My i Oni/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł My i Oni
Podtytuł obrazek współczesny
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk Michał Zoern
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Żołnierze i urzędnicy którzy na dworek leśniczego w skutek jakieś denuncyacyi napadli, znaleźli Maryą zemdlałą, strój męzki był powodem że ją natychmiast aresztowano, ale gdy odzyskała zmysły i okazała jak najlegalniejszy pasport i listy polecające do władz, które miała przy sobie, mimo podejrzeń jakie bytność jéj w tém miejscu obudzała, musiano ją wypuścić niezwłócznie. Zeznania ludzi miejscowych dowiodły dostatecznie, iż tylko co tam przybyła, ona sama tłumaczyła się że zbłąkała się w podróży. — Napróżno poszukiwano głównego winowajcy — znikł bez śladu... Dopiero w parę dni rozeszła się wieść o ujęciu na granicy i postrzeleniu przez strażników jakiegoś nieznajomego mężczyzny, w którym się Andruszka swojego zbiega domyślił.
Zaledwie uwolniona Marya w rozpaczy puściła się w pogoń za Juliuszem, ale mimo zręczności i natarczywości w poszukiwaniu, nigdzie nań trafić, potém dostąpić doń i widzieć się z nim nie mogła. Winna tylko była umiejętności języka rosyjskiego i płci swéj że ją jeszcze nie uwięziono. W ślady 1uliusza przybyła na granicę po jego schwytaniu, w miasteczku gdzie chorował widzieć się jéj nie dopuszczono z nim, a gdy raz został zamknięty w cytadeli, stało się zupełném niepodobieństwem dobić do niego. Dawne stosunki Maryi ułatwiały jéj wiele, przecież nie mogła wszystkiego poświęcić od razu, rachując na to że stanowisku swemu może być winną późniéj jego ocalenie. Wiedziała już że Juliusz postradał rękę, że mocno był chorym, ale miała przeczucie że on nie umrze, dopóki ona czynem przed nim usprawiedliwić się, dowieść mu poświęcenia nie potrafi. Marya znała doskonale Petersburg i Moskali, ale w innych całkiem czasach, gdy liberalizm był w modzie, gdy z nimi prawie wszystko co kto chciał pieniędzmi i kobiecym uśmiechem mógł zrobić. Nie zdawała sobie sprawy z wielkiej zmiany jaka zaszła w ciągu kilku tych miesięcy w rządzie, w opinii i porządku spraw politycznych. Może dla tego śmielszą była i spokojniejszą.
Powróciwszy do Warszawy tak, że na siebie nie ściągnęła podejrzeń o współczucie dla sprawy polskiéj, biedna kobieta pasować się musiała z sobą nim odzyskała dość siły do dalszéj, ciężkiéj pracy. Trzeba było, musiała powrócić do obrzydłych dawnych stosunków, do kajdan plugawéj niewoli, aby kosztem poniżenia własnego ulżyć losu Juliuszowi, trzeba się było uśmiechać z rozdartém sercem i wdzięczyć do katów.
Był to niestety, teraz jedyny sposób ratowania nieszczęśliwego. Na bladą i wynędzniałą twarz jéj wystąpił kupny rumieniec, bo potrzebowała być piękną — piękność była narzędziem jéj nieszczęśliwego rzemiosła. Otworzyła znowu drzwi mnogim dawnym swym wielbicielom stołecznym, przybyszom znudzonym Warszawą, dla których piękne lice znane z Petersburga, było wielce pożądaném, a poufała rozmowa z piękną kobietą, którą poczytywano za gorliwą Moskiewkę — nader miłą.
Aby się dowiedzieć czegoś i coś przedsięwziąć, nie godziło się zdradzić niczém swojego wewnętrznego bolu. Marya uśmiechała się, potakiwała, przeklinała nawet Polaków i Polskę...
