Moja oficjalna żona/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Richard Henry Savage
Tytuł Moja oficjalna żona
Podtytuł Rozdział VIII
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. My Official Wife
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

Zbudziło mnie stukanie do drzwi sypialni, oraz świeży głosik:
— Drogi Arturze, co ci się przyśniło? Jęczysz tak, że za chwilę zbiegną się wszyscy domownicy.
Siadłem na łóżku. Słońce świeciło jasno przez okno. Cóż się tedy stało, co mi groziło, czy zniknięcie tych strasznych zwidów sennych oznaczało tylko odłożenie wyroku śmierci?
— Arturze!
To był jej głos. Przypomniałem sobie wszystko i wyskoczyłem zelektryzowany z łóżka.
— Drogi Arturze!
— Cóż tam?
— Śniadanie, najdroższy. Strasznie zaspałeś. Pstrągi stygną! — powiedziała małżonka moja.
Ubrałem się spiesznie i wszedłem do salonu, gotów stawić czoło zawikłaniom i niebezpieczeństwom, jakie mnie czekały w tym dniu, w postaci mej „oficjalnej żony“. Jako uosobienie ponętnej gosposi siedziała u stołu, zastawionego apetycznem śniadaniem, nalewając herbatę. Miała kokieteryjny szlafroczek, który czyni mężczyźnie kobietę pożądańszą jeszcze i bardziej uwodzicielską, niż pełna tualeta. U mego nakrycia leżała kartka, wedle której dozwolono mi przebywać w stolicy przez trzy tygodnie.
— Nigdy jeszcze nie czekałam na ciebie tak długo, mój drogi! — rzekła łagodnie.
— Tyle mam zajęcia — odparłem — tak dużo od tego zależy...
Z uwagi na kelnera, podjąłem na nowo rolę czułego małżonka, wyciskając pocałunek na jej ustach, przeciw czemu nie mogła się bronić, bez narażenia na szwank filiżanek i sosjerek.
Zarumieniona rzekła kelnerowi:
— Mamy już wszystko czego nam potrzeba! — a kelner wyszedł czyniąc grymas. Zapewne myślał, że chcę innego jeszcze powitania na dzień dobry.
— Drogi Arturze! — zawołała. — Zobaczno, czy drzwi dobrze zamknięte. Straszne tu wszędzie przeciągi.
Przekonawszy się, że służący nie podsłuchuje, wróciłem do stołu, ona zaś szepnęła:
— Cóż znaczyły te straszne okrzyki przez sen? Gdybym pana nie zbudziła, zbiegłby się tu cały hotel.
— Moja pani! — odrzekłem gniewnie. — Śniło mi się, że mnie z łaski pani knutowano!
Ton mój był tak patetyczny, że wybuchła szalonym śmiechem, co mnie, oczywiście, rozzłościło bardziej jeszcze.
Gdy minął śmiech, szepnęła mi:
— By uniknąć tej okropności, musimy się poważnie naradzić co czynić dalej, a śniadanie daje tę właśnie sposobność.
— Pani wychodziła w nocy? — spytałem cicho. — Dokądże to?
— Na to nie odpowiem, z uwagi na własne bezpieczeństwo pańskie. Im mniej znał pan będziesz szczegółów, tem lepiej na wypadek odkrycia. Wystarczy gdy powiem, że daleko posunęłam sprawę moją, nie budząc w hotelu podejrzenia, gdyż wszyscy byli pewni, że jestem u Weleckich. Nie bierzesz pan, widzę, pstrągów. Są wyborne!
— Nie, dziękuję! — odparłem z niezadowoleniem.
Apetyt Heleny nie ucierpiał widocznie wskutek naszych trudności, gdyż jedząc dalej spokojnie, dodała:
— Czekają nas nowe kłopoty, drogi Arturze! Może filiżankę kawy?
— Nie! — burknąłem, pytając zaraz: — Nowe?
