Moja oficjalna żona/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Richard Henry Savage
Tytuł Moja oficjalna żona
Podtytuł Rozdział XII
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. My Official Wife
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.

Ale nie było czasu do długiego namysłu. Wsadziłem damy do pojazdu, a w pięć minut potem stanęliśmy przed wspaniałą „Salle de Noblesse“, gdzie hrabina Ignacjew, ku czci brata swego, świeżo mianowanego gubernatorem Syberji Zachodniej, dawała bal uświe­tniony obecnością wysokiej arystokracji, oraz samego cesarza.
— Spójrz pani! — rzekła księżna Helenie — miałam słuszność. Jego Cesarska Mość zjawi się niewątpliwie. Oto kozacy przybocznej straży.
Przez szybę powozu ujrzałem pod portalem wspaniałego, dla uroczystych obchodów sfer wysokich przeznaczonego pałacu, szereg jazdy kozackiej, grenadjerów, oraz około dwudziestu ludzi służby, w ignacjewowskiej liberji.
— Czy wie pani, księżno, napewno, że przybędzie? — spytała Helena łakomie.
— Cesarz? Oczywiście. Kilku szambelanów stoi już u wejścia i sformowany oddział straży przybocznej. Jest to dowód niezawodny, że cesarz zamierza przybyć.
Kiedy powóz zatrzymał się, zauważyłem, że Helena w świetle elektrycznem wygląda dużo bledziej jeszcze.
Zaraz potem, zawieszona u mego ramienia, weszła po schodach, bowiem przybyły już przedtem książę Palicyn podał rękę żonie. Na piętrze, tuż przy schodach zobaczyłem barona Friedricha i teraz było jasne, że księżna miała rację, iż car przybędzie. Helena, spojrzawszy, w tym samym co ja kierunku, spostrzegła także szefa policji tajnej.
Być może, przedrażnione jej nerwy odmówiły posłuszeństwa, a może też ktoś ją potrącił w ścisku, bowiem zadrżała od stóp do głowy, gdy naczelnik oddziału trzeciego rzekł z uśmiechem:
— Łaskawa pani, widzę, rozmyśliła się, od­kładając wyjazd ze względu na dzisiejszą uroczystość.
Oddała mu uśmiech, wykrzyknąwszy:
— Niema chyba na świecie kobiety, któraby nie poruszyła wszystkiego dla wzięcia udziału w takim obchodzie!
Jednocześnie atoli zachwiawszy się przylgnęła do mnie. Wszyta przez nią kieszeń w panier uderzyła mnie po nogach.
— Heleno! — szepnąłem jej ze śmiechem w ucho. — Ten ciężki flakonik perfum będzie dziś postrachem tancerzy twoich.
— O — odparła, dobywając całą siłę woli — „Bouquet à la Jockejclub“ nie jest niebezpieczny, przynajmniej w zasadzie.
Zaraz zapomniałem zresztą o flakoniku. Książę generał, gubernator Polski wraz z małżonką, przedstawił nas pani domu. Hrabina uśmiechnęła się uroczo, witając w kilku słowach przybyłych z tak daleka gości. Miała obejście niezwykle pociągające, co jej jednało wszystkich, zarówno w stolicy, jak i w Londynie, oraz Konstantynopolu, gdzie mąż jej pełnił czynności posła.
Opuściliśmy ją potem, by zrobić miejsce innym, ja zaś z podniesionej estrady, gdzie hra­bina Ignacjew przyjmowała przybyłych, rzuciłem spojrzenie po olbrzymiej sali. Istotnie widok był wspaniały, a przepych przypominał raczej barbarzyński Wschód, niż Zachód cywilizowany, chociaż cuda Azji i Europy łączyły się tu ze sobą.
Niesposób, w przybliżeniu nawet opisać kalejdoskopowego, ciągle zmieniającego się obrazu, powabnych kobiet w paryskich toaletach, mężczyzn, we wspaniałych, tu i owdzie lśniących klejnotami uniformach, barwnego ruchliwego tłumu, który przepełniał salę o dostojnej architekturze i wystawnem, królewskiem urządzeniu, gdzie grupy palm tworzyły orjentalny wprost ogród, bezlik sprowadzonych z Krymu kwiatów szerzył woń upajającą, a cza­rowna muzyka oszałamiała zmysły.
