Na Sobór Watykański/Niewola Rzymu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor A. B.
Tytuł Na Sobór Watykański
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graf. Tow. Wyd. „Kompas“ w Łodzi
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

NIEWOLA RZYMU.



Człowiek skarży się, gdy nie może widzieć, skarży się i gniewa, jak rumak wędzidłem dławiony, gdy nie może swobodnie używać organu duchowego widzenia swego — rozumu, myśli. Ale wprost szaloną staje się jego skarga, gdy zostanie zadraśniętym królewski przymiot, przymiot boski w człowieku — jego niezależność i wolność.
To też kulminacyjny punkt osiągają skargi w katolicyzmie na terenie, wolności indywidualnej i zbiorowej Kościoła.
Niewola Rzymu.
Istotnie. Zły jest niewczesny i nadmierny dogmatyzm, gnębiący rozum. Ale jego nacisk odczuć może jedynie umysł wyrobiony, szerszy, głębszy. Takich umysłów nawet wiek XX nie posiada zbyt wiele. Natomiast obrożę brutalną skrępowań nieuzasadnionych, prawnych czy pozaprawnych, krótko: bezprawnych, odczuje dziś każdy, kto ma serce stęsknione do wolności. Stokroć od dogmatyzmu gorszą jest rzeczą znieważone i podeptane serce ludzkie. I jeśli nad tamtemi zarzutami możnaby ostatecznie bez większej szkody przejść do porządku dziennego, to nad tym zarzutem — nie wolno. Ani człowiek, ani naród, ani ludzkość cała nie daruje tego Kościołowi nigdy, jeżeli jego głowa — Rzym — zamiast upragnionej ostoi, przyniesie ludom i wiekom przeklętą przez nich obrożę. Okrzyk: „Niewola Rzymu!“ będzie jak iskra, co lasy zapala. Obejmie serca, zawichrzy głowy, uzbroi ramiona i pójdzie jak burza w nowożytne dzieje katolicyzmu, jeżeli z Rzymu naprawdę wychodzi niewola sumień.
Chcąc na to pytanie bezstronnie odpowiedzieć, należy zwrócić uwagę na źródło, skądby mogła ta niewola wyniknąć. Źródłem tem — władza hierarchiczna w Kościele. Jak się ona kształtowała, jak rozwinęła i jakie przyniosła i przynosi owoce?
Najpierw, władza ta w Kościele jest, wbrew wszelkim teorjom rozpoetyzowanym o poetyzmie w działaniu Chrystusa, który miał być raczej improwizatorem, niż organizatorem. Tak nie było. On Sam miał najwyższe poczucie posiadania pełnej władzy bosko-ludzkiej. „Dana mi jest — mówił — wszelka władza na niebie i na ziemi...“ Tę władzę przelał na apostołów. „Jako Mnie posłał Ojciec i Ja was posyłam“ — z pełną również władzą, dla celów Kościoła potrzebną.
Tak mówi organizator, wielki organizator i, jeśli kto chce, wielki poeta, w pierwotnem greckiem znaczeniu tego wyrazu: twórca.
Następnie ten wielki Twórca Kościoła zatroskał się o to, by pełnia tej władzy się nie rozprzęgła, nie rozcieńczyła, ale w pewnym punkcie globu pozostała całą, jednolitą i w jednem ręku. Stworzył prymat władzy, papiestwo.
Władza przez to ogromnie urosła zewnętrznie dla Boga-Człowieka i tego było mało. Sięgnął wyżej, a raczej głębiej i otoczył aureolą pietyzmu tę „swoją“ władzę. „Kto was słucha — mówił apostołom — ten Mnie słucha, kto wami gardzi. Mną gardzi.“
Więcej nie było już trzeba. W przedstawicielach władzy miał Kościół widzieć i wielbić osobę Założyciela Swego — Chrystusa. Stosowało się to w szczególności do przedstawiciela pełnej władzy — papieża. Czy chodziło o sprawowanie sakramentów, czy o zarząd zewnętrzny życia religijnego, miały tu zastosowanie słowa św. Augustyna: „Petrus... Paulus... Judas baptisat — Christus baptisat“. I te drugie: Roma locuta — causa finita“. Tak, jak gdyby rozstrzygnął sam Chrystus.
