Moskal/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


∗             ∗

Wrzawa, która przybliżając się, coraz się wyraźniejszą stawała, wszystkich przejęła niewymowną trwogą. Mógł to być w prawdzie oddział polskich żołnierzy, ale zarówno mogli też być moskale, i Magdzia spojrzała błagająco na Naumowa ze złożonymi rękami, zdając się go prosić, aby co najprędzej uchodził. Bryczka była gotową i drogą w stronę przeciwną ku lasowi ujść było można. Bez pożegnania więc rzucił się na siedzenie Naumów i sam wziąwszy w ręce lejce, szarpkim kłusem poleciał. Po jego odjeździe stali wszyscy, wyczekując przybycia tych jeźdźców, którzy się zbliżać zdawali, nagle jednak wszystko ucichło i złowroga jakaś cisza trwała przez minut kilka. Jednakże wśród niej, baczne ucho Feliksa dosłyszało jakichś szelestów i coraz zbliżających się szeptów. Widocznie coś niezwyczajnego się przygotowywało, w pomroku nocnym, który już brzask dnia rozwidniać zaczynał. Magdzia dostrzegała pierwsza jakieś dwie postacie u furtki dziedzińca, które się nieśmiało skradać zdawały — ścisnęła za rękę matkę, wskazując jej tych ludzi. Po kształcie czapek poznać już było można moskiewskich żołnierzy. Prawie w tejże chwili ukazali się oni z za płotów w koło, furta się otworzyła i kilku z nich weszło z bronią dobytą rozglądając się na wszystkie boki. Feliks oprzytomniawszy trochę, postąpił jako gospodarz, ale pierwszy, do którego się zbliżył, pochwycił go za piersi, obalił na ziemię i krzyknął.
— Wiązać tych buntowników!
Kobiety nie prędko odzyskały przytomność i stara Bylska naprzód poszła ku oficerowi, chcąc mu wytłumaczyć, że chyba omyłką mógł tak postąpić, bo przecie ani oporu, ani pozoru buntu znaleźć tu nie mógł.
Oficer jednak, czy jakiś starszy, ani chciał słuchać, popchnął staruszkę i z dobytą szablą począł biec do dworu, powtarzając tylko.
— Gdzie buntownik? gdzie buntownik?
Razem z nim ze wszystkich stron wyłamując okna, wybijając drzwi cisnęli się żołnierze z przeklęstwami, z odgróżkami, ze wrzawą.
Nastąpiła scena, którą opisać jest trudno. Ktokolwiek widział w tej wojnie napad moskiewskiej tłuszczy na spokojną jaką siedzibę, ten tylko sobie wyobrazić potrafi, dzikie barbarzyństwo żołnierza, któremu cugle puszczono. Jakiś szał opanowuje naówczas tych ludzi, którzy zdaje się jakby nigdy nie mieli rodziny, jakby nigdy nie przywykli byli nic w świecie szanować.
Przelękłe kobiety, same nie wiedząc co począć z sobą, stały w dziedzińcu spłakane. Feliks leżał związany, na folwarku i we dworze ten sam los spotkał ekonoma i służbę. Oficer przewodniczący jakiemuś poszukiwaniu, któremu towarzyszył rabunek, z dziką twarzą tatarską i uśmiechem szyderstwa spełniał gorliwie swój obowiązek. Był to znany nam Nikityn, jeden z tych, co się w ciągu tego roku najohydniej odznaczali okrucieństwem i grabieżą. Z kobiet jedna Magdzia zdawała się nie czuć strachu, ani widzieć co się w koło niej działo, myśli jej i serce biegły drogą za ukochanym, o którego się los trwożyła.
Dzień coraz się stawał jaśniejszy, ale na drodze ku lasowi nic jej oczy dostrzec nie mogły, patrzała bezprzytomna, osłupiała, serca jej bicie zdawało się w piersiach wstrzymywać, gdy nagle załamała ręce, krzyknęła i padła bez duszy na ziemię.
Bryczka, którą wyjechał Naumów napełniona sołdatami wracała w dziedziniec. Nie mogła go dostrzec, bo leżał w głębi skrępowany przez żołnierzy, ale go sercem przeczuła. Schwytany niedaleko od dworu, gdy się chciał obronić, a rewolwer go zawiódł, dostał się w ręce nieprzyjaciół, którzy go prowadzili z okrzykami tryumfu. Wiedzieli oni dobrze kto był, denuncjację otrzymali bardzo szczegółową.