Podniecony byłem i upojony tym widokiem, który budził namiętności, nic też dziwnego, że zapominając o sytuacji, szepnąłem Helenie:
— Dalibóg, rad jestem, że się spóźniłem do pociągu. Za nic nie chciałbym utracić tego czarowanego widoku
— Doprawdy? — spytała łagodnie, potem zaś szepnęła z innym zgoła wyrazem twarzy: — Sądzę, że spędzisz mile ten wieczór. Teraz jednak musimy przywitać się z Weleckimi. Oto są! — rzekłszy to, podeszła do krewnych moich, wołając: — Dziwi was pewnie obecność nasza tutaj. Sądziliście, oczywiście, że jesteśmy w drodze do Berlina!
Powitawszy ich także, objaśniłem przyczynę nagłej zmiany planów, zauważywszy przytem, że nie byli bardzo uradowani, zwłaszcza gdy nadbiegł Sasza i wykrzyknął, pochylony nad ramieniem Heleny:
— Kuzynko! Proszę o pół tuzina tańców, a zwłaszcza o mazurkę!
Ale ta konfiskata pięknej Amerykanki obudziła stanowczy sprzeciw wielu innych mężczyzn, wśród których był także Borys. Po­zwoliłem osłom kłócić się o mego motyla, wymówiwszy sobie tylko pierwszego lansjera i walca. Tańce te odbyły się dość wcześnie i pochlebiałem sobie, że wśród świetnego zebrania nikt lepiej nie walcował, niż pułkownik Lenox, z którym, poza barbarzyńską mazurką narodową, nie mógł się mierzyć żaden chyba z błaznów gwardyjskich.
Helena, dotrzymująca mi zresztą w zupełności kroku, płynąc w ramionach moich lekko, jak sylfida, przejawiała atoli tak zupełną obo­jętność dla mego towarzystwa, że ją oddałem chętnie innym, samemu nawet Saszy, by w bezsłowej wzgardzie pokazać, że inne damy są wrażliwsze na me powaby.
Natknąwszy się na dobrodusznego Borysa, chodziłem z nim po sali, przyczem wymusił na mnie przyrzeczenie, iż w razie przedłużenia pobytu, zwiedzimy jego okręt w Kronsztadzie.
Potem tańczyłem wesoło z jedną z dam, poznanych na wieczorze wczorajszym, nie spuszczając atoli, jak przystało dobremu małżonkowi z oczu Heleny, którą Sasza zasypywał hołdami. Młody Tatar objawiał tyle zapału, że odstraszył wszystkich niemal współzawodników.
Przypadkowo doleciała mnie rozmowa jakiejś pary, która stojąc obok w grupie widzów zauważyła rażące zachowanie się gwardzisty.
— Ten Amerykanin — powiedziała dama do towarzysza swego — powinienby pilnować żony, bowiem ten nicpoń Sasza może łatwo wywołać skandal. Spójrz pan, proszę, na na­rzeczoną jego, biedną Dosię, która śledzi to smutnemi oczyma.
— Ba! — odparł mężczyzna. — Księżna Palicyn nie boi się zgoła o kuzynkę, sama bowiem przecież wprowadziła tu la belle Americaine.
— Ach! — powiedziała dama ze śmiechem. — Wy, mężczyźni nie wiecie nigdy w czem sedno rzeczy! Księżna wie, że Sasza jest nicpoń i chce, by Dosia przekonała się o tem dowodnie. Dlatego też skandal byłby jej właśnie na rękę.
— Ha, ha! I sądzi, że piękna Amerykanka ułatwi jej to? — wykrzyknął mężczyzna.
Pobladły z gniewu, skutkiem podchwycenia tego fragmentu rozmowy, zrozumiałem teraz, co mi było dotąd niejasne, mianowicie dlaczego księżna tak usilnie starała się zatrzymać w Petersburgu żonę moją.
Podczas gdym usiłował odsunąć od siebie te niemiłe myśli, ujrzałem nagle przy sobie barona Friedricha. W uniformie wyglądał grubiej jeszcze niż zazwyczaj i sam jeden wśród świetnego zebrania nie miał, zdawało się, znajomych.
