Moskal/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


∗             ∗

Naumów powracał z baronem ku obozowi, aby go stamtąd odprawić — gdy dwóch żołnierzy zaszło mu drogę, prowadząc z sobą na postronku obdartego i związanego oficerzynę. Ten drugi jeniec minę miał niepoczesną, mały był choć barczysty, z nogami krzywymi, szyją krótką, głową porosłą twardą szczeciną, małymi oczkami, głęboko pod czołem osadzonymi, szerokim nosem rozpłaszczonym i wydatnymi wargami, które miały wyraz jakiejś bezsilnej złości bydlęcej. Fizjonomia była odstręczająca, a z oczów patrzała okrutna nienawiść, której wybuch położenie tylko wstrzymało.
— A z tymże, panie pułkowniku, co zrobić? — spytał żołnierz — my o nim nie raportowali, bo go później nasi przyprowadzili, nadjechał furką rycht gdy odciągali, chciał się schować do krzaków, ale go nasi capnęli. Niechby, proszę pana pułkownika, już choć tego jednego można było powiesić. Ludziom by jakoś na sercu lżej było, jakby za tyle naszych choć jeden dyndał, a toć proszę łaski, pana pułkownika, taka jakaś tatarska morda, że nie ma czego żałować.
W czasie tej przemowy jeniec spoglądał z podełba, ale milczał. W tem Naumów zawołał.
— A to Nikitin!
Wzdrygnął się oficer, popatrzał długo na polskiego dowódcę i rzekł ponuro po rusku.
— Ha, ha! Światosława Aleksandrowicza powstańcy zrobili aż pułkownikiem, hę! a no strzeżcie się, aby potem jeszcze wyżej was nie podniesiono!
W pierwszej chwili tylko złość przez niego mówiła, ale zaraz się opamiętał!
— Nu, wy stary towarzysz, Światosław, to już mnie krzywdy nie dacie zrobić, kiedy barona uwalniacie, toście powinni i mnie puścić.
— Baron mi życie ocalił, rzekł Naumów, co do was poruczniku Nikitinie radbym z serca ocalić wam życie. Ale zważcie, żeście wy sami winni temu, iż się nasi żołnierze mściwego domagają odwetu. Prowadzicie wojnę z nami łamiąc wszelkie prawa w cywilizowanych przyjęte narodach, dobijacie rannych, pastwicie się nad jeńcami, szpitala naszego poszanować nie chcecie, cóż za dziw, że za tyle ofiar nasi pragną wypłaty tą samą monetą?
Nikitin milczał.
— A co ja tam temu winien, rzekł po chwili, co drudzy robią? za co ja będę cudze grzechy odpokutowywał?
Tak mówiąc zbliżali się, ciżba przed nimi stała widocznie zwabiona tą nadzieją, że pułkownik choć jednego Moskala powiesić każe.
— Panowie bracia, odezwał się do nich podchodząc Swoboda, jako do Polaków odzywam się do was, zemsta nie jest w obyczajach szlachetnego narodu, uczmy barbarzyńców łagodności postępowaniem naszym, niech dzisiejszy dzień pamiętny nam, będzie dniem przebaczenia. I ten drugi był moim towarzyszem broni, niech idzie wolno.
— Za pozwoleniem, odezwał się Bocian, wyjmując z ust krótki cybuszek. Jesteśmy wspaniałomyślni to bardzo pięknie, ale te bestie tylko się z nas śmieją, a naśladować wcale nie myślą. Puszczamy żołdaków na słowo, że się z nami więcej bić nie będą, a we trzy dni potem tak się dobrze rozgrzeszają, że ich bierzemy znowu do niewoli raz drugi, i puszczamy znowu — a co oni z naszymi robią? Dobijają gdzie złapią, jużby czas temu wielkiemu miłosierdziu dać pokój.
— Eh! odezwał się drugi z ręką na temblaku, temu Tatarowi tak źle z oczów patrzy, że jabym go koniecznie powiesił.
— Pułkowniku, choć tego jednego! powtórzyli drudzy chórem.
— Bracia i towarzysze, proszę was za tym jednym, rzekł Naumów, rękę przyciskając do piersi. Uczyńcie to dla mnie, i pozwólcie abym mu dał swobodę. Niech idzie i powie swoim jak my się z więźniami obchodzimy.
— No, no! wola wasza panie pułkowniku, rzekł Bocian. Nie daj Boże, abyście się wy w jego ręce popadli, bo on wam pewnie nie daruje.
Naumów, widząc rozdrażnienie wielkie i bojąc się, aby go mocniej naglono, szepnął do Kniphusena.
— Zabierajże go i ruszajcie.
Nie wiele myśląc baron trącił Nikitina, podał rękę pułkownikowi i wziąwszy przygotowaną kartę, śpiesznie się wybierać począł. Nikitin, ledwie kiwnąwszy głową swojemu wybawcy, pośpieszył za baronem. Z sąsiedniej wsi wzięta była furka dla przywiezienia zdobytych karabinów i tornistrów, na tę siadł baron z towarzyszem, a Nikitin dawszy w kark powożącemu kazał mu co najprędzej śpieszyć, aby się z obozu wydostać.
Milczeli z początku oba, ale gdy się w polu znaleźli, Nikitin pierwszy odezwał się ponuro.
— A! Sobacze wiary! niechno się mnie który z nich w ręce popadnie! nie będę ja tak głupi, żebym którego wolno puścił! Przypłacą mi oni za ten strach, com się go nabrał póki mnie ten bohater Naumów nie uwolnił... O! żebym ja go schwytał, wisiałby on mi... i tak szubienica go nie minie!
Kniphusen się uśmiechnął.
— Dobry z ciebie towarzysz! rzekł.
— U mnie nie ma towarzysza, ani brata, przerwał Nikitin, kto z tymi przeklętymi Lachami trzyma. Naród wszystek wymordować, kobiety w Sybir zagnać, kościoły popalić, miasta poburzyć, lasy powycinać, a dopiero tu naszego brata ruskiego przysłać, niech on tę ziemię bierze i gospodaruje, to będzie spokój. Raz na zawsze skończyć, jak cztery miliony trupów zgnije, ziemia dla nas po tym gnoju lepiej rodzić będzie.
— A co tam o nas historia napisze? — zapytał baron.
— I historia i historycy niech sobie mażą, co zechcą, aby my zwyciężyli, a mieli pieniądze i siłę, potrafią nas zrobić bohaterami! Car nasz ma dosyć złota, żeby sobie kupił takich, co jak na rozum wezmą, pokażą, żeśmy wielkiego dzieła dokonali.
I roześmiał się dziko.
Odgadł nie chcący, co wkrótce całe dziennikarstwo moskiewskie uczynić miało.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.