— Tak, te oto właśnie! — powiedziała, podając mi paczkę listów. — Musimy ustalić postępowanie, nie odstępując już potem na krok od powziętej decyzji. Czy mam zostać wprowadzona w towarzystwo, czy nie?
To rzekłszy, rzuciła na stół kilka kart wizytowych, przeważnie wysoko postawionych osobi­stości. Pośród nich było zaproszenie na bal hrabiny Ignacjew, z dołączonym biletem księżny Palicyn, na znak że jej zawdzięczamy ten honor.
— Jeśli odrzucę te zaproszenia i nie wejdę do towarzystwa, może to wzbudzić podejrzenie. W razie przyjęcia staniemy na widowni stolicy w sposób zbyt jaskrawy.
— Jak długo zamierza pani pozostać tutaj?
— Do chwili ukończenia dzieła.
— To znaczy?
— Trzy dni najdalej, chociaż posunęłam sprawę tak już daleko, że przy sprzyjających okolicznościach mogę być gotową jeszcze dziś popołudniu.
— Potem zaś gotowa pani opuścić Rosję, gdy tylko znajdę środki wyjścia?
— Tak! Ale czy pan je znajdziesz? Łatwo wpaść do pułapki, ale bardzo trudno wydostać się! — odparła, wzruszając ramionami.
— Idzie przedewszystkiem o to, by na nas nie spoczęło podejrzenie! — powiedziałem z powagą. — Muszę napisać do żony w Paryżu. Inaczej mogą nadejść telegramy nader kłopotliwe.
— Zrób pan to jak najprędzej.
— Atoli córka moja przybędzie tu za trzy dni!
— To się stać nie może!
— Jakże zapobiec?
— Depeszą! Możesz pan to uczynić bez obawy, nie mając tu „oficjalnej córki“! — zażartowała. — Co do towarzystwa zaś, to jest zgoła niemożliwe odprawić z kwitkiem żonę Konstantego Weleckiego. Jeśli zaś ją przyjmę, muszę przyjąć także innych. Całkiem swobodne zachowanie osłoni nas najlepiej przed podejrzeniem.
— Czyń pani co chcesz! — burknąłem gniewnie. — Siedzę w pułapce i basta!
Potem wtajemniczyłem ją w najdrobniejsze szczegóły odnośnie do córki, oraz podziału majątkowego, z powodu czego przybyłem do Petersburga, jako jej przedstawiciel. Ułatwiało to Helenie odgrywanie roli Mrs. Lenox. Z całym naciskiem zaleciłem, by unikała zapytań co do Ameryki, nie mówiła zbyt wiele o przod­kach swych Vanderbilt-Astor i wogóle twierdziła to tylko, co wie dobrze.
— Drogi Arturze! — szepnęła z chytrym uśmiechem. — Dziękuję ci, że mnie uczysz, bym była, jak ty, mądrą. Ale jest jeszcze pewna sprawa. Czy nie wyda się podejrzanem, że tak szybko opuszczamy Petersburg, zanim widziałeś się z córką i przed załatwieniem jej sprawy?
— Dziś jeszcze pójdę do adwokata i postaram się przeprowadzić sprawę jak najszybciej! — powiedziałem, wstając, by to wykonać.
W kilka minut później, zbiegła oficjalna Mrs. Lenox ze schodów i stanęliśmy na „Newskim“.
Na najbliższym postoju dorożek, wybrała Helena powóz kryty, powiedziawszy woźnicy kilka słów po rosyjsku.
— Pozwól mi pan załatwić wszystko! — rzekła. — Znam miasto, a teraz mamy zaufanego człowieka!
Z całym spokojem kazała jechać do poselstwa amerykańskiego i rozsiadła się wygodnie na poduszkach. W poselstwie przyjął mnie chargé d’affaires i wręczył mi list z Paryża, który bez otwierania, czując bicie serca, ukryłem w kieszeni. Gdym pokazał list wierzytelny, spytał urzędnik grzecznie:
— Czem mogę służyć, panie pułkowniku?
