Na akt weselny Ignacego Potockiego, Generałowicza Artyleryi W. Ks. Lit., z Księżniczką Elżbietą Lubomirską, Marszałkówną Wielką koronną

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Do Księcia Adama Czartoryskiego Na akt weselny Ignacego Potockiego, Generałowicza Artyleryi W. Ks. Lit., z Księżniczką Elżbietą Lubomirską, Marszałkówną Wielką koronną • Wybór poezyj • Sielanki • Adam Naruszewicz Mirtyl
Do Księcia Adama Czartoryskiego Na akt weselny Ignacego Potockiego, Generałowicza Artyleryi W. Ks. Lit., z Księżniczką Elżbietą Lubomirską, Marszałkówną Wielką koronną
Wybór poezyj
Sielanki
Adam Naruszewicz
Mirtyl

II. Na akt weselny Ignacego Potockiego, Generałowicza Artyleryi W. Ks. Lit., z Księżniczką Elżbietą Lubomirską, Marszałkówną Wielką koronną.




Przyszedł żądany wieczór; czas ślubnemi wieńcy
Umajać gładkie czoła, piękni oblubieńcy!
Czas wychodzić, gdzie świadek serc waszych, Bóg żywy,
Czeka w świątyni swojéj, aby te ogniwy
Słownemi, na ofiarę utwierdził przyjemną
Dusze, które wprzód natchnął miłością wzajemną.
Ciesz się, zacny Potocki! już twojego meta
Starania, idzie z pańskich przybytków Elżbieta,

Stawiąc bieluchne stopy: już twojego podle
Stoi boku trwożliwa; jak przy jasnym źrzódle
Młoda róża, kiedy ją syn skrzydlaty bierze,
Mając urwać na bukiet pieszczonéj macierze.
Patrzą na nią spółrodnych kwiatków rówiennice,
Kropiąc rannemi perły różnobarwe lice,
Że im los choć życzliwy, z wiecznéj niebios rady
Odbiera czoło pierwsze kwitnącéj gromady.
Ona wrzkomo niechętna, wdzięcznie rodowitym
Usta płoni szkarłatem; lecz w sercu ukrytym
Kocha niewolą swoję, wiedząc, że jéj taka
Dola niesie, by temu, co ją zrywa z krzaka,
I z ukochaną życia rozdziela swobodą,
Została oczu pastwą, a serca ochłodą.

Postępuj w dobrą chwilę, paro ukochana!
Nie Juno was, w obłędnych gdzieś tam wiekach znana,
Sny płonne greckich wieszczków; nie orszak bajeczny
Bożców wiedzie godowych: umysł wam stateczny
Dotrwania w świętym związku pewniejszą przewodnią.
Przyjaźń wam niesie więzy, rozsądek pochodnią;
A równość lat zielonych i wielkiego rodu,
Z niezwiędłego pod nogi ściele kwiat ogrodu.
Nie miała miejsca płochość miedzy temi swaty,
Płochość, co ze krwią wrzącą, i bystremi laty
Rzucając chęci pierwsze nieobacznéj młodzi,
Często o lekkomyślne małżeństwa przywodzi;
I wkrótce niehartowne rozumem ogniwa
Jak marnie pospajała, tak marnie rozrywa.

Postępuj w dobrą chwilę, paro ukochana!
Jak rzeka z niebotycznych pieluszek ulana,
Któréj Twórca swym palcem napisał bieg długi,
Mija drobne strumyki i błotniste strugi;
Lecz z dziedzicznéj siedliny wypłynąwszy, poty
Czystym bieży korytem, a licznemi zwroty
Szukać czegoś zdaje się, póki w téjże mierze
I jasności, co sama, pary nie dobierze.
Więc z nią srebrne złączywszy nurty, biegną społem;
A płynnym wsie i grody bogacąc żywiołem,
Wzajemnie się wspierają nie zazdroszcząc sobie:
Bo są i równie bystre i wspaniałe obie,
Taki nasz złoty potok, który źrzódła swoje
Z wysokich przodków biorąc, a przejrzyste zdroje