Wschodzące słońce oświeciło straszliwy dramat jakich rok ten widział tysiące. Tak musiały niegdyś wyglądać wille rzymskie w czasie napadu Gallów, w czasie zalewu Hunnów, lub jednego z tych dzikich narodów, co zniszczyły rzymskie państwo. Jest coś okropnego w obrazie spokojnego, cywilizowanego żywota rzuconego na łup takiej fali rozbestwionych istot, co nic poszanować nie umieją. Daleko rozlegał się odgłos ich pieśni pijanych i śmiechów szyderskich.
Po cichych izdebkach włóczyli się żołdacy przeszukiwając jeszcze, coby pochwycić, lub coby jeszcze zniszczyć mogli.
Feliksa i mężczyzn razem ze związanym Naumowem zamknięto w izdebce dokoła otoczonej strażą, kobiety u drzwi jej na ziemi siedząc płakały, trzeźwiono Magdzię, która mdlała co chwilę.
Widok tej rozpaczy musiał być bardzo miły Nikitynowi, bo stał z cygarem w ustach i rękami w kieszeniach, przypatrując się nieszczęśliwym niewiastom rozbolałym rozpaczą. Napiwszy się kilka razy wódki było w jaknajlepszym humorze i zdawał się nasycać jakimś dziwnym zemsty uczuciem. Rozpatrzywszy się w kobietach kazał sobie po chwili drzwi otworzyć od izdebki, w której na ziemi leżał wśród innych, ale nad innych mocniej skrępowany Naumów. Wstąpił na próg z miną tryumfującą.
— A co bracie? zawołał po rusku, byliście tak głupi żeście mnie z rąk puścili, kiedyście mogli powiesić — bądźcie pewni że ja tego nie zrobię i mogę wam zaręczyć że, pan jenerał także was nie wypuści. Trzeba było Nikityna sprzątnąć, toby się nikt tak gracko nie podkradł tu i nie schwycił cię, jak ptaszka w gnieździe. Pamiętacie w pułku zawszeście mnie głupim prześladowali, a dobrze się wam wasz rozum przydał? Ja będę miał krzyż, a ty pójdziesz na szubienicę — ot rozum.
Naumów w czasie tego niegodnego naigrawania się milczał, spoglądając na niego wzgardliwie.
— Słuchaj, rzekł, co ze mną będzie — to już dawno było sądzono, prosić się o życie nie będę, ale nie czyńcie krzywdy tym ludziom, do których domu przypadkiem przybyłem.
— O! tak! przypadkiem! odparł Nikityn śmiejąc się. Niby to my nie wiemy, żeś ty tu miał kochankę. A czemu ci poczciwi ludzie nie dali znać o powstańcu? Co ty nie wiesz, że gdzie się takiego człowieka jak ty złapie, wolno dwór spalić i zrabować, a ludziom łby poucinać?
— Wszystko wam wolno, rzekł Naumów gwałtowniej, ale czyż wszystko się godzi? nie maszże ty serca człowiecze? nie miałżeś matki, siostry, brata?
— Eh! co mi ty tam pleść będziesz, milczeć! Ja zrobię, co wiem i co chcę.
W krótkiej chwili milczenia, z za drzwi płacz kobiet dal się słyszeć, Nikityn obrócił głowę i słuchał:
— Ładnąś ty miał kochankę, rzekł, aleś ją wczoraj chyba ostatni raz pocałował...
Postał chwilę, nikt mu nie odpowiadał, zaśmiał się sam do siebie i wytoczył za drzwi. Tu znowu zatrzymał się, te trzy piękne we łzach kobiety, które były w jego mocy zdawały się go nęcić; patrzał, uśmiechał się oczyma wybierał ofiarę.
Nie zrozumiałe jakieś wyrazy plątały mu się po ustach. W przeciwnych drzwiach izby stał właśnie wielki faworyt Nikityna sierżant Mołokosiej. Nikityn, który z wszystkimi oficerami był w dosyć niedobrym stosunku, dobrał sobie tego przyjaciela i zausznika godnego siebie. Mołokosiej, pochlebca, chłopak sprytny ale zepsuty, posługiwał Nikitynowi, poufnie z nim przestawał i był nawet postrachem żołnierzy wśród których odgrywał rolę szpiega.
