Przejdź do zawartości

Muallaka (Imru al-Kajs, 1895)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Imru al-Kajs
Tytuł Muallaka
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Święcicki
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Muallaka (w streszczeniu).

Pozwólcie, niech tu dla niej łza z oczu mych płynie,
Między Chaumal i Dakhol na piasków lawinie,
Między Tudich i Makrat, gdzie nie starły jeszcze
Śladów mieszkań piaskowe uraganów deszcze!...
Tu podtrzymując cugle, towarzysze moi
Mówili: „O! bądź mężem, co trosk się nie boi“.
Jedyną mą pociechą dziś łza, co wytryska....
Lecz pocóż skrapiać łzami przeszłości zwaliska!...

Zapanowawszy nad żalem, poeta oddaje się rozpamiętywaniu doznanych sukcesów w miłości.

Wielem dni przeżył z tobą w rozkosze bogaty,
Lecz tego w Darat-Dżuldul nie zapomnę z laty,
Gdym na ucztę dla zwierząt własne zabił zwierzę;
Ona moje tłomoki na wielbłąda bierze,
Do lektyki Oneizy wciskam się zuchwale....
Na pagórku piaszczystym, broniąc się daremnie
Przysięgłaś, że nazawsze ulecisz odemnie!...
Dlaczegoż, o Fatymo, siać kłótni zarzewie?
Jeśli chcesz mię opuścić, nie opuszczaj w gniewie!
Dąsasz się na tę miłość, co pierś mi zatruła?
A jabym wszystko oddał dla ciebie, nieczuła!
Płaczesz, aby zgryzotą zaprawione strzały
Jeszcze silniej rozdarte serce poszarpały!...
...................
Wszystkie dziewcząt namioty, których oddech męża
Nie skalał — serce moje piorunem zwycięża.
Przez tłumy i przez śmiercią grożące mi straże
Do mej lubej zwycięsko kroczyć się odważę,
Gdy na niebie się jasna plejada promieni,
Jako wstęga ze złota i drogich kamieni!...
Żaden bezkształt jej szyi toczonej nie plami,
Gdy ją wznosi, jak sarna, strojną klejnotami.
Kibić jej kruczych splotów pętają okowy,
Jako palmy łodygę warkocz daktylowy.
W nocnym stroju o późnej spoczywa godzinie,
Woń moschu ponad rankiem z jej namiotu płynie.
Blask jej oczu tak nocne ciemności przenika,
Jako Bogu płonąca lampa pustelnika.
Innym łatwo miłosnej uniknąć ślepoty,
Ja wiecznie w sercu krwawe noszę uczuć groty.

W dalszym ciągu mówi o zaletach swego konia:

Na koniu, wyprężonym jak łuku cięciwa,
Wyjeżdżam, kiedy jeszcze ptak w gnieździe spoczywa;
Rumak mój czy w ataku, czy w wirze obrony,
Jako głaz z wyżyn skalnych potokiem strącony!..
Gwałtem się z jego grzbietu zsuwają dywany,
Jak noga, kiedy schodzi z granitowej ściany;
Wysmukły, a tak parska, tak wścieklizną dyszy,
Jak gdybyś drganie waru słyszał śród zaciszy!...
Lekkiego młodzieniaszka z grzbietu swego strąca,
Mężowi odzież zrywa ta bestya gorąca!
Ma on strusia kończyny, a boki jelenia,
Biegnąc — w wilka, w galopie na lisa się zmienia!
Nagle ku nam pierzchliwe stado kóz wybieży,
Niby dziewki Dejara[1] w ofiarnej odzieży...

Mienią się... usuwają... jako sznur korali
Na chłopcu, który przodków bogactwem się chwali...
Wiatrolotny mój rumak naprzód się wyrywa,
Dzieląc zwierząt gromadę na drobne ogniwa;
Wnet parę, przodującą gromadzie kóz wielkiéj,
Dosięgnął, nie wylawszy potu ni kropelki!
Śpieszą mięso na ucztę przyrządzać kucharze
Na kamieniu śród ognia lub w kipiącym warze...
Gdy pod wieczór do domu wracaliśmy społem,
Konia mego zdumieniem ścigano wesołem.
Krew łani na łbie jego wskazują mężowie,
Niby henny[2] kropelkę na srebrzystej głowie...
On jednak przez noc całą, jako granit ściany,
Przed mojemi oczyma stoi okiełznany.

Nieco dalej przypomina sobie poeta obraz nawałnicy, której był świadkiem:

Błysk ten czyś widział, druhu? ów gzygzak czerwony,
Jak ruch dłoni, wyskoczył z chmur gęstej korony!
Lub jak w celi klasztornej lampa, co już kona,
Rozsypie blask, olejem świeżym podsycona!
Między Odaib i Darycz, śród mężów ogniska
Zasiadłem, by ulewie przypatrzyć się zblizka.
Jeden prąd nawałnicy wprost na Katem pędzi,
Drugi lewej Jadhbulu zagraża krawędzi.
Toczy się na Kuteifę słup piany i błota,
Z Kamakhol dęby stare na przechodniów miota!...
Dalej żywioł Kananu obejmuje stronę
I z urwiska gór spędza gemzy przelęknione.
W Teima nie ocalał żaden pień palmowy,
Żaden dom, nie mający skał wiecznych budowy.
Rankiem tak świegotało ptastwo na dolinie,
Jakby śpiewne gardziołka wykąpało w winie;
Tu i owdzie zwierzątka zatopione leżą,
Jak cebule, z pod ziemi wydarte grabieżą.

(J. A. Święcicki).





  1. Bóstwo przedmahometańskie Arabów, wokoło którego tańczyły dziewczęta, odpowiednio przystrojone.
  2. Farba roślinna, którą na Wschodzie malowano sobie paznogcie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Imru al-Kajs i tłumacza: Julian Święcicki.