Wyraziłem życzenie, by listy moje z Rosji szły pocztą poselstwa.
— Bardzo mi przykro, — odrzekł sekretarz — ale jest to właśnie rzecz, której uczynić nie mogę. Niektóre mniejsze poselstwa popadły w podejrzenie przesyłki listów, wojskowości dotyczących, za wysokiem wynagrodzeniem. Skutkiem tego złożył doyen korpusu dyplomatycznego, na nasze wspólne życzenie, dekla­rację panu v. Giers, że odtąd listy prywatne nie będą wysyłane za pośrednictwem poselstw. Pod tym tylko warunkiem zdołaliśmy utrzymać nadal przywilej pieczętowania worków naszych. Listy do pana skierowane mogę przyjmować, bowiem nie ponoszę za to odpowiedzialności.
Proponował mi potem wszelkiego rodzaju usługi i dał adres, oraz rekomendację do pewnego wybitnego adwokata, o co poprosiłem. Podziękowawszy, odszedłem.
— Co się stało? — spytała Helena, spojrzawszy na mnie, ja zaś zawiadomiłem ją o trudnościach z listami.
— Zostaw pan mnie przesyłkę listów swoich! — odparła, rzucając zaraz woźnicy rozkaz. — Do urzędu telegraficznego! Prędko!
Tam zatelegrafowałem, donosząc córce o przybyciu; podając, jako adres swój poselstwo ame­rykańskie, zakończyłem:
— Nie pisz do nikogo, prócz do mnie tutaj. Zostań gdzie jesteś. Przybędę niebawem. Jedno­cześnie wysyłam list, który objaśni wszystko.
W ten sposób usunąłem jedno z niebezpieczeństw, wiedząc, że Weleccy przez delikatność pozostawią mi spisanie umowy, jako przedstawicielowi interesów córki mojej.
— Teraz chciałbym, o ile to możliwe bez niebezpieczeństwa przeczytać list z Paryża, odpowiedzieć nań, a także napisać do córki.
— Stanie się to zaraz! — odrzekła z wielką pewnością Helena.
Podała woźnicy adres. Drgnął zdumiony, zaraz jednak skinął znacząco głową. Zauważyłem, że nakładał sporo drogi. Jechał raz prędko, to znów powoli i dopiero rozejrzawszy się bacznie, obrał właściwy kierunek. Wjechaliśmy szybko w przecznicę, oddaloną co naj­mniej dwie mile od urzędu telegraficznego, i stanęli przed małym sklepikiem o dwu oknach wystawowych. Nad drzwiami widniał nic nie mówiący szyld:


Lr Brun. Modes de Paris.

— Proszę przyjechać za dwie godziny! — rozkazała władczyni moja woźnicy, dając mu kilka jeszcze innych zleceń. Potem zasłoniwszy twarz gęstym welonem, wbiegła szybko po stopniach podjazdu gestem nakazując, bym szedł za nią. Wysiadłem i po stwierdzeniu, że nie było w pobliżu nikogo, ktoby nas mógł podglądać, wszedłem do sklepu, a woźnica znikł na zakręcie.
— Potrzebuję sukni na bal hrabiny Ignacjew! — powiedziała Helena zgrabnej Francuzeczce. — Ale musi być gotowa w ciągu trzech dni. Czy podejmuje się pani tego?
— Będzie prędzej jeszcze, jeśli taka wola wielmożnej pani!
Potem Helena szepnęła coś, czego nie zrozumiałem, krawczyni wskazała drzwi boczne, a Helena wprowadziła mnie do wygodnie urzą­dzonego pokoiku, mówiąc:
— Tu są przybory do pisania. Proszę pisać listy, podczas gdy będę wybierała suknię.
— Ależ ma pani mnóstwo sukien w kufrach swoich! — zaoponowałem.
— Potrzebuję innej... nie mam co włożyć na siebie... ot, kaprys kobiecy. Nie pytaj pan, proszę, i nie zbliżaj się do drzwi! — oświad­czyła piękna dama i wyszła, mnie zaś ogarnęło straszliwe podejrzenie, iż jestem w kryjówce nihilistów!