Nienawidzono go też powszechnie, dziwnie cyniczna scena rozpoczęła się między tymi dwoma ludźmi przyglądającym się kobietom jak Turcy na targowisku gruzyjskim niewolnicom.
— Słuchaj Mołokosiej, począł Nikityn, a którą byś ty sobie wybrał?
Na to pytanie sierżant począł głową poruszać, ustami cmokać i oczy przymrużać.
— Eh! Kapitanie, rzekł, one to wszystkie niby wydają się niczego, twarzyczki jak malowane, ale to nie to co u nas! takie to cherlawe, drobne, że podobniejsze do dziecka, jak do kobiety.
— No, ale którążbyś ty wybrał? powtórzył Nikityn.
Towarzysz namyślał się głęboko.
— Eh! Kapitanie, rzekł, dla mnie to aby która, a wy to którążbyście wybrali?
— Otóż to, że sam nie wiem, rzekł Nikityn, kiedyż wszystkie tak beczą, że im i oczów nie widać.
To mówiąc oficer zbliżył się do Magdzi i chciał jej podnieść głowę, snać aby się lepiej przypatrzyć, ale popchnięty gwałtownie, a nie bardzo trzeźwy zatoczył się, i aż o ścianę przytrzymał.
— He! to tak! zawołał ze złością, wolicie gołąbko Naumowa jak mnie! a gdybym ja chciał to mógłbym was, choćby moim oddać sołdatom! Zgrzytnął zębami i mruczał coś posępnie.
— A wiecie wy, rzekł po chwili, że życie waszego brata i waszego kochanka i waszej matki i wasze wszystko w moim ręku!
Ani tych słów, ani dzikiego śmiechu żołnierza, który im wtórował nie słyszała Magdzia, bo znowu zemdlała. Najprzytomniejszej ze wszystkich Leni, która się zawsze energią charakteru odznaczała, myśl jakaś, jak błyskawica przeleciała po głowie. Wstrząsła się, zadrżała, ale jak sprężyną poruszona, wstała z ziemi. Czarne duże oczy wlepiła w Nikityna, patrzała nań długo i uśmiechnęła mu się.
Ten uśmiech był tak wielką ofiarą w tej chwili, że od najgorętszej łzy był droższy. Dziewczę zrozumiało, że poświęcając siebie mogło może wszystkich, może choć jedną ofiarę ocalić. Z tym heroizmem, do którego tylko mężne jak Judyta niewiasty są zdolne, Lenia postanowiła opanować Nikityna, upoić go podwójnie i przeciągając pobyt w Rusowie szukać środków dla ocalenia rodziny. Drżała sama, rozpoczynając z niepojętym zuchwalstwem to trudne dzieło wykupienia, na którego myśl lice jej oblewało się czerwonym jak krew rumieńcem.
Nikityn za całą odpowiedź, na ten uśmiech który go przestraszył i zdziwił, naprzód się trochę cofnął potem niedowierzająco począł się jej przyglądać.
Młoda ośmnastoletnia Lenia była bardzo piękną, ale ten rodzaj piękności nie przypadał może do smaku takiemu zwierzęciu jakim był ów kapitan. Była to piękność kobiety myślącej, umysłem równej mężczyźnie, sercem często go przewyższającej, piękność duchowa, przemawiająca więcej do uczucia, niż do zmysłów.
Ale też wdzięk jaki ona przyoblec mogła, czar jakim władała, nieznany był temu stworzeniu, które się schowało wśród ledwie z barbarzyństwa ogładzonego plemienia. Nikityn, który czuł, jakby go urok jakiś opanowywał i instynktem obawiać się go zaczął, chciał prawie uciec od prześladujących go oczów, gdy Lenia z odwagą, której każdą chwilę siłą na rok życiu starczającą opłacała, rzekła do niego:
— Kapitanie! czyż to może być, żebyście wy tak nieludzkim byli? proszę was za bratem, za moją starą matką, za nami wszystkimi. Waszym obowiązkiem było kogoś tam schwytać, ja tam nie wiem kogo, pokaże się później, czy to ten sam któregoście szukali — ale póki się to nie dowiodło za cóż mój brat i my wszyscy cierpieć mamy?
Oficer chciał się z razu oburzyć i już poczynał ostre bardzo wyrazy, gdy pod wejrzeniem Leni język mu się splątał i zamilkł.
