Moja oficjalna żona/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Richard Henry Savage
Tytuł Moja oficjalna żona
Podtytuł Rozdział VI
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. My Official Wife
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.

Wyczytałem ostrzeżenie w jej trupio bladych rysach. Ostrożnie podeszła do drzwi, któremi wyszedł kelner, spojrzała bystro, szybko w kurytarz, potem zcicha zaryglowała drzwi, za­wieszając na zamku chustkę od nosa.
Potem krokiem pełnym uroku zbliżyła się do okien, badając rozliczne draperje i zasłony, spuściła jedyną dotąd podniesioną żaluzję, następnie zaś krocząc od kanapy do kanapy i od fotela do fotela, poddała każdy mebel starannemu badaniu, podnosząc nawet obrus i zaglądając pod piękny stół dębowy.
Obserwowałem to z niemem zdziwieniem, a doznałem wprost przestrachu, gdy ta niewinna kobieta, której dopomogłem przebyć granicę, potem zaś, w drodze z Wilna do Petersburga służyłem wszystkiem co było w granicach możliwości i najlepszych chęci moich... zaczęła opatrywać mały, ale śmiercionośny re­wolwer. W oczach jej lśnił blask zuchwałej decyzji, jakiego dotąd nie widziałem u żadnej z kobiet. Czyżby oszalała nagle?
Chciałem wybuchnąć!
— Cicho! — rozkazała. — Chcę mówić i ratować nas oboje, dopóki jest czas. Nie mam męża ani w Petersburgu, ani nigdzie na świecie.
— Boże wielki!
— Miałam zamiar rozstać się z panem w Wilnie, ale otrzymane tam wieści uczyniły nieodzowną podróż do Petersburga, pan zaś ofiarowałeś się łaskawie zabrać mnie z sobą. To pismo — wskazała list — donosi, że i tutaj winnam stosować najdalej posuniętą ostrożność. W hotelu otaczają nas szpiedzy. Proszę, włóż pan w usta cygaro.
Usłuchałem mechanicznie.
— Teraz zapalę! -rzekła przymilnie, kręcąc fidibus z otrzymanego listu, gdy zaś zmienił się w popiół, dodała żywo: — Jeśli pana tutaj opuszczę, wzbudzi to podejrzenie i uwiężą nas oboje.
— Za pozwoleniem, jesteśmy Amerykanie!
— Pan tak, ale ja nie, mimo że władam językiem pańskim, jak rodowitym.
— Któż pani jesteś, na miłość boską?
— Niema teraz czasu na opowiadanie, ale nazwisko moje jest tutaj dobrze znane i wzbudza strach.
— Boże wielki, a więc pani jest...
— Pst! — szepnęła i zakryła mi usta. — Wyjeżdżając za panem z Paryża, miałam nadzieję opuszczenia go bezpośrednio...
— Wyjeżdżając z Paryża, nie znała mnie pani jeszcze...
— Przepraszam... było rzeczą niezbędną, by ktoś do nas przedostał się przez granicę dla nawiązania przerwanych łączników i doręczenia nowego tajnego pisma! — powiedziała trwożliwie, ale spokojnie. — Czy sądzisz pan, że odważyłabym się stanąć w tym przeklętym kraju, nie mając zgóry ułożonego planu? Bez papierów zaaresztowanoby mnie natychmiast. Dowiedzieliśmy się, że opuścisz pan Paryż z paszportem, opiewającym na siebie i żonę, która nie pojedzie razem. Znaliśmy także wrażliwość pańskiego, starego serca na piękność kobiecą! (Czyż szydziła jeszcze ze mnie w chwili śmiertelnego strachu?) Wyjechałam z Paryża tym samym co pan pociągiem do Berlina, potem Ejdkun, mając wielką nadzieję przedostać się, jako żona pańska do Wilna, a może nawet do Petersburga.
— Boże! Boże!
— Tutaj sądziłam, że mi powiedzie się opuścić pana zaraz. Ale to niemożliwe. Cicho? Słyszę kroki.
