Nędznicy/Część czwarta/Księga piąta/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Cozetta po przeczytaniu listu.

Czytając te kartki, Cozetta zwolna wpadała w marzenie. W chwili, gdy podniosła oczy po przeczytaniu ostatniego wiersza zeszytu, piękny oficer, była to jego godzina, przechodził tryumfalnie koło kraty. Wydał się jej obrzydliwym.
Cozeta zaczęła się rozpatrywać w zeszycie. Pisany ślicznym charakterem, myślała Cozetta; tąż samą ręką ale różnym atramentem, to bardzo czarnym, to bladym, jakby dolewano atramentu do kałamarza, a więc różnemi czasy. Były to więc myśli od niechcenia wylane na papier, gdy serce wezbrało, bezładnie, bez wyboru, bez celu, przypadkowo. Cozetta nic podobnego dotychczas nie czytała. Rękopism ten, w którym widziała więcej światła niż ciemności, zdawał jej się przybytkiem otwartym. Każden z tych wierszy tajemniczych połyskiwał w jej oczach i dziwnem światłem serce zalewał. Wychowanie, jakie odebrała mówiło jej zawsze o duszy, nigdy o miłości; prawie tak samo jakby kto mówi! dużo o zarzewiu, a o płomieniu ani słowa. Rękopism ten z piętnastu kartek złożony, nagle a łagodnie odsłonił jej tajemnice miłości, boleści, losu, życia, wieczności, początku i końca. Zdawało się jej, że jakaś ręka się otwarła i nagle rzuciła jej garść promieni. Czuła w tych kilku wierszach duszę namiętną, ognistą, szlachetną i uczciwą, wolę świętą, niezmierną boleść i niezmierną nadzieję, serce ściśnione i zachwyt rozkwitły. Czem był ten rękopism? listem. Listem bez adresu, bez nazwiska, bez daty, bez podpisu, naglącym i bezinteresownym, zagadką z prawd złożoną, pismem miłości, które przynosi anioł, a czyta dziewica, spotkaniem zaziemskiem, miłosnym bilecikiem widma do cienia. Był to spokojny znękany i nieobecny, który zdawał się gotów szukać ucieczki w śmierci, i posyłał do nieobecnej tajemnicę losu, klucz życia, miłość. Pisane to było jedną nogą w grobie i jedną ręką w niebiosach. Wiersze te, padające jedne po drugim na papier, były jakby kroplami duszy.
A teraz od kogo pochodziły te karty? kto je napisał?
Cozetta nie wahała się ani chwili. Jeden tylko człowiek.
On!
Rozwidniało zupełnie w jej umyśle; wszystko ukazało się znowu. Czuła niesłychaną radość i niepokój głęboki. To on! on do niej pisał! on był tutaj! jego to ramię przesunęło się za kratę! Gdy ona o nim zapomniała, on ją wynalazł! Ale czyż go zapomniała? Nie! nigdy! Szaloną była, wierząc temu choć na chwilę. Zawsze go kochała, ubóstwiała zawsze. Ogień się zakrył, żarzył czas pewien pod popiołem, ale, czuła to mocno, zanurzał się coraz głębiej i teraz buchał znowu i palił ją całą. Ów zeszyt był niby zarzewiem, padającem na jej duszę. Czuła, że pożar się rozpoczyna znowu. Każde słówko rękopismu wrażała sobie w pamięć: — O, tak! — mówiła — poznaję wszystko! Jużem to czytała w jego oczach.
Gdy po raz trzeci list odczytała, porucznik Theodul wracał koło kraty i brzękał ostrogami na bruku. Cozetta mimowolnie podniosła oczy. Wydał się jej ckliwy, gamoń, głupi, śmieszny, nieprzyjemny, impertynent i bardzo brzydki. Oficerowi się zdało, że wypada się uśmiechnąć. Odwróciła się obrażona, prawie oburzona. Chętnie rzuciłaby mu co na głowę.
Uciekła, wróciła do domu, zamknęła się w swym pokoju i odczytywała rękopism, ucząc się go napamięć i marząc. Gdy się już dość naczytała, pocałowała go namiętnie i schowała za stanik.
Stało się, Cozetta znowu była rozkochana anielską miłością. Rozwarła się przed nią przepaść Edenu.
Przez cały dzień Cozetta była jakby odurzona. Zaledwie mogła myśleć, myśli jej były niby poplątany motek w mózgu, nie mogła nic się domyśleć i spodziewała się drżąc, czego? nie wiedziała dobrze. Nie śmiała nic sobie obiecywać, nie chciała niczego odmawiać. Bladość pokrywała jej lica, dreszcz przenikał ciało. Chwilami zdawało jej się, że wpada w krainę złudzeń, mówiła do siebie: jestże to rzeczywistością? Wówczas dotykała przez suknię ukochanego papieru, przyciskała go do serca, czuła jego końce w swem ciele i gdyby Jan Valjean w tej chwili ją zobaczył, byłby zadrżał na widok tej radości nieznanej i pełnej światła, tryskającego z pod jej powiek. — O, tak! myślała. To on! to od niego pochodzi!
I myślała sobie, że list ten dostał się do jej rąk za pośrednictwem aniołów, cudownym trafem.
O przemienienie miłości! o marzenia! tym trafem cudownym, tem pośrednictwem aniołów była gałka chleba, którą złodziej rzucił drugiemu złodziejowi z podwórka Karlomana do Lwiego dołu, przez dachy więzienia la Force.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.