Moje życie (Czechow)/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Moje życie
Podtytuł Opowiadanie prowincyonalisty
Pochodzenie Nowele
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia »Czasu«
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Моя жизнь
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.


Gdybym chciał zamówić sobie pierścień, taki jak Masza, wybrałbym napis: »nic nie przechodzi«. Wierzę, że nic nie przechodzi bez śladu i że każdy krok ma znaczenie tak w tem, jak i w przyszłem życiu.
To co przeżyłem, nie przeszło bez pożytku. Moje wielkie nieszczęścia, moje cierpienia dotknęły serca obywateli; teraz nie nazywają mnie już małym zyskiem, nie wyśmiewają się ze mnie, i kiedy przechodzę przez rynek targowy, nie oblewają mnie już wodą. Przyzwyczaili się już do tego, że jestem robotnikiem i nie widzą nic dziwnego w tem, że ja, choć szlachcic, noszę wiadra z wodą i wstawiam szyby; przeciwnie, dają mi chętnie obstalunki, uważają mnie za najlepszego wyrobnika po Riedce, który chociaż już wyzdrowiał i chociaż po dawnemu maluje na rusztowaniach kopuły na dzwonnicach kościelnych, nie daje sobie już rady z robotnikami; ja teraz biegam zamiast niego po mieście i staram się o obstalunki, umawiam się z czeladnikami i wypłacam im należność, pożyczam pieniądze na wysokie procenty. I teraz rozumiem, że można nieraz dla małego obstalunku przez trzy dni biegać po mieście i szukać robotników. Są ze mną bardzo grzeczni, mówią do mnie »wy«, i w domach, w których pracuję, częstują mnie herbatą i zapytują, czy nie chcę jeść obiadu. Dzieci przychodzą często i smutnie a z ciekawością spoglądają na mnie.
Pewnego razu pracowałem w ogrodzie gubernatora, malowałem altanę. Gubernator, spacerując po alejach, zaszedł do altany, a nie mając nic lepszego do roboty, zaczął rozmawiać ze mną, a ja przypomniałem mu, jak w swoim czasie wzywał mnie do siebie. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, potem ułożył usta w formie litery »o« i rzekł:
— Nie pamiętam.
Zestarzałem się, zrobiłem się milczącym, surowym, poważnym, śmieję się rzadko i mówią, żem się stał podobnym do Riedki i jak on zanudzam dzieci i napędzam im strachu niepotrzebnemi przestrogami.
Marya Wiktorówna, dawna moja żona, żyje teraz za granicą, a ojciec jej, buduje gdzieś we wschodnich guberniach drogę żelazną i skupuje tam majątki. Doktór Błagowo mieszka również za granicą. Dubiecznia stała się znów własnością pani Czeprakowej, która ją odkupiła, wytargowawszy od inżyniera 20% ustępstwa. Mojżesz chodzi w cylindrze; przyjeżdża często za interesami powozem do miasta i staje przy banku. Mówią, że kupił majątek z prawem przelania długu i ma zamiar kupić Dubiecznię. Biedny Jan Czeprakow włóczył się długo po mieście, nic zupełnie nie robiąc, upijając się co dnia. Zaciągnąłem go do naszych robót i przez pewien czas razem z nami malował dachy i wstawiał szyby, wpadł też prędko w tryb życia robotników i tak jak oni kradł pokost, prosił o parę groszy na piwo, upijał się z nimi. Prędko też sprzykrzyła mu się ta praca, zatęsknił do swobody, i wrócił do Dubieczni, a później czeladnicy przyznali mi się, że namawiał ich, aby w nocy napadli razem z nim na Mojżesza i ograbili dom generałowej.
Ojciec zestarzał się bardzo, zgarbił się i wieczorami spaceruje naokoło swego domu. Nie chodzę do niego wcale.
Prokop leczył podczas cholery sklepikarzy dziegciem i pieprzówką, brał za to pieniądze i dowiedziałem się z gazet, że skarcili go rózgami za to, że siedząc w swej jatce wymyślał na lekarzy. Pomocnik jego, Mikołajek umarł na cholerę. Karpowna żyje jeszcze i tak jak dawniej kocha zawsze swego Prokopa i boi się go. Gdy mnie zobaczy, kiwa zawsze smutnie głową i mówi z westchnieniem:
— Przepadłeś ty już ze wszystkiem.
Przez cały dzień jestem zajęty. W święta, jeśli jest ładna pogoda, biorę na ręce moją małą siostrzeniczkę (siostra marzyła o synu, ale urodziła się dziewczynka) i idę wolnym krokiem na cmentarz. Tam stoję, lub siedzę, wpatruję się długo w ukochaną mogiłę i mówię dziewczynce, że tu spoczywa jej mateńka.
Niekiedy zastaję przy grobie Aniutę Błagowo. Witamy się i stoimy razem, milcząc, lub też rozmawiamy o Kleopatrze, o jej córeczce, o tem jak strasznie smutno jest na świecie. Potem, wychodząc z cmentarza, idziemy w milczeniu, ona zwalnia kroku umyślnie, aby być dłużej ze mną. Dziewczynka, wesoła, szczęśliwa, mruży oczy przed silnym blaskiem słonecznym, śmieje się, wyciąga do Aniuty rączęta, zatrzymujemy się wtedy i razem pieścimy biedną, milutką sierotę.
A kiedy wchodzimy do miasta, Aniuta Błagowo rumieni się nagle, żegna się ze mną pośpiesznie i idzie dalej sama, poważna, surowa... I teraz nikt ze znajomych, spotykając ją, nie mógłby się domyśleć, że przed chwilą szła razem ze mną i pieściła nawet dziewczynkę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.