Odpisałem drogiej, kochanej żonie mojej w Paryżu na jej dobry list, otrzymany w poselstwie. O ile wiem, płakałem przytem. List mój był błędny, niegramatyczny może, ale zupełnie celowy.
Prosiłem dalekiej przyjaciółki, by nie pisała tu do nikogo prócz mnie, z powodu bieżących interesów i wysyłała listy w podwójnej kopercie do poselstwa. Zakazałem jej także telegrafo­wać, gdyż depesze wpadają w ręce rządu. Listy przeznaczone dla córki miała także do mnie adresować. Potem opisałem serdeczne przyjęcie Weleckich, dodając jednak, że zamierzam przez adwokata przeprowadzić sądownie dział majątkowy, zasięgnąwszy przedtem informacji. Odradzałem jej stanowczo przyjazd do Petersburga, zwłaszcza, że bardzo prędko wrócę. Klimat jest tu fatalny, a ponadto panuje grypa i cholera azjatycka.
List ten zaadresowałem do firmy Drexel, Harjes & Co. w Paryżu.
Następnie napisałem do Małgorzaty, wyjaśniając obecny stan rzeczy i polecając jej także nadsyłać listy przez poselstwo. Prosiłem, by pisząc do matki, czyniła to przeze mnie dla uniknięcia połowy trudu. Przyrzekłem, iż ją odwiedzę rychło, ale zabroniłem przyjazdu do Petersburga. Nie wypadało mieszkać u Weleckich podczas roztrząsania spraw pieniężnych, a także niesposób było trzymać się od nich zdala. Przestrzegłszy raz jeszcze, by nie pisała do nikogo poza mną, obiecałem przyjechać razem z matką do Rjazania, gdyż damy w Rosji nie powinny podróżować same.
Było to wszystko pięknie obmyślone, zwłaszcza jeśli się weźmie na uwagę, że drżałem za każdem otwarciem drzwi i śmiechem, czy piskiem pomocnicy krawieckiej przy robocie, dolatującym z pokoju sąsiedniego.
Ledwo skończyłem, wróciła Helena.
— Moja suknia balowa będzie istnym cudem świata! — wykrzyknęła, pytając potem cicho o listy, które jej wręczyłem.
— Ręka pańska jest wilgotna, jesteś pan wzburzony... masz gorączkę! — zauważyła. — Wracaj pan teraz spokojnie do hotelu, albo lepiej jeszcze do Jacht-Klubu i zapomnij o tym domu. Listy zostaną wysłane. Ja... przyjadę dziś później trochę. Spotkawszy kuzynka Saszę, powiedz mu pan, by nie przychodził przed piątą, gdyż muszę się dlań wystroić.
Przystałem na to z gniewem. Wychodząc ze sklepu rozejrzałem się przezornie. Nie było nikogo w pobliżu, prócz wyrostka, który puszczał orła. Ale może właśnie ten orzeł był sygnałem? Szedłem spiesznie, dysząc ciężko, a mimo ostrego zimna pot spływał po mnie. Boże wielki! Trzeba czasu na to, by zostać spokojnym zbrodniarzem!
Szedłem, rozmyślając.
Musiałem pozostać najmniej trzy dni w Petersburgu, przedtem wyjechać nie było można. Otoczony znanemi i nieznanemi niebezpieczeństwami, winienem był opanować nerwy i być tak chłodny, jak ów nihilista, który pisał rozprawę filozoficzną, sporządzając jednocześnie bombę dynamitową. Trzeba było także, rozmawiając z szefem tajnej policji zapalać cygaro fidibusem, skręconym z szyfrowanej depeszy... Trzeba było...
Nagle dobre postanowienia przerwał mi znany głos.
Wielki Boże! Szef policji we własnej osobie!