— No cóż, no jakże — rzekł — buntownik...
— Jakże wy wiecie? — spytała śmiało kobieta.
— Ja z nim w jednym pułku służyłem, on mnie nie dawno miał w rękach i wypuścił z niewoli...
— Widzicie! — zawołała Lenia cicho.
— Ot! widzicie! — odparł Nikityn — ja nie taki głupi, żebym to zrobił. A czego on mnie pożałował i nie powiesił? — Zaczął się śmiać dziko — Durak!
W tem dziewczę podeszło ku niemu całe drżące, ale z odwagą rozpaczy, i malutką białą rączkę położyła mu na ramieniu i poczuła jak ten dziki zwierz od jej słabego dotknięcia zadrżał cały.
W czarnych oczach dziewczyny wlepionych w szare jego ślepia tyle było upajającego ognia, że jej wzroku wytrzymać nie mógł — oszalał..
Instynktem kobiety Lenia pojęła swoją siłę i poczęła mu coś szeptać szybko i żywo, potem jak czarownica jak owi Indianie, co upajają węże zjadliwe, odstąpiła od niego pewna siebie i poczęła się krzątać około swych towarzyszek jęczących jeszcze na ziemi.
Oficer pobiegł do Mołokosieja, który się szatańsko uśmiechał i począł mu wydawać rozkazy.
Natychmiast żołnierze opróżnili pokoje otaczając tylko dom w koło, a Lenia mogła z pomocą uwolnionego tymczasowo ekonoma i dwóch służących wprowadzić chorą matkę, Magdzię i bratowę do wnętrza spustoszonego domu.
Ale jakże to wszystko wyglądało, po przejściu moskiewskiej burzy!
Widok był przerażający, nie tak zniszczeniem jak profanacją nieludzką... wszystko czego pochwycić nie było można, ręka mściwa i barbarzyńska zgniotła lub zbeszcześciła...!
W pierwszej izbie wisiały szmaty starych postrzelanych i podartych portretów familijnych i Chrystus nawet, który się żołdactwu nie wydal dość prawosławnym, rozbity leżał na ziemi. Błotem i plugastwem poobrzucano sprzęty, podarto książki, porąbano fortepianik pani Feliksowej, a suknia jej ślubna, chowana na pamiątkę, obryzgana krwią, nie wiem czyją, stroiła jakąś lalkę wypchaną z poduszek, którą sobie na zabawkę zrobili pijani, nadając jej bezwstydną postać...
Tak było tutaj i wszędzie... w trzeciej izdebce obłąkana prawie męczeństwem bydlęcym leżała na podłodze młoda służąca gospodyni, jęcząc i płacząc, w podartych sukniach, okrwawiona i pobita...
Z nad łóżka małżeńskiego ręka świętokradzcy zwlekła palmę święconą i wianki, zrzuciła starożytny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a olejem z płonącej przed nim lampy zbryzgała wywrócone pościele. Wszystkie szafy i zamknięcia stały otworem, zamki były poobrywane, a to czego chciwa ręka grabieży pochwycić nie zdołała, walało się w nieładzie straszliwym...
Z bolesnym uczuciem biedne kobiety weszły znowu do wnętrza tego domu, przed chwilą jeszcze wdzięcznego jak gniazdko usłane szczęściu: teraz to co stanowiło wdzięk jego zmieniło się w ohydne szyderstwo, a oczom niewiast wydawało się jakby snem dziwnym i do wiary niepodobnym. Magdzia jedna przebudziwszy się z omdlenia patrzała obojętnie na wszystko, ją tylko los nieszczęśliwego Naumowa obchodził...
Szczęściem gdy na chwilę Nikityn był zajęty wydawaniem rozkazów, Lenia mogła przystąpić do siostry, ścisnęła ją silnie za rękę i szepnęła patrząc na nią rozgorączkowanym wzrokiem pełnym dzikiej odwagi.
— Miej trochę nadziei, potrzeba abym ja poświęciła się za was, poświęcę się... a potem... potem umrę. Ale muszę ocalić Feliksa, Stanisława... was... od śmierci i sromoty potem umrę! potem umrę! powtórzyła kilkakrotnie z obłąkaniem. — Ale teraz, odwagi, szału... przytomności potrzeba... serce mi mówi, że podołam temu. Pomódlcie się za mnie... jak za umarłą...