Ale jakże zmienionymi znalazła tych ludzi, których przed niedawnemi jeszcze czasy znała jako bezduszne, zastygłe stworzenia!! Jedno słowo czy nieopatrznie czy podobno rozmyślnie z góry rzucone nanieciło ten pożar patryotyczny który cudownie płonął w Moskalach, uradowanych że ich osądzono godnymi mieć jakąś własną myśl i uczucie, że oni wchodzili w rachubę i ich opinie coś nareszcie ważyły. Z baranków stali się krwiożercami... W początkach jeszcze rewolucyi panowała jakaś niepewność w sposobach zapatrywania się na nią, teraz z jednomyślnością niewolniczą wszyscy oświadczali się z mocném postanowieniem zjedzenia Polski i Polaków do ostatniego. — Wzdychając wymawiali się z tego ludożerczego apetytu koniecznością polityczną, pochlebiało im to widocznie że choć w ten sposób zębami do polityki wmięszać się mogli. Prąd tego co nazwano opinią, nie dopuszczał teraz ani się odezwać w obronie Polski. Tacy ludzie jak Żywcow i jemu podobni zmuszeni byli milczeć; o środkach łagodniejszych nie było ani mowy; wieszanie witano z uśmiechem, mordy jako sprawiedliwości wymiary, palenie jako dobry środek przerażenia, a łupież doradzaną przez konsula pr... jako nieoceniony sposób zgniecenia samowoli. Pierwsze wystąpienie Murawiewa wywołało szaloną apotheozę człowieka któremu mało wprzódy kto rękę chciał podać.
Z trwogą tym objawom niedojrzałości narodu który dał się poprowadzić gdzie chciano, przypatrując się Marya, nie wiedziała co począć — gdy jednego wieczora cała we łzach siedząc w kątku samotnego pokoju, ujrzała przed sobą wspomnianego Żywcowa.
Żywcow dobrze dawno znanym jéj był z Petersburga, miała go za miłego staruszka, nie należał on do natrętnych wielbicieli Maryi Agathonównéj, ale był słabym na wdzięki niewieście, lubił patrzeć w czarne jéj oczy, słuchać dźwięcznego jéj głosu, marzyć pod siwym włosem o rozwianych młodych nadziejach.
W domu miał Żywcow zacną ale swarliwą żonę, którą kochał choć mu chwili spokoju nie dawała, wyrywał się więc czasami wieczorem na miasto, aby nieco wolniéj odetchnąć.
Nienatrętny i nienamiętny podobał się Maryi z tego że był dla niéj z pewną grzecznością i przyzwoitszym od innych a mniéj poufałym w obejściu. Widziała w jego siwych zbladłych oczach, otoczonych brwiami nawisłemi i nabrzmiałemi powieki, jakby ojcowskie politowanie nad sobą.
Nikt w téj chwili milszym dla niéj nie mógł być gościem nad niego, pochwyciła podaną sobie dłoń z uczuciem i zahamowany płacz serdeczny, który ludzie śmiechem nazywają, wybuchnął z jéj piersi mimowoli. Żywcow zadrzał posłyszawszy ten jęk dziki i poruszony spytał żywo.
— Co wam jest, Maryo Agathonówno? czego wy płaczecie? macie jakie zmartwienie? mówcie! na Boga!
— O! dajcie mi się wprzód wypłakać jenerale, odpowiedziała, może mi to ulgę sprawi, cierpię straszliwie.
— Ale cóż was dotknęło? co się wam stało?
— Dziś — nic, jam dawno, dawno już bardzo nieszczęśliwą...
— Oh! to już zgadnę! Kochacie pewnie jakiegoś młodzika, a ten wam figle płata...
— A! nie! nie! Źle sądzicie o mnie, choć macie do tego prawo... Kocham, prawda, ale inaczéj niż wy myślicie, kocham nieszczęśliwego człowieka i ratować go nie mogę.
— Słuchajże no Maryo Agathonówno, rzekł Żywcow, wy przedemną możecie wszystko powiedzieć — lżéj wam z tém będzie, ja — wiecie przecież że nie jestem zły tak bardzo, a za stary abym się tak wściekał jak drudzy... jeśli potrafię...
Marya zakrywszy twarz rękami płakała.
— Boję się, rzekła po chwili — znałam wielu dobrych ludzi, dzisiaj tak się oni pozmieniali.