„Władza“ pochodzi stąd, że „w ład“ pewien ujmuje cały szereg nieskoordynowanych zjawisk. Mówił zaś jeszcze Anaksagoras, że na początku „rozum w ład wprawił wszystko“ (Nus panta diekosmezen). Takie też fundamenty położył pod gmach swej władzy Chrystus. Kazał apostołom umieć, rozumieć, znać się na rzeczach Królestwa Bożego w duszach i w świecie, potem iść i tego nauczać wszystkich, ażeby nauka w las nie poszła, rozkazał, by przypilnowali mocną ręką władzy zwierzchniczej tego wszystkiego, czego nauczali. „Nauczając ich chować to wszystko, cokolwiek wam rozkazałem.“ Słowem oparł władzę Kościelną nie na piasku czyjejś dowolności, każdorazowego księdza, biskupa, czy papieża, ale na granicie rozumu oświeconego wiarą. To zatem, co zadość czyni postulatowi rozumu ze względu na wieczność i na stosunki ludzkie w odnośnej epoce — to może być przedmiotem władzy, rozkazu; co przeciwnie poza te ramy wybiega, to staje się przedmiotem — wzruszenia ramion, politowania, śmiechu, drwin i szyderstw w stosunkach życiowych, w ocenie ludzkiej. A w ocenie prawa? — Bezprawiem księdza, czy biskupa, czy papieża. Jak każdy człowiek, rządząc swem życiem, powinien mieć rozum, tak i przedstawiciel władzy w Kościele. Powinien posiadać, rzecby można, skoordynowany rozum tych wszystkich, nad którymi przewodzi.
Trudno. Jeden człowiek, choćby się genjuszem urodził, rozumów wszystkich w siebie nie wchłonie. Nikt nie czyta w skrytości serca ludzkiego, jeśli mu to serce się nie otworzy. Rządy, tak zwane świeckie, przez długie wieki chciały być wszechmądremi. Rozkazywały, nie pytając swych podwładnych. To też doczekały się różnych niespodzianek dziejowych i dopiero, sparzywszy palce boleśnie, dopuściły do swego rozumu rozum rządzonych. Zapoczątkowały okres demokracji.
Zacofany Kościół sprawę tę od początku postawił demokratycznie. Nawet jego Założyciel, lubo był istotnie wszechmądrym, w pewnych wypadkach radził się, pytał apostołów o zdanie. Judaszowi zostawił pełną samodzielność w zakresie „kasowości“, jak dziś mówimy, z Filipem zastanawiał się, czy za dwieście groszy wystarczy chleba dla zgłodniałej rzeszy. Nie usiłował zazdrośnie ująć wszystkiego w swe ręce. Ufał swoim, szanował ludzi. Nie chciał mieć Owczarni biernie beczącej za pasterzem.
Po tych torach poszedł Kościół w dzieje. Odbywają się w Wieczerniku święcenia, wybór pierwszego apostoła na miejsce Judasza, Wszyscy, (nawet!) nie wyłączając kobiet, biorą udział w głosowaniu. Jak krzyż, tak białe i czarne gałki urny wyborczej mogą być symbolem Kościoła, Kościół się rozrósł, tłum stawał się w wielu razach niewygodnym. Pomyślano więc o pośredniem braniu udziału w życiu religijnem, zapomocą przedstawicielstwa. Typowym, choć nie klasycznym, przykładem tego — i systemu i ducha — demokratycznego jest sposób wyboru papieża. „Nie klasycznym“, mówię, bo — kardynałowie nie wychodzą z wyborów tylko poprostu... z biura. Podpisuje się nominacja i koniec. Im zaś głębiej w las hierarchji, tem więcej widać drzew niedemokratycznych, tem wyrazistsza linja wykolejenia z drogi tego Ducha, który znając ograniczenie ludzkie, tak urządzał wszystko wdzięcznie, w braterskiem porozumieniu władzy z podwładnymi.
