Coby to była za szkoda!
O mało nie zginęła jedna Myszka młoda,
Szczera, prosta, niewinna; przypadek ją zbawił.
To, co ona swej matce, ja wam będę prawił: «Rzuciwszy naszych kryjówek głębiny, Dopadłam jednej zielonej równiny,
Dyrdając jako szczurek, kiedy sadło śledzi; Patrzę, aliści dwoje zwierząt siedzi:
Jeden z nich trochę dalej, z milczeniem przystojnem, Łagodny i uniżony;
Drugi zaś zdał mi się być burdą niespokojnym:
W żółtym bucie z ostrogą chodził napuszony, Ogon zadarł do góry, I lśniącemi błyskał pióry, Głos przeraźliwy, na łbie mięsa kawał, Jak gdyby kto powykrawał.
Ręce miał, któremi się sam po bokach śmigał, Albo na powietrze dźwigał.
Ja, lubo z łaski boskiej dosyć jestem śmiała, Ażem mu srodze naklęła, Bo mnie z strachu drżączka wzięła,
Jak się wziął tłuc z tartasem obrzydły krzykała. Uciekłam tedy do jamy.
Bez niego, byłabym się z zwierzątkiem poznała,
Co kożuszek z ogonkiem ma tak, jak my mamy. Minka jego nie nadęta, I choć ma bystre ślepięta
Dziwnie mi się z skromnego wejrzenia podobał:
Jak nasze, taką samą robotą ma uszka,
Coś go w nie ukąsiło, bo się łapką skrobał:
Szłam go poiskać, lecz mi zabronił ten drugi Tej przyjacielskiej usługi, Kiedy nagłego narobił łoskotu,
Krzyknąwszy na mnie z gniewem: kto to tu? kto to tu? — Stój, rzecze matka; córko moja luba, Aż mrowie przechodzi po mnie!
Wiesz-li, jak się ten zowie, co siedział tak skromnie? Kot bestya, rodzaju naszego zaguba!
Ten drugi był to kogut; groźba jego pusta, I przyjdą może te czasy, Że z jego ciała będziem jeść frykasy, A zaś Kot, może nas schrusta.
Strzeż się tego skromnisia, proszę cię jedynie,
I tę zdrową maksymę w swej pamięci zapisz: Nie sądź nikogo po minie, Bo się w sądzeniu poszkapisz.»