— No! ale ja nie, ja — nie, Maryo Agathonówno, w moim wieku człowiek już do tego nie skłonny. Mówcie, ja już odgadłem że kochacie Polaka.
— A! zgadliście jenerale!
— Więc się i tego domyślę z waszych łzów że pewnie siedzi uwięziony — dodał Żywcow.
Marya zamilkła i westchnęła boleśnie.
— No! wysilcie się na jedno jeszcze słowo, złapany z bronią w ręku czy z papierami w kieszeni?
— Jenerale, ja ci wszystko powiem, ale daj mi zebrać siły, błagam cię, błagam, ulituj się, ratuj jego i mnie nieszczęśliwą... Jeśli on zginie ja umrę...
— Słuchajże, zawołał Żywcow gorąco, jeśli to człowiek nie bardzo głośny a wina nie zbyt widoczna, to choćby w istocie wielką była, można sobie coś tuszyć — inaczéj i sam car go nie potrafi ułaskawić...
Ha! tak! dodał po chwili — zebrało się Rosyi na opinią publiczną może po raz pierwszy w tym wieku, a na nieszczęście objawiła się ona po naszemu... dziką i krwiożerczą. Swiat i tak miał nas za niedźwiedzi, cóż dopiero teraz? Nie ma dziś najpopularniejszego człowieka, coby się wbrew oszalałym powiedzieć odważył: Idziecie sromotną drogą na wstyd i pohańbienie narodu! Myślicie, mówił gorąco, że tak jak ja nie czuje wyrządzonéj sobie krzywdy wielka część zdrowa Rosyan? ale ulegamy demagogicznemu szałowi kilku waryatów, którzy radzi są z tego że kamionującéj tłuszczy przewodniczą! — Katkow i jego pomocnicy wyglądają na przewodzców ulicznéj burdy, pysznych z tego że za sobą głupi tłum prowadzą.
Cóż na to poradzić? Cesarz, ministrowie, ludzie uczciwi i poważni zżymają ramionami, a nie mogą nic, bo się boją. — A kto ich zresztą wie! może...
Tu jenerał zaciął usta i spuścił głowę.
— Zdaje mi się jenerale że trochę przesadzasz, rzekła Marya, ten szał podobno zrobiono umyślnie, jest to narzędzie przeciw Europie i Polsce... mogą je skruszyć gdy zechcą... Dziś książe Gorczakow odpowiada jak papież: Non possumus, nie możemy, boim się opinii...
— Otóż mylisz się dziecko moje, rzekł jenerał, stworzyć taką gorączkę u nas bardzo łatwo, ale ją zwyciężyć będzie trudno, zostawi ona ślady po sobie. Jak wszelka choroba — taki szał dziki rodzi się z jednego atomu trucizny, nie każdemu dano znaleść tę inną pruszynkę lekarstwa co uleczyć może. Najpoczciwsi dziś kryć się muszą ze szlachetniejszém uczuciem...
Tryumf nasz, mówił Żywcow po chwili, westchnąwszy głęboko, bardzo jest smutny, otrzymujemy go zaparciem się tego, co stanowi prawdziwą wielkość narodów. Ani polityka Rosyi, ani jéj przyszłość nie wymagały od nas, byśmy stanęli przeciwko zasadom moralności, przeciwko cywilizacyi, chlubiąc się okrucieństwem i dziczyzną... Ale cicho! cicho, mógłby mnie kto podsłuchać, a naówczas stary Żywcow poszedłby jako winien zdrady państwa, jako przyjaciel Polaków... paść sobole... lub na Kaukazie polować na tygrysy...
E! Maryo Agathonówna, mów mi lepiéj o sobie...
— Zgadłeś już wszystko com ci mówić miała, szepnęła mu Marya, możesz go ratować... jest kaleką... stracił rękę...
— Ale ma jeszcze głowę! szepnął stary, ma usta, któremi na nas narzekać może. — Gdzież on teraz jest?
— W cytadeli. —
— Czy sądzony już, czy nie?
