zgonem lub dotykającem ich cierpieniem...


II.

Historja pisana Japonji zaczyna się w III. wieku po Chr. Już w tym czasie znajdujemy w kronikach historycznych chińskich wzmiankę, że na wyspach Wschodzącego Słońca mieszka lud rządzony przez Mikada i mający urządzenia feudalne. Cały naród dzielił się wówczas na warstwy, w których pierwsze miejsce zajmowali książęta krwi — Kuge, drugie zaś dajmjosi-magnaci, wasale, którym władca tej ziemi rozdawał do rządzenia rozmaite prowincje. Po dajmjosach szli rycerze wojownicy — samuraje czyli szlachta; nosili oni dwa miecze, jeden krótki, drugi długi. Nie wolno im było trudnić się żadną pracą, prócz wojskowej i urzędniczej, podobnie jak niegdyś naszej szlachcie, mogli jednak zajmować się rolnictwem. Natomiast rzemiosło i handel były im zabronione. Tworzyli odrębną warstwę, która dostawała w dzierżawę ziemię od dajmjosów, lub otrzymywała żołd, jeżeli spełniała rolę straży przybocznej. Niżej od samurajów stali wieśniacy, niżej od wieśniaków mieszczanie, rzemieślnicy, dalej kupcy, najniższą zaś warstwę tworzyła kasta — eta — ludzi pogardzanych, kasta powstała z jeńców wojennych oraz tych emigrantów, których wypadki życiowe wyrzuciły na brzegi Japonji. „Eta“ musieli mieszkać w osobnych dzielnicach; nie mieli prawa kupować w tych samych sklepach, co inne warstwy; główne ich zajęcie polegało na wyrobie skór, garbarstwie i uboju zwierząt, czynnościach uważanych za nieczyste u Japończyków i zabronionych przez religję buddyjską. Wszystkie warstwy powyższe były ograniczone w swych prawach. Nie mogły trudnić się innemi zawodami, niż te, które im prawo przepisywało. Członkowie poszczególnych kast nosili specjalne odznaki na ubiorach. Przejście z jednej kasty do drugiej było utrudnione a nawet wzbronione. Ten ustrój feudalny niezmiernie przypominał nasz w wiekach średnich. Miał on też ten sam do pewnego stopnia rezultat, co i u nas. Życiem wewnętrznem Japonji wciąż wstrząsały niepokoje na tle rywalizacji potężnych rodów magnackich. Dajmjosi, którzy otrzymywali swe leny od mikada, byli zazdrośni. Albowiem ich udziały — województwa i starostwa — były rozmaitej wartości, jedne bogatsze, drugie biedniejsze, jedne w miejscowościach zaludnionych, pełnych miast, inne w okolicach oddalonych od większych skupień ludności, dzikich i nieurodzajnych. Ciągłe dążenie do tego, aby otrzymać lepszy len, powodowało ciągłe swary i wojny między wielkorządcami i magnackiemi rodami. Rzecz prosta, że starali się oni uzyskać jak największy wpływ na swego cesarza, na mikada, który był źródłem tych wszystkich dóbr i zaszczytów. Owe starcia, ambicje i interesy doprowadzały nieraz do długich walk, zalewając Japonję co jakiś czas pożogą i krwią. Już w XII. wieku walki trzech potężnych rodów Taira, Minamoto, Fudżiwara niszczą Japonję w ciągu wielu lat. Lud cały cierpiał od nich niezmiernie. Wojska jednego dajmjosa napadały na poddanych drugiego, rabując i mordując mieszkańców. Walki te skończyły się zwycięstwem rodu Minamoto, z którego wyszedł pierwszy sziogun Joritomo. Został on dowódcą wojsk i rządcą państwa — sziogunem — z ramienia mikada i uśmierzył pokonanych dajmjosów bezwzględnem tępieniem opornych, traceniami ich i zesłaniami. Założył drugą stolicę sziogunatu w Jeddo (Tokio) obok stolicy w Kioto, gdzie mieszkał mikado — duchowy przywódca narodu i najwyższy jego kapłan. Okoliczność, że w XIII. wieku, w tym właśnie czasie, na śliczne wyspy japońskie napadli Mongołowie, podniosła znaczenie i utrwaliła władzę sziogunów.