Jaki np. głos mają wierni w sprawie naznaczenia im proboszcza? W sprawie jego usunięcia? A jaki głos mają kapłani w danej diecezji, gdy chodzi o prekonizację biskupa, od którego zależeć będą lata całe? Nie mówię już o katolikach świeckich tej diecezji, bo... oni się podobno na tem nie znają, kto godny, kto nie godny mitry i pastorału. Ale biorę tylko grono chyba kompetentne — kler. Zazwyczaj wchodzi do diecezji biskup niczem „Deus ex machina“. Wybiera go, jak się mówi, ciasna klika, zatwierdza daleki Rzym. Rzym, który Bismarka uwzględni przy obsadzaniu stolic biskupich, a głosu duchowieństwa uwzględnić nie raczy. I taki system „Roma locuta“ ciągnie się już nie rok, nie dwa.
Niewola Rzymu.
Autokratyzm i biurokratyzm, bracia mleczni, wyciskają coraz bardziej palące piętno na sercu Kościoła. O ileż więcej śladów Ducha Bożego posiada w tej mierze „Sobornaja Cerkow’“ — i ten wyklęty i djabłu z kopytami oddany „Reformowany Kościół“. Dziesiątkami młotów walą Kościoły narodowe w odrzwia gmachu Piotrowego, a słowa Pana iszczą się bez przerwy:
„Petre dormis?“
Ty Piotrze śpisz... Obudź się, rozpatrz w dziejach, wstań i zrozumiej, że tylko człowiek ciasny, ograniczony, uchyla się od przypływu większej ilości rozumu. Kto chce rządzić rozumnie interesami ogółu powinien się postarać o rozum na miarę ogółu. Cłioćby nawet Chrystus i pierwotny Kościół nie pozostawił pod tym względem żadnego wzoru. To postulat czystego rozumu. A wiara rozumną być musi. „Rationabile obsequium vestrum“.
Jak zaś opłakane skutki pociąga za sobą ten system autokratyzmu ze strony władzy, nie silę się nawet opisywać. Zwrócę tylko uwagę na, „bolesne“ okresy w życiu Kościoła. Cobyśmy powiedzieli o lekarzu, który zawezwany do łoża chorego, nie zatroszczy się o diagnozę, o wypytanie pacjenta, co mu dolega, tylko z góry, według swego uznania zapisuje lekarstwo. Lekarze „wszechsciencyj lekarskich“ do tego są bardzo skłonni. I do tego samego mocno skłonił się Rzym.
Lepiej było Piotrowi zostać w Jerozolimie, lub w Antiochji, gdzie mu Paweł, ten wczorajszy faryzeusz, „in faciem restitit“, a nie przenosić stolicy do Rzymu zarażonego autokratyzmem „boskich“ Cezarów. Zarażać się począł od nich i zaraził. Niech go Bóg zachowa od paraliżu w tym stanie, bo on, jak on, ale biedny będzie, strasznie biedny Kościół.
Choć jeden tylko, gorzki owoc rozpatrzę, bo wszystkim nie zdołam poświęcić uwagi należnej.
Gdzie pręgierz prawny jest pręgierzem „władzę mającym“ i o zdanie nie pyta, tam z góry można suponować, że miażdżenie jest na porządku dziennym. Pręgierz taki najpierw nie bywa, bo nie może być kontrolowanym. „Ma władzę“ i na kontrolę nad sobą nie pozwoli. I Kościołowi rządzącemu brak istotnie demokratycznych organów kontroli. Conajwyżej — odprawi sobie rekolekcje raz na trzy lata, Pogłaszcze sobie sumienie i kwita. Władza urasta do piedestału jakiegoś półboga, a nie znając, bo nie mogąc znać wszystkiego, rządzi się w wielu wypadkach jak szara gęś, ni przypiął ni przyłatał do miejscowych stosunków. Jeśli to ma być „duch rzymski“, o jakim obecny papież mówił niedawno do pielgrzymki polskiej młodzieży, to padam do nóg. Papieże zejdą — przepraszam za wyrażenie — na bandę białych despotów zachodu. A z nimi cały kler, tylko, że banda będzie fioletowa lub czarna.