Mówiła jak nieprzytomna, urywanymi wyrazami, rzucając wzrokiem po domu.
— Ty, pilnuj matki, dodała, zbierz się na męstwo, łzami i słabością nic nie zrobimy, trzeba determinacji i poświęcenia... Magdziu! myśmy nie bezsilnymi niewiastami, ale siostrami rycerzy być powinny... Życie nasze, marzenia, wszystko uniosła burza, zaczyna się konanie, skonajmyż mężnie!
To mówiąc, posłyszawszy w pierwszym pokoju głos Nikityna, zadrżała i zwróciła się ku niemu.
— Będę bezwstydną, będę okropną, rzekła, nie patrzcie na mnie... aby was... aby jego ocalić....
Nikityn już się dopominał Leni hałasując w pierwszym pokoju, pobiegła przeciw niemu z uśmiechem na ustach...
— Słuchaj ty krasawico, rzekł, każże mi nastawić samowar i zrobić czaju... potem siądziesz na powózkę, ja z sobą więźniów powiozę za nami i pojedziemy do Płocka...
I pogłaskał ją pod brodę... wzdrygnęła się nieznacznie, ale odpowiedziała jeszcze uśmiechem. — On coś jej szeptał do ucha, ona pozostała jakby z wykutym z marmuru tym uśmiechem okropnym, tylko dwie łzy gorące toczyły się jej po twarzy.
— Nie, nie, odpowiedziała po cichu, musimy tu trochę dłużej pozostać... ja się muszę wybrać... nie mam nawet w czym pojechać wszystko twoi żołnierze zniszczyli... A wieczorem... pojedziemy...
Nikityn z jakimś strachem poglądał na nią, nie wierzył swoim uszom, ta powolność dziewczęcia zaczynała mu się wydawać nienaturalną, pochwycił ją za rękę drżący.
— Powiedz prawdę... zawołał co ty myślisz? ty knujesz jakąś zdradę? Skąd tobie ta miłość dla mnie, ja nie jestem piękny i delikatny jak te twoje Polaczki, ja jestem prosty moskiewski chłop... dlaczego ty udajesz że pokochałaś takiego niedźwiedzia?
— Ja? udaję? — zawołała Lenia cofając się — nie! ja taką jestem, żeś mi się podobał... ja nie myślę o żadnej zdradzie... pójdę za tobą, ale uwolnisz mi matkę, siostrę, bratowę i nic się im nie stanie... Będę twoją kochanką, ale one będą wolne...
Nikityn zamyślił się.
— No! kobiety, rzekł, to mi wszystko jedno...
— A brat, spytała Lenia, cóż winien brat!
— O! stój gołąbko, przerwał moskal, brat buntownik... dla czego on nie dał znać, że się spodziewał Naumowa...?
— Kiedyż to mógł zrobić... nie wiem kogo wy nazywacie Naumowem, dodała Lenia, ale... ten pan przybył niespodziewanie.
Moskal potrząsnął głową z szyderczym śmiechem.
— Gadaj to innym, gołąbko — rzekł, mnie nie zdurzycie! Wasz brat tu nie jego jednego, ale wszystkich podejrzanych przyjmował, u niego bywały nieustanne zjazdy i narady... jego dawno mieli na oku... Brat buntownik i wy wszyscy...
Lenia spojrzała nań milcząco, Nikityn zmiękł.
— Nu! z kobietami — rzekł — jak sobie tam chce... ale mężczyzn muszę odstawić... i będę miał krest.
Zaczął się śmiać.
— A w dodatku — szepnął i kochankę śliczną! to mi będą zazdrościli...
