Na około Księżyca/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Na około Księżyca
Wydawca Gebethner i Wolf
Data wyd. 1917
Druk W. L. Anczyc
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź — Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Autour de la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
Nieco algebry.

Noc przeszła bez żadnego wypadku. Prawdę mówiąc, wyraz »noc«, jest w tym razie nieścisłym. Położenie pocisku nie zmieniało się względnie do słońca. Zapatrując się z punktu astronomicznego, wypadłoby, że na dolnej części kuli był dzień a na górnej — noc. Gdy więc posługiwać się będziemy tymi dwoma wyrazami w niniejszem opowiadaniu, określać one mają przeciąg czasu, jaki ma ziemi upływa pomiędzy wschodem i zachodem słońca.
Sen podróżników był niezakłócony niczem, gdyż pocisk, pomimo nadzwyczajnej swej szybkości, zdawał się być zupełnie nieruchomym. Żaden ruch nie zdradzał posuwania się jego w przestrzeni. Zmiana miejsca nie daje się uczuwać ogranizmowi, jeśli odbywa się w próżni, lub też, gdy masa powietrza krąży wraz z ciałem ciągnionem. Któryż mieszkaniec ziemi dostrzega jej szybkość, unoszącą go po 90.000 kilometrów na godzinę! W takich warunkach ruch nie więcej daje się odczuć niż stan spoczynku, dlatego też każde ciało pozostaje nań obojętnem. Gdy ciało jakie spoczywa, pozostaje bez zmiany, aż go zeń obca jaka siła nie wyrwie. Gdy jest w ruchu, nie zatrzyma się, dopóki na swej drodze nie natrafi jakiej przeszkody. Taką niewrażliwość podczas ruchu lub spoczynku nazywamy bezwładnością.
Barbicane i jego towarzysze mogli zatem przypuścić, iż pocisk zupełnie się nie posuwa. Skutek zresztą byłby ten sam, gdyby się byli na zewnątrz niego umieścili. Gdyby nie księżyc, zwiększający się nad ich głowami, gdyby nie ziemia, malejąca pod nimi, mogliby przysiądz, że się znajdują w zupełnej nieruchomości.
Tego poranku, 3 grudnia, zbudził ich wesoły, choć wcale niespodziany hałas. Usłyszeli wewnątrz wagonu pianie koguta.
Michał Ardan pierwszy zerwał się na równe nogi, wdrapał się na szczyt pocisku, a zamykając uchylone drzwiczki, rzekł półgłosem:
— Będziesz ty milczał! Ta bestya popsuje mi moje plany!
Nicholl i Barbicane obudzili się także.
— Co to, kogut? — spytał Nicholl.
— Ale, gdzie tam — żywo odpowiedział Ardan — to ja was chciałem zbudzić tem sielskiem pieniem.
Rzekłszy to, zapiał tak wspaniale kukuryku, jakiegoby się najdumniejszy kogut nie powstydził.
Dwaj amerykanie nie mogli się powstrzymać od śmiechu.
— To piękny talent — rzekł Nicholl, patrząc podejrzliwie na swego towarzysza.
— To żart zwykły w moim kraju — odpowiedział Ardan — jest to właściwość galicka, że udawanie koguta i w najlepszych nawet uchodzi towarzystwach.
Potem, zmieniając temat rozmowy, zapytał:
— Czy wiesz, Barbicane, o czem ja myślałem przez noc całą?
— Nie wiem — odpowiedział prezes.
— O naszych przyjaciołach z Cambridge. Zapewne już zauważyłeś, żem kompletnie nieświadomy w rzeczach matematyki dotyczących. Nie mogę więc sobie wyobrazić, jakim sposobem nasi astronomowie mogli obliczy szybkość początkową, którą pocisk powinien mieć przy wystrzeleniu go z kolumbiady dla dojścia na księżyc.
— Chcesz powiedzieć — rzekł Barbicane — dla dojścia do tego punktu obojętnego, gdzie zrównoważają się przyciagające siły ziemi i księżyca? Bo z tego punktu, leżącego w dziewięciu dziesiątych częściach całkowitego przebiegu, pocisk upadnie na księżyc poprostu siłą swej ciężkości.
— Przypuśćmy — odpowiedział Ardan — ale jeszcze raz pytam, jak oni mogli obliczyć szybkość początkową?
— Ależ to bardzo łatwo — odpowiedział Barbicane.
— I tybyś mógł tego dokazać? — pytał Ardan.
— Doskonale. Nicholl i ja bylibyśmy to samo zrobili, gdyby obliczenia obserwatoryum nie oszczędziły nam tej pracy.
— Otóż przyznam ci się, iż możnaby mnie pokrajać w kawałki, poczynając od nóg, zanimbym zdołał rozwiązać podobne zadanie!
— Bo nie znasz algebry — spokojnie odpowiedział Barbicane.
— Ach! otóż go macie! Wy, co się żywicie iksami, gdy wyrzekniecie słowo »algebra!«, to już wam się zdaje, żeście wszystko powiedzieli.
— Michale — odrzekł Barbicane — czyż sądzisz, że można kuć bez młota, lub bez pługa orać?
— Byłoby trudno.
— Otóż widzisz, algebra jest narzędziem tak pożytecznem jak pług lub młot, a pożytecznem zaprawdę jest narzędziem w ręku tego, kto użyć go potrafi.
— Naprawdę?
— Mówię poważnie.
— I mógłbyś używać tego narzędzia w moich oczach?
— I owszem, jeśli cię to zajmuje.
Kapitan, uzbrojony w ołówek i białą kartę papieru, jako mistrz, dla którego nie istniały trudności, począł stawiać cyfry z nadzwyczajną szybkością. Dzielenia i mnożenia tylko mu migały pod palcami. Cyfry wypełniały wszystkie miejsca na białej karcie. Barbicane pracę jego śledził, podczas gdy Ardan ściskał tymczasem głowę obiema rękami, czując zbliżającą się migrenę.
— No i cóż? — zapytał Barbicane po kilku minutach milczenia.
— Rachunek gotowy — odpowiedział Nicholl; a więc szybkość pocisku przy wyjściu z atmosfery dla dojścia do punktu obojętnego powinna była wynosić...
— Wiele? — spytał Barbicane.
— 11.051 metrów w pierwszej sekundzie.
— Co! — krzyknął Barbicane, podskakując — mówisz, że?...
— Mówię 11.051 metrów.
— Przekleństwo! — krzyknął prezes z gestem rozpaczy.
— Co ci jest? — pytał Ardan zdziwiony.
— Co mi jest? Lecz jeśli w tej chwili szybkość już zmniejszyła się o jedną trzecią wskutek tarcia, to szybkość początkowa powinna była wynosić...
— 16.576 metrów — odpowiedział Nicholl.
— A Obserwatoryum w Cambridge oświadczyło, że 11.000 metrów dostateczne są do wyjazdu, i skoro nasza kula wyleciała z tą szybkością!...
— Więc cóż? — spytał Nicholl.
— Szybkość ta nie wystarcza!
— Masz tobie!
— Nie dosięgniemy do punktu obojętnego!
— Do kroćset!
— Nie dosięgniemy nawet połowy drogi!
— Niech licho porwie — krzyknął Ardan, skacząc, jak gdyby pocisk był już blizkim zetknięcia się z kulą ziemską.
— A zatem spadniemy na ziemię!...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.