Szybko podbiegła do drzwi, otwarła bezgłośnie zamek, a widząc, że dwaj lokaje niosą nam jedzenie, rzekła do mnie z uroczym śmiechem:
— Drogi Arturze! Cóż to za mina ponura i zgłodniała! Już jest jedzenie, niecierpliwy mężu.
Uwaga ta była bardzo na czasie, gdyż na widok mój, największy głuptak musiałby bez tego objaśnienia poznać, czegom doznał.
Zajęła wesoło miejsce i rozpoczęła ze mną iście teatralną scenę jedzeniową. W strasznym byłem nastroju, podczas gdy służący zastawiał potrawy, drugi zaś umieszczał mi pod ręką Cbambertina w kubełku z lodem, oraz nie­unikniony szampan.
Wyborowe wina, jakie wlewałem w siebie, były bezsilne wobec straszliwej suszy w gardle mojem. Słysząc rozgłośne bicie własnego serca siedziałem, a przede mną była ona, uśmiechnięta, pogodna, podobna do obrazków Watteau na ścianach, z których piękne pasterki zdawały się urągać niedoli mojej.
Mechanicznie wsuwałem potrawy w usta i połykałem kęsy, a wnętrze moje przypominało straszliwą pustynię, po której błądziły tu i owdzie przeraźne stwory... Dick Gaines... knuty... śnieżne rozłogi Sybiru... podziemne kopalnie rtęci... A wszystko to miało krwawo purpurowy ton.
Odprawiłem w ten sposób całą okropną ucztę... zupa, przystawki, pieczeń i sałata, z domieszką przerażenia. Wkońcu towarzy­szka moja rzekła lokajowi:
— Już pan możesz iść. Kawę sama naleję mężowi, wiedząc jaką lubi. Nieprawdaż, drogi Arturze, dwa kawałki cukru i łyżeczka likieru wiśniowego?
Gdy człowiek ten wyszedł, zamknęła za nim ostrożnie na klucz drzwi, potem zaś szybko podchodząc do stołu, nalała kawę, szepcąc:
— Musimy tutaj zostać oboje i muszę dalej odgrywać rolę żony pańskiej.
— Mojej żony? — zawołałem. — W dalszym ciągu oszukiwać mych przyjaciół, bywać w domu Weleckich, jako matka córki mojej? Nie, za nic w świecie! — jęknąłem.
— Nie wolno panu odmawiać mi tego i nie uczynić tego! — mówiła z rozpaczą. — Nicby pana ocalić nie mogło, gdyby się dowiedziano, żeś mnie przewiózł przez granicę za swoim paszportem.
— Zapomina pani o pośle amerykańskim! — powiedziałem uspokojony potrosze.
— Nawet dziesięciu posłów amerykańskich nie uratowałoby pana od Sybiru, lub czegoś gorszego jeszcze może! — szeptała blada, ale stanowcza, podczas gdym się wahał jeszcze.
— Powiedzże mi pani kto jesteś?
— Nie teraz! — rzekła z dziwnym uśmiechem. — Ale usłyszysz pan jeszcze pewnie o mnie.
— Wszystko jedno kto pani jesteś! — odrzekłem. — Ale nie dopuszczę dalszego nadużywania nazwiska żony mojej!
— Przepraszam! W Rosji mam to prawo! — rzekła zwolna, poważnie, ze smutkiem niemal. — Od chwili kiedyś mnie pan jako żonę, na swój paszport, przewiózł przez granicę, uważa mnie prawo rosyjskie za żonę pańską. Jedynym środkiem oszczędzenia cierpień pańskiej żonie istotnej, któraby odczuć musiała boleśnie to cośmy uczynili, jest zostawić mnie dalej w tej roli, aż do czasu gdy będziemy mogli opuścić Rosję. Pozatem jest to jedyna możliwość zobaczenia jeszcze żony. Proszę dobrze zapamiętać co mówię. Jeśli nas zaaresztują tej nocy, to zniknąłeś pan z Rosji i ze świata na zawsze. Jedyne wyjście, to milczenie.
— Bardzo przepraszam łaskawa pani! — rzekłem z udanym chłodem, którego nie czułem wcale. — Znam inne jeszcze wyjście.
