Nędznicy/Część trzecia/Księga piąta/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Marjusz ubogi.

Życie stało się surowem dla Marjusza. Zjadać codziennie i zegarek, to jeszcze nic. Marjusz zjadał to, co możnaby nazwać niewypowiedzianą nędzą. Okropna ta rzecz, zamyka w sobie dni bez chleba, noce bez snu, wieczory bez światła, ognisko bez nadziei, odzież podartą na łokciach, stary kapelusz, wzbudzający śmiech w młodych dziewczętach, drzwi mieszkania twego, które wieczorem zamykają przed tobą dla tego, że się nie zapłaciło czynszu, zuchwalstwo odźwiernego i właściciela garkuchni, szyderstwo, upokorzenie, godność podeptaną, pracę jakąkolwiek chwytaną, wstręt, gorycz, pognębienie! Marjusz nauczył się, jak to wszystko się zjada, i jak często nie ma nic innego do zjedzenia. W porze życia, kiedy człowiek potrzebuje dumy, ponieważ potrzebuje miłości, czuł, jak naigrawano się z niego, dla tego, że był źle ubrany, jak stawał się pośmiewiskiem, dla tego, że był ubogi. W wieku, kiedy młodość napełnia serce potężną dumą, spuszczał nieraz oczy na swoje dziurawe buty i poznał czem jest niesprawiedliwy wstyd i bolesne zapłonienie nędzy. Zadziwiająca i straszna próba, z której słabi wychodzą bezecni a silni szczytnymi. Ile razy los chce mieć łotra lub półboga, wydaje człowieka na taką próbę. Wielkie czyny są bowiem liczne w małych walkach. Są częste przykłady upartego i ukrytego przed ludźmi męztwa, które broni się krok za krokiem w cieniu, przeciwko fatalnej sile konieczności i podłości. Szlachetne i tajemnicze tryumfy, których żadne oko nie widzi, żadne słowo nie nagradza, żadne okrzyki nie witają. Życie nieszczęsne, samotność, opuszczenie, ubóstwo — są to pola bitwy, które mają swoich bohaterów. Ci bohaterowie nieznani, są niekiedy bohaterami większymi od słynnych. Tak się tworzą silne i niepospolite charaktery. Nędza, prawie zawsze macocha, niekiedy bywa matką; niedostatek rodzi potęgę duszy i ducha; ubóstwo jest karmicielką duszy, nieszczęście — to dobry pokarm dla wielkodusznych.
Były chwile w życiu Marjusza, kiedy sam zamiatał sień swoją, kiedy kupował za sousa kawałek sera u owczarki, kiedy czekał aż zmierzch zapadnie ażeby przejść do piekarza i kupić chleba, który niósł do stancyjki swojej oglądając się, jakby go ukradł. Czasami widziano, jak młody niezgrabny człowiek, niosący książki pod pachą, z nieśmiałym i gniewnym wyrazem na twarzy, przemykał się pomiędzy żartującemi kucharkami, które go potrącały, do narożnej rzeźni. Wchodząc zdejmował kapelusz z czoła, na którem perliły się krople potu, kłaniał się głęboko rzeźniczce zdziwionej, kłaniał się następnie rzeźnikowi usługującemu, prosił o kotlet barani, płacił za niego sześć lub siedm sous, zawijał go w papier, kładł pomiędzy dwie książki pod pachę i wychodził. Kotletem tym, który sam sobie smarzył, żył przez trzy dni. Pierwszego dnia zjadł mięso, drugiego zjadł tłuszcz, a trzeciego ogryzał kości.
Ciotka Gillenormand próbowała po kilka razy posłać Marjuszowi po kilkadziesiąt pistolów. Zawsze je odsyłał, pisząc, że wcale ich nie potrzebuje. Nosił jeszcze żałobę po ojcu, kiedy w umyśle jego zaszła opowiedziana przez nas rewolucja. Odtąd nie zrzucał czarnego odzienia. Ale odzienie go porzucało. Nadszedł dzień, kiedy zabrakło mu surduta. Pantalony uchodziły jeszcze. Co począć? Courfeyrac, któremu wyświadczył jakąś usługę, dał mu stary surdut. Marjusz oddał go pewnemu odźwiernemu do przenicowania za trzydzieści sous i miał surdut nowy. Lecz surdut ten był zielony. Marjusz więc wychodził z domu, kiedy noc zapadała. Robiło to jego surdut czarnym. Chcąc być zawsze w żałobie, okrywał się nocą. Wśród tego wszystkiego, Marjusz został adwokatem. Udawał, że mieszka w pokoju Courfeyrac’a, w pokoju, który wyglądał przyzwoicie, w którym pewna liczba zużytych ksiąg prawniczych, dokompletowana pojedynczemi tomami powieści, przedstawiała bibljotekę, wymaganą przez regulamin. Listy kazał sobie adresować do Courfeyrac’a.
Kiedy Marjusz został adwokatem, zawiadomił o tem swego dziadka w liście zimnym, lecz pełnym uległości i szacunku. P. Gillenormand wziął do ręki list ze drżeniem, przeczytał go i, rozdarłszy na cztery części, rzucił do kosza. We dwa lub trzy dni później, panna Gillenormand słyszała, jak jej ojciec, który był sam w pokoju, mówił głośno. To mu się zdarzało czasami, kiedy był bardzo wzruszony. Nadstawiła ucha, starzec mówił:
— Gdybyś nie był niedołęgą, wiedziałbyś, że nie można być równocześnie baronem i adwokatem.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.