Leni myśli różne plątały się po głowie, jedna panowała nad wszystkimi usidlić i oczarować moskala... trzeba więc było z sercem rozdartym, krwawym, z rozpaczą w piersi, uśmiechać się, grać niegodną komedię zalotności, aby tego gbura dzikiego opętać. Skutki jednego wejrzenia już się czuć dawały, świecił choć mały promyk nadziei, nieszczęśliwa skazaną była iść dalej. Chwilami rozpacz dzikie poddawała jej pomysły, patrzała na leżący rewolwer oficera, chciała go porwać i strzelić mu w piersi, ale co by to było pomogło? Rozwaga wskazywała, że rozbestwieni żołnierze biliby naówczas mszcząc się rzezią nad całą rodziną wszystkich bez wyjątku wymordowali. Śmierć oficera na nic by się nie przydała. Jedynym środkiem było ująć go i spełnić ten kielich goryczy, który Lenia pić już zaczęła, ale biednemu dziewczęciu, przywykłemu do życia pełnego prostoty i szczerości, nie stawało pomysłów na odegranie tego straszliwego dramatu. W głowie jej plątały się i krzyżowały najrozmaitsze myśli, czuła chwilami jakby ją obłąkanie porywało, broniła mu się tylko sercem przejętym miłością i poświęceniem dla rodziny. Tymczasem Nikityn, zmusiwszy ją usiąść przy sobie, objął w pół i obrzydliwymi obsypywał pieszczotami. Leni to krew biła do głowy, to śmiertelna okrywała ją bladość. Pod rozmaitymi pozorami wyrywała mu się, uśmiechając wszakże, aby dzikiego zwierzęcia nie drażnić. Jęki starej matki i płacz biednej Magdzi stanowiły tło tego obrazu, który malować pióro się wzdryga. Szczęściem dla biednej dziewczyny Mołokosiej ciągle podchodził pod drzwi po jakieś rozkazy, a żołnierstwo, które więcej komenderowało kapitanem niż on nim, chciało przyśpieszyć powrót z więźniami do miasta, aby spodziewaną od zwierzchności odebrać nagrodę. Lenia instynktem czuła, że jedyna nadzieja była w zwłoce, usiłowała więc, podszeptując ekonomowi, aby wódki i jadła nie szczędził, utrzymać w Rusowie do wieczora.
W chwili, gdy Nikityn wyszedł był z sierżantem za drzwi, rewolwer leżący na stoliku znowu zwrócił uwagę Leni, nie mając stałej myśli, na co by on się mógł jej przydać, pochwyciła go z zamiarem użycia w obronie swojej, brata, siostry, lub kogokolwiek z rodziny. Przed kilku dniami właśnie bawiła się była rewolwerem brata i wiedziała nieco jak się z tą bronią obejść potrzeba. Nikityn powróciwszy nie spostrzegł, że mu broń znikła, był rozgorączkowany i napity trochę. Przybliżył się do Leni z nowymi umizgami i dodał z cicha.
— Nu, panienko, już moje sołdaty wypoczęli, podjedli, trzeba powracać, więc wybierajcie się w drogę.
— Dobrze, odpowiedziała Lenia, obiecałam, pójdę za wami, ale i wy mi dotrzymacie coście przyrzekli.
— Cóżem przyrzekł? spytał oficer.
— Musicie uwolnić mi brata.
Nikityn tupnął niecierpliwie nogą.
— Ja wam tego nie obiecywał, zawołał, i tego nie zrobię.
— No to ja z wami nie pójdę, odpowiedziała dziewczyna spokojnie.
Nikityn zaczął się śmiać.
— To i ciebie i siostrę i matkę i wszystkich moi sołdaci powiązanych jak stado baranów popędzą.
— Słuchaj, poważnie i powoli odpowiedziała na to dziewczyna. Wiemy my już co znaczą wasze sądy i sprawiedliwość wasza, mamy iść na śmierć, wolimy ją dzisiaj niż jutro, jeżeli mi nie uwolnisz brata, patrz! dodała ustępując na kilka kroków, z tego rewolweru tobie i mnie śmierć, resztę twoich sołdaci dobiją i wszystko skończone...
Powiedziała to tak zimno rozważnie, stanowczo, że Nikityn ani mógł powątpiewać o spełnieniu postanowienia.
— Strzelam dobrze, zawołało dziewczę i nie chybię pewnie, ani ciebie ani siebie.
Oficer zżymnął się, zgrzytnął zębami, pochwycił za głowę i krzyknął zapalczywie.
— Chciałaś, tak siostry i matki, a teraz brata, a potem zażądasz tego łajdaka Naumowa? myślisz że się tego rewolweru boję — nie nabity...
— Jeśli nie nabity, podnosząc go i mierząc, odpowiedziała Lenia, to spróbujemy.
Nikityn, który był skłamał, rzucił się w bok, a na twarzy dziewczęcia tryumfujący wystąpił rumieniec.
— A jak uwolnię brata? rzekł żywo, to mi rewolwer oddacie?