Stał przede mną baron Friedrich. Na szczęście szybki marsz, wielkiemi krokami, oddalił mnie co najmniej o milę od podejrzanego sklepu. W tej chwili znajdowałem się w ulicy ożywionej, gdzie można napotkać ciekawych cudzoziemców. Wierny, dopiero co powziętej decyzji, rzekłem uprzejmie:
— Bardzo mnie cieszy, baronie, że pana spotykam! — potem, spojrzawszy na zegarek, dodałem: — Wczoraj postawiłeś mi pan śniadanie, jakiego chyba niema na świecie. Pozwolę sobie tedy zaprosić pana na lunch możliwie dobry.
— Brawo! — wykrzyknął. — Zaprowadzę pana do małej, ale najlepszej restauracji Petersburga, którejbyś pan, nawet po kilku miesiącach pobytu, sam nie odnalazł.
Jął paplać o rzeczach obojętnych, ja zaś wmówiłem w siebie, że wyraźna chęć obcowania z szefem policji tajnej ochroni mnie od wszelkich podejrzeń.
Niebawem stanęliśmy przed danym lokalem: Pichoir, Restaurant français.
Rozejrzawszy się po wąskiej uliczce, o niskich domach, powiedziałem:
— Przyznaję, że sam nie trafiłbym tu nigdy.
Niecierpliwy ruch dłoni barona zmusił mnie do wejścia i za chwilę siedzieliśmy w oddzielnym gabinecie, przy pięknym stole, ja zaś zauważyłem nie bez zainteresowania, że służba traktuje wszechpotężnego naczelnika sekcji trzeciej równie uprzejmie, jak innych śmiertelników.
Otrzymawszy zamówienie, znikł kelner, ja zaś rzekłem:
— Tutaj, widzę, nie znają pana!
— Nie! — odparł, robiąc grymas. — Ale, zdaje się, powiedziano już panu kim jestem. Nie bywam nigdy dwa razy w krótkim przeciągu czasu w tym samym lokalu. Gdyby mały Friedrich uczęszczał stale do jednej restau­racji, otrutoby go pewnego dnia.
Ponieważ podczas rannego śniadania nie jadłem nic, przeto wziąłem się odrazu do wszędy obecnego francuskiego chleba, ale na te zło­wieszcze słowa, opadła mi ręka.
— Ho, ho... — zaśmiał się. — Odszedł pana, widzę, apetyt, biedny przyjacielu.
Wybąknąłem z trudem, że stawiłbym czoło innym jeszcze rzeczom dla jego towarzystwa.
— A więc staw pan czoło temu niebezpieczeństwu! — odpowiedział, biorąc się do jedzenia, które właśnie wniesiono.
Wziąwszy na odwagę, poszedłem za jego przykładem; i rzeczywiście, wszystko było wyśmienite
W przerwach pomiędzy daniami, zauważył:
— Drogi przyjacielu, nieświetnie pan wyglądasz.
— Istotnie, mało spałem nocy ubiegłej.
— Ach!
— Byłem w Jacht-Klubie.
— A rezultat?...
Dobyłem garść banknotów.
— Miałeś pan szczęście! A szanowna małżonka... jak zawsze, czaruje?
— Nie, kupuje, jak zawsze.
— Jesteś pan dowcipny.
— To istotna prawda. Wybiera właśnie toaletę na bal hrabiny Ignacjew.
— Ocho! Płyniecie państwo tedy z wielkim prądem! — powiedział z miną pożądliwą. — Może i ja tam będę.
— Tak?
— To znaczy, o ile car raczy zaszczycić bal obecnością swoją.
W tej chwili, jakiś płochliwy, niemiły trwożny wyraz ściganego zwierzęcia, odbił się w tłustej twarzy małego człowieczka.
— I pan także nie wyglądasz świetnie! — zauważyłem.