Mongołowie przedstawiali wówczas niezmiernie wielką potęgę. Posiadając największe wojsko i najsilniejsze państwo na święcie, zdobyli w krótkim czasie najkulturalniejsze wówczas Chiny, zawojowali bogate Indje, zagarnęli Małą Azję, Syberję, Rosję; fala ich najazdu odbiła się dopiero o piersi polskich rycerzy. Potężni Dżingischanidzi nie mogli znieść myśli, że tak blisko ich państwa jest kraj niezależny, o którym powiadano, że w nim złote jabłka dojrzewają. Nie mógł się z tem pogodzić umysł zaborczy Chanów, że kraj ten do nich nie należy, nie słucha ich rozkazów, nie płaci im haraczu. Posłali więc 300.000 najlepszych żołnierzy na setkach dżonek i okrętów na zawojowanie tej pięknej krainy. Była to na owe czasy armja olbrzymia. Trzykrotnie ponawiała potęga mongolska zamachy swe na Japonję; trzykrotnie jednak zostali Mongołowie przez Japończyków rozbici. Na ostatku pozwolili Japończycy wylądować ich wojskom, wycięli je jednak w pień i z całego wojska zostawili tylko kilku jeńców przy życiu, których posłali do Dżingischana z pismem, iż „tak będzie każdemu, kto ośmieli się wyciągnąć rękę po naszą wolność“. To najście, ta groza nieszczęścia z zewnątrz skupiła i złączyła znowu rozdrobnione wewnętrznemi walkami i niezgodne klasy narodu japońskiego. W tym czasie wysunęła się po raz pierwszy na widownię nowa siła, która dzięki wielkiemu już zaludnieniu kraju i wysokiej kulturze miast daje miejsce w historji warstwie mieszczańskiej. Wtedy oto, według legendy, obok księcia krwi, Joszitsune, wzoru rycerza japońskiego, obrońcy uciśnionych, przyjaciela biednych i dzikich plemion, sprawiedliwego sędziego zwaśnionych, pojawia się mieszczanin Benkej, przyjaciel, powiernik i giermek księcia, pomagający mu w jego bohaterskich czynach. Od tej pory odgrywać poczęli w historji Japonji pewną rolę wieśniak i mieszczanin. Z gminu wyszedł również najpotężniejszy sziogun owych czasów, wielki Hidejoszi, początkowo chłopiec stajenny, następnie największy wódz i najtęższy administrator średniowiecza Japonji.
W tym okresie skrystalizowała się ostatecznie kasta samurajów i powstało ich prawo obyczajowe — Buszi—Do. Rzemiosłem ich była wojna. Wierność wasala wobec pana i wysokie poczucie honoru były ich obowiązkiem. Kiedy dajmjos jakiś napadnięty przez sąsiada ulegał mu i ginął, rodzina jego bywała też bądź wytracana przez zwycięzcę, bądź też musiała uciekać i kryć się. Wtedy samuraje, związani jako wasale węzłem wierności z dajmjosem, musieli również uchodzić i zmieniać zajęcie, bo nowy pan przyprowadzał swoje wojsko, swoich wasali, którzy pełnili odtąd obowiązki urzędników i straży bezpieczeństwa nowej władzy. Samuraje wywłaszczeni rozbiegali się po całym kraju. W ten sposób tworzył się typ „ronina“: człowieka-fali. Rozpływał się ten tłum po całym kraju, żył z jałmużny, niekiedy trudnił się uprawą roli, ale zajmować się rolnictwem na ogół nie miał sposobności wobec małej ilości ziemi. To też znaczna część roninów wyczekiwała tylko nowej