Mośki, Joski i Srule/Rozdział dwudziesty drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Mośki, Joski i Srule
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI.
Najpiękniejsza na świecie zabawa i najpotężniejsza pierniczkowa siła. — Turczynka opowiada bajki. — Żywe obrazy.

Ach! Cóż to będzie za zabawa.
Zabawa taka nadzwyczajna, jakiej jeszcze na świecie nie było.
Odbędzie się za tydzień, — za sześć dni; już za pięć tylko, — za cztery, — za trzy, — pojutrze już, — jutro!
Tor wyścigowy równo wysypany żółtym piaskiem. Po każdej stronie toru chorągiewki niebieskie, czerwone i białe.
Na werandzie kurtyna z kołder, a zrobiona tak mądrze, że jeśli pociągnąć za sznurek, sama się podnosi, — zupełnie jak w prawdziwym teatrze.
Żeby tylko deszcz nie padał, żeby kurtyny nie ukradli, żeby nie uciekł las razem z torem wyścigowym, żeby się nie stało coś takiego, co przeszkodzi w zabawie.
Ale nic się złego nie stało. Po pierwszem śniadaniu kąpiel, po drugiem zaczęły się wyścigi.
Jeden pan daje hasło do biegu, drugi notuje na mecie, kto pierwszy dobiegł do celu.
Każda czwórka, zanim puści się w zapasy, zaciera dłonie, a niektórzy nawet plują w ręce, żeby biedz prędzej.
Potem wyścigi z zawiązanemi oczami, i te są najśmieszniejsze. Każdy chce być pierwszy, a boi się, że wpadnie na drzewo.
Później wyścigi z przeszkodami, wreszcie przeciąganie sznura. Dziesięciu chłopców ciągnie sznur w prawą, dziesięciu w lewą stronę. A ciągną tak mocno, że kiedy zwyciężeni, nie mogąc już utrzymać sznura, puszczają go nagle, wszyscy zwycięzcy z wielkiego rozmachu przewracają się na ziemię.
— Patrz, jak ja ciągnąłem — i pokazują czerwone ręce ze śladami odciśniętej liny.
Czterej chłopcy najdzielniejsi w biegu, raz jeszcze się ścigają; pierwszy z nich będzie królem, drugi królową, trzeci i czwarty paziami.
Szkoda, że przez okno nie można zobaczyć, jak się królewska para przebiera, bo okno pani gospodyni zasłoniła chustką. Wiadomo jednak, że nawet paziowie mieć będą korony, a król będzie miał szablę i trąbę pana Stanisława i będzie wolno mu trąbić, ile tylko zapragnie.
Przed werandą stoi tron, niezmiernie piękny, przybrany w kołdry i chorągiewki.
— Wiwat!
Król prowadzi pod rękę królową; królowa ma suknię czerwoną w białe kropki i białą bluzkę, którą pożyczyła praczka. Paziowie niosą ogon sukni. Złote korony królewskiej pary lśnią w słońcu.
Marsz tryumfalny rozpoczyna konnica i tu właśnie generał Korcarz, bohaterski obrońca kolonijnej fortecy, musi być koniem.
Zmienne zaiste są koleje losu!
Za konnicą kroczy piechota, wszyscy salutują przed królem; pan Herman bębni na kuble, orkiestra bije w pokrywy garnków, król przez wdzięczność za okazane mu honory trąbi z całej siły, a potem zaprasza wszystkich, zarówno konie jak i ludzi, na werandę, tamże przenosi się tron, i pan Mieczysław ma honor pokazywać sztuki magiczne królewskiej parze i zaproszonym gościom.
Kurtyna idzie w górę.
Dwie karty pokazują się i znikają w czarnoksięskiem pudełku; przecięty nożem sznurek zrasta się za dotknięciem czarodziejskiej laseczki; czerwona kula znika z czarnoksięskiego kieliszka i znajduje się za kołnierzem pazia. Ale najciekawsza jest ostatnia sztuka.