— To prawda! — przyznał. — Powiem panu w zaufaniu, że wyczerpuje mnie bardzo nieustanny strach i podniecenie, związane ze sta­nowiskiem mojem. Mam wrażenie, iż jestem chłopcem, któremu polecono oganiać kawał mięsa od much. Ale jest ich bardzo dużo i pewnego, pięknego poranku mógłbym nie dostrzec jednej, a wówczas...
— Mięso ucierpiałoby? — przerwałem.
— I chłopiec także! — odparł, wzruszając komicznie ramionami, po chwili zaś powiedział:
— Przed kilku laty doznał wasz prezydent Garfield nieszczęśliwego wypadku, wszak prawda?
— Tak! — odrzekłem. — Został zamordowany.
— Cicho! Nie wyrażaj się pan tak otwarcie! Co się potem stało z waszyngtońskim prezydentem policji?
— Nic. O ile wiem został nawet dalej w urzędzie.
— Nic? O jakże miło być u was prezydentem policji! Wy, Amerykanie jesteście narodem wielkim! U nas byłoby to zgoła niemożliwe. Tutaj obowiązuje zasada: daj głowę zbrodniarza, albo swoją własną! — westchnął, potem zaś dodał bezpośrednio: — Muszę już iść... zbyt wiele cięży na mnie... od przyjazdu nie rozbierałem się jeszcze.
— O tak! — przyznałem. — Nocy ubiegłej widziałem kawałek pańskiej roboty.
— Doprawdy? Gdzie? — rzucił tonem pytania i podejrzenia jednocześnie. — Co pan wiesz o robocie mojej?
W odpowiedzi, opowiedziałem mu to, na co patrzyliśmy obaj z Borysem, wracając o świcie z Jacht-Klubu.
— Tak jest! — zawołał. — Schwytałem jedną, ale nie tę... wielką... o gdyby mi się udało ją ująć! Znaczyłoby to dla mnie tyle co pół tuzina orderów i dozgonne zaufanie władcy mego. Ale ona jest bardzo przebiegła, bystra i godny z niej istotnie przeciwnik barona Friedricha. Obawiam się serjo, że tego nie dokonam nigdy! — gestem komicznej rozpaczy przeczesał palcami włosy, potem zaś powiedział: — Zadługom się zasiedział... au revoir!
Ale w drzwiach obrócił się jeszcze, pytając:
— Czy w drodze z Berlina do Ejdkun nie zauważył pan bardzo pięknej kobiety?
— Kilka nawet.
— Dobrze. Ale pytam o kobietę ciemnowłosą, o brunatnych oczach, która ma w zachowaniu urok przedziwny, czaruje wprost czemś dziecięcem, a posiada rozum dyplomaty.
— Oczywiście! — odrzekłem, a serce mi stanęło.
— Znasz ją pan? Któżto to?
— Znam istotnie! — wykrzyknąłem z męstwem rozpaczy. — To żona moja!
— Pańska żona? O tak... ha, ha! — wydał z siebie coś w rodzaju śmiechu. — Jesteś pan jowjalny i stroisz żarciki nawet w rozmowie z szefem tajnej policji. Wy, Amerykanie nie możecie się obejść bez żarcików.
Łysnął ku mnie oczami i odszedł. Boże! Cóż mogło oznaczać to łyśnięcie? Uczułem się w położeniu rozpaczliwszem jeszcze.
Kobieta, która żartem jakby tylko nosiła nazwisko żony mojej, była baronowi Friedrichowi tak ważną, że wytężał wszystkie swe zdolności umysłowe, by ją pochwycić, bowiem własne jego bezpieczeństwo zawisło od powodzenia na tym punkcie.
Uświadomiwszy sobie to wszystko, zerwałem się i zapłaciłem rachunek. Powziąłem stanowczą decyzję wydostania się jak najprędzej z Rosji.
By to uczynić z pozorami rozsądku, musiałem w pierwszej linji uregulować sprawy córki, z powodu których przyjechałem do tego przeklętego kraju.
Co prędzej tedy wyruszyłem do adwokata, którego adres dano mi w poselstwie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Henry Savage i tłumacza: Franciszek Mirandola.