Na oślep (Kuprin)/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na oślep |
Pochodzenie | Straszna chwila |
Wydawca | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Страшная минута |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Przygasa już na ulicy krótki dzień zimowy, tu i owdzie zapalane latarnie. Ałarin postanowił pójść przedewszystkiem do Gojdberga, znanego lichwiarza, który już nieraz wybawił go z kłopotu. Gojdberg brał niesłychanie wysoki procent, a Ałarina znał jako bardzo niepunktualnego dłużnika, jednakże nigdy nie skarżyli się na siebie. Lichwiarz każdej chwili gotów mu był służyć pożyczką, a Ałarin bez sprzeciwu zgadzał się na najcięższe warunki.
Szukał napróżno w kieszeni jakiejś monety na dorożkę. Musiał iść pieszo na drugi koniec miasta, więc gdy doszedł do niepozornego domku, gdzie mieszkał Gojdberg, z trudem już wlókł nogi. Zapukał w okno. Samuel Gojdberg, typowy żyd, o pięknej, mądrej twarzy, siedział schylony nad stołem i pilnie wpisywał w grubą księgę długie kolumny cyfr.
Ałarin na sekundę zamknął oczy. Ogarnęła go nagła słabość ducha, serce bić przestało. Lecz krótko to trwało.
— A! czyż to nie wszystko jedno! — pomyślał, machnąwszy ręką. — Gorzej już nie będzie! — zapukał w okno dwa razy.
Gojdberg drgnął i zapuścił niespokojny wzrok w ciemne okno, przysłaniając ręką oczy. Patrzył przez chwilę, usiłując przeniknąć, ciemności nocne, a gdy Ałarin zapukał powtórnie, podniósł się niespiesznie i poszedł otworzyć drzwi.
Ałarin wszedł do izby, starając się nadać twarzy wyraz spokoju i pewności siebie, lecz doświadczany wzrok lichwiarza dostrzegł natychmiast jego bladość, nerwowe drżenie szczęk, trwożnie biegające oczy. Mądry żyd wywnioskował z tego odrazu, że ten beztroski, wesoły zawsze młodzieniec znajduje się w bardzo ciężkiem położeniu.
Usiedli obaj przy stole i milcząc, czas jakiś przyglądali się sobie nawzajem. Gojdberg w swej specjalności musiał być subtelnym psychologiem i doprowadził do artyzmu umiejętność wywierania nieznacznie silnego wpływu na interesanta. Nigdy pierwszy nie zaczynał rozmowy o pieniądzach, obserwując tylko, jak jego klient miesza się, wstydzi, bąka coś od niechcenia, aby w końcu zgodzić się z ulgą radosną na wszystkie warunki zadowolony, że może wreszcie zakończyć tak niemiłą sytuację.
— Otóż szanowny panie Samuelu — zaczął ze swadą Ałarin, nie mogąc wytrzymać przenikliwego wzroku, który go ogromnie mięszał — potrzebuję... czy pan nie mógłby... pożyczyć... mi niewielką sumkę?...
Lichwiarz domyślił się, że ta „niewielka sumka“ będzie bardzo wysoka, ale nie dał tego poznać po sobie.
— Dlaczego nie mam pożyczyć? — odparł. — Mogę panu dać, ile pan chce. Pan taki akuratny i nigdy się nie targuje... Daj Boże, żeby każdy był taki do interesu... A ile pan potrzebuje?
Pytającym wzrokiem spojrzał na Ałarina i już otwierał szufladę, żeby przygotować weksel.
Ałarina znów ogarnął strach. Zdawało mu się niepodobieństwem wymienić tak wielką sumę.
— Po... potrzebuję dziewięciu tysięcy... — skłamał i jednocześnie zdawał sobie sprawę, jak było bezcelowem zwracanie się z takiem żądaniem do Gojdberga.
— Dziewięć tysięcy? — powtórzył zwolna żyd. Nie spodziewał się czegoś podobnego. — Ależ ja sam nigdy nie miałem tylu pieniędzy w swoich rękach — dodał, szybko zatrzaskując szufladę i zamykając ją na klucz. — To niemożliwe. Musi pan poszukać sobie gdzieindziej...
Po takiej kategorycznej odpowiedzi zrobiło się Alarmowi lżej. Był swobodniejszy.
— Panie Gojdberg, musi mi pan... koniecznie... bo w przeciwnym razie.. Bo w przeciwnym razie... djabli wiedzą, co się stać może. Oddam panu całą swoją pensję...
Lekki uśmiech zjawił się na twarzy żyda.
— Ale po co panu tyle tysięcy?
Ałarin zmieszał się. Musi mu coś odpowiedzieć, wyłgać się jakoś, ale jak na złość nic odpowiedniego nie przychodziło mu na myśl.
— Do djabła! — krzyknął ze złością. — A cóż cię to obchodzi, parchu! Dajesz albo nie dajesz, a djabli ci do tego, na co!
— Phi! pan inżynier myśli, że ja już całkiem głupi... Jeszcze raz mówię panu, szukaj pan sobie takiego, u którego pieniądze poniewierają się po podłodze!
Nerwy Ałarina naprężyły się do ostatnich granic, krew uderzyła do głowy.
— Chwycę go za gardło! — szybciej niż błyskawica przeleciało mu przez głowę. — Żywy duch nie usłyszy
Z oszalałemi oczyma, owładnięty niepohamowaną furją, rzucił się na Gojdberga, ścisnął silnemi palcami za gardło.
— Czekaj pan... czekaj... puść... — charczał wy bladły żyd. — Puść... dam pieniądze... dam...
Ałarin puścił. Ze stanu nieopisanej rozpaczy wpadł w szał radości.
— Dawaj prędzej... mój drogi panie Gojdberg. Prędzej... Boże drogi!.. Po coś mię tyle czasu męczył? — mówił bezmyślnie, ledwie dysząc.
Gojdberg poszedł do drzwi, prowadzących do drugiej izby i schował się za niemi tak, że widać mu było tylko głowę.
— Zwarjowałeś pan! — krzyknął piskliwie. — To ja mam być tak głupi, żeby wyrzucać pieniądze za okno? Myślisz pan, że nie wiem, żeś pan wczoraj przegrał! A jak się pan tu będziesz rzucał jak warjat, to zawołam policji... Wynoś się do djabła!
Ałarin rzucił się do żyda, lecz drzwi się zatrzasnęły i usłyszał zgrzyt klucza.