wojny i parła do niej, albowiem wojna dawała im środki do życia, czyniąc towarem poszukiwanym ich męstwo i znajomość sztuki wojennej. Płynące stąd nieustanne niepokoje ciężko odbijały się na pracujących warstwach ludności. Nikt nie był pewny życia i mienia, każdy więc starał się zabezpieczyć na swoją rękę. Japonja zaczęła rozsypywać się na cały szereg drobnych prowincyj, z których każda tworzyła odrębne swe wojsko, ogłaszając swą niezależność i odmawiając posłuchu rozkazom mikada i władz centralnych. A tymczasem cesarz, zamknięty w swej stolicy w Kioto w kole uczonych, kapłanów, dworaków, oddalał się coraz bardziej od potoku burzliwego życia i od swego narodu, i coraz mniej o życiu tem wiedział. Dochodziły go tylko te wieści, które przepuszczali doń dworacy, ci zaś, starając się o osobiste wpływy, przepuszczali tylko wiadomości korzystne dla siebie. Wówczas to potrzeba siły, któraby zmusiła tych walczących ciągle o dochody i zaszczyty wielmożów do spokoju i pracy, stworzyła sziogunat. Sziogunat stał się więzią, spajającą rozsypujące się społeczeństwo.
Sziogun był to wielki hetman koronny, dowódca wojsk i rozkazodawca administracji ogólnej. Rozmaite rody dajmjosów dobijały się zawsze o to, by dostać urząd szioguna w swe ręce. Sziogunowie mocną ręką ujęli ster państwa; dajmjosom rozkazali, aby pół roku spędzali w stolicy państwa, w Tokio. Odtąd więc każdy dajmjos musiał pół roku przebywać na dworze, a gdy wyjeżdżał, musiał na miejsce swe zostawiać jako zakładnika rodzinę, dziecko, żonę czy krewnych. To w pierwszym rzędzie wpłynęło ogromnie na rozrost Tokio; pobudowano bowiem wiele domów dla wojska i straży, którą każdy dajmjos musiał utrzymywać, bo inaczej groziła mu śmierć z rąk przeciwnika. Opornych dajmjosów sziogunowie wysyłali na dalekie wyspy, na skały wśród morza, niebezpiecznych tracili śmiercią i len ich oddawali innym. Mimoto zaczęły znowu powtarzać się przy dworze stare koterje i intrygi. Sziogun poszedł z czasem tą samą drogą, co mikado. Po paru pokoleniach zaczął się otaczać również dworem, który odgradzał go od życia i kontaktu z ludem. Sztuki teatralne, pieśni, obrazy, poezja, literatura, oto co zastąpiło mu stykanie się z ludem. Dookoła sziogunatu zaczęła się wytwarzać atmosfera niezdrowa, która odgradzała rządzących zwolna, ale stale od rządzonych. Wzrosły intrygi, zawiście i walki, i znowu Japonja zaczęła broczyć krwią. Wtedy oczy dręczonego ludu zwróciły się do zapomnianego mikada. Mikado był już wówczas bez wpływu politycznego, żył zdala od intryg, nikomu krzywdy nie czynił, do niczego się nie mięszał, wskutek tego wielu odsuniętych od wpływów dejmjosów marzyło o zniesieniu sziogunatu a przywróceniu władzy mikada i uzyskaniu do niego przystępu. Zaczął się potężny ruch ludowy na korzyść mikada, z hasłem na pozór konserwatywnem: powrotu do starych cnót, starych pojęć, starych obyczajów. Postanowiono przeciwstawić się nadużyciom, jakie panowały na dworze szioguna. Było to już w wieku XIX.