Duch Rzymu Piotrowego jest inny. „Łaska wam i pokój niech się rozmnoży, najmilejsi... Wy żywe kamienic, dom duchowny, królewskie kapłaństwo... Starszych tedy, którzy są między wami, proszę ja współstarszy i świadek mąk Chrystusowych... Paście trzodę bożą, która jest między wami (nie „pod wami“) doglądając nie poniewolnie... ani jako panujący nad księżmi... A wszyscy jedni drugim pokorę okazujcie... Przez Sylwana wam, wiernego brata, jako rozumiem, pisałem pokrótce; napominając i świadcząc, iż ta jest prawdziwa łaska Boża, w której stoicie. Pozdrawia was Kościół, który jest w Babilonie (Rzymie) współwybrany.“ (I Piotra r. 1 i 5 passim)
Oto duch pierwszego papieża. On sam, świadek zgonu Zbawiciela, rozkazuje wprawdzie, ale „prosząc, napominając łaskawie, jako rozumie...“ Wie, że może się odezwać ze słowem władczem do „wszystkich starszych“, którzy są w gronie wiernych (jakaż cudowna muzyka tych słów; „starsi... „między“ wami!“), ale czyni to, jako „współstarszy“. Znika „Sanctissimus Dominus“, promienieje „brat Sylwana“, sługa sług bożych... A Kościół, którym on rządzi, wobec innych Kościołów jest „współwybrany“. Paść każe trzodę bożą starszym, a to nie znaczy: ja sam pasę, wy tylko śpijcie i róbcie, co wam zlecę ...z Babilonu... Paść dobrowolnie, nie poniewolnie, pod pręgierzem świętej kongregacji. Biskup, presbyter — to nie automat. To głaz „żywy“ duchownego domu Boga, Zatem — autonomja Kościołów wśród poszczególnych narodów, autonomja diecezyj, autonomja biskupów... Nie wolno Rzymowi przemieniać „żywych kamieni“ na martwe głazy, na pionki z szachownicy Babilonu. Królewskiem jest to kapłaństwo, do którego Sylwan pisze inkaustem Piotrowego serca. Należą mu się zatem prawa królewskie. Samodzielność w zakresie indywidualnym, lojalność w stosunkach wzajemnych, łączność braterska rzetelna, ducha raczej niż formy, w stosunku do Rzymu. Starszym pisze współstarszy... Łączyć ma tylko, nie zaś miażdżyć Rzym...
Nie kreślę programu, który dopiero trzeba stworzyć, przetrzepawszy potężnie ostatni codex iuris canonici, ale dotykam zasad fundamentalnych w życiu hierarchji i w życiu wszystkich wiernych.
Tak, im jeszcze poświęcę kilka uwag, bo ich także dotyka czasem boleśnie niewola Rzymu.
Samodzielność indywidualna jest prawem wszystkich dusz i wszystkich sumień. Wprawdzie mają być poddani „starszym“ w interesach ogółu, ale osobiste ich sprawy — podciągają się pod rubrykę „królewskiego kapłaństwa“. Królewska pieczęć na nich. Nikomu nic do tego, oprócz Boga, Starsi mogą tylko prosić, pouczać, napominać, przedstawiać, jak brat życzliwy kochanemu bratu. Wdzierać się w tajniki sumień — nie wolno. Bo i na co się to przyda?
Tymczasem co się działo i dzieje jeszcze po zakonach? Po konfesjonałach w tak zwanem „posłuszeństwie spowiednikowi“?
