Modlitwa zadumy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Modlitwa zadumy
Pochodzenie Sam na sam z Bogiem
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MODLITWA ZADUMY.

Ojcze nasz, jakże dziwny ten Twój świat, jakże dziwną gra balladę na harfie mej duszy. Jak dziwne to wszystko co na ziemi, w jej głębi, wokoło. Tyle dziwów, gdyby ich mniej było, byłoby łatwiej, ubożej. — I woda — i ogień — i kamień, — ptak i kwiat i gad, — i gwiazda. Tyle małych i wielkich tworów. I człowiek tak podobny do tego wszystkiego, coś stworzył.
Dziw, że się można tak długo wpatrywać w las, w jedno lasu drzewo, w jedną drzewa gałęź, w jeden gałęzi liść, w jedną liścia żyłkę — i takie dziwne płyną w duszy godziny.
Można tak długo — długo wpatrywać się w morze, lub jedną rosy kroplę — i takie dziwne płyną w duszy stulecia.
Podobno wiedza wie, — poszukuje, podpatruje, odgaduje, zna niektórych tajemnic Twych tajemnice.
Niech sobie.
Ja wiem, że w barwie, ruchu, woni, w świegocie pisklęcia i modlitwie gwiazd — sam opowiadasz serdeczną, dla wszystkich zrozumiałą bajkę, którą każdy inaczej czuje, — nie taisz, nie kryjesz.
Patrzę na niezorną pokrzywę. — dziwna roślina, — czemu uzbroiła swą zieleń w zatrute sztylety, — jaką ma nadzieję, jaką sprawiedliwość, jaką swoją rację stanu wobec mnie, wobec ziemi i słońca.
Dlaczego pokrzywa, konwalja, malina, jabłoń i dąb? — Nie, że to kłuje, to wdzięczne, to słodkie, to trwałe, — szkodliwe czy pożyteczne. Nie, czemu — my — bracia w życiu nie rozumiemy się?
Rodzimy się: ja, konwalja i dąb, oddychamy, żywimy się, wzrastamy, kochamy, — my: ja, konwalja i dąb. — I umieramy.
Czemu z tej samej ziemi: pokrzywa, jaśmin, malina, dąb i ptak i gad — i ja?
Dlaczego łabędź i jego śnieżny puch?
Dlaczego para, woda, lód i śniegu kryształ i soli kryształ?
Słowik w nocy, a skowronek w locie zwisając, jak kropla słońca?
To jakieś dziwne coś, które na długich nogach opancerzony dźwiga korpus i wąsiskami porusza, — po co mi wiedzieć, jak się ta śmiesznie mała kreatura nazywa? — Żyje — i ja żyję. — Bracia. — Teraz żyje i ja teraz żyję. — Współcześni. — A jeśli jedną z tych sześciu nóg utraci — po swojemu zapłacze. — Bracia my w bólu. — Skona. — Bracia w śmierci. — I samiec poszukuje samicę. — Bracia w płomieniu zmysłów, w wichrze, w czadzie namiętności. —
A oto sunie to jakieś najmniejsze zielone coś — mrówka mu jest olbrzymem, sunie spiesznie, spiesznie, ucieka przed niebezpieczeństwem. — Bracia my w lęku przed grozą tajemnicy.
A może ten stary orzech zakochał się w brzozie, i tam pod ziemią szuka jej dziewiczego dotknięcia; a brzoza pękiem rozwianych gałęzi kusi i zwodzi, — w głębi ziemi unika korzeniami i zdradza, z innem je drzewem splata.
Wiele nasza wie wiedza. — Niech sobie.
Dla mnie prawdą jest, że te wszystkie dziwy bajki Twojej, Ojcze, — są nie tylko wokoło mnie, ale i we mnie. Ja w sobie swoją sobie bajkę opowiadam, a taką od Twojej odmienną.
Ja temu wszystkiemu naprzeciw. Nic beze mnie.
Mam wolną wolę nie patrzeć wcale, patrząc nie widzieć, widząc nie dostrzec, widzieć tak, jak chcę. Twoją kroplę robię oceanem. Zakryłeś słońce chmurą, a ono dla mnie teraz właśnie najjaśniejsze. Przypiąłem człowiekowi skrzydła. Wypiłem nieskończoność — niema jej. Pod źdźbłem trawy rozpiąłem namiot, w cieniu jego wypoczywam. Z ziarna piasku wytoczyłem kielich stuletniego wina. Grzeję się na lodowcach.
Ty sobie, Ojcze, a ja sobie z Twojej bajki własną dla siebie swoją bajkę splatam.
Aż dziw, że te dziwy wokół tak dziwne. I że się w minutę przeżywa ich całe epoki.
Dziękuję Ci Ojcze nasz, że żyję wiecznie, jestem wszędzie i wszystko wypełniam swem tchnieniem. Dziękuję Ci Ojcze nasz za czarodziejską tajemnicę Twej bajki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.