Samotny i zapoznany, patrzył smętnie na uroczystość, w której nie brał udziału.
Zrobiło mi się go żal i powiedziałem:
— Chodźmy wypić w bufecie szklankę szampana!
— Z największą przyjemnością! — odrzekł, a twarz mu pojaśniała. Szepnął słów kilka jednemu z podwładnych urzędników i poszliśmy.
Przy winie rozmawialiśmy całkiem poufnie.
— Nie tańczyłeś pan dziś? — rzekłem, gdyż nic innego nie wpadło mi do głowy.
— Nie! — powiedział. — Jestem tutaj w służbie i rad będę, kiedy się skończy. O pierwszej podadzą kolację, potem nastąpi wielka mazurka, której się chce przypatrzyć dwór, skoro zaś tylko cesarz odjedzie, wrócę do domu! — zakończył z uśmiechem znużenia.
— Cesarz jawi się późno! — zauważyłem.
— Zawsze! Tymczasem można ściągnąć wszystkie meldunki inspekcyj policyjnych, posterunków straży i szambelanów. Wówczas wiadomo już, że w rejonie najściślejszego kordonu wojska nie znajduje się żadna podej­rzana osoba.
Zaśmiałem się w duchu, widząc jego pewność siebie. Widocznie nie miał w podejrzeniu Heleny.
Za chwilę tony marsza wezwały do stołu. Prowadziłem kuzynkę Welecką, a księżna przyłączyła się do nas! Natomiast Helena wyszukała sobie towarzystwo młodsze i weselsze, gdzie królował Sasza, tak ostro zale­cając się do niej, że gniewało to i oburzało jego stryja. Księżna spoglądała z uśmiechem zadowolenia, mimo że biednej Dosi rozdzierało się serce.
Przeklinając, oczywiście, dyplomatyczną damę, igrającą z honorem moim, czułem jednak litość dla pięknej dziewczyny, a spostrzegłszy, że nikt jej nie zaprosił do mazurki, co uważano ogólnie za przywilej narzeczonego, zaangażowałem ją, zyskując zaraz zgodę.
Młoda dama, bardzo inteligentna, przekonawszy się dostatecznie o miłostkach narze­czonego, postanowiła spędzić miłe pół godzinki z powabnym pułkownikiem amerykańskim.
Gdy fanfara trąb wezwała do narodowego tańca, wkroczyłem, wiodąc pod ramię piękną Dosię w świetne grono, gotów spełnić swe zadanie. Wiedząc, że nie mogę dorównać Słowianom w rozmachu, chciałem dać swą porcję kurbetek i hołupców, nie bacząc, że marsowemi obcasami depcę maleńkie nóżki, oraz rozdzieram koronki i falbanki.
Sasza wyprowadził Helenę na czoło tańczących, co spostrzegłem z wielkiem zdumieniem. Czyż miałaby śmiałość wykonać taniec, w któ­rego zakrętach i obłędnych figurach wyznać się mogą tylko Rosjanie, Węgrzy i Polacy?
Ale oficjalna żona moja okazywała zupełną pewność siebie, gwarząc swobodnie z danserem. Nagle zbladła śmiertelnie, gdyż rosyjski hymn narodowy obwieścił zjawienie się jedynowładcy Rosji. Zaraz atoli, ujrzawszy go, przybrała wygląd dumny, władczy i triumfujący.
Szeregi tancerzy rozsunęły się w prawo i lewo, składając głęboki ukłon wzbudzającemu swym wyglądem szacunek Aleksandrowi III. Silnie zbudowany, o jasnej brodzie i niebieskich oczach, wojownik i władca jednocześnie kroczył przez salę balową, prowadząc pod rękę uroczą małżonkę, której ciemne oczy bie­gały trwożnie i niespokojnie wokoło. Mając za sobą świtę i kłaniając się nieustannie, pod­szedł władca dziewiędziesięciu miljonów ludzi, wraz z cesarzową do estrady i usiadł, otoczony dygnitarzami i damami dworskiemi.
Zabrzmiał wesoły sygnał trąby. Sasza wyprowadził Helenę. Mazurka zaczęła się.