A jak samodzielnem jest przyjęcie wiary, tak samodzielnem również być winno i dobrowolnem, nie poddanem pręgierzowi przymusu, korzystanie z obfitszych jej skarbów — w kapłaństwie, w dążeniu do doskonałości. Zechce papież zrezygnować z papiestwa — wolno mu, zechce biskup usunąć się od zarządu diecezji — ostatecznie wolno mu, zechce proboszcz porzucić parafję — po różnych korowodach — wolno mu. Ale niech zechce ksiądz z osobistych powodów zrzec się spełniania funkcyj kapłańskich i pójść tłuc kamienie przy drodze, bo czuje się do tego bardziej zdatnym, po przypatrzeniu się konkretnie terenom pracy duszpasterskiej — nie wolno mu. Interdykty, klątwy, cenzury. Swego czasu ks. Stanisław Staszyc, charakter rzetelny jak rzadko, osądził, że nie dla niego kapłaństwo. Rzetelny krok należałoby rzetelnie ocenić. Oceniono go w „duchu rzymskim“: — apostata. I ten duch Babilonu wciąż pokutuje. Łamie dusze kapłanów, którzy nie widzieli w seminarjum, dopiero widzą na parafji, że nie dorośli do kapłaństwa. Symulują więc, udają, rozgoryczają się, zabagniają swój własny charakter i dusze wiernych — pod nierozumnym pręgierzem. Tymczasem sprawa jest jasna. Wolno papieżowi i biskupowi zawiesić swe funkcje biskupie, wolno i kapłanowi zawiesić swe funkcje kapłańskie. Czasowo, czy choćby na całe życie. Nie „poniewolnie“ lecz „dobrowolnie“ mają paść trzodę bożą, było życzeniem pierwszego papieża, który pisać nie umiał, ale rozum i Ducha Bożego miał nie pod miarę.
Krok dalej — w progi zakonów. Wstępuje dziecko szesnastoletnie, dziewczyna czy chłopiec. Żyje w zakonie lat kilkanaście, rozpatruje się dokładnie w stosunkach „doskonałości“ — widzi, że to, co bawiło i było pomocne dziecku, młodemu, to starszemu nie odpowiada. Dziewczyna zatęskni za jednem sercem sobie oddanem, za ogniskiem rodzinnem, przy którem na jej pierś pochylą się płowe główki, owoc jej łona, chłopiec ujrzy w uporczywych tęsknotach „jej“ cudną postać dziewczęcą. Zasada postępowania wobec tego rodzaju dusz powinna być taka: „Dobrowolnieście tu weszli, to i wyjść możecie dobrowolnie. Nie jest złem małżeństwo. Bóg z wami, dzieci kochane! Żegnajcie, a nie zapomnijcie, żeście lat tyle mieszkali w domu bożym. Nie przynieście mu tylko wstydu w życiu samodzielnem — poza murami klasztoru, który was strzegł od złego.“
Gdyby tak stały „kodeksy“, to powinszować Kościołowi całego szeregu rodzinnych domów katolickich, któreby były urządzane jak klasztory, a klasztorom powinszowaćby można „ludzi“... Myślących, samodzielnych, nie zahukanych... A tak? Przecież istne tortury duchowe, średniowieczne kły, koła zębate i ogień i wodę muszą przechodzić ci, co noszą skromny tytuł prawny „apostata a religjone“. — Wywłoka z zakonu. I jak się tacy nie mają złamać, nie plunąć w twarz „Antychrysta?!“ Metodą Lutra lub jemu podobnych... Nic dziwnego, gdy się słyszy, że zakony, zamiast być wykwitem ducha katolicyzmu, stają sie rozsadnikami kołtuństwa — najcięższej niewoli...
A stanowisko obywatelskie wiernych, czy kapłanów? Niedawno pisała „Myśl Wolna“:
„Roma locuta... biskupi polscy podali się do dymisji w senacie.
Z samego faktu jesteśmy naturalnie bardzo zadowoleni: miejscem pracy kapłanów jest świątynia, a nie targowisko polityczne.
Ale bezwzględnie protestujemy przeciwko wtrącaniu się mocarstwa obcego do naszych spraw wewnętrznych. Żaden obcy monarcha, a takim jest papież, nie ma prawa rozkazywać posłom polskim, jak mają postępować. Nie rozumiemy, doprawdy, jak mógł rząd nasz nie zareagować na taki zamach na prawa suwerenne Polski!
Wyobraźmy sobie, że jutro Rada Mędrców Syjonu rozkaże usunąć się z naszych ciał rządzących wszystkim rabinom żydowskim, pojutrze Petruszewicz wycofa nam ukraińców, a za tydzień Komitet Wykonawczy V Międzynarodówki każe wszystkim socjalistom opuścić Sejm.