— Jakieżto?
— Zejdę do biura hotelowego i oddam panią policji.
— Ach cóż za odwaga i rycerskość! Chcąc się ratować, wydasz pan kobietę, która panu zaufała jako mężczyźnie, na okropności, o których nie śni się panu nawet! — wykrzyknęła oburzona, łyskając gniewnie oczyma. — Pan, Amerykanin pyszniący się zawsze rycerskością wobec kobiety... Pan... — potem dodała łagodniej, przekonywująco: — Znam pana od dwu dni dopiero, ale wiem, że taki postępek nie godziłby się zgoła z pańskim honorem.
Położyła mi ufnie dłoń na ramieniu, a jej piękność ułatwiała przekonywanie. Kiedy odwróciłem od jej urody oczy, ruchliwą twarzyczkę przebiegł przelotny uśmiech.
— Zresztą uniemożliwiłam to.
— Uniemożliwiła pani?
— Tak. Jesteś pan już zbyt narażony. Przewiozłeś mnie przez granicę za fałszywym paszportem, przedstawiłeś jako żonę rosyjskiemu pułkownikowi, Petrofowi. W hotelu wileńskim zostałam tak samo zapisana, zezwoliłeś pan dalej, by mnie księżna Palicyn za żonę uważała, także zostałam tak przedstawiona krewnemu pańskiemu, a na dobitek sam przedstawiłeś mnie pan zwierzchnikowi sekcji trze­ciej, szefowi policji tajnej.
— Co znaczą te słowa? — wykrzyknąłem z niedowierzaniem i rozpaczą jednocześnie.
— Mam na myśli barona Friedricha, któregoś pan wziął za króla kolei, z powodu służalcze­go zachowania się urzędników! — ciągnęła dalej drwiąco, ale przymilnie. — Baron pocałował mnie w rękę, szepcąc: Ach, cóż za śliczna, młodziutka babcia. Cóż przez to rozumiał, na Boga! — wykrzyknęła nagle, a wargi jej zadrżały, potem jednak ciągnęła dalej zuchwale: — Ba! Powitanie Weleckiego, uznanie naszego pokrewieństwa, oraz pocałunek księżny Palicyn oszukały starego, głupiego Friedricha. Jakżeby mógł podejrzewać mnie, damę, mającą przystęp do najwyższych sfer dworskich. Idź pan, idź do barona Friedricha, opowiedz tę historję z Dickiem Gaines, a zobaczymy czy pana uzna niewinnym.
W tem miejscu, zapatrzony dotąd, jakby w hipnozie, w kapłankę rozpaczy, wybuchnąłem szkaradnym, jadowitym śmiechem, wołając:
— Niech będzie na wieki przeklęty Dick Gaines!
— Nie krzywdź pan starego przyjaciela! — drwiła tonem szatańskim, a jednocześnie głosem tłumionym przez łzy. — Przebacz pan biednemu Dickowi, którego nazwisko przyjęłam poto, by uspokoić pańskie nerwy, które mnie tam, na granicy doprowadzić miały do zatraty. Jeszcze przed mym wyjazdem z Pa­ryża, życie pańskie było nam dość dobrze znane, ale poza imieniem tego kolegi, nie wiedziałam nic. To też zakłopotały mnie wielce pytania pańskie o jego siostrę, oraz moje na­zwisko dziewczęce. Wymieniłam tedy dwa najlepiej znane w Europie nazwiska.
Umilkła, drwiący uśmiech zastąpiły westchnienia i łzy, potem dodała:
— Wierzaj mi pan, proszę, że miałam szczery zamiar nie zapoznawać się wcale z rodziną pańską, opuścić dworzec sama i zostawiwszy pana z Weleckim, jechać do hotelu. Ale dostrzegłszy migotliwe błyski w oczach samowładcy policji i słowa jego: Cóż za śliczna, młodziuteńka babcia, nie śmiałam pana opu­szczać, gdyż rozdzielenie się męża i żony byłoby zbyt podejrzane i rażące. Dla bezpieczeństwa pańskiego, oraz mego, uznałam, że najlepiej pogodzić się z koniecznością.