W owym czasie do brzegów Japonji przybiła po raz pierwszy eskadra amerykańska. W 1854 roku admirał amerykański, Perry, postawił Japończykom ultimatum:
„Otwórzcie wasze miasta i porty dla naszego handlu, albo zbombardujemy i zniszczymy wasz kraj.“
Było to w chwili ostrej walki między Sziogunem a Mikado. Sziogun zrozumiał odrazu, że, nie opierając się na sympatji powszechnej ani na moralnych siłach narodu, mógłby utrzymać się dłużej przy władzy jedynie przy pomocy wojsk zwycięskich. Przewagę mogli mu dać Amerykanie ze swoją bronią ognistą i żelaznemi okrętami. Powiedział im więc: „Dobrze, puszczę was. Dam wam prawo handlu — zniosę zakazy — ale nauczcie nas używania broni waszej!“ Amerykanie obiecali to uczynić. Jednakże ten traktat, ta zgoda z cudzoziemcami, oburzyły cały naród i mimo wszystko został sziogun pobity w paru bitwach.
Ostatni sziogun, Keiki Tokugawa, był rozumnym i łagodnym człowiekiem: widząc, że dalsza walka jest bezcelowa i prowadzi kraj do katastrofy, poddał się pod władzę mikada. Mikado przyszedłszy w ten sposób do władzy, nietylko nie ukarał szioguna, lecz przyjął go na swój dwór, dał mu zaszczytne miejsce w rządzie, a nadto wprowadził nowe urządzenia. Zrozumiał bowiem odrazu, że trzeba przebudować życie; zrozumiał znaczenie tej techniki wojny i życia, jakich wzory widział na okrętach amerykańskich i jakie poznał w obcowaniu z Amerykanami. Postanowił zatem wyprowadzić owe reformy, które przedtem potępiano jako szkodliwe. Otwarto porty japońskie dla handlu, zwrócono się do Europy, do Anglików, Francuzów i Niemców, z prośbą o przysyłanie nauczycieli, instruktorów, profesorów, którzyby zapoznali Japończyków z nową techniką życia, wynalazkami i wiedzą europejską. Zaczął się okres oświaty Meidżi, okres, który trwa do tej pory. Japończycy bardzo prędko przyswoili sobie wiedzę i technikę, jaką im dała Europa, a nawet uniezależnili się szybko od kierowników europejskich; dziś dorównują im, a nawet w niektórych dziedzinach wyprzedzają wiedzę europejską.
Z poprzedniego okresu walk pozostała w obyczajach i charakterze Japończyka jedna cecha niezmiernie ważna, która uderza podróżnika. Mam na myśli ich lojalizm. Ten lojalizm powstał w czasie owych walk strasznych, kiedy to wierność żołnierza dla dowódcy, dla złożonej przysięgi, była najwyższą cnotą samuraja. Ten tylko dajmjos, który miał bezgranicznie wiernych wasali, zwyciężał. Ta wierność przysiędze, złożonej swemu panu, była cechą charakterystyczną samurajów, i wierność tę przenieśli oni w polityczne współczesne życie. Urzędnicy japońscy, żołnierze japońscy, przepojeni są tą lojalnością: żyje wciąż jeszcze wśród Japończyków legenda o 47 roninach, którzy poświęcili wszystko, aby zemścić się za śmierć swego pana, a potem, ponieważ naruszyli prawo, ile że sami osądzili człowieka na śmierć, a nie sądy ogólne, sami się też ukarali w ten sposób, w jaki dziś karzą się Japończycy, ilekroć uważają, że splamili swój honor, tj. dokonali samobójstwa przez harakiri“. Harakiri jest to obyczaj, który powstał wówczas właśnie wśród samurajów, jako wyraz nagany dla samego siebie, jako kara za złamanie przykazań własnego sumienia, jako przejaw lojalności. To poczucie lojalności przejawia się dziś nadzwyczajnie we wszystkich czynnościach administracji japońskiej i w całem życiu państwowem: żywy, jaskrawy przykład tego mieliśmy w czasie wojny rosyjsko-japońskiej, kiedy to żołnierz japoński zdawał się sam szukać śmierci. On nie szukał śmierci, on szukał zwycięstwa, a wierzył w swego dowódcę, wierzył, że to, czego pragnie „samuraj-dowódca“, jest szlachetne. To też kwiat młodzieży japońskiej poświęcił się w czasie walk o Port Artura. Tam wyjście flocie rosyjskiej zamknęły brandery japońskie, statki, które, wpłynąwszy w najwęższe miejsce Port-Arturskiej bramy portowej, wysadziły się w powietrze wraz z załogą, zamykając szczątkami swemi otwór cieśniny. Bohaterski ten czyn przepłaciła życiem najpiękniejsza młodzież japońska. Między innymi zginął tak poeta japoński Sasaki Nobu-tsuna, z którym w r. 1903 podróżowałem razem i któremu opowiadałem wiele o Polsce i o jej dążeniu do niepodległości. Napisał mi wówczas obyczajem japońskim na wachlarzu wiersz następujący:

„Cicha jest woda wiosenna,
Łodzią zaledwie kołysze...