Niektóre z tych ustąpień mogłyby być dla Polski nawet dobroczynne, inne bardzo szkodliwe, ale fakty same przez się nosiłyby tę samą cechę: wpływ obcych rządów na wewnętrzne życie nasze. Jest to rzecz zupełnie niedopuszczalna!
Coby też powiedział papież, gdyby tak rząd nasz zażądał odebrania czerwonych kapeluszy tym niemieckim kardynałom, którzy działali na szkodę Polski przy plebiscycie śląskim?
Ale my właśnie zawieramy z Rzymem konkordat, który ma polegać na tem, że:
1. Rzym będzie miał głos decydujący w sprawach obywateli polskich w granicach Państwa Polskiego;
2. Polska nie będzie miała żadnego głosu w sprawach dotyczących Rzymu.
A za to:
3. Polska będzie łożyła na utrzymanie kleru rzymskiego, uznającego nad sobą tylko władzę papieża;
4. Rzym zaś pozwoli zbierać dla siebie w Polsce świętopietrze, importować zaś będzie wzamian błogosławieństwa, odpusty i wizytatorów politycznych.
I niech kto powie, że to nie „równy z równym“ traktuje! (Myśl Wolna, kwiecień 1923).
I takich kwiatków do wianka mógłbym nazbierać tysiące. Te, które weń wplotłem, wystarczą, by uprzytomnić wszystkim myślącym w Kościele, że:
1-o Rzym nie posiadł wszystkich rozumów, które jednak są mu potrzebne do rozumnego zarządu wszystkimi wiernymi.
2-o Jeśli jednak Rzym sądzi, że ma wszystkie rozumy, to wystawia sobie wielce arystokratyczne świadectwo — ubóstwa umysłowego.
3-o Biskupi Kościołów „współwybranych“ z Rzymem, podpisują się pod tym samym dyplomem, jeśli pozwalają Rzymowi wtrącać się w sprawy lokalne, nie mające nic stycznego z całością; jeśli lękają się u siebie zaśpiewać po polsku „Tantum ergo“, choć lud nie rozumie łaciny i oddaje Bogu „irrationabile obsequium“; jeśli nie zdobyli się dotąd na wspólnego przedstawiciela swych interesów w Rzymie, któryby czasem w żywe oczy oparł się kongregacjom czy papieżowi i nie pozwolił na wydanie pewnych bull i encyklik, kompromitujących państwo, policzkujących naród.
4-o Rzym, jeśli na tem przekonaniu oparty, tak sprawuje rządy i nagina stosunki, nagina dusze, nagina sumienia do swojego „sic volo, sic iubeo“ — wbrew ich dobru religijnemu — wówczas, zasadniczo biorąc, wstrząsa falę powietrzną, „aerem verberat...“ I wierni, świeccy, kapłani, biskupi — mają ścisłe prawo, ius strictum, z takich posunięć nic sobie nie robić i żądać uwzględnienia pełni swych praw, domagać się dla siebie kontroli, rozumnej i określonej ramami prawa. A gdyby papież o tem wiedzieć nie chciał, pomimo tradycji pierwszych wieków, to może podać się do dymisji. Jeszcze Kościół zdobędzie się na jego następcę. Znajdzie szersze serce i duszę, o groby męczenników wspartą, jak nie we Włoszech, to w Paryżu, czy Nowym Yorku...
5-o Rzym bowiem, w taki sposób arbitralny postępując, wprowadza w świat najstraszliwszą, jaka istnieć zdolna, niewolę. Niewolę dusz i sumień... I wyznać trzeba, że o to nie pokusił się dotąd żaden satrapa... Chwałę tę tylko pozostawił — Bóg czy djabeł — jednemu papiestwu...
O! Sunt lachrymae rerum... Czuję, że nie zdołam wyczerpać tematu... Nie Kościół dla papieża, lecz papież dla Kościoła... Inaczej —
Niewola Rzymu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Maciątek.