Od pierwszych lat prowadząc, żadnym niezburzony
Nagannych przywar mętem, nie mógł lepszéj żony
Dostać, jako gdy wiecznéj upominkiem sprawy
Bok swój o bok zatoczył złocistéj Srzeniawy.
Płyńcie, rzeki fortunne, zawsze jednym torem,
Nigdy się płonnych wieści nie dzieląc pozorem;
Zawsze w pełnéj ufności, w czystym zakochaniu:
Aby i po długiego biegu dokonaniu,
Gdy wam wieczny ocean otworzy swe wrota,
Kędy kres nieprzeskoczny ludzkiego żywota,
Późne się wieki waszéj miłości dziwiły,
Żeście i w morzu długo wód swych nie straciły.

Postępuj w dobrą chwilę, paro ulubiona!
Mogłaż być kiedy nad cię szlachetniéj złączona?
Czym Bóg ludzie na ziemi najjaśniéj oznacza;
To ciebie krwią dotyka, to ciebie otacza.
Tu król, czoło ozdoby; tu szanowne głowy
Z cnot i zasług, co je wiek bieli Nestorowy,
Dwa twe, Polsko, zaszczyty, dwie twoje podpory.
Tu babka, skąd ma pierwsze płeć niewieścia wzory
Wiary i pobożności; tu ociec kochany,
Stróż porządku, stróż prawdy i pana doznany.
Więc matka z miłym sercem, nauką, urodą
Zacna, i równe ciotki pięknym kołem wiodą.
Więc i godni wujowie; tudzież innych siła
Krewnych imion na święto, co je to zwabiła
Dwu wielkich domów przyjaźń i wasze kochanie,
Żeście sobie u ludzi zasłużyli na nie.
Takie, złote mijając sławnéj Pafu wieże,
Płochemi wiosły ptastwo trakt powietrzny rzeże,
Bawiąc lud zadziwiony ciekawym widokiem,
Leci pomiędzy krasnym rączych piór obłokiem
Dwoje jasnych gołąbków, które w winnéj dani
Lotny orszak prowadzi dla cypryjskiéj pani.
Ona je śnieżną dłonią muska i na szyje
Z tyryjskiego szkarłatu miękkie wkłada szlije,
Wprzęgając do złotego wózka, aby wiecznéj
Miłości spólnie ciężar dźwigały serdeczny.

Postępuj w dobrą chwilę, paro ulubiona!
Piękna dla ciebie wróżka, ojczyzno strapiona,
W téj fladze niespodzianéj, gdy twój dach ze słomy
Troistym niszczą bełtem zapalczywe gromy;

I pod mylną zasłoną przychylnego cienia
Sępią, grożąc mgłą czarną wiecznego zaćmienia.
Weselszy czas nastaje! dwie nadobne zorze,
Milsze nad wasze światła, z Polluksem Kastorze,
Wschodząc na nasz horyzont, cały wprzód zaćmiony,
Z grubych cię niezgód chmurnéj wydźwigną zasłony.
Już też same łańcuchy, które wasze ręce
Wiążą, łączą pospołu i domy książęce
Węzłem nierozerwanym. Postaw na puklerzu
Możnym dawnych Jagiełłów, potomny rycerzu,
Krzyż złoty, krzyż waleczny! przytul go do twojéj
Serdecznie, żadnym szturmem niepożytéj zbroi!
Tak pod jedną złączone ze krwi twojéj głową,
Pójdą rzeczy szczęśliwszą nierównie osnową,
A srogim od lat tylu zwątlona pogromem
Dla sporu domów, będzie Polska jednym domem.