Wiesz pan dobrze, że dopomogłam do uniknięcia hańby wprowadzenia mnie pod dach krewnego pańskiego. A teraz, — tu znowu zmienił się jej nastrój, oczy rozbłysły żarem męczeństwa, a cichy głos brzmiał ostro — teraz jestem w pańskiem ręku. Jeśli uważasz to za korzystniejsze dla swego bezpieczeństwa, zejdź pan do biura hotelowego, będę jedną więcej ofiarą hańby, tortur i śmierci za ojczyznę moją. W innym razie przyjdą tu zaraz po paszport i podpisy. Jeśli zapisze mnie pan wedle brzmie­nia tego dokumentu, zostanę w Rosji pańską oficjalną żoną. — Poczerwieniała z gniewu i wykrzyknęła raz jeszcze: — Jestem w pańskiem ręku! Wybieraj pan!
Zarumienione policzki i zmieszanie dodały nowego uroku jej piękności. Stała z głową odwróconą i spuszczonemi oczyma, refleksy światła padały na jej białe ramiona i prze­cudne, odsłonięte plecy, a okryta błyszczącemi klejnotami ręka igrała z widelcem i łyżkami na stole.
Na ten widok uczułem się prawdziwym Amerykaninem, zapominając strasznej krzywdy, jaką mi wyrządziła. Czyż byłbym zdolny wy­dać tę piękną, delikatną, uroczą kobietę w zwierzęce szpony rosyjskich policjantów i pijaków?
— Dość tego! — rzekłem chrypliwym głosem. — Zapiszę nas, a panią podam za moją oficjalną żonę.
— Widzę tedy, nie żal panu, że nie jestem żoną Dicka Gaines! — powiedziała z lekką kokieterją, a spojrzenie jej przyprawiło mnie o utratę zmysłów.
— Dzięki Bogu, nie jest pani żoną przyjaciela! — wykrzyknąłem z takim ferworem, że drgnęła, cofając się.
W tej chwili zapukano, wszedł sekretarz hotelu, zażądał paszportu dla okazania władzom policyjnym i podłożył mi księgę podróżnych.
Zapisałem ją jako żonę.
Funkcjonarjusz wyszedł, ona zaś z uśmiechem triumfu oparła się o drzwi sypialni swojej.
I znowu nastąpiła nagle zmiana nastroju. Zachowanie tej damy światowej i spiskowczyni stało się w okamgnieniu dziecięcem zgoła. Dotąd była posągiem, teraz jak sylfida, rzekła, robiąc minę rozkapryszonej dziewczynki:
— Teraz, kiedy panu wiadomo, że nie jestem żoną Dicka Gaines, przestaniesz mi pan, sądzę, tak bardzo nadskakiwać?
— Przeciwnie, bardziej jeszcze! — wykrzyknąłem, gdyż dotąd powstrzymało mnie od wykorzy­stania sytuacji nietyle wspomnienie poczciwych, siwych oczu żony, co świadomość, że żona przy­jaciela winna mi być w każdych okolicznościach świętością. Gdym atoli poskoczył do Heleny, wydała lekki okrzyk i znikła w sypialni. Usłyszałem szelest klucza obracanego w zamku, i śmiech donośny po drugiej stronie drzwi.
Niewiele mi na tem zależało. Nie mogła przecież śmiać się ze mnie zawsze. Przejścia chwil ostatnich uczyniły mnie zuchwałym i postanowiłem postąpić jak mężczyzna. Zabawa nie mogła wprawdzie potrwać długo, ale w każdym razie ...vive la bagatelle!
Wypiłem szklankę szampana, potem zaś spoglądając po wytwornej zastawie, szepnąłem chrypliwie:
— Oto moja oficjalna uczta weselna!
Potem padłszy w fotel, wybuchnąłem śmiechem, który miał być wesoły, a wszakże zostałem zbrodniarzem... zdeklasowanym... zbiegiem przed tajną policją... straconym, zrujnowanym, zrozpaczonym człowiekiem!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Henry Savage i tłumacza: Franciszek Mirandola.