Lecz wiatr burzliwy jesieni

I cichą wodę odmieni,
Rzuci na brzegów komysze...


Była to alegorja do Polski.

Jeszcze słów parę chcę powiedzieć o stosunku Polski do Japonji. Pierwszym Polakiem, który pod banderą polską zawitał w XVIII. stuleciu do brzegów Japonji, był konfederat barski Beniowski, który wraz z towarzyszami uciekł z Kamczatki i zawitał do portów japońskich. Lecz wtedy Rzeczpospolita przestała już istnieć; Beniowski, nie wiedząc o tem, płynął pod banderą państwa, którego już nie było. Coś niecoś powiedział on wówczas Japończykom o Polsce, lecz Japończycy rychło zapomnieli o tem. Nie znali nas wcale przez 150 lat niewoli. Polacy byli dla nich jednem z plemion wieloplemiennej Rosji. Pierwszym mężem stanu, który w interesach Polski współczesnej zetknął się z Japończykami, był Józef Piłsudski. Było to w 1904 r. Podczas wojny rosyjsko-japońskiej, starał się Komendant przekonać Japończyków, że mamy wspólnego wroga, wspólnego groźnego sąsiada, który bez względu na to, jaki tam powstanie rząd, jakie będą wewnętrzne jego urządzenia, zawsze drapieżną rękę będzie wyciągał po sąsiady. Mówił im Piłsudski o zaborze polskim, mówił, że Japonji grozi to samo, co nam. Japończycy wiedzieli wówczas doskonale, że to, co im mówił, jest prawdą; wiedzieli dobrze o intrygach rosyjskich w Korei, wiedzieli, że Koreę Rosja uważa tylko za pomost do wejścia na kwitnące brzegi Japonji, wiedzieli o tem i gotowali się do walki. To też Piłsudski zjednał sobie wówczas zaufanie Japończyków. Pomocy jednak w orężu i amunicji dla czynnej walki z Rosją nie uzyskał. Udało się Piłsudskiemu jedynie wyrobić lepsze obejście z żołnierzem polskim, służącym w szeregach rosyjskiej armji. Umiał przekonać Japończyków, że żołnierz nasz nie chce zgoła zaboru Japonji, że jest dla niej usposobiony życzliwie, że go nahajką tylko pędzą do walki. Prosił więc o względy dla niego. Japończycy względność tę przyrzekli, pytali tylko, jak poznać żołnierza polskiego. „Język wasz — mówili — jest tak podobny do rosyjskiego, że niemożliwem jest odróżnienie waszego żołnierza“. Wtedy Komendant powiedział im, że żołnierze nasi noszą krzyże i szkaplerze i że żegnają się inaczej, aniżeli żołnierze prawosławni. Odtąd rząd japoński polecił wojskom swym, by, biorąc jeńców rosyjskich, kazano im się żegnać i oglądano, czy mają krzyże i szkaplerze. A skoro w ten sposób przekonywano się, że są Polakami, odsyłano ich do innych obozów i traktowano ich lepiej, życzliwiej, niż Rosjan. To były pierwsze rezultaty dyplomatycznych stosunków Polski z Japonją. Stosunki Japonji z Polską, jako państwem, rozwijać się poczęły dopiero wtedy, kiedy odzyskaliśmy niepodległość. I oto, gdy Japończycy ujrzeli na czele polskiego rządu Piłsudskiego, człowieka znanego im dobrze, wzrosło ich zaufanie do nas. Dzięki wpływom Piłsudskiego i dawnym jego stosunkom udało się pozyskać Japonję odrazu dla interesów polskich. Sympatja Japonji i sympatja Francji to są te dwie siły, które w Lidze Narodów i Radzie Ambasadorów przechylają nieraz rozwiązanie spraw często bardzo doniosłych dla naszego państwa na naszą stronę. A kiedy pani Bielkiewiczowa i dr. Jakóbkiewicz przywieźli 360 sierót polskich z Bolszewji do Japonji w drodze do Polski, wtedy serdeczna i szczodra pomoc narodu i rządu japońskiego była wyrazem tej sympatji i tego zrozumienia wspólności interesów i wspólności dążeń obu narodów.
