Nędznicy/Część trzecia/Księga piąta/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Kopalnie i Górnicy.

Każde społeczeństwo ludzkie posiada w swoich głębiach to, co nazywają, w teatrach ostatniem piętrem dolnem. Grunt społeczny wszędzie jest podkopany: częścią w sprawie dobrego, częścią w sprawie złego. Te prace górnicze układają się warstwami; znajdziesz tam galerje niższe i wyższe. Znajdują się wyżyny i głębie w tych ciemnych podziemiach, które zwalają się niekiedy pod ciężarem cywilizacji, i które nasza obojętność i niedbałość depcze pod nogami. Encyklopedja w zeszłym wieku była taką kopalnią, prawie stojącą otworem na światło słoneczne. Ciemności, które w labiryntach katakumb wysiadywały pierwotny chrystjanizm, czekały tylko sposobności, ażeby wybuchnąć pod panowaniem Cezarów i zalać światłem ród ludzki. Ponieważ w uświęconych cieniach mieści się wyczekujące światło; wulkany też są pełne cienia gotowego lada chwila błysnąć płomieniem. Każda lawa zaczyna od tego, że jest nocą. Katakumby, w których odprawiano pierwszą mszę, nie były jedynie piwnicą Rzymu, ale były raczej podziemiami świata.
Pod budową społeczną, tym cudem architektonicznym, który jest jednak zarazem ruderą, znajduje się mnóstwo wydrążeń wszelkiego rodzaju. Jest tam i podkop religijny, i filozoficzny, i polityczny i ekonomiczny. Ten wali oskardem idei, ten liczby, ten gniewu. Nawołują się wzajemnie z jednej katakumby do drugiej. Utopje wędrują pod ziemią kanałami górniczemi. Rozgałęziają się we wszystkich kierunkach. Niekiedy się spotykają i bratają z sobą. Jan Jakób pożycza swego oskarda Diogenesowi, który mu w zamian za to użycza latarki; niekiedy walczą z sobą. Kalwin bierze się za łeb z Socynem. Ale nic nie wstrzymuje, ani nie przerywa dążenia tych wszystkich energji do celu i tej obszernej jednoczasowej działalności, która złącza tu i owdzie, wdziera się, zstępuje, znowu się wspina pośród tych ciemności i która zamienia zwolna części zewnętrzne na wewnętrzne; ogromne rojenie się nigdy niezbadane. Społeczność zaledwie się domyśla tego podkopywania, które w spokoju zostawia powierzchnię a ryje jej wnętrzności. Ile piętr podziemnych, tyle prac różnych, tyle rozmaitych wydobywań. Cóż wychodzi z tych przepaści, z tych poszukiwań? Przyszłość.
Im głębiej się zapuszczać, tem więcej tajemniczych znajdzie się pracowników. Do pewnego stopnia, który mędrzec społeczny umie rozpoznać, praca ma cel dobry. Po za tym stopniem zaczyna być wątpliwą i mieszanej natury; jeszcze niżej, staje się straszną. W pewnej głębokości, pieczary nie są już przystępne duchowi cywilizacji, napotyka się tam już kres, do którego jedynie człowiek oddychać może; kończy się tam wszystko zwyczajne, a początek potworów staje się możebnym.
Dziwną jest drabina, prowadząca ku zejściu; każdy z jej szczebli styka się z odpowiedniem mu piętrem, na którem prawdziwa mądrość może postawić nogę i gdzie się napotyka jednego z tych pracowników niekiedy boskich, czasem potwornych. Po pod Janem Huss znajdziesz Lutra, po pod Lutrem Kartezyusza, po pod Kartezyuszem Woltera, po pod Wolterem Condercerta, po pod Condercetem Robezpierra, po pod Robezpierrem Marata, po pod Maratem Baboeuf’a. I tak ciągle dalej. Niżej jeszcze, niewyraźnie u granicy, która dzieli rzeczy nierozpoznalne od rzeczy niewidzialnych, spostrzegasz w ciemnościach innych ludzi, którzy może nie istnieją wcale. Wczorajsi z pomiędzy nich są widmami, jutrzejsi larwami. Oko ducha rozróżnia ich dokładnie, praca zarodkowa przyszłości stanowi jedno z widzeń mędrca.
Świat w otchłaniach, w stanie niewykształconego jeszcze płodu, cóż za olbrzymi zarys!
W ubocznych podkopach znajdziesz tam także Saint Simona, Owen’a i Fouryer’a.
Zaprawdę, jakkolwiek łańcuch boży niewidzialny wiąże pomiędzy sobą, pomimo ich wiedzy, wszystkich tych kopaczy podziemnych, którzy prawie zawsze mają się za odosobnionych a nie są niemi, prace ich wielce są rozmaite, i światło jednych staje nieraz w przeciwieństwie z jaskrawością płomienistą drugich. Jedne z tych prac są treści rajskiej, drugie natury tragicznej. Jednak, jakiebądź jest między niemi przeciwieństwo, wszystkich tych pracowników od najszczytniejszego do najbardziej nocnego, od najmędrszego aż do najszaleńszego, zbliża jedno wspólne podobieństwo, a tem jest bezinteresowność. Zostawiają się na uboczu, omijają siebie, nie myślą bynajmniej o sobie. Widzą przed sobą co innego, jak siebie. Wszyscy oni mają wzrok, a wzrok ten szuka tylko prawdy bezwzględnej.
Źrenica-cień jest znakiem czego innego.
Od niej rozpoczyna się złe. Wobec tego któremu brak spojrzenia, zamyśl się i zadrżyj. Budowa społeczna ma swoich czarnych górników.
Jest kres, u którego zgłębienie staje się pogrzebaniem, i gdzie światło gaśnie.
Po pod wszystkiemi temi podkopami, któreśmy tylko co pooznaczali, po pod temi wszystkiemi galerjami, po pod tym całym niezmiernym systematem żył podziemnych postępu i utopii, nierównie głębiej jeszcze w ziemi, niżej jeszcze od Marata, niżej od Baboeuf′a, jeszcze niżej, nierównie niżej, daleko niżej i bez związku jakiegokolwiek z piętrami wyższemi, znajduje się podkop ostatni. Miejsce straszliwe. To właśnie miejsce nazywaliśmy ostatniem dolnem piętrem. To dół ciemności. To pieczara ślepych. Inferi.
Miejsce to bezpośrednio już dotyka otchłani.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.