— Pomimo największych starań nic się dowiedzieć nie mogłam nad to, że nie należy do... jak oni nazywają... pierwszéj kategoryi... do najciężéj obwinionych... ale pomimo to życiu nawet zagraża niebezpieczeństwo... bo potrzebują... przykładów! O! ratuj go! ratuj go, panie mój!
To mówiąc uklękła przed nim składając ręce.
— Kochasz go bardzo! smutnie jako z uśmiechem bolesnym rzekł starzec — biedna! aleć tobie podobnych płacze dziś wiele za narzeczonemi swemi, a ileż matek za dziećmi, ile sióstr za braćmi, ile sierót za ojcami! Nie mówmy o tém! Ja kocham gorąco Rosyą, ja pragnę szczęścia jéj i wielkości, ale nie chciałbym aby ona je budowała na łzach i krwi, na krzywdzie ludzkiéj i zaprzeczaniu praw człowieka! Lękam się nie o Polskę ale o Rosyą, bo nikt bezkarnie nie dopuszcza się takich gwałtów na ziemi — jest sprawiedliwość Boża... Cóż nam z tego, że państwo urośnie o kilka prowincyi, gdy je okupiemy wiekuistą hańbą. któréj historya z czoła naszego nigdy a nigdy nie zetrze... Biada nam, o biada nam!
I starzec z głową zwisłą chodził po pokoju osmutniały...
— Postaram się, rzekł nakoniec, dowiedzieć o twoim nieszczęśliwym. Tak dawniéj, z chlubą dla Rosyi, każdego winowajcę lud nazywał. Nikt go tego nie uczył — serce mówiło w nim, dziś doktrynery włożyli mu w usta przekleństwo i naigrawanie, biada im! bo kto naród uczy przeklinać, ten sam jest przeklęty!
Ale ja bredzę, dodał przychodząc do siebie stary, daj mi imie jego i nazwisko... zostaw to staraniu troskliwemu mojemu, choć za skutek jego ręczyć nie mogę, ale powiem ci zaraz poufnie, że daleko łatwiéj przyjdzie ulżyć jego losowi w Petersburgu niż tutaj. — Myśmy tu wszyscy katami, tam trochę jeszcze ludźmi nam być wolno. — Któż wie? gdy go wywiozą, to przez swoje znajomości i stósunki łatwo dla niego potrafisz wyrobić zmian kary...
— O! ocal mu tylko życie! zawołała Marya błagając...
— Powtarzam ci, jeżeli imie niegłośne, jeżeli człowiek niezbyt znany, a przygoda jego nie nadto rozbębniona, jeśli trafem dzienniki zagraniczne nie tknęły tego nazwiska, zdaje mi się, że udać się może; w przeciwnym razie, im opinja europejska goręcéj ujmie się za nim, tém pewniejszym szubienicy... Myśmy w wojnie z uczuciem sprawiedliwości całego świata, nie dla tego, że słuszność czujemy po sobie, ale że chcemy pokazać, iż dość jesteśmy silni aby się z niéj urągać! Niestety! o siłę tu chodzi nie o sprawiedliwość! tylko o siłę...
Jenerał głowę zatopił w dłoniach i usiadł zamyślony.
— Zrobię co zechcesz, rzekł, tylko mi zaśpiewaj co z lepszych czasów, co ruskiego, naszego, rzewnego a tęsknego, nie dzisiejszego, bo to wszystko krwią oblane... jaką piosnkę z tych lat, gdyśmy marzyli jeszcze o swobodzie! dopóki wielkość monarchii nie upoiła nas i nie uczyniła ilotów... pośmiewisko wieków!
Starą jaką piosenkę, Maryo Agathonówno...
Marya z niechęcią siadła do fortepianu, lekko uderzyła w klawisze i cicho popłynęła piosenka... melancholiczna, prawdziwie ruska, z téj epoki w któréj niewola bezsilne ale niewinne łzy wyciskała...
Staremu téż błysnęły one na powiekach... zapłakali oboje.
W tém pod oknami rozległ się rozgłośny śpiew pijanych oficerów... dziki i rozpustny... Żywcow porwał za czapkę i wyszedł.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.