Jest jednak mimo pewnych podobieństw głęboka zasadnicza różnica między psychiką polską a psychiką japońską. Japończyk — powtarzam — jest odważny, łagodny w obejściu, kulturalny, jednocześnie jednak twardy w postępowaniu; decyduje się bystro i przeprowadza swą decyzję z żelazną energją i niezłomnością. Niezmierna lojalność Japończyka, wyrobiona przez krwawe walki, wyróżnia go z pośród innych narodów. Otóż tych cech my w takim stopniu nie mamy, choć je mieć powinniśmy. Albowiem jak pod narodem japońskim wciąż drży i kołysze się ziemia, tak i u nas wciąż drżą i grożą pęknięciem granice nasze, napierane przez potęgi wrogie nam od wieków. Japończyk dzięki temu, że nie może opuścić swego kraju, że musi w nim pozostać do śmierci, że jedynem jego wyjściem jest albo pozostanie w swym własnym kraju, albo śmierć moralna i narodowa, wyrobił w sobie przez szereg pokoleń obojętność dla śmierci cielesnej i najwyższy szacunek dla wartości moralnych.
U nas, Polaków, jest jedna rzecz, która osłabia te cechy. Bo jakkolwiek i my jesteśmy naogół odważni i waleczni, i jakkolwiek umiemy być wierni danemu słowu, lecz większość nas, tych przeciętnych zjadaczy chleba, pozostać może w swej ojczyźnie, może uprawiać po staremu swe pola, może zachować stosunki swe rodzinne i kulturę tę samą, może nie opuszczać tego kraju nawet i wtedy, gdy kraj nasz zagrożony jest tak bardzo, iż narodowi grozi polityczna śmierć. My możemy pozostać na miejscu, zachowując kaleką polskość za straszną cenę za oddanie Ojczyzny w niewolę. Mieliśmy już tego przykład przerażający w historji, kiedy to bez jednego strzału pozwoliliśmy wkroczyć zaborcom do naszego kraju. Japończyk tego nie rozumie. Pamiętam dobrze: kiedy opowiadałem im o tem, jak Polska straciła niepodległość i jak ją wywalcza, wtedy pewien młody Japończyk powiedział mi: „Wy ganicie nasz obyczaj „harakiri“, a jednak, gdy słucham ciebie, cudzoziemcze, widzę, że gdyby u was istniało prawo, które u nas każe ginąć z ręki własnej człowiekowi pozbawionemu czci, gdybyście wy byli gotowi umrzeć raczej, niż oddać się w niewolę, to ty byś, cudzoziemcze, nie pływał teraz pod obcą banderą!“
Bolesna, ale jakże słuszna uwaga. Obyż pokolenia młode, wychowane na wolności, przeniknęły się do głębi takiem pojęciem i postanowiły mocno nie oddawać już nigdy Ojczyzny swej w niewolę!...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.