Ten piękny taniec jest mieszaniną kotyljona, poloneza, oraz namiętnych tańców wirowych. Rozliczne figury są pełne uroku i swobody zupełnej, zwłaszcza jeśli tańczy Słowianin ze znanem dobrze oddaniem się Terpsychorze.
Żona moja i Sasza wkroczyli pierwsi na salę, za nimi zaś inne pary. Rozległo się wycinanie hołupców i taniec nabierał szybko coraz to żywszego tempa i zapamiętania.
Wprowadziłem piękną Dosię w ten wir, by ku czci „Wuja Sama“ uczynić co tylko w mojej mocy.
Mimo, że nie mogłem się mierzyć z olbrzymim gwardzistą, który hulał jak dziki Tatar po stepie, pochlebiałem sobie, że sprawiłem się dobrze i zręcznie, gdy nagle drgnąłem na okrzyk biednej Dosi, która załkała:
— Pułkowniku! Rozdeptujesz mi pan stopy! Och... och!
Rozdeptywałem jej stopy? Mało tego. Tańczyłem niemal po niej. Zachwiawszy się w pewnym momencie, padłem niemal całym cię­żarem swych dwustu funtów na biedne młode stworzenie, które dyszało, każdej chwili gotowe upaść.
Cóż mi się stało. W chwili jakiegoś zwrotu tanecznego, spojrzałem na moją oficjalną żonę i serce me zmroził strach niezmierny. Życie ustało, myśli zmieniły się w dziki chaos rozpaczy i trwogi, bowiem teraz wiedziałem już, z jakiego powodu udała się na ten bal.
Patrzyła na cara, jak myśliwy na zwierzynę wyśledzoną w stepie. Była, jak zwierz dziki, gotowy do skoku na łup swój. Do wszystkich djabłów! Została w Rosji, by znalazłszy się oko w oko z despotą, zamordować go.
Błyskawicznie nabrałem tej pewności i stanęły mi w myśli wszystkie dowody. Helena wczoraj jeszcze była skłonną wyjechać, potem zaś usłyszawszy, że car będzie na balu, uznała to za jedyną sposobność całego życia! Nie z miłości dla Saszy, ale z nienawiści dla cara została, a kieszeń sukni nie była przeznaczona na flakonik, ale na rewolwer, z którego umyśliła zastrzelić samowładcę dziewiędziesięciu miljonów, wprost na sali balowej.
Mniej więcej niepostrzeżenie odprowadziłem tancerkę moją na miejsce. Była bardzo zadowolona, pozbywszy się tak złego tancerza.
Strach mną trząsł, w głowie kotłowały okropne myśli. Jeśli Helena dokona czynu, jakiż los spotka Weleckich, którzy ją wprowadzili w towarzystwo. Ruina zupełna! A co będzie z księżną Palicyn inicjatorką obecności morder­czyni na balu? Także zupełna ruina. A mój los, mój los straszny? Cóż zrobią ze mną, który przemycił oficjalną żonę za fałszywym pasz­portem, co więcej rozmyślnie spóźnił się do pociągu ułatwiając przez to zbrodnię? Wszystko razem uczyni mnie napewno współwinnym. A jakaż kara czeka morderców władcy Rosji?
Wielki Boże! Równie dobrze mógłbym sam strzaskać cesarską czaszkę! Zimny pot wystąpił na mnie, serce uderzało chyba dwieście razy w minucie, głowa moja była lodowata, a mimo to miałem gorączkę.
Z całego tego tumultu przerażenia i rozpaczy, wyłaniała się myśl jedna tylko. Trzeba było niezwłocznie uczynić coś dla ratowania wszystkich. Ale co?
Baron Friedrich przyglądał się mazurce przez niebieskawe okulary. Był to widok uroczy i straszny jednocześnie. Kobieta pociągająca w każdym ruchu oddaniem się i poezją, z zamiarem morderczym w sercu. Tańczyła, jak śpiewa umierający łabędź, tem piękniej zapewne, że był to jej taniec ostatni.
Powiedziawszy wszystko przyjacielowi Friedrichowi, ocaliłbym przynajmniej siebie. Oszczędzonoby mi chyba cierpień, wieszając poprostu, miast torturować. Szukałem go rozpacznem spojrzeniem i zbliżyłem się chcąc powiedzieć: — Aresztuj pan niezwłocznie żonę moją. — Ale powstrzymała mnie obawa, że i mnie także zaaresztuje.
