Mośki, Joski i Srule/Rozdział dwudziesty piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Mośki, Joski i Srule
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY.
Niespodzianka. — Ostatni zachód słońca i ostatnia bajka.

Chłopcy proszą, żeby nie chodzić na prawy skraj lasu bo tam będzie wieczorem niespodzianka. Noszą coś, układają, a jak już wszystko będzie gotowe, zawołają sami. Roboty koło niespodzianki musi być dużo, bo gotowa będzie dopiero koło wieczora. Aż dwie miotły musiał im Józef pożyczyć; zato pozwolili mu wcześniej przyjrzeć się niespodziance, tylko żeby panom nic nie mówił.
Jest to ostatni dzień pobytu na kolonii, — i mówi się już teraz tylko o Warszawie.
Topcio zostawił gołębie w Warszawie, czy aby nie uciekły. Szydłowskiego mama była chora, czy też jest już zdrowa? Topcio chwali się, że umie dym z papierosa nosem puszczać i chleb rzucać wysoko i łapać go prosto w usta. Pływak umie nogę na głowę zakładać i pluć daleko przez zęby, Frydman gwiżdże na jednym palcu i powiekę zawija, co bardzo strasznie wygląda.
Wszystko jest dziś ostatnie: i kąpiel ostatnia, i obiad ostatni. Dużo kaszy zostaje na talerzach, nawet nie wszystko mleko wypite; jakże jeść kaszę, kiedy się jutro jedzie do domu.
Kukułka od piątej rano kuka na pożegnanie:
— Kuku, — żegnajcie dzieci, — kuku, nie umiem pięknie śpiewać, a żegnam was, tak jak potrafię — krótko i serdecznie.
Już przebrali się chłopcy we własne ubrania, i wierzyć się nie chce, że Tyrman, Frydenson, Czarnecki chodzą w długich chałatach. — Mały Soból ma ładne ubranko i po dwie złote gwiazdki na kołnierzyku; tak go siostra krawcowa wystroiła w drogę.
Chłopcy czyszczą obuwie, żeby ładnie wyglądać na dworcu.
— Dobre, kochane dzieci, — tyle was tu było, a choć broiłyście ciągle, — nie zrobiłyście nic prawdziwie złego. Jak miłe jesteście w tej zgodnej krzątaninie, by pożegnać nas niespodzianką.
— Proszę pana, już.
— Proszę pana, niespodzianka gotowa.
Na prawym skraju lasu, gdzie codziennie żegnaliśmy piękne zachody słońca — chłopcy zbudowali wielkie gniazdo z gałęzi, kamieni i piasku, obłożyli igłami z sosen, miękko wysłali mchem i ubrali kwiatami.
— Gniazdo bocianie.
— Nie gniazdo, a loża, — mówi jeden, który zna teatr, bo ojciec jego jest tokarzem i miał kiedyś w teatrze robotę.
Ostatni zachód słońca.
Słońce straciło promienie, wązka chmurka przekrajała kulę słoneczną na dwie połowy.
— Ostatni zachód słońca, — mówią chłopcy.
Jutro już będą w Warszawie, a tam słońce nie zachodzi wcale.
W Warszawie nie ma zachodu słońca, tylko o zmierzchu pokazuje się na ulicy człowiek z długim kijem i zapala brzydkie żółte latarnie. Człowiek ten przechodzi z jednej strony na drugą, jest zawsze ciemno i biednie ubrany, a twarzy jego w cieniu nie widać. On w mieście zamienia dzień na noc.
A w Michałówce jasne słońce w purpurowej szacie dzień gasi i noc zapala. Słońce opuszcza się coraz niżej, zanurza pod ziemię i znika, skrawek po skrawku.
— Już, — mówią jedni.
— Nie jeszcze.
Już gwiazdą tylko, już iskrą małą świeci.
Tego ostatniego wieczora o ostatnim zachodzie urodziła się ostatnia bajka kolonijna, — dziwna bajka i niedokończona.
„A może nie wracać do Warszawy? Może ustawić się parami, wziąć chorągiewki, zaśpiewać marsza i ruszyć w drogę?
— Dokąd?
— Do Słońca.
„Długo iść będzie trzeba. Ale cóż to szkodzi? — Sypiać będziemy w polu, a na życie zarabiać. — W jednej wsi Geszel zagra na skrzypkach, i dadzą nam mleka. W drugiej wsi Ojzer powie wiersz lub Aron bajkę ciekawą, — i dadzą nam chleba. Gdzieindziej znów zaśpiewamy albo w pracy w polu pomożemy...
„Dla kulawego Wajnraucha zrobimy wózek z desek i gdy się zmęczy, będziemy go wieźli.“
„Będziemy szli długo, długo, — będziemy szli i szli i szli...
— No i co? — niecierpliwią się chłopcy.
Ale rozległ się nagle dzwonek, wzywający na ostatnią kolację, i bajka została niedokończona.
A nazajutrz byliśmy już w drodze do Warszawy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.