Królowa własnoręcznie włożyła do drewnianego pudełka dwa miedziane grosze. Pudełko przykryto chusteczką, i pan Mieczysław powiedział zaklęcie:
— Fokus, pokus, czarna siło, zamień miedź na srebro.
Ale czarna siła była za słaba.
— Czarna siło, weź do pomocy białą siłę — i zamieńcie miedź na srebro.
Ale czarna i biała siła były za słabe.
I zielona, czerwona, niebieska siły były za słabe, żeby taką sztukę wielką zrobić. Aż ktoś rzucił myśl, żeby wezwać pierniczkową siłę.
— Fokus, pokus, weźcie do pomocy pierniczkową siłę...
Dwa grosze znikły, a w pudełku leżała srebrna czterdziestówka.
Wszyscy się zdumieli, a królowa kiwała głową w prawą i lewą stronę, a król na znak zachwytu pogrążył palec w otwór nosa.
Jeden tylko Wolberg, który umie wycinać łódki z kory, więc myśli, że jest najmądrzejszy, zawołał:
— Ja wiem, pan Mieczysław miał 40 groszy w rękawie.
Pan Mieczysław zawinął wysoko rękawy i sztukę raz jeszcze na żądanie króla powtórzył...
Kurtyna opuściła się, jak w teatrze, rozebrano tron, bo potrzebny był pod kotły z zupą do obiadu. Po obiedzie dalszy ciąg zabawy...
Koncert.
Najprzód odczytano specyalny numer gazety „Michałówki“, potem Geszel grał na skrzypcach, potem był śpiew bardzo ładny, potem turczynka opowiedziała bajki: jedną bajkę bardzo straszną, a drugą taką śmieszną, że sam król nawet śmiać się raczył; wreszcie Ojzer Płocki deklamował swoje własne wiersze. Jeżeli w koncercie brakowało fortepianu, to tylko dlatego, że fortepianu na kolonii nie ma, a gdyby nawet był, to nikt na nim grać nie potrafi. Ale i tak koncert był bardzo wspaniały, bo turczynka opowiadała bajki.
Turczynką jest Aron Najmajster, — ma na głowie wielki półksiężyc, w uszach półksiężyce, siedzi na dywanie po turecku, a obok niego na stoliku pali się świeca i odbija się w lustrze i można nawet myśleć, że palą się dwie świece.
Po koncercie chłopcy pobiegli do lasu, żeby odpocząć po zabawie, opowiadać sobie wzajem, co widzieli i słyszeli i co będzie po kolacyi. Bo po kolacyi będą jeszcze żywe obrazy, a że nikt nie wie, co znaczy żywe obrazy, więc napewno jest to coś okropnie ciekawego.
Po kolacyi ciemno się zrobiło. Siedzą wszyscy na ławkach, jak w teatrze. Na pierwszych ławkach malcy, na dalszych — starsi, a reszta na stołach.
Kurtyna idzie w górę, ale jeszcze nic nie widać. Dopiero kiedy czerwony bengalski ogień oświetlił obraz, wszyscy doskonale wszystko widzieli.
Pierwszy obraz:
Siedzi dziewczynka bosa i sprzedaje zapałki. A nad nią Zima z długą siwą brodą, z workiem, przewieszonym przez ramię. Zima wyjmuje z worka garść śniegu i sypie na dziewczynę biały śnieg. Dziewczynka zasypia, a Zima pokrywa ją śniegiem. Biedna dziewczynka już nie będzie sprzedawała zapałek.
Drugi żywy obraz będzie jeszcze piękniejszy.
Na scenie jest dużo rzemieślników. Siedzi szewc, kowal, szwaczka, ogrodnik, stolarz, przekupka. Na scenie ciemno jeszcze. Ale oto zjawia się na wzniesieniu jasny Dzień z czerwonemi skrzydłami i pochodnią w dłoni i budzi wszystkich do pracy. Stolarz piłuje, kowal bije młotem, szwaczka szyje, ogrodnik suche gałęzie obcina, a chłopcy — widze śpiewają:

Stary kowal młotem wali:
Buch, buch, buch!
Ledwie brody nie osmali,
Zuch, zuch, zuch!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.