Zuchwały pomysł zabrania jej z tytułu prawa mężowskiego rozwiał się, gdym na nią spojrzał. Wyraźnem było, że ustąpi tylko przemocy.
Spróbowałem myśleć, o ile tak nazwać można rozbłysk śmiertelnego strachu. Po zakończeniu tańca nie miała Helena sposobności zbliżenia się do cesarskiej grupy. Potem, gdy car powitać miał panią domu, podczas cercle’u chciała księżna przedstawić moją żonę, której piękność zwróciła jego uwagę, tak że pytał otoczenia swego, kto to jest. Wówczas dopiero, gdy stojąc przed swą ofiarą złoży głęboki ukłon, mogła zadać śmierć.
Wszystko to jednak nie trwałoby długo, przedtem zaś należało działać... o ile nie baron Friedrich... Nagle drgnąłem i uczułem dreszcz ponowny. W przystępie wzburzenia sięgnąwszy w kieszeń fraka, dotknąłem małej paczki. Były to proszki opjumowe... Opjum, nieświadomość...
Gdy Helena straci przytomność będę mógł, jako mąż, pod tym pozorem zabrać ją do domu.
Pobiegłem do bufetu, kazałem dać szklankę szampana i wsypałem w nią niepostrzeżenie trzy proszki, w nadziei, że ta dawka dość szybko podziała na delikatny organizm Heleny. W ciągu minut dziesięciu musi ją to unieszkodliwić. Trzy proszki, było to zbyt wiele może, ponieważ jednak nie dbała o życie, nie robiłem sobie z tego nic.
Potem kazałem przez ostrożność dać sobie także szklankę szampana, drżąc z obawy, że usłyszę złowrogi strzał. Podszedłszy atoli z obu szklankami, odetchnąłem z ulgą. Helena rozgrzana tańcem stała obok Saszy, odpoczywając. Nie było czasu do stracenia, bowiem, pewien niepokój wśród świty zwiastował bliski odjazd monarchy. Podałem jej szklankę. Dyszała ciężko, wargi miała suche od wzburzenia, a gorączka męczeństwa lśniła w jej oczach. Szybko wzięła szklankę i szepnąwszy słowo podzięki, wychyliła chciwie, jak wędrownik pustynny wodę oazy.
Zdziwił ją może trochę smak, gdyż spojrzała na mnie, ja jednak roześmiawszy się zawołałem:
— Za zdrowie twoje, droga żoneczko! Tańczyłaś mazurkę lepiej, niż Rosjanie sami!
Rzekłszy to, spełniłem swą niewinną szklankę.
— Jeszcze raz dokoła! — poprosił Sasza i zatańczyli ze świeżą werwą i rozmachem.
Ale za chwilę ruchy Heleny zwolniały. Tańczyła przez sen jakby. Czyniąc wielki wysiłek woli, chciała przezwyciężyć działanie opjum, gdyż car powstał. Moment przedstawienia zbliżył się.
Walcząc z całej mocy szła chwiejnie, uczepiona do ramienia Saszy, który ją wyprowadzał z tanecznego koła, w kierunku cara. Widziałem w jej oczach silną decyzję nie czekania na chwilę, aż zostanie przedstawiona.
Żywo pospieszyłem za nimi, szepcąc gwardziście:
— Żonie mojej zrobiło się słabo. Wyprowadzę ją.
Obwisła za chwilę w ramionach moich, zaraz jednak zerwała się błyskawicznie, uczyniła ja­kieś sześć kroków przez tłum ku carowi, jednocześnie sięgając ręką w kieszeń ukrytą w panier.
Ale uprzedzając ją, objąłem silnym uściskiem przegub jej ręki.
Broniła się, rzucając mi spojrzenie rozpaczne, pełne wyrzutu z powodu utraconej na zawsze sposobności. Za moment jęknęła głucho, opjum spełniło swe przeznaczenie, spętało jej wolę i pa­dła śpiąca w me ramiona, o dwadzieścia zaledwo stóp od despoty, którego chciała zamordować.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Henry Savage i tłumacza: Franciszek Mirandola.