— Oddam go, ale nie prędzej, aż Feliks ujdzie stąd i będzie wolnym.
— A słowu nie wierzycie? spytał Nikityn.
— Któż z was kiedy Polakowi słowa dotrzymał?
Po tej krótkiej i żywej rozmowie nastąpiła chwila milczenia i namysłu.
Nikityn zdawał się sam z sobą naradzać, mruczał, rzucał się, szukał widocznie w głowie jakichś środków, których znaleźć nie mógł.
— Hej! hej! krzyknął gdybyś ty nie była taka piękna! a nie było mi ciebie żal, wiedziałbym ja co zrobić!...
Leni smutny uśmiech przeleciał po ustach, Nikityn, zawahawszy się nieco, poszedł ku drzwiom zafrasowany, sam rozwiązał Feliksa, i oglądając się nieco bojaźliwie, czy nań żołnierze nie patrzą popchnął go przed sobą do pokoju, w którym nań siostra czekała, drzwi zamykając za sobą.
Feliks wszedł jak pijany, nie wiedząc, co się z nim dzieje. Z pokoju drzwi szklanne wychodziły na ogród, były wybite, nimi ciągnęły się gąszcze starego sadu, które Lenia szybko bratu wskazała, i wahającego się pchnęła wołając.
— Uciekaj!
Feliks więcej instynktem niż rozmysłem wiedziony, rzucił się na ogród, a że z tej strony żołnierzy nie było, bo w tej chwili wszyscy w dziedzińcu pili, mógł się natychmiast ukryć i znikł im z oczu.
Nikityn patrzał milczący, ale dziwna złość malowała się w jego twarzy.
— Dawaj rewolwer! wołał.
— Czekaj, niech o niego będę spokojna, odpowiedziała dziewczyna. A po myśli już chodziło jej jakby tym samym sposobem Naumowa z więzów uwolnić.
To chwilowe zadumanie, wśród którego mimowoli opuściła rewolwer, umiał zręcznie na swoją korzyść obrócić Nikityn, pochwycił ją żelazną dłonią za rękę i ścisnął tak, że broń musiała wypuścić.
Zaledwie się to stało, krzyknął natychmiast na żołnierzy i tłumy ich wbiegły do izby. Nie zważając na płacz i prośby Leni natychmiast rozkazał, aby zbiega w ogrodzie szukano, tłumacząc się przed sołdatami, że go przez litość przyprowadził na chwilę do tej izby, z której on niepoczciwą umknął zdradą. Odzyskawszy rewolwer Nikityn śmielszy, pchnął garnącą się ku sobie Lenię rozwścieczony, uderzył ją w twarz, i pieniąc się dodał.
— Jeżeli go znajdziecie, zabić jak psa!
Żołnierstwo napite tłumnie puściło się w ogród, rade, że miało ofiarę, nad którą mu się pastwić było wolno.
Lenia stała jak martwa, a tknięta dłonią niegodziwca, twarz jej jak ogień płonęła. Płakała biedna, a łzy i jęk wcale nie zmiękczyły dzikiego człowieka.
Jedna ją tylko myśl pocieszała, że ogród obszerny, zarosły, przytykał do stawu, w którego trzcinach znającemu miejscowość łatwo się ukryć było można.
Tymczasem zyskiwali na czasie, dzień uchodził, a w sercu odzywała się jakaś nadzieja, czegoś niespodziewanego zesłanego ręką Bożą.
W istocie długi czas upłynął nim żołnierze powracać zaczęli, nigdzie Feliksa nie odkrywszy. Przeklinali, odgrażali się, a Nikityn naglił już, aby natychmiast wyruszać.
Lenia, z którą teraz obchodził się dziko, stała już osłupiona i nieprzytomna. Ostatek przytomności i odwagi wyszafowała na ten wysiłek, którym zbawiła brata. Z głową spuszczoną, nie pożegnawszy się nawet z matką, popchnięta poszła za wozem, na który rzucono Naumowa. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, wtem, gdy już znak do wymarszu dać miano, ujrzała obok siebie Magdzię, która ujęła ją za rękę i szepnęła po cichu:
— Pójdziemy razem — zginiemy razem.
Śmiech żołnierzy, hulaszcza ich pieśń i uderzenia w bęben zagłuszyły ostatnie jęki dwóch biednych męczenic.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.