Postępuj w dobrą chwilę, paro ulubiona!
Niech z tobą idzie pokój, niech zgoda niepłona.
Zgoda — twierdza narodów; jéj tarczą odbite
Pierzchają, jak proch lichy, ufy miedzią kryte;
A któréj ani ogień, ani miecz nie lęka,
Przed jéj licem łaskawym groźna moc uklęka.
Zgoda — matka porządku; samo przyrodzenie
Jéj sprawą, wieczne niebu ukuło sklepienie;
I ziemię wydobywszy z mętnéj wód otchłani,
Tysiąc istot nadobnych postawiło na niéj.
Co zmysły ludzkie bawi, co nasyca one,
Cóż było, nim się każdy w naznaczoną stronę
Udał żywioł, zawarszy wieczyste sojusze?
Nie było życia, chociaż różne były dusze.
Teraz i płodna ziemia bujne plony rodzi,
I za dniem nieustanną noc koleją chodzi,
I morze ma swe kresy i rzeki łożnice;
Bo wszystkim dała zgoda warowne granice.
Tak ty, zacny narodzie, gdy się twych umysły
Synów w miłości trwałéj węzeł spoją ścisły;
Wybrnąwszy z smutnéj toni, wśrzód własnego łona
Wzbudzisz na dalsze lata fortunne nasiona.
Więc kiedy czas ten przyjdzie, a po srogiéj wrzawie
Słońce nasze w swéj znowu wesołéj postawie
Ożywi świat ojczysty; z nim pospołu i ty,
Mój Potocki, coś dotąd na Parnasie skryty,

Pięknym bawiąc dowcipem pańskie trudy słodził,
Będziesz w szyk jasnych planet policzony chodził;
I przy wieku dostałym sprawy ważniejszemi,
Pod mądrą jego wodzą, polskiéj świecił ziemi.
A my z chatek spokojnych, darem ożywieni
Dobroczynnych onego pasterza promieni,
Będziem wiejskie na gęślach nucić mu padwany:
Świeć nam długo szczęśliwie, wodzu ukochany!
Postępuj w dobrą chwilę, paro ulubiona!
Jako piękna latorośl, latorośl zielona,
Która ma swemu sadźcy stokrotną nadgrodą
Zawdzięczyć letnie znoje, karmią i ochłodą;
Skoro już pełna soku takich lat dolicza,
Że ją bezpiecznie może ręka ogrodnicza
Wziąć ze szkoły spółczesnych drzewek rzeszy młodéj,
I już na urodzajne przesadzać ogrody:
Frasowliwy o swojéj wychowanki doli,
Szuka wszędy gospodarz co najlepszéj roli;
I żeby jéj wiatr silnym nie uszkodził wiewem,
Z gałęzistym ją żeniąc sfornie łączy drzewem.
Z domu Eleonory, z dziadowskiego łona,
Księżniczko! piękniéj cnotą, niż krwią ozdobiona,
Już cię o to życzliwi przenoszą rodzice,
Na wzór rodnéj jabłonki, lub winnéj macice.
Już twe lata dostalsze doszły owéj chwili,
Ażeby, co się samym wprzód kwiatem cieszyli,
Po zeszłéj wiosny porze, mogli patrzéć na to,
Co za łożone prace winno przynieść lato.
Złączona z zacnym drzewem od złotéj Pilawy,
Na którym Mars swe nieraz zawieszał buławy,
Honor tysiączne krzeseł wysokich zaszczyty,
I lasek i sztandarów blask niepospolity:
Rośnij w owoc i w cnoty, śliczna latorośli,
By z ciebie z wnuczętami piękne dziatki poszli,
Ojczyźnie na usługi, a tym na kochanie,
Co ci w swym domu zacne dali wychowanie.
Jużeś, kochana paro, dała sobie dłonie.
Patrzy na to zawisna i ledwo nie tonie
We łzach zazdrość, że tego związku ni opaczny
Język, ni chęci własnych zerwie szturm dziwaczny:
A miłości wam żadne przypadki nie wydrą.
Bóg tak chciał; a czas złotą potrząsnął klepsydrą.
1772, Zab. VI, 386 — 400.