Nędznicy/Część trzecia/Księga pierwsza/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Jego granice.

Ulicznik lubi miasto, lubi także samotność, mając w sobie coś z mędrca. Urbis amator jak Fuscus, ruris amator jak Flaccus.
Wałęsać się, marząc — jest to użycie, czasu godne filozofa, zwłaszcza po pewnego rodzaju wiejskiej okolicy, trochę skarłowaciałej, dosyć brzydkiej, lecz dziwacznej i złożonej z dwóch natur, okolicy, która otacza pewne wielkie miasta, szczególnie Paryż. Obserwować okolicę wielkiego miasta, jest to obserwować amfibję. Koniec drzew, początek dachów, koniec trawy, początek bruku, koniec niw, początek sklepików, koniec drogi bitej, początek namiętności, koniec szmeru boskiego, początek hałasu ludzkiego, ztąd niezwykły interes.
Ztąd przechadzki marzyciela, pozornie bezcelowe, w tych miejscach mało ponętnych i przez przechodnia ostrzeżonych na zawsze epitetem: smutnych.
Ten, co pisze te słowa, długo włóczył się dokoła rogatek i te chwile są dla niego źródłem głębokich wspomnień. Ta trawa niska, te ścieżki kamieniste, ta kreda, te iły, te gipsy, ta przykra monotonność ugorów i odłogów, nagle ukazujące się w głębi zielone grzędy ogrodników, ta mięszanina dzikiego i mieszczańskiego, te obszerne i puste place, gdzie dobosze garnizonowi odbywają z hałasem ćwiczenia i naśladują coś w rodzaju jąkania się bitwy, te puste w dzień, a zbójeckie w nocy miejsca, chwiejący się młyn, którym wiatr obraca, windy w kopalniach, szynki w rogu cmentarzy, tajemniczy krok wielkich murów ponurych, przecinających rozległe próżne przestrzenie, zalane słońcem i pełne motyli; wszystko to pociągało go ku sobie.
Prawie nikt nie zna tych miejsc szczególnych; Glacière, Cunette, szkaradny mur Grenelle upstrzony kulami, Mont-Parnasse, Fosse-aux-Loups, Aubiere nad urwistem wybrzeżem Marny, Mont-Souris, Tombe-Issoire, Pierre-Plate de Châtillon, gdzie znajduje się stara wyczerpana kopalnia, w której rosną tylko grzyby, i która zamyka się drzwiami poziomo położonemi i zbitemi ze zgniłych desek. Pole dokoła Rzymu przedstawia pewną myśl, okolica Paryża przedstawia inną; widzieć na widnokręgu tylko pola, domy, lub drzewa, jest to brać rzeczy powierzchownie; wszystkie kształty rzeczowe przedstawiają myśl Boską. Miejsce, gdzie płaszczyzna łączy się z miastem, zawsze nosi piętno jakiejś głębokiej melancholji. Przyroda i ludzkość jednocześnie tam przemawiają. Właściwości miejscowe przejawiają się tam również.
Ktokolwiek jak ja błądził po tych samotnych miejscach, przyległych do przedmieści, a które możnaby nazwać krawędzią Paryża, ten spostrzegał tu i owdzie, w miejscu najwięcej opuszczonem, w chwili najwięcej niespodzianej, za lichym płotem, lub w rogu ponurego muru, tłum dzieci smrodliwych, zabłoconych, zakurzonych, obdartych, rozczochranych, które w wieńcach z bławatków bawiły się w gry różne. Wszystka ta dziatwa należy do ubogich rodzin. Bulwar zewnętrzny to jedyna atmosfera, w której może oddychać; okolica przedmiejska do niej należy. Tam przepędza codziennie godziny szkolne. Tam naiwnie śpiewa wszystkie sobie znane rozpustne piosenki. Tam żyje — czyli lepiej powiedzieć — istnieje tam, daleko od wszelkich oczu, w łagodnem świetle majowem, lub czerwcowem, klęcząca dokoła dziury wygrzebanej w ziemi, rzucająca palcami kulki, kłócąca się o lijardy, nie poczuwająca się do żadnej odpowiedzialności, wolna od opieki i nadzoru, szczęśliwa; a skoro spostrzeże przechodnia, przypomina sobie, że ma zawód i że musi zarabiać na życie, więc proponuje mu starą szkarpetkę wełnianą, pełną chrabąszczów, lub bukiet bzu. Dziwne te dzieci stanowią uroczy, a zarazem bolesny wdzięk okolicy Paryża.
Niekiedy w gromadzie chłopców znajdują się małe dziewczątka — czy to ich siostry? — prawie dziewczęta, chude, gorączkowe, z opalonemi rękami, opatrzone piegami, z kłosami zboża i kwiatem maku we włosach, wesołe, dzikie, bosonogie. Są takie, co jedzą wiśnie w zbożu. Wieczorem słychać ich śmiechy. Gromady te, oblane gorącem światłem południa, lub widziane o zmroku, przez długi czas zajmują umysł marzyciela; widzenia te mieszają się z jego marzeniem.
Paryż, to środek, okolica przedmiejska, to obwód; dla tych dzieci to cały świat. Nigdy nie puszczają się dalej. Nie mogą opuścić atmosfery paryskiej, tak jak ryby nie mogą opuścić wody. Dla nich za rogatkami już nic nie ma. Ivry, Gentilly, Arcueil, Belleville, Aubervilliers, Ménilmontant, Choisy-le-Roi, Billancourt, Meudon, Issy, Vanvre, Sevres, Puteux, Neuilly, Gennevilliers, Colombes, Romainville, Chatou, Asnières, Bougival, Nanterre, Enghien, Noisy-le-Sec, Nogent, Gournay, Drancy, Gonese: tam już kończy się świat.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.